12. Zrozumiałam prawdę.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Layla

Leżałam w satynowej pościeli w łóżku Anthonego, lecz bez jego właściciela obok. Mężczyzna uciekł do pracy z samego rana. Wtuliłam się w jeden róg kołderki niechcąc wstawać. I powodem tego wcale nie był przyjemny w dotyku materiał i przyjemna wizja spędzenia leniwego dnia na robieniu niczego, lecz smutek. Domyślałam się, a nawet byłam pewna, że moje unikanie spotkania z Panią, sprawiło, że Sanri został wplątany w poważne problemy. To była moja wina...

Po kilku minutach podniosłam się do pozycji siedzącej. Plecy oparłam o zagłówek przymocowany do ściany i musiałam pomilczeć ze sobą jeszcze dłuższą chwilę, aby wziąć do ręki telefon.
W tej chwili czułam się jakbym zamiast tego przedmiotu, trzymała rozżarzony węgiel w ręku. Strach i ból był jednością.

Kliknęłam słuchawkę i połączyłam się z kobietą. Odebrała po pięciu sygnałach. Wtedy szybko zrozumiałam, że nie wiedziałam jak miała przebiegać ta rozmowa.

- Tak? - zimny głos odezwał się po raz drugi.

- Chciałam... prosić o spotkanie. - Słowa więzły mi w gardle, nie chcąc dopuścić by moje życzenie się spełniło.

- W jakiej sprawie? - Pani kontynuowała rozmowę w dalszym ciągu nie schodząc z tonu.

- Diegana Sarr...

Przewidziała to, że będę chciała się z nią skontaktować. Wiedziała o tym i czekała na mnie, aż to ja będę potrzebowała jej pomocy, nie na odwrót.

- Musisz wiedzieć, że każde decyzje niosą ze sobą konsekwencję.

Rozłączyła się.

Byłam wściekła, ale tym razem sama na siebie, że to zrobiłam. Jak mogłam być tak nieostrożna, przecież dawała mi tyle sygnałów, abym czuła do niej respekt, abym była posłuszna. A mimo to nadal szukałam powodów do ucieczki przed nią. Ganiłam siebie w myślach za błąd, który kosztuje teraz przyszłość młodego mężczyzny. Uderzyłam zła w łóżko i wstałam szybko, aby spróbować naprawić swoje błędy.

***
- Zostawisz nas na chwilę same? - zapytałam Amandę chcąc porozmawiać tylko, i wyłącznie z Kate, tak, aby dopowiadanie przez kobietę uwagi nie zaburzyły moich myśli.

- Tak - odpowiedziała sucho, najwyraźniej nie będąc zadowolona z mojej prośby. - Czekam za ścianą, w kuchni.

Uśmiechem odprowadziłam koleżankę do drzwi, które nie zostały zamknięte do końca.

Oparłam się o futryną drzwi i dwróciłam się w kierunku Kate. Była szczuplejsza niż widziałam ją ostatnim razem, zbladła, nie wychodząc na słońce. Miała pochylone ramiona i te zmartwione oczy, które nie chciały spotkać się z moimi. Teraz siedziała przy biurku i pisała coś w zeszycie.

- Jak się czujesz? - zapytałam, rozumiejąc dopiero po czasie, że źle to zrobiłam. - Przepraszam. To przyzwyczajenie ze szpitala.

Dziewczyna nie zareagowała zbyt intensywnie, była lekko obojętna i zmęczona.

- Nie szkodzi. - Uśmiechnęła się do mnie blado. - Usiądź.

Zrobiłam tak jak powiedziała i spoczęłam na krawędzi jej łóżka.

- Kate... - Musiałam przejść do konkretów. Gonił mnie czas i sumienie. - Nie będę ukrywała, że przyszłam do ciebie z pewną sprawą.

Dziewczyna przestała pisać i tępo patrzyła w zeszyt.

- Domyślam się - odpowiedziała cichutko, nie darząc mnie swoim spojrzeniem.

- Wiesz o tym, że Sanri został oskarżony? - Skinęła głową na tak. - Pewnie trafi do więzienia na kilka lat. Nie będziesz musiała się obawiać, że go zobaczysz.

Patrzyłam na reakcję młodej kobiety, lecz jej pochylona głowa nie ułatwiała mi tego.

- Chyba nie cieszysz się z tego faktu - szepnęła pod nosem.

- Jest młody, ale pewnie nie zdąży ułożyć już sobie życia na nowo. Będzie skazany na samotność, a swoje najlepsze lata spędzi w zamknięciu, w strachu, w bólu.

- Po co mi o tym mówisz? - W głosie dziewczyny wyczuwałam złość. - On musi ponieść karę.

Uklękłam przy biurku Kate i spojrzałam w jej oczy. Były rozbiegane. Ona cała drżała.

- Czas. Jest bardzo cenny i nie da się go cofnąć - mówiłam pewnie, aby zrozumiała, że tu chodzi nie tylko o nią, a o dwa życia, a może więcej... - Chciałam, żebyś o tym pamiętała. Wiem, że to trudne, ale musisz myśleć o przyszłości.  Teraz cierpisz, ale tracisz dużo więcej. Młodość.

- On mnie skrzywdził.

- Wiem, Kate. Dlatego musi trafić do więzienia. Dlatego musisz złożyć zawiadomienie o przestępstwie.

Zaczęła kręcić nerwowo głową. Robiła tak zawsze gdy wracaliśmy do tego tematu. To było dziecinne zachowanie i nikt nie umiał nad nim zapanować.

- Jeśli to zrobisz, już nigdy nie zobaczysz tego mężczyzny, bo z pewnością dostanie jeszcze dłuższy wyrok, na większość swojego życia.

Słyszałam jak jej serce przyspieszyło i gdyby nie wejście Amandy, zostałabym z nią dłużej, aby przybliżyć jej jeszcze bardziej konsekwencję jej decyzji.

- Dajmy już spokój Kate. - Kobieta uśmiechnęła się wesoło. - Layla, pożegnaj się i chodź ze mną, zrobiłam ci herbatę.

- Jasne - odwzajemniłam uśmiech. - Trzymaj się, Kate.

Wstałam i podążyłam za sąsiadką do kuchni. Zdziwiłam się gdy nie znalazłam wzrokiem żadnego napoju, a jedyne co mogłam zobaczyć to, tym razem niewesołą minę kobiety.

- Czemu byłaś tak ostra? - zapytała oskarżycielskim tonem. - To tak jakbyś ją straszyła.

Podsłuchiwała...

- Chcę, żeby się zgłosiła. Sama mówiłaś, że musi wrócić do normalnego życia.

- Owszem. - Nadal patrzyła na mnie nieprzychylnym wzrokiem. - Ale nie musiałaś mówić o więzieniu, o nim. Przecież wiesz, że może źle reagować na niego.

Nie wyglądało to tak. Starałam się zapamiętać jej oczy, postawę i oddech, wszystko to, co świadczyło by o tym, że Kate mogłaby skłamać. Nikt nie widział całego zajścia, nie ma żadnych dowodów, najmniejszego punktu zaczepienia, tylko jej słowa.

- Masz rację, nie powinnam - wykazałam skruchę. - Kate jest taka przygaszona. Mam nadzieję, że nie próbowała żadnych sposobów, aby lepiej się poczuć.

Amanda nie zaprzeczyła. Stała w jednym miejscu, myśląc intensywnie.

- Coś się dzieje? - dopytywałam, aby temat nie odszedł w zapomnienie.

- Kate... - Gestykulowała dłońmi. - Myślę, że Kate wywołuje wymioty. Boję się, że robi to wstydząc się swojego ciała, po tym wszystkim.

- To nie brzmi dobrze. - Słowa Sanriego zaczęły nabierać sensu. W końcu miałam jakikolwiek punkt zaczepienia... - Nie myśl o tym źle, ale uważam, że będzie jej potrzebna pomoc specjalisty.

Amanda nie zdziwiła się słysząc moją propozycję.

- Zastanawiam się nad tym dłuższy czas, lecz chyba brak mi odwagi, rodzicom też. - Jej głos wyrażał niechęć w stosunku do osób, o których wspomniała.

Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.

- Pewnie się domyślasz kogo obwiniają za to wszystko? - Kobieta zapytała z kpiną w głosie. Widać, że przejęła się tym faktem. - Jak zawsze szukają kozła ofiarnego. Bo mój tryb życia świadczy tylko o tym, że wciągnęłam ją w to gówno. Przeze mnie poznała Sanriego. Przeze mnie stało się to wszystko.

Przysunęłam się do kobiety i pogładziłam jej ramiona, dodając otuchy, choć wiedziałam, że to nie było w stanie uśmierzyć jej bólu, tego, który nosiła w sercu.

- Nie mam prawa oceniać twoich rodziców, ale myślę, że oni po prostu, równie mocno jak ty, przeżywają całą tę sytuację.

- Zawsze kierowali się odmiennym podejściem do rozwiązywania problemów, choć teraz mają związane ręce. Kate w świetle prawa jest pełnoletnia. Bez jej zgody nic nie możemy zrobić. Choć sama się zastanawiam czy nie jest już za późno na wszczynanie czegokolwiek. Najgorsze jest to, że on jest na wolności. Gdyby było inaczej, mogłaby wrócić do normalności.

- Pamiętaj, że to żaden wstyd korzystać z pomocy. - Chciałam wrócić do wcześniejszych faktów.

Kobieta zaakceptowała moje słowa przelotnym skinieniem głowy.

- Myślisz, że to pierwszy tego typu problem Kate? - drążyłam, chcąc posiąść jak największą wiedzę.

- Raczej tak - odpowiedziała nie mając pewności. - Nawet po pracy brzmisz jak lekarz.

- Nigdy nie przestaję nim być.

- Zrobię ci tę herbatę.

Zaśmiała się delikatnie.

- Mhm... - Usiadłam na krześle przy kuchennym blacie. - Amanda, myślisz, że Kate mogła się w nim podkochiwać?

- Pytasz czy to ona prowokowała ich spotkania czy on, tak? - Ton Amandy zmienił się znów, teraz na chłodniejszy.

Nie przepadała za drążeniem w tym temacie. Dla niej liczyły się fakty: jej siostra została skrzywdzona. Ja nie mogłam obstać po jednej stronie, zwłaszcza teraz. I choć zabrzmi to cholernie egoistycznie, chciałam ratować własne sumienie.

- Do czego dążysz? - żądała odpowiedzi.

- Może Kate nie chce składać zeznań, nie ze strachu, a z tego powodu, że się w nim zakochała. - Starałam się być delikatna, nie chcąc znaleźć się po drugiej stronie drzwi, którymi weszłam.

- Nawet jeśli, to niczego nie zmienia - odpowiedziała twardo. - On musi ponieść konsekwencje tego, co zrobił Kate.

- Masz całkowitą rację. To jest nie do podważenia.

***

Siedziałam w mieszkaniu Anthonego, w jego biurze, a dokładniej, na jego nogach. Mężczyzna skończył swoją pracę dość wcześnie, a ja znajdując się za blisko niego stałam się jego nagrodą. Na podłodze nadal leżało kilka papierów, które spadły kiedy Anthony zapragnął mnie mieć na swoim biurku. Nasza zabawa nie była długa, lecz oboje dostaliśmy to, czego pragnęliśmy. Wspólny orgazm był zdecydowanie jedyną rzeczą, która przyniosła mi radość, choć nie było to czymś co rozpamiętywałabym w pamięci przynajmniej jeden raz. A robiłam to zawsze, gdy przyjemność wykraczała poza moje myśli, a Anthony umiał to robić, umiał wprowadzić mnie na wyżyny rozkoszy, w taki sposób, że długo po tym miałam nas w myślach. Dzisiaj nie czułam pożądania, i chyba po części wiedziałam jaki był powód mojej ...niedyspozycji. Kłopoty nawarstwiały się blokując powoli czerpanie radości z różnych rzeczy, w tym sexu. Musiałam oczyścić swoje sumienie, aby móc zaznać odrobinę spokoju.

Teraz siedzieliśmy razem, pogrążeni we własnych myślach. On popijał drogie whiskey dla relaksu, jak miał w zwyczaju robić po naszych spontanicznych igraszkach. Ja nie przepadałam za rodzajem takich alkoholi, więc rzadko kiedy dołączałam do niego.

- Uwielbiam cię w moim biurze. - Anthony powiedział z chrypką w głosie.

- Przeszkadzanie ci chyba weszło mi w nawyk.

- Tutaj nie widzi nas szef, możemy grzeszyć bez żadnych limitów.

- Mhm...

- Jest wczesna pora, działamy coś jeszcze? - Anthony podniósł do góry brwi, a ja nie mogłam nie zareagować na jego urocze dołeczki i ogniki w oczach.

- Możemy... - Zbliżyłam swoją twarz do jego, a nasze usta niemal się stykały, tak, że poczułam ciepło jego warg. - Pooglądać film - dodałam pewnie, przekonana do swojego pomysłu.

- Film?

- Tak, a na co liczyłeś? - Zeszłam z jego kolan i wstałam na proste nogi.

- Na ciebie w roli głównej.

- Jestem już dziś bardzo zmęczona. Padam z sił.

- Dawno nie oglądaliśmy filmu. Niech będzie. Chodź. - I nim się obróciłam, mężczyzna przełożył mnie sobie przez ramię, a krótki pisk wydobył się z mojego gardła z zaskoczenia.

- Mówiłaś, że jesteś zmęczona - dodał, a ja byłam pewna, że miał na twarzy swój uśmieszek.

Nie widziałam powodu do protestowania. Gdy znaleźliśmy się w jego salonie, Anthony odłożył mnie delikatnie na kanapę i sam chwycił pilot do całkiem niemałego telewizora znajdującego się po przeciwnej ścianie. Oby nie była to żadna komedia romantyczna, która pobudzi go jeszcze bardziej...

- Chcesz obejrzeć coś konkretnego?

- Film akcji - odpowiedziałam szybko, będąc zadowolona z możliwości decydowania.

Choć i tak czułam, że skupienie się na nim będzie dość trudne. Lecz te wyjście wydawało mi się bezpieczniejsze od jakichkolwiek innych aktywności z mężczyzną. Mój stan aktualnie nie różnił się za wiele od tego z rana. Było mi niedobrze z myślą, że przez moje dziecinne uciekanie, przez słabość, Sanri trafi do więzienia. Oliwy do ognia dolewała niepewność. Minęły trzy dni, a za niedługo cztery, a ja nadal nie widziałam czy Azari żył. I starałam się nie rozdrapywać dowodów świadczących o jego stanie, bo wiedziałam, że nie skończyło by się to dobrze. Dlatego nie mogłam skupić się na przyjemności jaką dawał mi Anthony i na niczym innym.

Czułam jak ręka mężczyzny sunęła po moim odkrytym udzie, lecz starałam się to ignorować. Nie dzisiaj, Tony. W myślach przepraszałam mężczyznę za swoje zachowanie. Nie umiałabym mu wytłumaczyć, czemu nie chciałam jego czułości, przecież wszystko było w jak najlepszym porządku...

Dźwięk SMS-a dochodzący z kuchni uratował mnie przed Anthonym, lecz po raz kolejny wprowadził w stan niepewności. Uśmiechając się przelotnie do mężczyzny, wstałam i odebrałam wiadomość.
(🎶)
Od Pani:
Spotkanie za godzinę. Park.

Przymknęłam oczy chcąc nie dać ponieść się emocjom. Musiałam wrócić na kanapę i przez pół godziny znaleźć powód, dla którego mogłabym przedostać się do własnego mieszkania, bo stamtąd miałam niedaleko do parku. Nie było innej opcji, że mogłabym podjąć inną decyzję. To była moja szansa, choć przeczuwałam, że Pani nie pominie mojego wybryku w rozmowie.

Do Pani:
Będę.

Usiadłam na kanapie obok mężczyzny, według planu.

- Znowu Amanda? - zapytał, a ja od razu przeszłam do kłamstwa.

A to był dopiero początek...

- Susan nie miała mi czasu wcześniej odpisać. Jutro z nią pogadam.

- Mhm... - Anthony przysunął się bliżej mnie i otulił moje złożone nogi swoimi barczystymi ramionami.

Nie patrzył ani przez chwilę na odtwarzany film, zgaduję, że nawet nie wiedział jaki miał tytuł. Jego dłonie wędrowały w dalszym ciągu po moich nagich nogach, które zdążyły pokryć się już gęsią skórką. Źle, że wypił te whisky...

- Jak to możliwe, że byłeś prawiczkiem tak długo?

Mężczyzna obrócił się i spojrzał na mnie z ognikami w oczach. Ja wskazałam wzrokiem na jego dłonie bezprzerwy błądzące po moim ciele.

- I nadal zastanawiam się jak wytrzymałeś pierwsze tygodnie naszej... znajomości.

Twarz mężczyzny pokryły dołeczki. Wcale nie wyglądał na przyłapanego na gorącym uczynku, był spokojny i nie widziałam w jego oczach żadnego zażenowania ani niepewności.

- Sophia była moją pierwszą dziewczyną, nie miałem nikogo wcześniej.

Zdziwiłam się już nie pierwszy raz słysząc nowe i coraz bardziej zaskakujące fakty z jego życia.

- Miałeś trądzik przez całe nastoletnie życie?

On nie przestawał się uśmiechać, a ja niedowierzać. Nie możliwe, że mężczyzna siedzący przede mną kiedykolwiek narzekał na swój wygląd.

- Czemu wychodzisz z założenia, że każdy musi uprawiać sex kiedy jest napalonym małolatem? - zapytał już poważniej. - Chciałem pójść do łóżka z kobietą, którą kocham. Tak, zachłysnąłem się miłością, ale nie zmienia to zdania, że pragnę uczuć, zawsze pragnąłem. A jeśli chodzi o nas. - Oparłam głowę o swoją rękę, czekając na odpowiedź mężczyzny. - Spodobała mi się twoja szczerość. Pomyślałem sobie wtedy, że z tą kobietą będę mógł osiągnąć wszystko. - Patrzył mi głęboko w oczy, wypowiadając te słowa po raz pierwszy.- Kiedy widzę cię u mnie w pracy, w szpitalu, wśród mojej rodziny, jak świetnie sobie radzisz nie umiem sobie wyobrazić, że kiedyś było inaczej. Wtedy zgodziliśmy się na związek bez przywiązania, na naszych warunkach. Ja nie chciałem zaciągnąć cię do łóżka, żeby nie popełnić żadnego błędu. - Przerwał, lecz moja mina świadczyła o tym, że wcale nie chciałam, żeby milczał. - Było za wcześnie na sex bo myślami byłabyś przy innym mężczyźnie. Z Elijahem na końcu nie łączyło was nic poza sexem, chciałem, żeby z nami było inaczej. Teraz nasze plany o związku chyba lekko się zmieniły, nie sądzisz?

Skinęłam głową na tak, będąc pod niemałym wrażeniem i niepokojem...

Uśmiechneliśmy się oboje, lecz ja w kąciku oczu poczułam łezkę, nie z radości, jak powinno być, a smutku. Kończył mi się czas. Jak miałam go zostawić kiedy mówił o mnie, o nas tak ważne słowa. To brzmiało jak wizja wspólnej i szczęśliwej przyszłości, a ja nie mogłam się z niej cieszyć. Przyłożyłam rękę do czoła, będąc prawdziwie zakłopotana.

Anthony spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem.

- Boli cię głowa?

Jego pytanie było idealnym planem ucieczki. Nieświadomy sam podsyłał mi pomysły do kłamstw.

Skinęłam głową na tak, po raz drugi, lecz teraz byłam zrezygnowana. Zabolało.

- Nie obrazisz się, jak pojadę do siebie? Będę mogła dłużej pospać przed pracą.

- Jasne - odpowiedział lekko zmieszany, lecz musiałam to pominąć. - Wezwę ci taksówkę.

- Nie musisz. Mam u ciebie samochód, pamiętasz?

- Tak, ale...

- Poradzę sobie. Jeszcze przed chwilą powiedziałeś, że jestem odważna.

Wstałam i chciałam pójść do sypialni po klucze do swojego auta. Chciałam... Źle, że przypomniałam o jego słowach, teraz wydawało mi się jeszcze bardziej, że mógł pomyśleć, że uciekałam, przed nim. Nie rób tego, nie obracaj się. Ciężkim krokiem poszłam tam, dokąd zamierzałam. Szybko zlokalizowałam swoje rzeczy i z przełożoną torbą przez ramię wróciłam do Anthonego. Siedział wciąż w tym samym miejscu, lecz bez dołeczków na twarzy. Pochyliłam się do mężczyzny i złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach.

Kiedy zamknęłam za sobą drzwi od mieszkania Anthonego zatrzymałam się na moment. Zrobiłam dwa głębokie wdechy, bo na tylko tyle starczyło mi czasu i ruszyłam w drogę.

Znajdowałam się pod swoim mieszkaniem, na parkingu. Do umówionej godziny zostało mi jeszcze kilka minut, lecz już teraz skierowałam się w stronę parku, tak, aby żadne losowe wydarzenia nie pozbawiły mnie szansy na spotkanie z Panią. Rozglądałam się dookoła poszukując jej wzrokiem. Nie zdziwiłam się gdy dostrzegłam ją na tej samej ławce, na której spotykałam się z Azarim. Podeszłam do kobiety, a energia i mój zapał schodził ze mnie, w miarę jak odległość między nami się zmniejszała.

- Dobry wieczór.

- Witaj. - Pani wyglądała tak samo, kiedy widziałyśmy się ostatnio. Czerń i obojętny wyraz twarzy. - Usiądź.

Wykonałam jej polecenie niezwłocznie.

- O czym chciałabyś porozmawiać?

- Chciałabym to odkręcić - odpowiedziałam nie zastanawiając się długo.

Kobieta dopiero teraz obdarzyła mnie swoim spojrzeniem, które było oschłe i zimne.

- Diegane Sarr został oskarżony o przestępstwa, których sam dokonał. Nie rozumiem o co prosisz. Żebyśmy sfałszowali dowody, dali mu niezgodne z prawdą alibi? To przestępstwo.

- Na pewno istnieje jakiś sposób, żeby go uwolnić.

- Laylo, to nie jest gra. - Kobiecy głos był nasączony powagą i niezadowoleniem. - Nie możesz działać według własnych zasad. Sprawa nad którą pracujemy jest problemem wagi państwowej. Ludzie nie śpią całymi nocami, poświęcają dni, tygodnie, aby jak najszybciej ją rozwiązać, a ty ignorujesz ich pracę, poświęcenie. To egoistyczne. - Kobieta nie unosiła się, mówiła łagodnym tonem, który przeszywał mnie do szpiku kości i był o wiele trudniejszy do zniesienia niż jakikolwiek krzyk.

- Popełniłam błąd, jestem tego świadoma. Może Pani to naprawić? - Byłam żałosna.

- Niektórych pomyłek nie da się już zmazać, można tylko zapobiec nowym.

Pani była zła. Nie krzyczała, lecz widziałam to. Karała mnie, moje prośby były dla niej niczym, choć może nie, napędzały Ją jeszcze bardziej, karmiła się tym. Zrozumiałam. Nie wygram z nią, muszę być posłuszna, dopóki to się nie skończy.

- Jeśli to wszystko, co chciałaś, zakończymy spotkanie.

- Zapominam jaka jest moja rola. Nie mam pojęcia o tym świecie, a tym bardziej o tym, co i gdzie ukrył Azari - powiedziałam pozbawiona energii. - Mam go znienawidzić, to już zrozumiałam.

- Musimy go znaleźć. To jest nasz cel. Spotkania nie zakończą się, dopóki tego nie osiągniemy, dopóki nie znajdziemy skradzionych danych.

- Czemu widzę Jego z dalekiej przeszłości? To powinny być moje wspomnienia.

- Twoje przesłuchania dostarczają nam bardzo dużo wiedzy. Odnajdujemy momenty i łączymy w fakty, ale, żeby każde z tych przypuszczeń było jak najbardziej realne, przypominamy jego przeszłość i analizujemy z aktualnymi danymi, a także po to, żeby przewidzieć jego ruchy. Ten mężczyzna jest skomplikowaną maszyną, przez lata szkoleń, obserwacji zdążyliśmy posiąść wiedzę na temat mechanizmów jakimi się kieruje, lecz teraz sytuacja wybiegła poza naturalny tor.

- Czemu tak jest? - zapytałam z nadzieją, że usłyszę, że Azari przestał być, tym, kim określali go cały czas inni. Że skończył ze swoją naturą i zaczął normalnie żyć. To byłby dobry powód.

- Joshua był szkolony, aby likwidować wrogów, teraz zmienił wartości. To jest wystarczający powód, żeby jego myślenie i ruchy były zaburzone.

Posmutniałam. Traktują go jak obiekt, rzecz, nie jak człowieka...

- Pani go szkoliła?

- Szkoliliśmy go jak każdego agenta, tym samym systemem, lecz Joshua miał tą zdolność przyswajania wiedzy, która wybiegała poza podstawę. Gdy był w formie umiał przeprowadzić analizę sytuacji niepomijając nawet najmniejszego szczegółu. Był perfekcjonistą w tym, co robił. Działał zawsze w pojedynkę, przez co nie zawsze mieliśmy wgląd do tego, czego się uczył. Możliwe, że jego wrodzone zmysły i zdolności, jakie zdobył na misjach, wykraczały poza nasze systemy, przez co był jednym z najlepszych agentów.

Był... Zadrżałam na dźwięk powtarzanego słowa w stosunku do mężczyzny

- Czemu mówi Pani w formie przeszłej? - zapytałam z pośpiechem.

- Joshua przechodził w swoim życiu wiele etapów. Większość z nich napędzała go do działania, niektóre łamały od środka powodując, że złe nawyki wrastały w jego naturę, zamieniając te wartość na dobre w jego mniemaniu. Rozwinął to na tyle, że Joshua nie umie już odróżnić co jest błędnym, a co poprawnym zachowaniem.

- Jakie złe nawyki?

- W ten sposób stał się sadystą.

- To wydarzyło się przed naszym spotkaniem. - Nie pytałam, już to wiedziałam.

Wiedziałam o tym gdy zobaczyłam jego stojącego nade mną, nad moim ciałem.

- Tak, dużo wcześniej.

- Nie pomógł mi, wtedy kiedy leżałam nieprzytomna, bo cieszył się z tego widoku, gdyby nie Emmett nie byłoby mnie tu. - Wypowiedzenie tego na głos, w końcu pozwoliło mi zrozumieć prawdę.

Azari mnie nie ocalił...

Zlękłam się tego, bo moje wspomnienia odchodziły w niepamięć, stawały się coraz bardziej zdeformowane przez obraz jaki wprowadzała do nich Pani, ten prawdziwy, brutalny i okrutny, ale prawdziwy. I czułam się koszmarnie, chowając urazę za plecami lub mówiąc źle o Nim, martwym.

- Widzę, że zaczynasz słuchać. - Pani wstała na proste nogi, lecz jeszcze na chwilę została przy mnie. - Nie musisz się niczego bać, jeśli to, co słyszę jest prawdziwe.

Patrzyłam jak kobieta odchodziła spokojnym krokiem, kobieta, która właśnie uwięziła moją duszę. Byłam rozdarta między tym, co uważam za słuszne, o czym świadczą dowody, a tym co czuję w sercu i pozostało mi we wspomnieniach, między przyszłością z mężczyzną, który wydaję się idealnym prezentem od losu, a stekiem kłamstw i przeszłością, którą muszę zamknąć.

SMS odwrócił mój wzrok od kobiety. Wzięłam telefon do rąk i sprawdziłam jego zawartość.

Od nieznajomy.
Jutro, 18, "Pod beczką"  -E

W końcu...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro