Rozdział Szósty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Ta ziemia jest martwa. Od miesięcy zmagamy się z brakiem plonów. Nasze drzewa w sadzie, nasze pola. Widzisz młoda damo, że cokolwiek spowiło nasze tereny, jest złe. – Starszy mężczyzna z długą podwiniętą siwą brodą, spuścił wzrok na swoje buty. Wyglądał na wzruszonego. Ben mu się nie dziwił. Z tego, co się o nim dowiedział wraz z Rey, wynikało, że poświęcił tej ziemi całe swoje życie. – Obawiam się, że niedługo moja rodzina zacznie zmagać się z głodem. Cała wioska będzie cierpieć. – Jego głos zadrżał. Stojąca obok niego kobieta, zapewne jego żona, dotknęła jego przyprószonego ciemniejszymi plamami ramienia, którym podpierał się na drewnianej lasce. Wyglądało ono tak zapewne z powodu tych wszystkich lat, które spędził na słońcu.

- Zrobię wszystko, co w mojej mocy – powiedziała Rey. Zgromadzeni wokół niej mieszkańcy miasteczka, uważnie ją obserwowali z nieukrywanym zafascynowaniem... i nadzieją. Solo miał wrażenie, że wyczuwał zdenerwowanie dziewczyny. Zastanawiał się, jakby sam się zachowywał pod taką presją.

Ci ludzie na nią szczerze liczyli. Stracili inne alternatywy i pozostało im zaufać Rey. Zabawne było to, że już, gdy Ben z nią przyleciał na tę odseparowaną od reszty galaktyki planetę, ów starzec opierający się na lasce, poinformował ją, że nikt w okolicy nigdy nie wierzył w moc i w Jedi. Jeśli była to prawda, znajdowali się w nie lada desperacji.

Rey zamknęła oczy i zaczęła zwalniać oddech. Między ludźmi dookoła przeszedł cichy szmer. Ben naśladując swoją towarzyszkę, przyklęknął na jedną nogę. Dziewczyna rozłożyła pace prawej dłoni i nie rozchylając powiek, przyłożyła opuszki do gołej ziemi. Zapadły się one w miękkim podłożu. Po chwili Rey dołączyła drugą rękę. Następnie wstrzymała oddech i zastygła w całkowitym bezruchu.

Po kilku ciągnących się w nieskończoność sekundach ciszy, starzec odezwał się niemal szeptem.

- Mamy odejść?

Dziewczyna odczekała chwilę, po czym uniosła głowę, kierując spojrzenie na mężczyznę. Uśmiechnęła się życzliwie. Ten wyraz twarzy sprawił, że Ben miał ochotę ją schować we własnych ramionach i nigdy nie wypuszczać. Za pogodnymi oczami, dostrzegał niepokój. Siedział on w niej od zawsze i pomimo jego słów, nie znikał. Ile dałby, by wyplenić go z niej na zawsze.

- Byłabym wdzięczna – odparła. – Trudno mi teraz powiedzieć, ile to zajmie, ale gdy tylko skończę, będzie pan pierwszym, który się o tym dowie.

- Cieszy mnie to – powiedział, po czym zwrócił się do pokaźnej wielkości zbiorowiska. – Słyszeliście, rozejść się.

Gdy ludzie zaczęli niechętnie odchodzić, siwy mężczyzna, odwrócił się z powrotem do Rey i zbliżył się do niej, trzymając pod ramię swoją żonę. – Dziękujemy, że nam pomagasz. Jesteś naszą ostatnią deską ratunku.

W odpowiedzi Rey jedynie się uśmiechnęła. Ben pokręcił głową i zerwał się z klęczków.

- Mało ci jeszcze? Nie widzisz jak ją to stresuje? – warknął, zaciskając dłonie w pięści. Starzec i jego żona zaczęli się oddalać. - Idiota.

Solo przewrócił oczami. Plus bycia duchem mocy był taki, że szybciej się uspokajał. Dlatego, już po chwili, powrócił do Rey, która ciągle klęczała na ziemi. Znów miała zamknięte powieki, ale tym razem na jej twarzy nie było udawanego uśmiechu. Nie podlegało wątpliwości, że była w pełni skupiona.

Ben spojrzał na rozciągające się przed nimi hektary ciemnej ziemi. W tym okresie powinna być zasłonięta dojrzałym zbożem. Problem polegał na tym, że teren ten rzeczywiście wydawał się obumarły. Solo to czuł, Rey tak samo. Nie przepływała tam moc. Zupełnie jakby coś ją odcinało.

Dziewczyna mruknęła pod nosem, a po jej twarzy przemknął grymas. Ben widział, że robiła, co mogła. Mężczyzna wyciągnął swoją dłoń w kierunku jej. Zawahał się. Rey wiele razy kazała mu przestać pomagać. Jak to ujmowała, nie chciała jego litości. Solo nie mógł jednak patrzeć na jej wysiłek. Dlatego, też wsunął ostrożnie swoje palce między jej, po czym skupił się na mocy. Ich energie zaczęły się przeplatać.

Mężczyzna wiedział, że Rey zdawała sobie sprawę z tego, że jej pomagał. Zdradziło ją drgnięcie, kiedy ją dotknął i niezadowolony wyraz twarzy. Mimo to nie cofnęła ręki. Chyba była świadoma, że razem, byli silniejsi.

- Nie posłuchałeś – szepnęła.

- Jeśli chcesz, mogę przestać – powiedział.

- Nie odzywaj się – przerwała mu. Trwali tak w ciszy przez jakiś czas, chłonąc napływającą powoli niewidzialną siłę. Ziemia wokół nich zaczęła powoli tętnić nowym życiem. Ben nie wątpił, że to, co widział, mogło być jedynie jego wyobraźnią, ale wydawało mu się, że korony drzew stały się zieleńsze.

Ostry podmuch wiatru rozwichrzył ich włosy. Ben spojrzał na swoje przedramię. Dostrzegł powstającą gęsią skórkę. Odczuł chłód powietrza mocniej niż kiedykolwiek. Miał wrażenie jakby świat stał mu się bliższy. Nagle przez głowę przewinęła mu się pewna myśl, która rozbudziła jego serce. Co się stanie, jeśli postarają się mocniej? Nigdy nie czuł się tak normalnie, jak właśnie wtedy.

Już chciał powiedzieć o tym Rey, gdy ta niespodziewanie odsunęła rękę i strzepała z niej grudki wilgotnej ziemi. Przejmujące uczucie minęło. Dziewczyna nie podnosząc się na nogi, patrzyła przed siebie. Popołudniowe słońce oświetlało jej twarz i rozjaśniało tęczówki. Jej usta lśniły. Skóra była rozpromieniona. Na policzkach miała różowe wypieki.

- Chyba się udało – odezwała się i podpierając się o kolana, wyprostowała się. Głęboko odetchnęła. – Gdyby nie ty, ośmieszyłabym się przed nimi wszystkimi.

- Myślę, że w głównej mierze to twoja zasługa – odparł Ben. Dziewczyna pokręciła głową i ruszyła gwałtownie w stronę wznoszącego się u podnóży wniesienia miasteczka.

- Wydawało mi się, że dam radę zrobić to sama, wiesz? – mówiła, idąc powoli. Jej głos nie wyrażał radości po tym, co udało im się razem zdziałać. Rey sprawiała wrażenie smutniejszej niż wcześniej. Zresztą od jakiegoś czasu rzadziej się uśmiechała. Przynajmniej szczerze.

- Nie rozumiem, dokonaliśmy tego wspólnymi siłami, co w tym złego? – Ben dogonił ją i teraz szedł u jej boku. Spoglądał na czubek jej głowy i podskakujący w rytm jej kroków niedbale związany koczek.

- To, że mało, co potrafię robić samodzielnie – powiedziała cicho.

- Całe życie byłaś samowystarczalna. Chyba w końcu zasługujesz na pomoc, nie uważasz?

- Nie, Ben. Jak to sobie wyobrażasz? Nie będziesz mnie we wszystkim wyręczać.

Mężczyzna wyprzedził ją. Chciał zajść jej drogę, ale z oczywistych względów, Rey o tym nie wiedziała. Zbliżali się do wioski.

- Zatrzymaj się – rozkazał jej. – Próbuję ci zatarasować drogę, ale mi się nie udaje – dodał.

Rey przystanęła. Słowa Bena na moment ją rozchmurzyły. Potem jednak znikomy uśmieszek się rozpłynął, a ona skrzyżowała ramiona na piersi.

- Nie rozumiem, dlaczego wzbraniasz się przed moją pomocą – mówiąc to, stanął przed nią i zniżył się nieco, by jego oczy znalazły się na wysokości jej. – Robię to z dobrych intencji, nie staram się udowodnić, że jesteś słaba. Przecież chyba sama widzisz, że nie ma silniejszej osoby od ciebie.

- Masz rację, Ben. Ty tego nie jesteś w stanie zrozumieć. – Jej głos zadrżał. – Postaw się w mojej sytuacji.

- Mam udawać, że to ja żyję? – Chciał ją rozbawić, ale jedynie pogorszył sytuację.

- Ty żyjesz – uniosła się. Miała rację. Ben żył, ale w inny bardziej mistyczny sposób.

- Nieważne –rzucił Solo, czując, że schodzą z głównego tematu ich rozmowy. – Załóżmy, że postawiłem się w twojej sytuacji, co teraz?

- Wyobraź sobie, że kiedyś ktoś będzie na ciebie liczyć, jak teraz na mnie wiele osób i nagle pozostajesz sam. Tracisz wsparcie i uświadamiasz sobie, że bez niego, nie jesteś w stanie sprostać zadaniu.

- Tylko, że tak się nigdy nie stanie – wtrącił Ben. Dlaczego Rey w ogóle o czymś takim myślała? To było niedorzeczne.

- Nie masz pewności. – W kącikach jej oczu, pojawiły się łzy. – Nie jesteśmy w stanie przewidzieć przyszłości.

- Nie opuszczę cię. – Mężczyzna przysunął się do niej. – Obiecuję.

- Co będzie za kilka lat, kilkanaście? Nie mogę cię uwięzić obok siebie na zawsze. To niemoralne.

- Nie mówiłabyś tak, gdybym nie znajdował się w obecnym stanie.

- Pewnie tak, ale mamy tę sytuację, nie żadną inną.

- Chcę spędzić z tobą całe życie, a nawet dłużej. – Ben chciał zetrzeć spływającą po jej policzku łzę. - Chciałem za normalnego życia i chcę teraz.

- Ben, nie chcę cię trzymać przy sobie cały czas, rozumiesz? – Solo zamrugał i po chwili poczuł słony smak w ustach.

- Wszyscy, Luke, Leia, oni są przy tobie, dlaczego ja nie mogę?

- Bo ty to robisz w inny sposób. Ciągle udowadniasz swoją obecność. Pomagasz mi w sytuacjach, w których prawdopodobnie poradziłabym sobie sama. Nie wiem już ile sama potrafię.

- Myślałem, że tego chcesz, zależało mi na tym, żebyś nigdy nie poczuła się samotna.

Rey wstrząsnął szloch, nad którym od razu zapanowała. Potrząsnęła głową. Kilka luźnych kosmyków opadło jej na twarz.

- Nigdy już się taka nie poczuję, bo wiem, że zawsze gdzieś tam będziesz. Bliżej czy dalej, to nie ma znaczenia. Liczy się ta sama świadomość.

- Rey, jeśli mówisz tak, bo wydaje ci się, że się tobą znudzę. Uznam nagle, że jest tyle ciekawych rzeczy do roboty, jako duch mocy i odejdę bez słowa, to się grubo mylisz. Nie pozbędziesz się mnie nigdy, bo Rey, ja cię...

- Ben, przestań, na chwilę przestań. Nie chcę żebyś odszedł na zawsze. Nie mam zamiaru cię od siebie odpędzić.

- Na razie tak to brzmi – odparł. Rey przytaknęła.

- Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie w tym rzecz. – Przez chwilę zastanawiała się nad następnymi słowami. Następnie odetchnęła i zamknęła oczy. Odwróciła dłonie, tak by ich wnętrza były skierowane ku górze. Ben niepewnie położył w nich własne ręce. Niemal w tym samym momencie przez ich ciała przeszedł impuls. Gdy Rey rozchyliła powieki, jej źrenice spoczęły dokładnie na oczach mężczyzny. – Chciałam żebyś korzystał ze swobody, jaką masz. Nie musisz być przy mnie dwadzieścia cztery godziny na dobę.

- I nie jestem – wtrącił, wstrząśnięty tym, że na siebie patrzą. Wiedział też, że ten stan długo nie potrwa. – Nie przyglądam się tobie, gdy śpisz. Nie jestem zbokiem.

- Naprawdę to doceniam, ale pozwól mi dokończyć. W skrócie mówiłam o tym, że takie odseparowanie mi się przyda. – Mężczyzna już otworzył usta, ale Rey go uprzedziła. – Nie z twojej winy, Ben. Będę mogła przekonać się ile sama potrafię. Przetestuję swoje umiejętności. Nie chcę się wplątać przez przypadek w coś, z czego samodzielnie nie będę umiał wybrnąć, rozumiesz?

- Czy nie mówi przez ciebie twoja dawna ty? Ta z Jakku, która liczyła wyłącznie na siebie? – zapytał, uśmiechając się. Dostrzegł błysk w jej oczach. Z nim była jeszcze piękniejsza.

- A co, nie lubisz jej? – odparła zadziornie.

- Uwielbiam każde twoje wcielenie, wiesz dlaczego? – Zrobił pauzę, by podbudować efekt dramaturgii. – Bo mogę cię poznać od każdej strony.

- Mówiłeś, że nie podglądasz mnie podczas snu.

- Zabawne. Boki zrywać. – Solo przewrócił oczami. Rey zaśmiała się. – Czyli, co? Na czym stoimy?

- Ty to powiedz.

- Daj mi się zastanowić – odparł Ben. Mógł przeciągnąć tę chwilę w nieskończoność, tak też zamierzał zrobić. Musiał wykorzystać maksymalnie tę okazję. W końcu mogli na siebie patrzeć, jak gdyby byli dwoma normalnymi osobami. – Daję ci więcej swobody. Spędzam ten czas bawiąc się wyśmienicie jako duch mocy, cokolwiek mogę w tej formie robić. – Darował sobie wspomnienie o tym, na co już wpadł. Postanowił zachować to w tajemnicy. Na razie. - Ty trenujesz i sprawdzasz swoje możliwości. – Rey skinęła głową. – Ale ze świadomością, że będę na każde twoje wezwanie. Przebędę w ułamku sekundy.

- Idealny plan – podsumowała.

- Dobrze... Czyli kiedy wcielamy go w życie?

- Nie wiem, za chwilę? – Czy wyczuł niepewność? Ewidentnie tak. Może jeszcze się rozmyśli?

- To w takim razie, co robimy do tego czasu? – Ben musnął jej dłoń. Rey zareagowała tym samym. To był wspaniałe uczucie. Nie takie, jak dotykanie prawdziwego ciała, ale obecnie im wystarczało.

- Powiedz, co zrobisz w pierwszej kolejności. Naprawdę jestem ciekawa.

Solo udał, że się zastanawia. Rozejrzał się leniwie dookoła i mruknął pod nosem, wzruszając ramionami. Rey prychnęła.

- Streszczaj się, ludzie z wioski nie mogą wiecznie czekać – ponagliła go.

- Zapomniałem o nich.

- Szczerze, ja też. – Posłała mu radosne spojrzenie. Jakim cudem oboje byli tak szczęśliwi w momencie, gdy w zasadzie się rozłączali?

- Odpowiadając na twoje pytanie, to chyba utnę sobie dłuższą rozmowę z Benem Kenobim. Uwierz mi, że jest intrygującą osobą.

- Z chęcią kiedyś go poznam – rzuciła. Ben odgarnął z jej czoła swawolne pasemka włosów. – Przy naszym następnym spotkaniu opowiesz mi o waszej rozmowie, dobrze?

- Pod warunkiem, że streścisz mi reakcję tamtej hołoty, gdy dowiedzą się, że znów będą mogli siać żyto.

- Umowa stoi. – Zgodnie uścisnęli dłonie. Rey spuściła na nie wzrok. Po chwili dołożyła drugą rękę i spojrzała w jego oczy. Ben przełknął ślinę. W tych małych gestach było więcej czułości, niż w jakichkolwiek słowach. Mimo to, gdy dziewczyna się odezwała, mężczyźnie zabrakło tchu. Zupełnie jakby zapomniał jak się oddycha. – W zasadzie można uznać, że powiedziałbyś to pierwszy, tylko ci przerwałam, ale uznałam, że nie dam ci tego zaszczytu.

Ben zmrużył powieki. Tak chciała sobie z nim pogrywać? Niech będzie.

- Chyba mówisz o sobie. Moim obowiązkiem jest bycie pierwszym. Pierwszy uczeń Luke'a, który przeszedł na ciemną stronę. Pierwszy, który zawrócił z tamtej ścieżki. Pierwszy duch mocy, który nie zdążył być w pełni dobry i pierwszy, który powie...

- Kocham cię.

Rey niemalże do niego doskoczyła. Jej usta, które nie do końca były jej ustami, dotknęły jego rozchylonych warg. Ben objął ją ramionami. Przytulił do siebie i całował, na tyle, na ile można to było nazwać pocałunkami. Pierwszy raz mógł powiedzieć, że kogoś prawdziwie kochał. Nie kłamał, mówiąc, że chciał spędzić z nią resztę życia. Wiedział, że w każdej możliwej rzeczywistości, myślałby tak samo. Ich miłość była najstabilniejszą rzeczą we wszechświecie.

- Takie bycie drugim akceptuję – wszeptał między pocałunkami. - Kocham cię.

Dokładnie te dwa słowa rozbrzmiewały w jego głowie, gdy w końcu się rozłączyli. Pożegnali się, jakby nie mieli się rozdzielać nawet na sekundę. Nie odbiegało to wielce od prawdy. Więź ich łącząca była nie do naruszenia. Tworzyli jedność. To przekonanie utwierdzało Bena w przekonaniu, że zadanie, które dał sobie na czas ich czasowego rozstania, było możliwe do wykonania.

Mianowicie Solo postanowił odkryć sposób, jak odzyskać to, co zostało mu odebrane. Ben zamierzał dokonać niemożliwego.

Mężczyzna zamknął oczy, a kiedy je otworzył znajdował się już w zupełnie innym miejscu. Gdy się odwrócił, zorientował się, że Ben Kenobi patrzył na niego z zainteresowaniem.

-Mam nadzieję, że nie jesteś zajęty, bo potrzebuję pomocy – rzucił, dosiadając się do niego. Obi-Wan zmarszczył czoło.

- A zapewniali mnie, że będę mieć spokój, jako duch mocy – odparł, przeciągając się. – Czego potrzebujesz?

- Pomysłu jak cofnąć się do momentu, gdy miałem fizyczne ciało.

Ben Kenobi spojrzał przed siebie skonfundowany i tkwił tak przez dłuższą chwilę. Solo zagryzł szczękę i rozejrzał się wokół. Gdy czas mijał, a oni ciągle trwali w lekko niezręcznej ciszy, młodszy z nich postanowił przerwać milczenie. Dlatego też odkaszlnął.

Obi-Wan westchnął, po czym odwrócił twarz do Bena.

- Nie ma takiej możliwości, dzieciaku.

- Wiedziałem, że to powiesz – mruknął Solo.

- Zakładam, że nie zamierzasz ustąpić.

- To prawda.

- Obawiam się, że to niewykonalne. – Obi-Wan położył rękę na ramieniu Bena. – Ale jeśli jakimś cudem tego dokonasz, chcę być tego świadkiem. 

~ Cześć, jeśli po takim czasie mnie zapomnieliście, pozwolę się przypomnieć. Cześć, tutaj Asia. Przepraszam. Wiecie za co. Jakby to ubrać w słowa. Życie po prostu jest życiem. Nie chcę się uzewnętrzniać, dlatego, po prostu daję wam ten rozdział z nadzieją, że będziecie tak jak Ben Kenobi świadkami przyszłych wydarzeń. Dodatkowo przepraszam, że nie odpowiadałam na komentarze. Teraz tak na to patrząc, mogłam chociaż dać znać, że żyję. W każdym razie, co by nie było, jestem tutaj dzisiaj i życzę wam, by Ben był z wami. ~

Asia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro