1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lucille

I tak znajdujemy się w tym miejscu.
Całe moje życie teraz płonie. Zabrałam ze sobą tylko parę rzeczy do plecaka takich jak: butelka wody, bluzy, koc i krzesiwo, nie zapomniałam o nożu do survivalu ~ Z tatą często jeździliśmy na biwaki i inne.  Nauczył mnie wiele... ~ No i jeszcze kilka zdjęć moich i rodziców. Reszta spłonęła podpalona moimi rękoma. Stoję dwieście metrów od domu w głąb zagajnika i patrze jak płomienie połykają przeszłość i miłość, teraźniejszość i nienawiść. Ten rozdział zamknięty.

Idę w las. Tam znajdę schronienie. Bo przecież w śród ludzi nie żyje. Ciekawe uczucie patrzeć na swoją śmierć.

Gdy tylko przekroczyłam linie drzew  poczułam się obserwowana ale nie zwracałam na to uwagi.
Zanurzyłam się w las jakieś dwa km od miasta. Zbudowałam szałas i rozpaliłam ognisko.

Tak mieszkałam z dnia na dzień. Panowałam na zwierzynę i dbałam żeby nic się nie zmarnowało. Uczucie nie bycia samej nie odpuszczało.

Byłam w swoim szałasie gdy usłyszałam, że ktoś idzie. Był to mężczyzna w średnim wieku.
Przyjrzałam mu się.
Nie przyszedł na grzyby ani z psem. Nie wiem co tu robi. Stanął pod bukiem z grubymi i rozłożystymi gałęziami. Chwilę się pokręcił i odszedł.
Dobrze, że nie zauważył szałasu...

°Następny dzień °

Kiedy przygotowywałam sobie obiad było około 4 po południu, znowu usłyszałam hałas. Ktoś prosił o pomoc, krzyczał i płakał.

- Zamknij się. Nie oddałeś kasy to będziesz konać szczurze.

Zainteresowana wyjrzałam ukradkiem.

Dwóch typów (jednym był ten z wczoraj) i trzeci leżący i związany. Tamci próbowali uporać się ze sznurem. 

Wzięłam swoje jedzenie i zaczęłam oglądać z zaciekawieniem zdarzenia.

Kiedy już zwiazali pętle do powieszenia tego trzeciego, zaczęli go kopać i okładać badylami po czym powiesili śmiejąc się z jego miny.

Jeden z nich obrócił się w moją stronę i zobaczył. Zaczął zbliżać się. ~ BĘDZIE ZABAWA!!! ~ Mój mózg już zaczął działać na wyższych obrotach, a twarz przyozdobił szeroki uśmiech.

Wstałam i wyszłam krok. Kątem oka spostrzegłam, że ten drugi też się zbliża.
- Cześć. Jak tam zabawa? - Wdzięk to moja mocna strona. Każdy na mnie poleci.
- Cześć maleńka. A no wiesz... Bardzo dobrze. A ty chcesz się zabawić?
- To jest propozycja?
- Tak ale i również musimy wziąć mojego kolegę.
- Trójkącik? Wchodzę w to. - Mężczyzna podszedł i zaczął rozpinać mi bluzkę. Przytuliłam się do niego i dźgnęłam w plecy moim sztyletem.     - Ups. Chyba jednak jesteś nie w moim typie.

Drugi zaczął uciekać w stronę ścieżki spacerowej. Niestety byłam dużo szybsza. Złapałam go za rękę i szarpnęłam w tył czego skutkiem było wylądowanie na ziemi. Ogłuszyłam go.

Ofiara

Obudziłem się pod drzewem na którym powiesiliśmy Lincolna, a na innej gałęzi wisiał...  O KURWA!  ...Mike! Jest cały we krwi. Nie żyje.

- O przystojniaku, widzę,  że się obudziłeś. Miło mi mam na imię Lucy. - Dziewczyna obdarowała mnie pięknym uśmiechem, aż trudno uwierzyć, że to ona zabiła Michaela ale kiedy zamykam oczy widzę tą scenę. Bałem się jej. - No, a gdzie twoja kultura?  Przedstaw się. - Milczałem. Patrzyłem na nią i byłem zparaliżowany. - Mówię po raz ostatni. Przedstaw się.
- M - mam na- na imię Adam.
- Ooo a jednak umiesz mówić. - Zadrwiła. - Lubisz się bawić?
- O- o jakiej zabawie myślisz?
- O jakiejkolwiek.
- T- tak...
- To zaczynamy. - Zawołała z chorą ekscytacją. I wyjęła sztylet. Nawet nie wiem kiedy pojawiła się przy mnie i szybkim ruchem rozcięła mój policzek. Spłynęła ciepła krew. Zaczęła mnie nacinać i zdobić ranami. Bolało cholernie. Krzyczałem, prosiłem aby przestała ale nie słuchała mnie tylko czerpała z tego radość. W końcu nie wiem czy z bólu czy z utraty krwi zacząłem odpływać ~ To już chyba koniec~ Uśmiechnąłem się na tą myśl. Nagle poczułem ostrze w brzuchu. Od razu się ocknąłem i znowu krzyczałem.
- To niestety koniec naszej zabawy. - Rzekła z rozczarowaniem wpisanym na swojej ślicznej twarzy. - Żegnaj. - Dodała po czym wykonała ostatni ruch. Bolało ale wiedziałem, że więcej tego nie poczuje. Połknęła mnie ciemność.

Lucille

Niestety nie mogłam dłużej się bawić bo zmierzch zapadał, a ja musiałam się jeszcze przenieść.
Zostawiłam trupy w artystycznym nieładzie, zebrałam swój sprzęt i poszłam w zdłuż lasu.

Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Szłam i szłam. Po między drzewami kawałek dalej zobaczyłam coś, albo kogoś. Oparty o drzewo był wysoki mężczyzna, miał białą twarz bez twarzy, a raczej tylko z uśmiechem, na nogach miał glany i wpuszczane w nie czarne spodnie, na ramionach spoczywał płaszcz tego samego koloru rozpięty odsłaniał pod spodem nagi, umięśniony tors. Na głowie miał kapelusz, a w dłoni trzymał różę.
~ Możesz przenocować u mnie. ~ Głos rozległ się u mnie w głowie lecz nie dałam się zwieść. To JEGO głos.

- Dobrze. Skoro chcesz mnie ugościć...

Uśmiechnął się zalotnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro