Bardzo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

No i zatoczyliśmy coś w rodzaju koła życia. Tanie wino prosto z butelki i my dwie. Brakuje tylko trawnika za moim domem. Zamiast tego mamy dywan w moim salonie i mini wieżę z starymi przebojami z naszej młodości.

Pociągam porządny łyk alkoholu, gdy telefon rzucony przeze mnie niedbale na podłogę zaczyna wibrować, odruchowo zerkam na wyświetlacz i doskonały nastrój trafia szlak.
Od kilku godzin Daren dobija się do mnie jak nie dzwoniąc, to pisząc. Dziwne, że jeszcze nie przyszedł osobiście.
Napisałam mu, że źle się poczułam z tym jak potraktowała mnie jego matka, a on nic z tym nie zrobił. Mógł zrobić cokolwiek! Jednak długie nogi i wąska talia tej dziewczyny całkowicie zasłoniły mu widok na mnie. Nie tłumaczył się, a i ja sama nie chciałam kolejnych wymówek i zbywania, że niby coś sobie wymyśliłam.

- Kochasz go?

- Co? - tak się zamyśliłam, że nie do końca dociera do mnie pytanie May.

- Pytałam czy go kochasz - odpowiada sugestywnie wskazując na telefon. Nie opowiadałam jej jeszcze o moim związku z  Darenem. Zaczęłyśmy od naszych wspólnych wspomnień i tak upłynęło już pięć godzin!

Spuszczam wzrok, bo temat mojego związku nie jest łatwy.
Jestem ja i Daren, a na tle jego wszechobecna matka.
Czasem mam wrażenie, że żyje w trójkącie.
Telepatycznie wyczuwa, że jesteśmy razem i od razu dzwoni z jakąś bzdurą, ale nie to i tak jest najgorsze.
Najgorsze jest, że on odbiera i choćby prosiła o coś jak najbardziej niedorzecznego to on i tak spełnia jej życzenie.
Dziwię się, że jeszcze nie kazała mu ze mną zerwać. A może kazała tylko tym razem pokazał jaja i się nie zgodził.

- Tak. Kocham - odpowiadam po chwili.
May patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. Nie wierzy mi. Nie wierzy w to uczucie.
Pytanie czy ja w nie wierzę.

Na pierwsze dźwięki piosenki LeAnn Rimes, May zrywa się z podłogi, widząc to robię głośniej i sama zaczynam szaleć w jej towarzystwie.
Tak bardzo mi tego brakowało. Tej spontaniczności. Śmiechu.
Opadamy zmęczone na kanapę. Brak codziennego ruchu powoduje u mnie zadyszkę, ale i May nie grzeszy kondycją.
Nagle klepie mnie w ramię.

- Ray zbieraj się! - nakazuje.

- Dokąd? - pytam konkretnie zdezorientowana.

- Wychodzimy.

- Jak to wychodzimy? Dokąd?

Na usta May wpływa zadziorny uśmiech. Znam go. Nie wróży nic dobrego.

Wstaję z miękkiej kanapy i pomykam śladami May.

***
Krzywię się gdy podmuch wiatru podwiewa mi sukienkę. Nadal mam sobie za złe jak mogłam dać się namówić na to wyjście i to w takich ciuchach. Nie, nie wyglądam jak dziwka, ale zdecydowanie lepiej czuje się w spodniach. Nawet obcisłych. Teraz mam na sobie sukienkę i do tego taką, która odsłania mi połowę pleców. Nawet kurtka, którą zabrałam nie daje mi dostatecznie dużo ciepła.
Rzucam May karcące spojrzenie, jednak ona zdaje się sobie nic z tego nie robić. Uśmiecha się szeroko, lekko kołysząc się w rytm muzyki wydobywającej się z klubu.

Kolejka w końcu się zmniejsza i możemy wejść do środka.
Dym, hałas i migające światła.
Czuję się jakbym miała siedemdziesiąt lat i zamiast na Bingo trafiła na koncert Marilyna Mansona. Czy ja, aż tak bardzo zapomniałam jak się bawić?
Z pomocą przychodzi mi May. W odróżnieniu do mnie ona czuje się tu jak u siebie. Zawsze tak było. May równa się dusza towarzystwa.
Jej ostry makijaż dopasowany czerwony kombinezon idealnie się uzupełniają.
Brnie przez tłum, ciągnąć mnie za sobą, a ja mogę tylko dostrzec jak wielu mężczyzn odprowadza ją wzrokiem.
No cóż, jest piękna.

- Dwa razy tequila! - May krzyczy do barmana, a ja zajmuję jedno z krzeseł przy barze.

- Za co pijemy? - pytam chwytając za sól i rozsypując ją sobie na dłoni.
May robi to samo i na chwilę się zamyśla. Jej oczy przewiercają moje na wylot. Zaczynam czuć irracjonalny niepokój.

- Wypijmy za ciebie - oznajmia unosząc do góry kieliszek z trunkiem. Powtarzam jej gest.

- Proponuje wypić za nasze spotkanie po latach. - rzucam propozycje.

- Za to mogę wypić - stwierdza z uśmiechem.

Pięć, może sześć, albo..w sumie kilka toastów później, czuje się rozluźniona i taka...wolna.

Muzyka nosi nasze ciała, moje powieki są ciężkie, ale to nic. Jest mi tak dobrze...

***

Coś mokrego dotyka mojego policzka. Z trudem unoszę rękę by pozbyć się nie przyjemnego uczucia, co skutkuje jedynie tym , iż wymierzam sobie siarczysty policzek, który momentalnie mnie budzi.
On albo śmiech May. Nie ważne. Jedno i drugie działa mi w tej chwili na nerwy. Głowa mi pęka, albo pękła z bólu. Zapach z moich ust jest tak dobitny, że aż szczypie moje z trudem otwarte oczy.
Jednym słowem - umieram.

Nagle May wtacza się na mnie swoim kościstym cielskiem.

- Wróciłaś, żeby wpędzić mnie do grobu? - ledwo wyruszam z siebie to pytanie. Może waży mniej ode mnie, ale teraz ...ech.

- Nie, wróciłam, żeby cię z niego wyciągnąć - stwierdza po czym się podnosi.

Na jej słowa unoszę głowę z najbardziej inteligentnym pytaniem jakie jestem w tej chwili sformułować:

- Co?

- Ray ty już dawno zapomniałaś jak naprawdę się żyje - oznajmia łapiąc się pod boki. - A teraz podnoś z wyrka swoje krągłe dupsko, bo mamy plany!

- Plany? - kolejne z cyklu wybitnych pytań na kacu.

- Tak! - Odpowiada głośno i z takim entuzjazmem, że już żałuję tego pytania.

Czy nadal cieszę się, że wróciła?

Hmmm...

Bardzo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro