#6 - Granice polsko-rosyjskie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

##### Między Moskwą a Warszawą, 1680 r. #####

Błękitne, burzowe oczy z delikatnym, złotymi błyskami wnikliwie przyglądały mu się od samego początku, gdy tylko przybył do miejsca kolejnych, bezsensownych negocjacji. Wraz z nimi prześladował go uśmiech, zwykle zawadiacki, wyniosły i nawet kokieteryjny, teraz przesiąknięty rozczuleniem i niejako dziecięcą uciechą. Dumna postawa emanowała wesołością przypominającą wręcz chęć zabawy, a powolne, zmierzające ku niemu kroki oraz subtelny ton słów były jak gwóźdź w trumnie jego żałosności, rujnując jego poczucie godności dotkliwiej niż najazdy jakiejkolwiek hordy.

— Muszę przyznać, iż doprawdy ładnie ci w kontuszu, że też sam nie pomyślałem o tym, aby jeden ci zaproponować, kiedy miałem ku temu okazję — niejako wzruszona, roześmiana pochwała Rzeczpospolitej wywołała jeszcze większy grymas na twarzy Rosyjskiego Caratu, choć różnica w jego chłodnej, kamiennej ekspresji była prawie niezauważalna.

Tymczasem drugie państwo jak zawsze nie kryło się ze swoim zainteresowaniem, które tego dnia sięgało zenitu. Litwin lustrował go od stóp do głów, dokładnie podziwiając elementy jego ubioru, który był dowodem bolesnej zdrady jego własnych ludzi, przyjmującą formę polonofilstwa i odrażającej, samoistnej polonizacji rosyjskich wyższych sfer, która ostatecznie zaatakowała i sam Carat.

Rosjanina ubrano w prostego kroju spodnie o beżowej barwie, nieco szerokie i zwisające nad wysokimi butami z safianu o ciemnozielonej, trochę zgniłej barwie. Na to miał założoną długą, jedwabną suknię, zwaną przez Polaków żupanem, o delikatnym złotawożółtym kolorze, przeszywaną złotymi nićmi i zapinaną na mieniące się, metalowe haftki. Na wierzchu prezentował się tak lubiany przez Rzeczpospolitą kontusz w odcieniu głębokiej zieleni, spięty pasem, który jako jedyny nosił motywy ruskie w postaci różnobarwnych wzorów.

Car Fiodor chciał również zgolić mu brodę, a przynajmniej złożył mu taką propozycję, jednak na to Carat nie pozwolił, pragnął zachować choć resztki własnej tożsamości oraz godności.

— Nie mogę się tobą nacieszyć — Polak ogłosił, swoiście urzeczony, jeszcze ostatni raz podziwiając strój Rosjanina. — Jednakże jeszcze lepiej wyglądałbyś w granacie, lepiej komponuje się z twoją flagą, ale tak również jesteś prikrasny — dodał, krzyżując swoje spojrzenie ze spojrzeniem Moskala, który nie podzielał tego zachwytu.

Carat nie rzucił nawet słowa odpowiedzi, tylko chłodno przyglądał się Litwinowi, powtarzając w myślach, iż musiał zachować spokój i powagę, niezależnie od słów stojącej przed nim istoty. Poczucie upokorzenia wnikające ze stworzenia z niego niemalże idealnej kopii swojego zachodniego sąsiada oraz jego zadowolenie z tego powodu odbierało mu wszelką chęć życia, nie mówiąc nawet o jakiejkolwiek woli rozmowy.

— Ty także będziesz mówić po polsku jak Wasilij podczas minionych negocjacji, dlatego tyle ci odpowiedź zajmuje, mój Moskalu najulubieńszy? — Litwin zapytał z nutą radosnego szyderstwa, wciąż dzielnie wyczekując choć jednego słowa od państwa, które samą swą postawą życzyło mu bolesnej zagłady.

— Иди к черту (Idź do diabła) — Moskal wysyczał przez zęby, delikatnie mrużąc oczy.

Ta sentencja i jej brzmienie, choć wypowiedziane w ojczystej mowie Rosjanina, były Rzeczpospolitej znane tak dobrze, iż od razu poczuł osobliwe spełnienie.

— Bo już się martwiłem, żeś chory, przez całe negocjacje ledwo się odzywałeś, wydawałeś się nieobecny — Polak westchnął z ulgą, przymykając lekko oczy, po czym ponowie odezwał się troskliwie — Gdzie ja znajdę drugie takie Księstwo na dobrego sąsiada, jeśli tobie cokolwiek się stanie?

Carat — poprawił go nieznacznym wtrąceniem, nawet nie zwracając uwagi na całą resztę wypowiedzi, a twarz Litwina zdała się nieznacznie spoważnieć.

— Wiesz, że tego nie uznaję — odrzekł bez większych emocji — Póki jeden z nas nie zginie, na wschodzie Rusi jest wspaniałe księstwo, czy też królestwo, jak wolisz — Polak po raz kolejny wyjaśnił swój punkt widzenia, starając się go bardzo skrócić.

Beznamiętna twarz Rosjanina maskowała nie tylko złość czy zażenowanie, lecz do tego zmęczenie zmieszane z jedynym w swoim rodzaju rozgoryczeniem, które towarzyszyło mu od lat.

Bo dlaczego? Dlaczego gdy był górą, to i tak przegrywał?

To wszystko było wyłącznie formalnością. Rzeczypospolita poniósł klęskę, utracił smoleńszczyznę, województwo czernihowskie, Zadnieprze, miasta na północy, był zbyt słaby, aby odzyskać Kijów. Wyniszczyli go Szwedzi, wyniszczyli go Kozacy, wyniszczy go i on. Bez zawahania wykorzystał Hetmanat, aby tylko wbić Polakowi sztylet pod żebra oraz ujrzeć na jego twarzy grymas bólu i bezradności. Po dziesiątkach lat na reszcie to on, Carstwo, miał przewagę, to on mógł dyktować warunki, to on był problemem i zagrożeniem dla swojego sąsiada, to on był na powolnej drodze wzrostu, kiedy to jego przeciwnik podupadał. 

To on wygrywał.

Jednak to on był tu błaznem, podczas gdy z twarzy Litwina nie schodził wieczny uśmiech i ta wyjątkowa wyższość.

Cóż za okrutna ironia, gdy był tylko polnym zającem, rozszarpywał go orzeł, a kiedy w końcu stał się wilkiem, padał ofiarą owcy.

— Powinniśmy kończyć, twoje pożegnania są nad wyraz długie — Rosjanin odezwał się po chwili ciszy, kątem oka zerkając w stronę wciąż odległego wyjścia.

— Tak bardzo ci się śpieszy? Przecież ledwo zaczęliśmy rozmawiać, nie tęskno ci czasem do zwykłej rozmowy ze mną pośród ciągłych zatargów i konfliktów? — Rzeczpospolita zapytał rozczarowany, przechylając głowę na bok, tak że cześć włosów poleciała na jego twarz, dodając jego obliczu dziecięcą nutę.

— Oczywiście, że mi tęskno — Carstwo odrzekł niejako milej, jakby rozczulony, a oczy Rzeczypospolitej mimowolnie rozszerzyły się w lekkim zaskoczeniu. — Kto by nie tęsknił za istotą od lat szargającą spokój jego ducha? — dodał wciąż nad wyraz przyjaźnie, acz jego spojrzenie było pełne wyszukanej cierpkości.

Zdziwienie Litwina momentalnie zniknęło, zastąpione przez nieznaczny zawód oraz zwątpienie, lecz one równie szybko przeminęły, wyparte przez ciut nierówny uśmiech, wstrzymujący śmiech.

— Cudownyś jak zawsze — rzucił, nie kryjąc rozbawienia, a po tym westchnął lekko, wracając do typowej dla siebie, promiennej ekspresji.

______

Znalazłam to jako jeden z kilkunastu niedokończonych shotów i uznałam, iż taki ucięty w połowie zostanie,  bo za dużo musiałabym tu zrobić, aby miało to dla mnie sens. Ogólnie jest szansa, że zrobię czystkę wśród tego, co mam do skończenia i dużo tego typu rzeczy się pojawi.

No ale, dopowiadając ciekawy kontekst, tenże króciutki tekst bardzo luźno nawiązuje (miał nawiązywać bardziej, ale pech) do równie krótkiego panowania Fiodora III Romanowa oraz do jego żony, Agafii Gruszeckiej. Agafia Siemionowna wywodziła się z rodziny szlacheckiej Gruszewskich herbu Lubicz. Urodziła się w 1665 roku na Smoleńszczyźnie, która, niedługo po jej narodzinach, na mocy rozejmu andruszowskiego przypadła Rosji, lecz jej ojciec chlubił się z bycia Polakiem i wychował córkę na Polkę. Tymczasem Fiodor jeszcze przed poznaniem Agafii był zafascynowany polską kulturą i literaturą za sprawą swego wychowawcy – Symeona Połockiego – pochodzącego z ruskich ziem Rzeczpospolitej, jednak dopiero za sprawą Agafii Fiodor pokochał Polskę prawie tak mocno jak żonę. Polski stał się językiem carskiego dworu, interesowano się polską literaturą, noszono polskie żupany, a najmodniejszym strojem wśród mężczyzn był polski kontusz. I przechodząc do właściwej inspiracji tego shota – podczas negocjacji pokoju wieczystego szef moskiewskiej delegacji, Wasyl Golicyn, występował przyodziany w strój sarmaty i posługiwał się płynną polszczyzną. Więc czemuby Moskala nie przymusić do tego samego, dla zgniecenia jego dumy i nakarmienia mojego sadyzmu? A kończąc historię Fiodora i Agafii – latem 1681 roku, 11 lipca Agafia urodziła syna, a w Rosji uroczyście ogłoszono narodziny następcy tronu – carewicza Ilji Fiodorowicza. I tu szczęście się kończy, Agafia zmarła z powodu gorączki popołogowej trzy dni później. Car, bardzo chorowity od urodzenia, ledwo chodził i ze względu na pogarszający się stan zdrowia nie uczestniczył w pogrzebie żony. Ilja zmarł 20 lipca. Fiodor nigdy nie pozbierał się po stracie rodziny, zmarł niespełna rok później, dwa miesiące po drugim ślubie. Po kilku latach i typowych dla Rosji dramach władzę przejął jego młodszy, przyrodni brat – Piotr, zwany później Wielkim.

______

##### Warszawa, 1773 r. #####

(Zaczęłam to pisać do „Sejmu rozbiorowego” , acz szybko zdałam sobie sprawę, iż po prostu, z wielu powodów „nope” , więc może to sobie być jako co najwyżej kolejne „co jeśli”, o które ktoś bardzo, bardzo prosił. Pewnie będę tego żałować, ale ch- I chyba powinnam dać tu ostrzeżenie o naruszeniu nietykalności cielesnej/napastowaniu)

Jakież dziwne to uczucie – męskie usta na jego własnych. W swym długim życiu, zgodnie ze zwyczajem, na powitanie cmoknął niejednego szlachcica w choćby policzek, lecz nigdy, nigdy z żadnym nie...

Ale chwilę, jak do tego w ogóle doszło?

Sejm. Był sejm. Kolejne obrady, których nie słuchał, z ledwością przynajmniej. Ktoś chciał go stąd wyprowadzić. Chciał przemówić mu do rozsądku. Każdy się w końcu poddał. Wszyscy wyszli. Został tylko z nim. Swoim ulubieńcem. O panienko przenajświętsza, tak zażarcie nie kłócił się od dawna, na pewno nie za Stasia, a przecież za Stasia kłócił się bez końca. Czy wygarnął każdą drobną śmieszność i obłudę? Oczywiście, i to na każdy sposób. Wrzeszczał, oskarżał, wymachiwał rękoma i nie krył niczego, nie chciał kryć, nie potrafił... Matka byłaby zawiedziona jego brakiem opanowania, ale tylko przewróciłaby oczyma, spodziewając się tego od początku, a Ojciec śmiałby się, że pozwolił sobie na to tak późno i pytał, czemu jeszcze się nie bije. A bił się z Moskalem? Chyba nie. Może napluł mu w twarz? Ach, nie, nie- coś takiego zrobiłby chyba tylko Prusom. Uderzył go chociaż? Nie... Nie był pewien, w coś na pewno, tylko czy była to twarz, czy stół? Niczego nie był pewien, wszystko działo się tak szybko, burzliwie, stali się jak bestie w amoku... albo nie. Poprawka. Zawsze nimi byli, tylko że dziś ich smycz nareszcie pękła, a ktoś zapomniał o kagańcach. Ale przynajmniej on nie był mu dłużny w gniewie, w końcu porzucił ohydną fasadę, nareszcie był szczery, krzyczał, klął, rzucił się na niego, popchnął go na ten przeklęty stół i- ha. Haha. Był pewien, że Moskal chce go udusić lub obić mu twarz, tak od zawsze mu się wydawało, a tu taka, taka... niespodzianka...

Wszystko to na swój sposób znajome, pocałunek jakich wiele, jednak było w nim coś tak nienormalnego, że nie potrafił się ruszyć niczym w paraliżu. Nie dotykał miękkich ust, tylko szorstkie, wręcz spękane wargi, zarost w śmieszny drażnił jego skórę, ni kłuł, ni drapał, a ciało wiszące nad nim było jakieś ciężkie, wielkie, tak toporne, ciepłe, parzące... Takie to wszystko dzikie, agresywne, wręcz zachłanne... Jakby pożar chciał go pochłonąć i zmienić w popiół...

I dlaczego on, do jasnej cholery, jeszcze na to pozwalał?!

Polak otrząsnął się z szoku, a raczej, obudziła go dłoń, która złapała za jego żupan. Napiął wszystkie mięśnie, wyrwał trzymaną w nadgarstku rękę, którą Imperium przygniatał mu do stołu. Równocześnie objął go nogami pod klatką, ściskając ciut za mocno, jakby nie tylko chciał wykorzystać tę pozycję, aby podnieść do siadu, ale i przy okazji przydusić Rosjanina, i w końcu przygryzł dolną wargę tych żarłocznych ust.

Zaskoczony nagłą walką, bólem oraz posmakiem krwi, Moskal wyprostował się, niejako chciał odrobinę cofnąć, lecz Rzeczpospolita trzymał go w miejscu. Złapał Rosjanina za kołnierz, ciągnąc ku sobie, jakby próbował go również położyć na stole.

— Oszalał żeś do reszty?! Coś ty chciał zrobić?! — Litwin warknął zagubiony, roztrzęsiony, przyglądając się Imperium, na którego twarzy grymas bólu przechodził w niedowierzanie i zaniepokojenie. — Słyszysz mnie?! Coś chciał ze mną zrobić?! I kto ci dał do tego prawo?

Niepewna, zaskoczona, może nawet zawstydzona twarz Imperium na chwilę skamieniała. Po raz kolejny tego dnia w jego środku coś pękło. Pustka na jego obliczu zaczęła wypełniać się oburzeniem, rozdarciem i rozgoryczeniem.

— A kto tobie dał prawo latami mieszać w mojej głowie? Kto tobie na to pozwolił?! — wysyczał z mieszanką żalu i pretensji, również łapiąc drugiego za ubranie oraz ciągnąc do przodu. — Od tamtego dnia, tego przeklętego, cholernego dnia, kiedy pojawiłeś się w moim życiu, bawisz się mną, zatruwasz mnie, patrzysz na mnie jak nikt inny, zwodzisz mnie, sprawiasz, że drżę przez sposób, w jaki do mnie mówisz, że moje trzewia wykręca to szalone podenerwowanie, chora niepewność, wieczne rozdarcie, zakłopotanie, przez ciebie nawiedzają mnie te ohydne myśli, pomysły, których nigdy nie powinno być, których... — pełen gniewu głos Rosjanina zaczął słabnąć, cichnąć, przypominać mantrę czy przesiąknięte gorączką konfesje — Których się przecież dawno wyzbyłem, a kiedy tylko- kiedy w końcu wyrzucam cię z własnych myśli, kiedy jestem pewien, że to był tylko koszmar, ty wracasz, śmiejesz, uśmiechasz się, pilnujesz, abym nigdy nie mógł o tobie zapomnieć, myśleć o nikim czy niczym innym, zawsze tylko ty, ty, i ty...

Rzeczpospolita ponownie odrętwiał, cała jego wściekłość została zatopiona niepokojem, a zdezorientowanie zamieniło się z przykrym grymasem. Jego wnętrzności zdały się nieprzyjemnie, wręcz boleśnie wykręcić, jakby miały przejść mu przez gardło, które ścisnęło się tak mocno, że nawet jego nierówny oddech mógł z trudem przez nie przejść. Patrzył przed siebie, prosto na Rosjanina, lecz każdym jego słowem widział coraz mniej, patrzył przez niego, tonąc we własnej głowie.

— To z twojej... z twojej winy jestem... — Imperium pochylił się do przodu, nachylając głowę obok ucha Polaka i rozluźniając uścisk na jego ubraniu. — taki... — wycedził ze wstrętem, lękiem, niedowierzaniem, przejeżdżając delikatnie rękoma na ramiona drugiego. — Nie możesz mnie teraz- Odwrócić się ode mnie, nie możesz mnie z tym zostawić, nie pozwo-

Nim Moskal dokończył, dłonie, które trzymały jego kołnierz, przeszły na jego twarz, łapiąc go pod żuchwą. Polak nieco odsunął go od siebie, tak że Imperium znowu mógł zobaczyć jego twarz, która łączyła w sobie tyle sprzecznych emocji, że żadna z nich nie miała znaczenia czy sensu. Równocześnie dłonie Litwina zaczęły się zaciskać, wbijając się w twarz drugiego.

— Przez to to wszystko...? — Rzeczpospolita wydusił, pusto spoglądając na Rosjanina. Jego ręce zaczęły nieznacznie słabnąć, lecz jego paznokcie przebiły skórę Moskala.

Cóż za bezbłędne pytanie.

Imperium cofnął się nieznacznie, na swój sposób zdumiony. Uciekł wzrokiem na bok, zaczął błądzić nim po sali, swoiście zamykając się w sobie, sam ze sobą i ze swoimi myślami, a po czasie skrzywił się z repulsją. Wyprostował się, spojrzał na mężczyznę i sztywno, z wahaniem kiwnął głową.

Litwin uśmiechnął się bezsilnie, tracąc oddech. Powoli obrócił głowę ku wyjściu oraz zakrył usta trzęsącą się dłonią.

A w sali już na stałe zapadła cisza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro