Rozdział Piąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Co to ma być?! – jęknęła Rey, odkładając agresywnie trzymaną w dłoni spawarkę na róg blatu, przy którym pracowała. Ben, który przez ten cały czas drzemał obok niej na krześle, rozchylił powieki i ziewając, wyprostował się. Wyjrzał znad jej ramienia na rękojeść miecza świetlnego, z wnętrza której wystawały niepołączone ze sobą kable we wszystkich możliwych kolorach. – Wygląda jakby zrobił to ślepy, pozbawiony kończyn Hutt.

Rey schowała twarz w dłoniach i zaczęła głęboko oddychać. Solo przeniósł spojrzenie na drugą stronę biurka, gdzie pomiędzy kawałkami metalu i licznymi śrubkami, leżały dwa miecze. Lei i Luke'a. Ben wciągnął powietrze przez zęby i kiwnął głową.

- Chciałem ci powiedzieć, że przesadzasz, ale jeśli zamierzamy porównywać twój miecz do tych mieczy... cóż, Rey, czeka cię dużo roboty – odparł, odsuwając się od niej. Kątem oka spostrzegł, że z jej torby, z którą przyleciała na Kijimi, wystawał fragment kryształu Kyber. W słabym świetle trudno było dostrzec jego żółtawą barwę, ujawniającą się, gdy tylko kamień dosięgały promienie słońca. – Chociaż przyznam, że na pewno będzie jedyny w swoim rodzaju.

- On będzie odrażający! – Rey uderzyła otwartymi dłońmi o blat opierając się na nich i ze zrezygnowaniem malującym się na twarzy obejrzała się za siebie. Fotel ustawiony w rogu pomieszczenia drgnął, po czym szurając po podłodze, przysunął się do dziewczyny, która na nim usiadła, a następnie położyła głowę obok niedokończonej rękojeści. – Już jest.

- Nie dramatyzuj – zaczął Ben, stając po drugiej stronie biurka. Szybkim ruchem wskazał na pochłoniętego swoimi sprawami, małego stworka, który będąc w swoim świecie, nie zwracał na Rey uwagi. Na głowie miał nieproporcjonalnie duże względem swoich rozmiarów słuchawki, z których dobiegała przygłuszona muzyka. – Jestem niemal całkowicie pewien, że będzie ładniejszy od niego.

W tym momencie Babu Frik, bo takie imię nosił ów kosmita, zaczął kołysać się w rytm solówki gitarowej rozbrzmiewającej w jego słuchawkach.

Ben spojrzał ponownie na Rey. Dziewczyna bawiła się śrubokrętem, a dokładniej zajęła się zdzieraniem z jego rączki, gumowej powłoki. Mężczyzna widział w jej oczach nie tyle co irytację, co raczej przygnębienie.

- Co jest? – zapytał, nie czekając na odpowiedź. – Bo na pewno nie chodzi jedynie o ten miecz.

Rey pokręciła głową i zamknęła oczy.

- Czemu musiałam wskoczyć od razu na tak głęboką wodę? – odezwała się po chwili. Solo podszedł do niej, przysiadając udem na krawędzi biurka, umiejętnie omijając wszystkie porozrzucane na nim przedmioty. Nachylił się nad dziewczyną, podpierając się na lewym ramieniu, tak, że jego twarz była na wysokości jej. – W żadnej z rozważanych przeze mnie alternatyw, nie było mowy o tym, że będę musiała radzić sobie ze wszystkim sama.

- Masz mnie – wtrącił od razu Ben. Uśmiechnął się jednak krzywo i dodał bez entuzjazmu. – Chociaż raczej powinienem powiedzieć, że masz Finna, Poe i całą resztę. – Spojrzał na Babu Frika. – Nawet jakiegoś skrzata. Nie jesteś sama.

- Dlaczego wszystkim wydaje się, że doskonale sobie radzę? – mówiąc to, otworzyła oczy. Solo miał wrażenie, jakby na ułamek sekundy złapali ze sobą kontakt wzrokowy. Jednak to było jedynie złudzenie.

- Bo tak jest.

- Nawet głupi miecz mnie przerasta. – Dziewczyna patrzyła z odrazą na zbudowaną przez nią rękojeść. – Jak mam niby ogarnąć wszystko inne? Sama.

- Poproś o pomoc – odparł Solo. – Jeśli nie twoich przyjaciół, zawsze pozostaje Luke.

I ja, pomyślał.

- To nie ja powinnam być ostatnim Jedi. – Rey zagryzła zęby, wpatrując się w odległy punkt. Ben próbował wyczytać z jej twarzy, o czym myślała. Nie przypuszczał wtedy, że wystarczyło, gdyby dotknął jej dłoń, by poznać odpowiedź. Dziewczyna niespodziewanie poruszyła się, schylając do swojej torby, leżącej tuż przy nodze mężczyzny.

Ten zaciekawiony podążył za nią wzrokiem. Gdy powróciła do poprzedniej pozycji, w dłoni trzymała kryształ o piwnej barwie. Zaczęła gładzić go opuszkami palców, które zostawiały za sobą ślady na pozbawionej zarysowań powierzchni kamienia.

- Chciałabym wierzyć, że to była prawda – wyszeptała. Ben nie miał pojęcia, o czym mówiła. Zresztą gdy ponownie otworzyła usta, nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Przynajmniej taki, który usłyszałby Solo. Wszystkie odgłosy ucichły. Łącznie z muzyką płynącą ze słuchawek karłowatego skrzata.

Mężczyzna rozejrzał się dookoła pewien, że zobaczy gdzieś Luke'a. Jednak ku jego zaskoczeniu, byli z Rey sami. Do czasu.

- Jesteś zajęty? – Ben przewrócił oczami, słysząc w głowie głos swojego wujka. Nim zdążył odpowiedzieć, że OWSZEM BYŁ ZAJĘTY, spędzanie czasu z Rey, było jego zajęciem, z którego nie lubił rezygnować, Skywalker kontynuował w najlepsze. – Rey poczeka i na pewno to zrozumie. Mam dla ciebie pewną niespodziankę. Myślę, że mogłaby ci się spodobać.

- Luke, czy nie możemy odłożyć tego na później? Wspieram ją w procesie twórczym. – Solo zawiesił spojrzenie na kolorowych kabelkach wystrzeliwujących na wszystkie strony.

- Myślę, że do tego cię nie potrzebuje.– Po tych słowach, przed oczami mężczyzny stanął obraz jego czerwonego miecza świetlnego. – Uwierz mi, nie będziesz żałować.

- Już to robię – rzucił. Od kiedy okiełznał tajemną technikę znajdowania się we wszystkich miejscach, o których tylko pomyślał, zauważył, że Skywalker z chęcią z tego korzystał, zapraszająco go cały czas na rodzinne pogadanki. Jakby Ben nie miał nic lepszego do roboty.

- Nie bądź uparty. – Usłyszał Leię.

Mężczyzna westchnął. Wyrzuty sumienia chyba już zawsze będą pozbawiać go umiejętności odmówienia swojej matce.

- Niech będzie, ale tylko na chwilę – mówiąc to, zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu.

Czuł jakby świat dookoła zawirował, a on okręcił się wraz z nim. Kiedy rozchylił powieki, patrząc jeszcze przez rzęsy, uświadomił sobie, że nie kojarzył miejsca, w którym się znalazł. Wystarczył jednak Luke lub Leia i to właśnie o nich myślał, przenosząc się w mocy.

- Szybki jesteś – odezwał się Skywalker.

Ben mruknął coś w odpowiedzi. Jego uwagę przykuwało miejsce, do którego trafił. Znajdował się na wyspie, szybka dedukcja wystarczyła, by zrozumieć, że to właśnie na niej Luke spędził ostatnie kilka lat swojego życia. W jego głowie wyklarowało się jedno pytanie.

Gdy już otworzył usta, by zapytać, dlaczego właśnie tam postanowił go wezwać, jego wujek ponownie go wyprzedził. Co było irytujące, bo Solo miał wrażenie, że jego myśli nie były jego własnymi.

- Żebyś nie miał gdzie uciec – odpowiedział Skywalker. Ben zmarszczył brwi, posyłając pytające spojrzenie Lei, która stała u boku brata. Uśmiechała się serdecznie, po czym dała znak głową, by jej syn się odwrócił.

Tak też uczynił.

Jednak widok, którego doświadczył, całkowicie go sparaliżował.

Na Bena patrzyło kilkanaście postaci, od ludzi, po najdziwniejsze stworzenia pokroju małego zielonego kosmity z wielkimi uszami. Otaczała ich niebieska poświata, a przez ich ciała było widać rozpościerający się w oddali horyzont. Mimo, że Solo nie poznał żadnej z tych osób osobiście, doskonale wiedział, kim byli. Ta świadomość była przytłaczająca.

W szczególności, że na przód tej licznej grupy wysunął się jeden mężczyzna. Wyglądał młodo, w porównaniu do niektórych z nich. Gdy jego wzrok natrafił na szeroko otwarte oczy Solo, Bena ogarnęła panika i wstyd.

Anakin uśmiechnął się, unosząc kącik ust.

Nie takiej niespodzianki się spodziewał. W zasadzie on jej nie chciał. W głowie rozbrzmiały mu słowa Skywalkera, mówiącego, że nie miałby gdzie uciec. Gówno prawda. Zamknąłby oczy i znalazłby się znów przy Rey.

Był bliski, zrobienia tego, jednak zawahał się, a następnie odpuścił.

- Miło prawda? – odparł rozradowany Luke, kładąc Benowi dłoń na ramieniu.

Solo miał ochotę go... nieważne.

- Niezręcznie raczej – powiedział Yoda. – Spięty się wydaje.

- Dziwisz mu się, mistrzu. – Tym razem głos zabrał starzec. Imiennik Bena.

Leia zaśmiała się za plecami syna. Anakin, w którego wciąż wpatrzony był mężczyzna, dołączył do niej.

Luke wyszedł w stronę ojca, po czym przystanął w połowie drogi między nim a siostrzeńcem. Skrzyżował ręce na piersi i przeniósł ciężar ciała na jedną nogę. Spoglądał to na jednego, to na drugiego.

- Widzę, że nikt nie pała się do rozpoczęcia rozmowy – zaczął, zatrzymując się na chwilę na bladym jak śnieg na Hoth Benie. – Może ja się tym zajmę, nim młody zwieje.

- Ja... - wydusił z siebie Solo piskliwie. – Mogłeś mnie ostrzec.

- Ale wtedy nie byłoby frajdy – rzucił Skywalker. – No dobrze, Benie, jak wiesz albo przynajmniej powinieneś wiedzieć, bo jesteś tu dzisiaj z nami w tej formie. – Co jakiś czas przerywał, szukając odpowiednich słów. – Z czego się niezmiernie cieszymy, nie myśl, że jest inaczej, bo nie jest, pragnę to naprostować.

- Luke – przerwała mu Leia. – Do rzeczy.

- Pomyślałem, zresztą nie tylko ja, że dobrze byłoby ci powiedzieć, że odkupiłeś swoje winy, to co zrobiłeś dla Rey, tego dowiodło, swoją drogą, było to coś niebywałego i właśnie to dowiodło, że zasługujesz na bycie tutaj. Cała ta szopka, którą tobie tu urządziliśmy, jest po to, byś w końcu zrozumiał to. Wszyscy obecni tutaj czujemy, że wciąż trawią cię wyrzuty, których prawdopodobnie nigdy się nie pozbędziesz, ale pomyśleliśmy, że słysząc od nas słowa otuchy, zdejmiemy z ciebie chociaż małą część tego ciężaru.

- Nie tylko ty robiłeś okropne rzeczy, młody – wtrącił Anakin. Ben zadławił się i nie wiedząc nawet kiedy, chwycił swoją matkę, która chwilę wcześniej do niego podeszła, za nadgarstek. – Najważniejsze jest to, że zdajesz sobie sprawę z ich wagi i prawdziwie żałujesz. Gdyby tak nie było, nie stałbyś tu dzisiaj.

- Zdołałeś przeciwstawić się ciemnej stronie – odezwał się Kenobi. – To jest osiągniecie, którego mało kto potrafiłby dokonać.

- Świadczy to o twojej sile – dodał Yoda. – Sile prawdziwego Jedi.

Ben zacisnął szczękę, przy okazji gryząc się w język. Natłok tego wszystkiego był wręcz nie do zniesienia. Chciał stamtąd pójść. Jednocześnie pragnął dać im do zrozumienia, że doceniał ich gest, jednak nie potrafił tego po sobie pokazać.

Najwidoczniej nie musiał. Oni o tym wiedzieli. Niektóre z postaci pożegnały się, a ich sylwetki rozpłynęły się w powietrzu. Solo obserwował to w milczeniu, do momentu, aż na klifie nie pozostał jedynie Anakin.

Dziadek, który swoją drogą, wyglądał młodziej od Bena, przywołał go do siebie. Mężczyzna szedł do niego na trzęsących się nogach. Kiedy stanął przed Skywalkerem, wstrzymał oddech.

- Czasami cię słyszałem – zaczął Anakin. – Podczas twoich medytacji. Zarzało się to zazwyczaj, gdy jasna strona przeważała nad ciemną. Kilka razy prawie udało mi się dotrzeć do ciebie, by powiedzieć, że to co robiłeś było głupotą.

- Żałuję, że tego nie słyszałem. – Ben uśmiechnął się nieporadnie.

- Teraz możesz. Lepiej późno niż wcale.

- Chyba tak.

Ben przełknął ślinę. Jego dziadek spojrzał nad jego ramieniem, mężczyzna zgadywał, że skierował wzrok na Luke'a i Leię.

- Mogę o coś zapytać? – odezwał się, póki byli sami. Skywalker przytaknął. – Kiedy zdarzało ci się mnie słyszeć... czy byłem bardzo żenujący?

- W dziewięćdziesięciu procentach – odparł Anakin. Ben pokiwał głową. – Ale zawsze wzbudzałeś we mnie litość.

Gdy Luke i Leia do nich dołączyli i rozpoczęli niezobowiązującą rozmowę, Solo postanowił się odłączyć. Postanowił to zrobić w spektakularny sposób, nie jakiś błahy, gdyż jego myśli zaczęły nie wiadomo dlaczego krążyć wokół wody, oceanu i dziwnego przeczucia, że miało to związek z Rey.

Mężczyzna stanął przy samej krawędzi klifu. Morskie fale obmywały skały kilkanaście metrów niżej. Zanim Ben zrobił krok przed siebie, obrócił się do dziadka.

- Cieszę się, że miałem okazję cię poznać – powiedział. – Prawdziwego ciebie.

- Będziemy mieć jeszcze niezliczoną ilość okazji się spotkać.

Solo przytaknął, skinając głową, po czym odchylił się do tyłu, pozwalając swojemu ciału swobodnie spaść wprost w objęcia ciemnej toni.

Chyba mógł oficjalnie przypiąć sobie łatkę mistrza dramatycznych wyjść.

Wtedy też zanurzył się w wodzie, a wraz z nią poczuł jakby, otoczył go nagły niepochamowany żal i przytłoczenie. Ben wiedział, że miało to związek z Rey. Dodatkowo utwierdził się w tym przekonaniu w momencie, gdy szum w uszach przeistoczył się w rozbrzmiewające w zapętleniu jego imię, wymawiane jej głosem.

Mężczyzna od razu pomyślał o tym, gdzie chciał się znaleźć. Obok niej, nigdzie indziej. Płynąc w stronę tafli, zaczynał rozumieć, że Rey go wzywała. Musiała medytować i naprawdę, go nawoływała.

W chwili gdy twarz otuliło mu zimne powietrze, Ben znajdował się już w miejscu pogrążonym w ciemności. Dziewczyna siedziała tuż przed nim. Miała skrzyżowane nogi i dłonie położone na kolanach.

Mężczyzna doskoczył do niej, orientując się jednocześnie, że znajdowali się na dachu niewysokiego budynku. Jednego z tysięcy w tym mieście. Czoło Rey zdobiły pojedyncze krople potu, a usta wygięte były w grymasie, zresztą tak jak jej brwi.

Ben położył rękę na jej dłoni. Obraz nocnego miasta od razu zniknął, zastąpiony ciągnącym się we wszystkie możliwe strony dnem morskim.

Solo swobodnie opadał w jego kierunku. Miał wrażenie, jakby się dusił, jednak nie było to spowodowane brakiem tlenu. Mógł oddychać. Przytłaczały go negatywne emocje, które były zawarte w każdym otaczającym go atomie. Rozumiał, co miała na myśli, mówiąc, że wskoczyła na głęboką wodę. Czuł dokładnie to, co Rey.

Właśnie, Rey! Ben zaczął się rozglądać, wtedy też jego stopy dotknęły piaszczystego dna, które gdzieniegdzie rozsiane miało na sobie większe i mniejsze kamienie. Przeczucie kazało mu biec przed siebie i w żadnym wypadku się nie zatrzymywać.

Tak też uczynił. Pomimo, że woda stawiała opór, przemieszczał się szybko. Miał motywację i świadomość, że od spotkania z dziewczyną dzieliły go minuty...

Lub nawet nie.

Zobaczył ją. Rey poruszała nogami, pozostając w zawieszeniu kilka metrów nad dnem. Wokół jej głowy powstał wachlarz włosów, który poruszał się przy najdrobniejszym ruchu. Ben przyśpieszył. W pewnym momencie wskoczył na wychodzącą z piasku skałę i wybijając się w górę, wykrzyknął imię dziewczyny.

Ta obróciła się.

Ben płynął do niej, a ona do niego, przynajmniej próbowała. Z każdą sekundą byli coraz bliżej siebie.

Mężczyzna wyciągnął do niej rękę. Rey złapała ją, a wtedy Solo przyciągnął dziewczynę do siebie, przyciskając po piersi. Dotykał jej pleców, ramion. przejeżdżał dłońmi w tę i z powrotem. Naprawdę ją czuł. Nie jej moc, tylko ją. Może i byli tylko w swoich głowach, ale mimo to wydawało się to realne.

Poniekąd takie było.

- Wiedziałam, że to naprawdę byłeś ty – mówiąc to, płakała. – Uratowałeś Poe i później zniknąłeś.

- Widziałaś mnie – wyszeptał z trudem. – Rey, jestem z tobą od samego początku.

- Tyle raz cię błagałam, byś dał jakikolwiek znak. Codziennie medytowałam. – Ben ujął jej twarz w dłonie.

- Nie potrafiłem, Rey. Chciałem się tobie ukazać, ale to cholernie trudne, a Luke nie chce mi zdradzić, jak sam to robi.

- Luke – powtórzyła. – A Leia, czy ona?

- Też jest ze mną, tak jak wielu innych.

Dziewczyna zaniosła się głośnym szlochem, wtulając twarz w klatkę piersiową mężczyznę. Solo walczył ze sobą, by się nie rozkleić.

- Ben, potrzebuję cię – odezwała się, pod dłuższej chwili. – Potrzebny nam Skywalker, nie ja. Ben, to ty powinieneś być na moim miejscu.

- Przestań gadać głupotki. Jest w tobie więcej ze Skywalkera, niż we mnie. – Solo podniósł dziewczynę, trzymając ją za biodra, by jej oczy znalazły się na wysokości jego. – Musisz w końcu w siebie uwierzyć, bo nikt inny tego za ciebie nie zrobi.

- Jak sobie to wyobrażasz? Jak mam spojrzeć sobie w twarz, widząc w niej kogoś, przez kogo nie żyjesz?

- Dokładnie tak, jak ja to robię właśnie teraz. – Ben przyłożył czoło do jej rozpalonej skóry. Czubki ich nosów się zetknęły. – Rey, oboje wiemy, że się nie poddasz. Twoje wątpliwości nie wygrają z zapałem.

- Skąd wiesz? – Dziewczyna głośno wciągnęła powietrze.

- Bo zawsze postępowałaś inaczej niż ja.

- A co jeśli jednak...

- Tak się nie stanie.

- Ben, brakuje mi ciebie.

- Zawsze będę obok.

- Teraz już będę o tym wiedzieć.

Solo zamknął oczy. Pomimo, że byli w wodzie, czuł na swoich policzkach łzy. Rey łkała.

- Chciałabym żeby ta chwila nigdy się nie skończyła.

Oboje dobrze wiedzieli, że było to niemożliwe.

- Zanim to się stanie, może chcesz krótki kurs pływania? – zaczął mężczyzna.

Dziewczyna spojrzała na niego spod ściągniętych brwi.

- Coś sugerujesz?

- Nic, nic. Po prostu widać, że na Jakku nie miałaś zbyt wielu okazji do poćwiczenia.

- Nie miałam w ogóle.

- I to widać, uwierz. Nawet medytując, robisz to okropnie.

- Uważaj, bo za chwilę zacznę się cieszyć, że codziennie nie rozmawiamy.

- Tak? – prychnął Ben.

Rey patrzyła mu prosto w oczy, po czym pokręciła głową.

- Nie.

Solo zaśmiał się przez łzy.

~ Hello, późno trochę, ale jak to ja, nie potrafię być cierpliwa i po prostu musiałam, naprawdę musiałam opublikować ten rozdział JUŻ. Jestem z niego zadowolona, między innymi dlatego, że upchnęłam tak wiele w jednym i to nie za długim rozdzialiku. Z miłą chęcią poznam waszą opinię na temat tego, co tu się zadziało. Dodam również, że do końca opowieść zostały dwa rozdziały. Co oznacza, że opowiadanie zamknie się w siedmiu, a siódemka to szczęśliwa liczba. Czy może być coś piękniejszego...
Tak, moment gdy przestanę pisać głupoty. Za chwilę ten wywód będzie dłuższy niż dzisiejsza historia. Dobra, kończę. Niech Ben będzie z wami! ~

Pelasia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro