21. Złudne znieczulenie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rzeczywistość

Anthony

- Tu jesteś.

Thomas ślimaczym ruchem wdrapał się na dość wysokie krzesło przy barze. Gips na jego ramieniu sprawiał, że minęła chwila nim mogłem stwierdzić, że siedział stabilnie.

Złapałem kontakt wzrokowy z barmanem, a ten już wiedział czego pragnąłem. Mężczyzna w białej koszuli i bordowej kamizelce postawił przede mną kolejną szklaneczkę z gorzkim alkoholem, a ja uśmiechając się do przedmiotu opróżniłem jego zawartość prędko.

- Wracamy do domu stary - rzucił Thomas patrząc na mnie niewesołym wzrokiem.

- Ja tu jeszcze zostanę - odpowiedziałem beznamiętnie i poprosiłem barmana o to samo. - Nie musisz próbować zmienić mojego zdania, bo tego nie zrobię - dodałem gdy Thomas wywrócił oczami na moje zachowanie.

- Sam wiesz, że alkohol niczego nie rozwiąże - powiedział moralizatorsko.

Wziąłem głębszy oddech, przypominając sobie o moim beznadziejnym stanie. Gorzki napój sprawił, że widziałem tę sytuację w nieco lepszym świetle, a teraz znów uderzyło to we mnie z podwójną siłą. Wiedziałem to wszystko, że alkohol nie jest mi potrzebny, że nic nie zmieni, lecz w tej chwili miałem to całkowicie gdzieś.

- Nie liczę na to. - Przechyliłem kolejną szklankę.

- Barman. - Thomas zawołał mężczyzną a ten szybko do nas podszedł.

Był niewielki ruch więc mogłem go mieć do swojej dyspozycji, o ile Thomas nie wpadnie na pomysł, żeby ten przestał mnie obsługiwać.

- To samo dla mnie. - Uśmiechnąłem się pod nosem mając go po swojej stronie. - Już zapomniałeś, że problemy rozwiązuje się razem? Może gdy będę wstawiony jak ty, to w końcu się dowiem o co wam poszło.

Każda wzmianka o niej sprawiała, że dołowałem się coraz bardziej. Sam do końca nie wiedziałem co się właściwie stało. Nigdy przedtem nie znajdowałem się w takiej sytuacji - w niepewności. Layla zostawiła mnie z ogromem pytań, na które tylko ona mogła odpowiedzieć. Pożerała mnie ogromna złość, że nie zdołałem poznać prawdy, a jeszcze bardziej smutek, że nawet nie próbowała się bronić, tylko spisała nas na straty...

- Layla... - mówienie wcale nie było takie proste. - Okłamała mnie.

- Każdemu chyba czasem zdarzy się coś przykręcić.

- Nie w ten sposób stary.

- Wytłumacz mi.

Niechętnie wyjąłem telefon z wewnętrznej kieszonki marynarki i włączyłam film z monitoringu, który przesłał mi Richard. Przesunąłem komórkę w stronę Thomasa, a sam zająłem się kolejną porcją złudnego znieczulenia. Zdążyłem zapamiętać na pamięć te nagranie, gdy odtwarzałem je dziesiątki razy z nadzieją, że to moja wyobraźnia podsyła mi fałszywe obrazy albo, że to wcale nie ona. Myślałem długo nad wytłumaczeniem, ale żadne z nich nie było w stanie mnie uspokoić. Może to zrobić tylko te usłyszane z jej ust.

Po kilku minutach przyjaciel oddał mi telefon z nietęgą miną.

- Jak próbowała się tłumaczyć?

- Ni jak. Po prostu wyszła.

- Nic nie powiedziała?

Machnąłem z bezsilności głową.

- Najwyraźniej już jej na mnie nie zależy, na nas - stwierdziłem gorzko. - To pojebane. Kilka godzin temu rozmawiałem z jej ojcem o naszej przyszłości, a teraz mam w głowie tylko to, że ostatnie miesiące były jednym wielkim kłamstwem - żaliłem się dalej, czasem czując jak język plątał mi się, gdy chciałem wydusić z siebie za szybko złość. Alkohol tylko mnie pospieszał.

- Nie mam pojęcia co mam robić.

- Powiedziałeś jej o wszystkim?

- O czym? - zapytałem nie rozumiejąc. Thomas spojrzał na mnie wymownie a ja mogłam się domyślić co chodziło mu po głowie. - Myślę, że to, że nie powiedziałam jej że ją kocham jest czymś mniej istotnym niż to, co widziałam na nagraniu.

- Może właśnie to jest przyczyną. Gdyby wiedziała nie bałaby się wytłumaczyć.

- Gdyby wiedziała wcześniej nie byłaby ze mną szczera. Usłyszałbym "kocham cię", lecz to byłoby jej pierwsze kłamstwo. Ona nie okazuje uczuć tak szybko.

- To może sam spróbuj dowiedzieć się, co wydarzyło się na tym nagraniu. Mam kilku znajomych, którzy będą w stanie znaleźć właściciela samochodu, tylko wyślij mi ten film.

Przysunąłem telefon po raz drugi w stronę Thomasa.

- Rób co chcesz - powiedziałem czując jak alkohol rozpanoszył się w moim ciele na dobre.

- Brzmisz jakby ci nie zależało.

- Nawet sobie nie wyobrażasz jak to cholernie boli. - Myślałem, że ona będzie wyjątkowa.

Wstałem na proste nogi chcąc wyjść z lokalu. Na ósmej randce wszystko wydawało się takie prawdziwe. Kurde, miała odwagę powiedzieć mi nawet o swoim kochanku, całym bałaganie w swoim życiu, a teraz nie jest w stanie spojrzeć mi prosto w oczy. Co jest do cholery!

- Gdzie idziesz?

- Przenocuję u brata. - Nie chcę wracać do siebie.

- U którego?

- Któregokolwiek.

***

- Weź dwie. - Sophia położyła przede mną tabletki przeciwbólowe i szklankę wody. - Urządziłeś sobie z Thomasem męski wieczór? Wyglądasz gorzej niż po przepracowaniu 48 godzin bez snu - powiedziała głośniej nabijając się ze mnie.

- Ciszej.

Przymknąłem oczy odruchowo.

- Czemu w ogóle dzisiaj? Gdy wrócił szef. - Spoważniała w mgnieniu oka.

Żaden z dni nie byłby odpowiedni.

- Jest dobrze.

- Właśnie widzę. - Nie miałem w planach mieszać kobiety w swoje prywatne sprawy, zwłaszcza że już zdążyła poznać Laylę. - Przyjdzie do firmy o 10:00. Do tej pory doprowadź się do porządku - dodała odbierając telefon.

Spojrzałam na zegarek na swoim biurku.

- Jest 9:30 - stwierdziłem beznamiętnie.

- To masz mało czasu - powiedziała na odchodne i wyszła pozostawiając po sobie intensywny zapach perfum.

Przetarłem zmęczoną twarz i wziąłem leki przeciwbólowe, myśląc od czego miałbym zacząć. Powinienem był zrobić to o ósmej rano, gdyby nie fakt, że wczoraj nie zakończyłem swojego wieczoru tylko na whisky w lokalu, w którym byłem z Thomasem. Liam posiadał bardzo dobrze wyposażony barek otwarty całodobowo, zwłaszcza dla brata w potrzebie. Koniec końców wstałem z kanapy z ogromnym bólem głowy i grubo spóźniony. Wcześniej już bym myślał nad solidnym planem wynagrodzenia szefowi swojego zachowania, lecz teraz nie potrafiłem się na tym skupić.

Pukanie do drzwi obudziło moje zmysły. Nie zdążyłem nic powiedzieć, a przybysz sam wszedł do mojego gabinetu. Ten mężczyzna nie musiał czekać.

- Witaj Anthony! - Szef przywitał się dość entuzjastycznie i natychmiast wyciągnął dłoń w moim kierunku.

- Witaj Richardzie! - Wysiliłem się na blady uśmiech i wstałem, aby go przywitać. Wykonywanie gwałtownych ruchów wywoływało pulsujący ból głowy. - Dobrze cię widzieć, zwłaszcza w tak dobrej formie.

- Wiem, że się spóźniłeś - powiedział rozweselony, wyglądając na wypoczętego. - Ale owszem mam się dużo lepiej.

Richard wydawał się być w tej jednej z lepszych kondycji. Miał błysk w oku, świeże strzyżenie odmładzało go a energiczny wzrok sprawiał wrażenie, że był w pełni gotowy do pracy.

- Rozumiem, że mam cię teraz wprowadzić? - zapytałem z nadzieją, że mężczyzna przełoży to na późniejszą porę, a sam rozejrzy się po firmie.

Prosiłem o to nie będąc w tak doskonałej formie jak on, znajdując się myślami daleko od pracy.

Szef usiadł na krześle przed moim biurkiem, a ja opadłem z sił. A niech mnie.

- Chciałbym porozmawiać, ale nie o firmie. - Zdziwiłem się słysząc jego słowa.

- A o czym?

- O tobie, Anthony.

Moje zaskoczenie rosło. Czyżby Sophia, albo któryś z współpracowników miał zarzuty co do mojego zarządzania firmą podczas nieobecności szefa?

- Słucham - odezwałem się gotowy na oskarżenia.

- To ja słucham. Powiedz co się dzieje.

- Nie rozumiem, Richardzie. Ktoś zgłaszał jakieś uwagi co do mojej pracy?

- Nie w tym rzecz. Pytam cię jako przyjaciel. Nigdy wcześniej nie widziałam żebyś przyszedł spóźniony do pracy. W dodatku jeszcze trzyma cię alkohol. To do ciebie niepodobne Anthony, zwłaszcza, że gdy do ciebie dzwoniłem poinformowałam cię żebyś był dyspozycyjny.

- Thomas wrócił do miasta. Wiem, że to dziecinada. Jestem gotowy ponieść konsekwencje. - Skłamałem, wiedząc, że ta wersja może zapobiec dalszym pytaniom.

Richard prześwietlał mnie swoim przenikliwym wzrokiem doszukując się prawdy, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak nieodpowiedzialnie się zachowałem.

- Zawsze ceniłem cię za twoje fachowe podejście do pracy, lecz czekałam aż kiedyś przestaniesz być tak oficjalny i zdystansowany. Po tylu latach mógłbyś pokazać mi nieco zaufania, zwłaszcza jeżeli niedługo będę musiał prosić o kolejne zastępstwo.

Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.

- Myślałem, że masz się lepiej.

- Na chwilę obecną tak, lecz będę musiał poświęcić więcej czasu na swoje zdrowie. - Mężczyzna w dalszym ciągu siedział naprzeciwko mnie i czekał, ale ja nie miałem ochoty na grzebanie w swoich prywatnych sprawach. - W najbliższy weekend zorganizujemy formalny bankiet. Muszę pokazać swoją dobrą formę, aby pracownicy czuli, że wróciłem. Może przyjdziesz ze swoją piękną panią doktor?

Już wiedziałam do czego zmierzał. Nie podobało mi się to, że tyle czasu poświęca na próbowanie odnalezienia powodu mojego niezbyt dobrego stanu gotowości do pracy, choć z drugiej strony wiedziałem, że to ja jestem na przegranej pozycji.

- Nie sądzę, by był to dobry pomysł. Mam małe zawirowanie w życiu prywatnym.

- Nie było trudno się domyśleć - dodał zadowolony ze swojej dziecinnie prostej zagrywki.

- Nie chciałbym, żebyś pomyślał, że przez to spadnie moje zaangażowanie.

Richard pokręcił z dezaprobatą głową.

- Jesteś idealnym odwzorowaniem swojego ojca. Był tak samo uparty, gdy chciał coś osiągnąć i nigdy nie pozwolił sobie na żadne słabości. Chciałeś uciec od rodzinnego prowadzenia firmy, ale zaraz wpadniesz we własną pułapkę. Musisz czasem odpuścić.

Richard i najbliższe otoczenie znało poważaną kancelarię prawniczą Rodriguez&Sons, a fakt, że jako jedyny z pięciu synów nie poszedłem za resztą rodziny w ślad, dawał jasne wnioski.

Słowa mężczyzny były prawdziwe bo nie raz sam wyszukiwałem w sobie zachowań podobnych do mojego ojca. Mój szef, który był w tym samym wieku co on i uczył się z nim w jednej szkole znał go od podszewki. Może dlatego pokładał we mnie tak duże nadzieje i plany.

- Weź dzisiaj wolne. Jutro z samego rana chcę cię widzieć u siebie w gabinecie.

- Nie potrzebuję tego. Za pół godziny doprowadzę się do porządku.

- To polecenie służbowe, nie prośba.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro