Rozdział Drugi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stali ramię w ramię. Wokół nich panowało niemałe zamieszanie, jakby wojna wcale się nie skończyła i wszyscy szykowali się do następnej bitwy. Gdyby tak jednak było, nie wznosiliby okrzyków radości i ze łzami w oczach nie wpadaliby sobie w ramiona. Solo pierwszy raz widział tak czystą radość. Otoczony nią, przyznał przed samym sobą, że czuł, iż znajdował się w odpowiednim dla siebie miejscu. Mógłby się tam zadomowić. Zresztą nic nie stało mu już na przeszkodzie. Kątem oka spojrzał na Rey, która zawzięcie się za czymś lub raczej za kimś rozglądała. Jeśli to był jej dom, dla Bena również.

- Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, za co tak naprawdę walczyłaś – odezwał się cicho. Nie był zaskoczony brakiem reakcji ze strony dziewczyny, ale ten widok ostudził nieco jego entuzjazm. – Czy to nie zabawne, że gdy w końcu przyznaję ci rację, nie możesz nawet tego usłyszeć? – Mężczyzna westchnął i przebiegł wzrokiem po roześmianym tłumie. – Powinnaś o tym wiedzieć i być z siebie dumna. Przynajmniej ja jestem – odparł i uśmiechnął się nieznacznie. Wyciągnął do dziewczyny dłoń i delikatnym ruchem spróbował odgarnąć z jej czoła kosmyki włosów. Te nie drgnęły, zamiast tego poruszyła się skrząca błękitna poświata wokół nich. – Zresztą nieważne – uciął swój wywód, wiedząc, że i tak prowadził donikąd.

Obrócił się do dziewczyny plecami, w momencie gdy ta potrząsnęła głową i podrapała się w miejscu, które chwilę wcześniej mężczyzna musnął palcami. Zawiesił spojrzenie na kadłubie x-winga, którym swego czasu latał Skywalker.

– Ciekawi mnie skąd wytrzasnęłaś ten rzęch – mówiąc to ponownie odwrócił się do dziewczyny, po której nie było już śladu. Solo podniósł głowę i zaczął jej szukać w zbieraninie ludzi. Dostrzegł ją idącą kilkanaście metrów od niego.

Puścił się za nią biegiem. Niestety dogonienie jej okazało się większym wyzwaniem, niżby przypuszczał. Samo przeciskanie się między ludźmi nie należało do najłatwiejszych, a co dopiero, gdy ci w żaden sposób nie odnotowywali jego obecności, tworząc istny mur nie do sforsowania. Solo czuł się jak w labiryncie.

Gdy po raz setny ktoś zatarasował mu drogę, mężczyzna warknął pod nosem i zatrzymał się gwałtownie. Jego wzrok powędrował na poustawiane nieopodal skrzynie z amunicją. Po krótkiej, lecz wnikliwej analizie obecnej sytuacji, stwierdził, że skoro i tak był niezauważalny, spokojnie mógł posłużyć się nimi jak pomostem.

Wskoczył na nie bez większego problemu i ruszył w pogoń za Rey. Ze zdziwieniem odkrył, że nie trwała ona zbyt długo, gdyż dziewczyna znajdowała się już w objęciach dwóch mężczyzn. Ben złapał się na tym, że bezwiednie przewrócił oczami, czując w sobie żarzącą nutę irytacji. Ugasił ją jednak, nim zdążyła przerodzić się w coś więcej, jeśli w obecnej sytuacji w ogóle było to możliwe.

- Poczekam – rzucił, krzyżując ręce na piersi. Nie był zazdrosny. Skądże. Nie miał powodu. – Nie przeszkadzajcie sobie.

Mężczyzna spojrzał ponad ich głowy na stojącego w zaroślach Sokoła Millenium. Po dłuższym zastanowieniu zeskoczył na ziemię i w kilku krokach podszedł do dziewczyny. Nachylił się, przysuwając usta do jej ucha.

- Zaraz wracam, nie ucieknij w tym czasie – szepnął, nie spuszczając wzroku z ze statku swojego ojca. W tym momencie chłopak, z którym rozmawiała Rey, a dokładniej, nie kto inny jak zdrajca, wybuchnął śmiechem. Ben zmarszczył brwi i odchodząc od nich zacisnął pięści. Miał ochotę zetrzeć ten uśmieszek z jego twarzy. – Nie jestem zazdrosny – rzucił do siebie.

Wchodząc po stromej rampie prowadzącej na pokład Sokoła, odwrócił się zerkając na Rey. Gdy upewnił się, że ta wciąż była pogrążona w żywej rozmowie ze swoimi towarzyszami, wszedł do wnętrza statku.

Wracając pamięcią do starych wspomnień, zdołał bez zawahania dotrzeć do kokpitu pilota. Zatrzymał się w przejściu i przez dłuższy czas po prostu błądził wzrokiem po całym pomieszczeniu. Zapamiętał je nieco większym. Ta myśl wywołała, że drgnął mu kącik ust.

W końcu mruknął pod nosem i przekroczył próg. Niepewnie zbliżył się do obrotowego fotela, jednak nie zdobył się, by na nim usiąść lub chociaż dotknąć. Zamiast tego przejechał ręką po konsoli sterowania, przyglądając się wszystkim elementom, które przez te wszystkie lata uległy zmianie. Jego uwagę przykuła niewielka metalowa blaszka zwisająca przy siedzisku drugiego pilota. Była to klamra pasów bezpieczeństwa, które Han zamontował specjalnie dla syna, by Leia pozwalała mu z nim latać.

Ben uśmiechnął się, próbując zatuszować trzęsący się podbródek. Odwrócił wzrok, przenosząc go na okno, które wychodziło wprost na miejsce, w który zostawił Rey.

- Świetnie – mruknął i nie czekając ani chwili, wypadł z kokpitu. Dlaczego? Dlatego, że dziewczyna znów zniknęła. – Prosiłem ją.

Gdy wydostał się na zewnątrz, wykorzystując fakt, że znajdował się ponad głowami wszystkich dookoła, zaczął jej wypatrywać. W ostatniej chwili, spostrzegł dziewczynę znikającą za jednym z większych pojazdów. Już chciał za nią ruszyć, ale wtedy przez jego ciało przeszedł dreszcz. Coś na wzór przeczucia. Mężczyzna wyprostował się, wsłuchując w otaczającą moc. Uniósł głowę.

Wiedział, gdzie szła. Wyczuwał ją... nie tylko ją.

Idąc w kierunku ścieżki ciągnącej się w głąb lasu, zostawił za sobą celebrujących zwycięstwo ludzi.

***

Kiedy dołączył do Rey, ta klęczała na jednym kolanie nachylona nad otwartą torbą. Widział ją na tle białej tkaniny, która delikatnie falowała na wietrze. Ben zastygł w bezruchu, nie mogąc oderwać od niej wzroku.

- Przepraszam Leio, naprawdę mi przykro, że tak to się potoczyło. – Solo usłyszał słowa dziewczyny. Z wahaniem zaczął się do niej zbliżać. Patrząc znad jej ramienia, zrozumiał, co trzymała w dłoniach. – Obiecałam, że przyprowadzę go do ciebie – mówiąc to, jej głos się załamał, a ona wstała i roztrzęsioną ręką odsłoniła biały materiał, pod którym Ben zauważył kawałek szarego grubego rękawa. – Przepraszam, że tylko w taki sposób, mogę to zrobić. Zawiodłam cię. – Zaczęła łkać.

Mężczyzna patrzył, jak odkładała czarne ubrania tuż obok stroju należącego do jego matki, po czym nakryła je z powrotem białą tkaniną.

- Nie, Rey, zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Nie możesz mieć do siebie wyrzutów. To z mojej winy Leia nie żyje. - Podszedł do niej kręcąc głową.

- Zrozumcie oboje, że żadne z was nie miało z moją śmiercią nic wspólnego. – Na dźwięk głosu swojej matki, Ben odskoczył gwałtownie w bok i wykonując nieokreślone ruchy przywarł do skalnej ściany, opierając się o nią plecami i gorączkowo chwytając wystające kamienie. – Od początku wiedziałam, na co się pisałam i uwierz mi synu, nie żałuję tego.

- Mamo – wyrwało mu się. Patrząc na nią, inne słowa uwięzły mu w zaciśniętym gardle.

- Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha – zaśmiała się kobieta, robiąc krok w kierunku syna. Ben niepewnie odsunął się od zimnej ściany i nie mogąc się do końca wyprostować przez niski strop, również podszedł bliżej niej. – Po tylu latach... - zaczęła. – Nareszcie mogę na ciebie spojrzeć.

Mężczyzna przełknął ślinę i uniósł lekko lewy kącik ust. Jednocześnie czuł, jak powoli przestawał panować nad swoją mimiką. Podbródek, brwi, cała jego twarz drżała. By to kryć uśmiechnął się nieporadnie, co wcale mu nie pomogło.

- Zmieniłeś się – powiedziała. – Do twarzy ci w niebieskim – dodała. Ben parsknął. W zasadzie obydwoje się zaśmiali, patrząc sobie głęboko w oczy. Nie potrzebowali słów.

Gdy rozchylił usta, chcąc się odezwać, emocje wzięły górę. Z jego gardła wydobył się jęk, po którym mężczyzna zacisnął wargi. Zaczął głęboko oddychać, wydając przy tym pomrukiwania, na myśl o których robiło mu się wstyd. Przysłonił oczy dłońmi i skulił się. Nie mógł się dłużej bronić przed tym, co czuł. Spomiędzy jego palców, zaczęły wypływać łzy, które machinalnie ścierał z twarzy. Nie był w stanie kontrolować głośnych westchnień, które nasilały się za każdym razem, gdy próbował je powstrzymać.

Leia przez ten cały czas stała przed nim w milczeniu. W tamtym momencie mężczyzna widział tylko ją. Nie dostrzegał Rey, która szykowała się do wyjścia. Nie słyszał niczego poza swoim szlochem i pociąganiem nosem.

Z jednej strony uważał, że nie był gotowy na spotkanie się ze swoją matką, z drugiej natomiast wiedział, że nigdy by nie był. Dlatego też uniósł spojrzenie na Leię, która wyczytała z jego twarzy niemą prośbę. Podeszła do niego, wyciągając ramiona, którymi chwilę później objęła Bena z miłością, której brakowało w jego życiu od wielu lat. Znów poczuł się małym chłopcem. Znów poczuł się kimś.

- Cii – wyszeptała do zgarbionego mężczyzny, czule gładząc go po głowie.

- Przepraszam – zdołał powiedzieć, nim ponownie wstrząsnął nim płacz.

- Wiem, Ben, wiem.

Wtedy mężczyzna spojrzał znad jej ramienia na wychodzącą na zewnątrz dziewczynę. Ta obróciła się i wycierając spływającą po policzku łzę, pożegnała Leię i jego, patrząc na biały materiał. Pomyślał wtedy, że Rey nie zdawała sobie sprawy, że zdołała dopełnić swoją obietnicę. Przyprowadziła go do matki.    

~ Dzień dobry w drugim rozdziale. Nie będę się rozpisywać, powiem jedynie, że bardzo cieszy mnie tak pozytywny odbiór tej historii. Niech Ben będzie z wami. ~

Asia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro