Rozdział Pierwszy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ben śmiał się. Pierwszy raz od wielu lat naprawdę był szczęśliwy. Patrząc w jej oczy przepełniało go uczucie, jakiego nigdy dotąd nie doświadczył. Pragnął, by trwało wiecznie, jednak wiedząc, że było to niemożliwe, po prostu się nim cieszył. Przynajmniej tyle mógł zrobić przez te ostatnie sekundy. Siły zaczęły go opuszczać. Stało się to szybciej niż przypuszczał, ale w ostatnich chwilach życia, radował się świadomością, że umierał przy Rey, która w końcu przyjęła jego rękę. Ściskała ją do końca. Ostatnim co czuł, był dotyk jej delikatnych dłoni.

Następnie wszystko się skończyło.

Koniec nie trwał jednak długo. 

Jeśli tak miała wyglądać śmierć, była niezaprzeczalnie głośna i nieróżniąca się zasadniczo od życia. Solo zdał sobie sprawę, że mógł otworzyć oczy. Co było dziwne i rodzące w jego głowie kilka pytań, jednak nim zdążył je zadać samemu sobie, rozchylił powieki.

Nad sobą zobaczył toczącą się w powietrzu bitwę. Wiązki laserów rozjaśniały niebo niczym fajerwerki. Jednak to nie na nich mężczyzna się skupił. Opuścił spojrzenie, zatrzymując je na twarzy Rey. Po jej policzkach spływało kilka samotnych łez.

- Hej, nie ma nad czym płakać – powiedział podnosząc się na ramionach. – Wszystko jest dobrze. Najwidoczniej się myliłem – dodał ściszonym głosem. Dziewczyna tkwiła w niezmienionej pozycji błądząc po nim wzrokiem. Zupełnie jakby go nie zauważała.

Nie zauważała...

- Cholera – rzucił pod nosem, zrywając się na kolana. Pod jego butami leżała czarna szmata, w której po chwili konsternacji rozpoznał swoje ubranie. – Nie, nie, nie.

Rey starła łzy i zamknęła oczy. Ben przysunął się do niej i delikatnie zbliżył trzęsące się palce do jej twarzy. Gdy poczuł pod nimi dotyk, wypuścił głośno powietrze i zagryzł szczękę, próbując nie poddać się emocjom. Dziewczyna się nawet nie wzdrygnęła.

- Jestem tutaj – wyszeptał przybliżając swoje usta do jej. Nie miał jednak odwagi ich przystawić. Zamiast tego odsunął się i opuścił ręce wzdłuż jej nagich ramion. – Jestem tuż obok. Nie musisz się martwić. – Rey załkała i po chwili skuliła się zasłaniając swoją głowę. Zaczęła się trząść, próbując najwidoczniej zapanować nad płaczem. Z jej gardła wydobywały się ciche jęknięcia. Ben dopadł do niej, przysłaniając swoim ciałem, zupełnie jakby chciał ją obronić. Tylko, że nie miał już przed czym. – Błagam przestań. Jestem przy tobie.

***

Po jakimś czasie wstał. Ostatni raz pogładził ją po policzku swoją przejrzystą niebieskawą dłonią. Wtedy zdał sobie sprawę, że wcale jej nie dotykał. Ani razu nie miał z nią kontaktu. To co czuł pod palcami, nie było rozpaloną skórą, tylko czymś do tej pory mu nieznanym.

- Dotykasz przepełniającą ją moc.

Ben odetchnął i powoli zaczął się odwracać. Schował ręce w kieszenie spodni i gdy się zatrzymał, mając Rey za swoimi plecami, spojrzał beznamiętnym wzrokiem w stronę swojego rozmówcy. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Solo wzdrygnął ramionami i zmarszczył brwi.

- Długo się przyglądasz? – zapytał stojącego kilka metrów od niego Skywalkera otoczonego skrzącą się na niebiesko poświatą. W zasadzie wtedy dotarło do mężczyzny, że wszystko wokół niego spowite było błękitną łuną, na którą albo nie zwrócił uwagi, albo po prostu wolał myśleć, że nie istniała.

- Mniej więcej od samego początku – odezwał się Luke. Solo zaśmiał się chłodno i zacisnął pięści ukryte pod ubraniem. W normalnych okolicznościach powinien odczuwać gniew, ale coś jakby wymywało z niego negatywne emocje. Co było niesamowicie frustrujące, bo nie zastępowały ich żadne inne, przez co Ben czuł się pusty.

- Nie miałeś lepszego zajęcia? – Mężczyzna patrzył, jak jego wujek nieśpiesznie zaczął się do niego zbliżać. Zatrzymał się dopiero mniej więcej dwa metry przed jego twarzą.

- Mogę powiedzieć, że nie należąc już do tego świata, bierna obserwacja jest jedynym i chyba moim ulubionym zajęciem – odparł. Solo przełknął ślinę i obrócił się, by spojrzeć na dziewczynę, która ciągle klęczała w niezmienionej pozycji.

- Czyli naprawdę umarłem – wyszeptał rwącym głosem.

- Nie nazywałbym tego tak dosadnie, ale tak, na to wygląda.

- To nie było pytanie. – Ben ponownie spojrzał na Skywalkera. – Próbuję poukładać sobie wszystko w głowie. Gdybyś mógł się na chwilę zamknąć, byłbym wdzięczny.

Rey w tym momencie się poruszyła. Jej dłoń dotknęła leżącej przed nią czarnej bluzki, a nią samą wstrząsnął szloch. Podbródek Solo drgnął, a w kącikach oczy zebrały się pojedyncze łzy, które próbował odgonić mrugając. Pragnął ją pocieszyć, dać znak, że nie była sama. Wyciągnął do dziewczyny dłoń. Zatrzymał ją jednak kilka centymetrów od jej policzka. To było bezcelowe, rozbrzmiała w jego głowie myśl, po której cofnął rękę. Następnie westchnął i przeniósł spojrzenie na Luke'a, który uśmiechnął się do niego, unosząc prawy kącik ust.

- Skoro już tu dla niej jesteś, czy mógłbyś się jej ukazać? – zaczął, z trudem panując nad urywającym się głosem. - Powiedz jej, że stoję obok, że chciałbym, by mnie zobaczyła, ale nie potrafię. Niech przestanie płakać.

Skywalker spojrzał mu w oczy i pokręcił głową.

- Ben, nie jestem tu dla Rey, tylko dla ciebie – powiedział, czym zbił mężczyznę z tropu. Solo zagryzł szczękę i spuścił wzrok, który zastygł na leżącym przy jego bucie kamieniu. Tego, jak wszystko dookoła otaczał niebieski poblask. Ben kopnął go, sam odłamek skalny nawet nie drgnął, ale jego błękitna poświata wzbiła się w powietrze i bezdźwięcznie upadła kawałek dalej na ziemię. Po kilku sekundach zamigotała blado i niczym bumerang powróciła do kamienia, ponownie otulając go chłodnym światłem.

- Przyznam, zaskoczyłeś mnie – powiedział, prostując się. Zapewne z tych samych względów, co w przypadku gniewu, nie czuł do Luke'a nienawiści. Ciągle nie mógł przywyknąć do widoku swojego dawnego mistrza. W szczególności, gdy ten wyglądał i zachowywał się inaczej, niż Ben pamiętał przez te wszystkie lata. Wykreowany przez niego zakrzywiony obraz Skywalkera rozpłynął się w jego głowie, przywołując dawno wyparte wspomnienia.

- To ciebie chciałem zobaczyć, młody. Nie przypuszczałem jednak, że tak szybko staniemy twarzą w twarz.

Solo chciał go zapytać, czy jego zdaniem postąpił niewłaściwie. On sam tak nie uważał, ale ciągle miał przeświadczenie, że swoim czynem przyczynił się do smutku Rey i jego samego. Mężczyzna odepchnął tę myśl. Najważniejsze, że ona żyła. Tylko to się powinno liczyć. Niestety wątpliwości go nie opuściły.

- To co zrobiłeś było szlachetne i wypłynęło prosto z serca – powiedział jego mistrz, przewidując prawdopodobnie nęcące Bena zwątpienie. – Mało kto by się na to zdobył.

- Zrobiłem co musiałem i uzna...

- Uznałeś za najwłaściwsze – wtrącił Skywalker. – Wiem, młody.

- Nie spodziewałem się, że stanie się ze mną coś takiego. – Spojrzał na swoje na wpół przezroczyste dłonie. – Nie zasłużyłem.

- Najwidoczniej jednak zasłużyłeś. To był czyn godny prawdziwego Jedi.

Ben prychnął i przetarł oczy dłońmi. Miał mętlik w głowie. Nigdy nie rozważał opcji, że cokolwiek mogłoby spotkać go po śmierci, a już na pewno nie coś takiego.

- Co mam teraz zrobić? – zapytał po chwili milczenia. Skywalker podszedł do niego i położył rękę na ramieniu.

- Możesz spotkać się z Leią, jeśli chcesz – odparł. Solo wstrzymał oddech. Chyba nie był na to gotów. –Rozumiem, wszystko w swoim czasie. – Najwyraźniej Luke wyczuł jego obawy.

Ben odwrócił się do Rey. Nie mógł dłużej oglądać jej smutku, chciał dać jej jakikolwiek znak. Nagle wpadł na pomysł i w kilku krokach znalazł się obok niej. Nachylił się i pewnym ruchem sięgnął po swoją bluzkę. Jednak jego palce przeleciały przez materiał, jakby w ogóle go tam nie było. Mężczyzna zmarszczył brwi i posłał Skywalkerowi pytające spojrzenie.

- Potrafisz dotknąć aurę mocy, którą posiada każda osoba, zwierzę, czy przedmiot. Może nie zwróciłeś na to uwagi, ale tę aurę aktualnie nosisz na sobie. – Solo spuścił wzrok na swoje ubranie. – Przy odrobinie praktyki nauczysz się łączyć aurę z przedmiotem do którego przynależy i...

- Nieważne - przerwał mu. - Czy zdołam się jej ukazać?

- Kiedyś to rozgryziesz, młody. Daj sobie czas.

Rey powoli podniosła się i trzymając przy ciele złożone ubranie Bena, zaczęła iść w stronę wyjścia ze zniszczonej sali tronowej. Solo spojrzał za nią i odruchowo zerwał się w jej kierunku.

- Dogoń ją – powiedział Luke, przyglądając mu się z uwagą. – Możesz użyć aury jej statku, by za nią polecieć lub po prostu stań się częścią otaczającej cię energii i towarzyszyć jej w podróży. – Widząc skonfundowanie na twarzy mężczyzny, Skywalker machnął ręką. – Lepiej biegnij. Pierwsza opcja nie wymaga zbyt wiele umiejętności.

Ben zerwał się w szaleńczym pędzie i nie pokonując nawet jednej trzeciej trasy, którą przeszedł kilkadziesiąt minut wcześniej jako żywa osoba, dołączył do dziewczyny.

- Twoja śmierć nie pójdzie na marne – wyszeptała, gdy zbliżali się do wyjścia. Solo uśmiechnął się krzywo idąc u jej boku.

- O ile będę mógł być z tobą, masz rację, nie będzie – odpowiedział, po czym oboje opuścili świątynię.

~ Nie mogłam dłużej wytrzymać. Ten pomysł zrodził się w mojej głowie, gdy opadły emocje po obejrzeniu IX części. Z chęcią dowiem się, czy mój zamysł w jakikolwiek sposób rezonuje z wami i czy taki postęp fabularny wam odpowiada. Mi jak najbardziej i coś czuję, że będę się wyśmienicie bawić pisząc dalej to opowiadanie.
Ps. Niech Ben będzie z wami. ;) ~

Asia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro