Maybe..I hate you

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

SANJI


        Cholerna marynarka! Czy ona zawsze musi psuć nam nasze plany? Nasz czas wolny? Od miesięcy nie byliśmy na żadnej wyspie, by się rozluźnić, by odpocząć, nabrać sił na dalsze przygody! Pod dowództwem Luffy'ego, każda oszczędzona energia, jest na wagę złota!

Dlaczego nasz głupi kapitan zawsze ma tyle szczęścia, że ciągle pakuje nas w kłopoty?! Ten idiota wybrał wyspę, na której stacjonuje marynarka! Zawsze wybierze coś gdzie dostaniemy nieźle po tyłkach!

Czemu mnie to nie dziwi? On jest niczym magnez na tego rodzaju przygody!

Zdecydowanie jednak wolę marynarkę od towarzystwa tego tępego marimo, który jak na złość został przydzielony do mojej drużyny! Czym ja sobie na to zasłużyłem? 

Spojrzałem szybko na niego, jak zwykle radził sobie doskonale. Pokonywał wszystkich na swojej drodze w mgnieniu oka. Czasem zazdrościłem mu tej siły, choć nigdy nie powiem tego głośno!

Mój drugi towarzysz, pan Wielki i Odważny Wojownik Mórz, trząsł się ze strachu i chował za drzewem, co jakiś czas wychylając się i z tej swojej procy celował precyzyjnie w wroga.

Przynajmniej ma cela.

Nie mogłem się rozpraszać na polu bitwy, więc z powrotem wróciłem wzrokiem na moich przeciwników. Nie chciałem być gorszy o szczególnie od tego glona. Pokonywałem ich szybko, idealnie wymierzając kopniaki, by ogłuszyć ich, nie dając im możliwość wstania, by ponownie nam utrudniać w naszych planach, zwiedzania wyspy i wymarzonym i należytym odpoczynku.

-Sanji!

Usłyszałem swoje imię z ust tego durnego glona. Jednak nawet nie zdążyłem się odwrócić, ból głowy uniemożliwił mi jakiekolwiek ruchy. Złapałem się za głowę i poczułem jak tracę równowagę. Poleciałem prosto w kogoś ramiona. Dostrzegłem tylko tę charakterystyczną bliznę na klatce piersiowej i już wiedziałem kto mnie złapał.

Prosto w ramiona tego śmierdzącego szermierza, czy nie ma czegoś gorszego?

      Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Myślałem, że zaraz eksploduje. Złapałem się za źródło tego cholernego bólu. Powoli otworzyłem oczy. Do moich nozdrzy doszedł smród gorszy niż tygodniowa bielizna Luffy'ego.

Otoczenie było dla mnie całkowicie obce. Byłem tym lekko zdezorientowany, gdyż siedziałem sam w jakimś ciemnym pomieszczeniu bez światła, okien czy świeżego powietrza. To zdecydowanie nie moje klimaty. Jak na pirata, to jednak jestem bardziej wymagający.

- Obudziłeś się już, głupi kuku?

Po mimo, że odebrali mi mój zmysł wzroku, doskonale wiedziałem, że naprzeciw mnie siedzi ten pieprzony glon. Gdyby nie ten potworny ból głowy, to wiedziałby jak bardzo wkurzony zaistniałą sytuacją jestem.

-Gdzie jesteśmy, tępy glonie?

-Jeszcze się nie zorientowałeś, pieprzony kuku? A mówisz, że to u mnie jest źle z procesem myślenia.

- Odpowiadaj idioto!

- Złapała nas marynarka, Sanji.

Czyli jest tu jeszcze Usopp? Wszyscy zostaliśmy pojmani.

-Jak długo tu jesteśmy?

-Parę godzin, dokładnie to nie wiem. Traci się poczucie czasu w takich miejscach.

Po głosie, mogłem spokojnie stwierdzić, że Usopp najzwyczajniej w świecie się boi. W sumie co się dziwić, ja sam miałem związku, z tym złe przeczucia.

Już nic się nie odzywałem, nie widziałem potrzeby marnować energię na głupie kłótnie z tym glonem, albo na rozmowę z przerażonym kłamcą. Szukałem sposobu na wydostanie się z tej brudnej i śmierdzącej celi. Nie byliśmy przypięci żadnymi łańcuchami, co mnie dziwiło, ale i cieszyło. Dawało to nam przynajmniej więcej swobody.

- Jak spałeś królewno, to próbowałem wszystkiego, nie uda ci się.

- Zamknij się idioto! Coś musi tu być!

-Ale nie ma! A teraz uspokój się, bo tym wierceniem mnie denerwujesz, imitacjo kucharza!

Po mimo wielkiej ochoty przyłożenia mu, zrezygnowałem z dalszej penetracji celi i usiadłem z powrotem na miejsce. Głowa cały czas dawała o sobie znać.

-Ja mówiłem! Nie wchodźmy na tę wyspę! Moja choroba nas doskonale ostrzegała! Ale czy ktoś mnie słuchał? Nikt! I macie rezultat!

-Usopp przestań. Głowa mnie boli, nie mam chęci wysłuchiwać, jak to znowu, miałeś rację. To i tak nie zmieni naszego położenia!

- Właśnie, nic ci nie jest? Oberwałeś dość mocno, może nie tak jak Zoro, ale i tak wyglądało poważnie.

-Nic mi nie jest. Trochę boli, ale jest dobrze. Ten głupi glon dał się uszkodzić?

- W sumie to przez ciebie...

-Zamknij się Usopp!

-Oo..czyżbyś się zdenerwował gamoniu? Gadaj Usopp, co takiego zrobiłem, że nasz szermierz od siedmiu boleści, cierpi gorzej niż ja.

-Sanji przestań, dzięki niemu jeszcze żyjesz. Mógłbyś choć teraz nie wywoływać kłótni, mi też nie chce się tego słuchać.

Czekaj, co? Dzięki niemu żyje? To co on takiego zrobił? Cholerny glon...

-Osłonił cię swoim ciałem i przyjął na siebie cios mieczem. Dziwię się, że jest w stanie jeszcze normalnie funkcjonować, choć to potwór, po nim wszystko jest możliwe...

- Zamknij się już Usopp.

Byłem zbyt zdziwiony, by cokolwiek powiedzieć. Wiedziałem, że Zoro każdego z załogi obroni, jednak sama myśl, że przyjął za mnie cios, była taka dziwna. Chciałem mu podziękować, jednak nie umiałem. Nasze relacje, nigdy nie prowadziły nas do czułych słówek, lub gestów. To u nas było takie..nienormalne, dziwne.

Nagle na korytarzu rozległ się cichy stukot, który stawał się coraz głośniejszy. Ten ktoś zbliżał się do nas dość powolnie. Znowu uderzyło we mnie, te dziwne przeczucie, że coś się stanie. Lekkie światło zostało zapalone. Przez chwilę musiałem przyzwyczajać oczy do oświetlenia. Teraz mogłem normalnie zauważyć, gdzie dokładnie jest Zoro. Długonosego dalej nie mogłem dostrzec.

Jest tak jak mówił Usopp, nie wyglądał ciekawie. Jego odsłonięta klatka piersiowa, była cała we krwi. Zdawałem sobie sprawę, z tego jak chłopak jest wytrzymały, jednak nie mogłem wyrzucić z siebie tego poczucia winy.

Dlaczego to zrobił? Przecież, mu nie kazałem!

Stanął przede mną wysoki mężczyzna ubrany w płaszcz kapitana marynarki. Sama jego obecność nie wróżyła nic dobrego. Wyglądał na naprawdę wrednego i dwulicowego człowieka. Sympatii na pewno nie wzbudzał.

 Zacisnąłem pięści.

Gdybym, był bardziej ostrożny nie było, by nas tutaj!

-Witam was, Słomiani! Cóż za miłe spotkanie! Jak wam się podoba nasza gościna?

- Lepiej gadaj kim jesteś! Gdzie jesteśmy? Jak długo? Co...

-Spokojnie, wszystkiego się dowiecie w swoim czasie. Jestem kapitanem marynarki Nezuke. Miło was poznać. Jesteście w moich skromnych progach, już jakieś 2 dni!

-Ile? Usopp!! Mówiłeś że kilka godzin!

-Każdemu może się pomylić!

-Ale nie dwa dni z kilkoma godzinami!

-Spokojnie, spokojnie. Ja chciałem zobaczyć tylko czy się obudziliście, więc na mnie już czas.

Odszedł śmiejąc się jak psychopata. Nie lubiłem takich ludzi.  Ten człowiek jest dziwny! Lepiej na niego uważać.

Spojrzałem na Zoro, stał się dziwnie blady zaczynam się niepokoić. Co jak co, ale nie chce stracić szermierza. Luffy, by mi tego nie wybaczył.

      Po moich obserwacjach w zmianie straży i oświetlenia całego korytarza, wywnioskowałem, że jesteśmy tu następne dwa dni. W sumie, nic się nie zmieniło, nikt nas już nie odwiedził, jedynie co, to stan tego pieprzonego glona się pogarszał. Z bladego jak ściana stał się bardziej rumiany. Mogę z tej odległości nawet śmiało powiedzieć, że się pocił.

Czyżby te cholerne marimo miało gorączkę?

-Ej, glonie, co ci jest?! Jakoś słabo wyglądasz.

-Nic mi nie jest, marny kuku.

-Akurat.

Jak ten człowiek mnie denerwuje! Ślepy, by zauważył, że ten idiota nie czuje się dobrze. Oczywiście, ta jego duma szermierza, nie pozwala pokazywać innym żadnej słabości. Ale, ja nie jestem jego wrogiem, do cholery!

Stan Zoro pogarszał się z godziny, na godzinę. Nie wiedziałem jak mam mu pomóc. Po za tym, sam poszkodowany nie okazywał jakiejkolwiek chęci na współpracę i cały czas wszystkiemu zaprzeczał.

Gdzie jest Chopper jak jest potrzebny?! Dlaczego poszedł z najbardziej odpornym człowiekiem na ból, a nie z nami zwykłymi ludźmi? Może nie do końca takimi zwykłymi...

Ten durny glon, był coraz bardziej rozpalony, nie miał nawet siły, by się ze mną kłócić.

Powoli wpadałem w panikę. 

Co jeśli coś mu się stanie? Jeśli Luffy nie przyjdzie i nie uratuje nas na czas? Jeśli on umrze?

Na samą myśl o jego śmierci przeszły mnie ciarki. To nie była przyjemna myśl. Mimo wszystko jest moim bliskim i raczej niezastąpionym towarzyszem.

Minął kolejny dzień. Nieprzerwanie wpatrywałem się w Zoro. Balem się, że jak spuszczę go z oczu, przegapię coś ważnego, że coś mu się stanie. Wierzyłem, że tak dodam mu chęci walki, że jakoś mu pomogę. Nie mogłem patrzeć, jak ten twardy, pewny siebie szermierz, męczy się z powodu tak głupiego, jak gorączka. To nie jest śmierć jaka jest mu pisana. On ma zapisane, że zginie na polu walki z kataną w ręku, oczywiście po tym jak spełni swoje marzenie i zostanie najsilniejszym szermierze na świecie. Mimo wszystko, życzyłem mu tego z całego serca. Codziennie byłem świadkiem, jak chęć sięgnięcia po ten tytuł, dodaje mu odwagi, jak dzień w dzień, ćwiczył z tymi swoimi katanami, by być jeszcze silniejszy.

Nie wiadomo skąd przede mną pojawił się ten podejrzany, niezrównoważony psychicznie kapitan, który był u nas kilka dni wcześniej. Patrzył z pogardą na mnie. Przeszły mnie ciarki, miał takie obrzydliwe spojrzenie. Nie jeden pedofil, by mu pozazdrościł.

-Czego chcesz?

-Wasz kapitan jakoś nie tęskni za wami.

Jasne, że nie, bo zbiórka miała być za tydzień. Z tego wychodzi, że za trzy lub dwa dni, straciłem poczucie czasu .

Jemu oczywiście tego nie powiem. Niech się chłopak wysili, jeśli chce złapać naszego szalonego kapitana.

Szlak! Zoro nie może tyle czekać!

-To na niego czekacie? Dlatego jeszcze żyjemy? Mamy być przynętą?

-Jak na pirata, coś dobrze kojarzysz.

Prychnąłem. 

Jakich ludzi przyjmują do marynarki? Czy to nie oni mają nieść sprawiedliwość i pokój na świecie?

Miałem złe przeczucia. Spojrzałem na Zoro, był przytomny, jednak tak osłabiony, że nawet oczy ledwo trzymał otwarte. Musiałem całą uwagę przenieść na siebie, by nie przyszło nic głupiego temu psychopacie na myśli.

-Myślisz, że schwytacie Luffy'ego? Proszę cię! Taki idiota jak ty, nawet go nie dotknie. Nie tacy jak ty próbowali.

-Nie jestem taki głupi, by sam się z nim mierzyć. Będziecie świetną tarczą, odda mi się bez walki!

-Luffy nigdy się nie podda!

-Nawet jak jego cenni kamraci będą ginąć na jego oczach?

Znowu usłyszałem ten śmiech szaleńca. Obserwowałem go dokładnie, by nie wykonywał jakiś podejrzanych ruchów. Co prawda, sam nie czułem się najlepiej, jednak zdecydowanie lepiej niż Zoro. Na niego w tej sprawie nie mogłem liczyć.

Kapitan marynarki zza płaszcza wyjął jakieś klucze. Odwrócił się do mnie plecami i ruszył do celi zielonowłosego.

Nie! Nie! On idzie do Zoro!

- Co ty robisz?! Czego chcesz?!

Nie mogę mu pozwolić dotknąć tego pieprzonego glona!

- Myślisz, że nie skorzystam z takiej okazji? Sam Roronoa Zoro jest u mnie w celi i kona jak zbity pies! To, aż grzech zostawić go w spokoju!

-Zostaw go! Jeśli, taki odważny to zapraszam do mnie!

-Nie bój się, na ciebie tez przyjdzie kolej.

Patrzyłem z przerażeniem jak otwiera drzwi od celi i podchodzi do ledwo przytomnego Zoro. Nie chciałem patrzeć jak cierpi, tylko ja mogłem mu uprzykrzać życie!

Zoro, ty idioto! Wstawaj i walcz! Nie daj się skrzywdzić!

Zacząłem kopać wszystko dookoła, miałem nadzieję, ze jakoś się jednak wydostane i powstrzymam tego drania przed choćby dotknięciem szermierza, albo że zwróci na mnie uwagę i zostawi go w spokoju.

Liczyłem na cud.

-Zoro! Wstawaj! Przestań! Nie ruszaj go!

Słyszałem jak z pobliskiej celi wyrywa się Usopp.

-Czego chcesz popaprańcu?

Głos Zoro był taki słaby, jednak nawet teraz słyszeć było tą jego bezpodstawną pewność siebie. Ledwo co wstał, by spojrzeć na tego frajera. Widząc jego postawę, już wiedziałem jak to się skończy. Byłem pewny, że w normalnych okolicznościach, ten tępak, nie miałby szans z naszym szermierzem.  

-Wystawiasz kły?

Złapał go za szyję i podniósł w górę. Pierwszy raz tak się boję o tego idiotę. Widziałem jak ten marynarz wymierza mu cios z ciosem. To był koszmarny widok. Roronoa nie miał nawet sił się bronić. Zawładnęła mną złość. Nigdy wcześniej, aż tak nie były moje nerwy wystawione na próbę, jak teraz.

-Zostaw go!

Mój głos się załamał. Sam zdziwiłem się, że tak emocjonalnie to przyjąłem. Nie raz byliśmy w takiej, albo gorszej sytuacji, wiec dlaczego teraz tak to na mnie wpływa? 

Co takiego wyjątkowego jest w tej sytuacji?

Widok katowanego Zoro, wywoływał we mnie takie uczucia, o które bym się nie podejrzewał. Troska o życie przyjaciela, była, aż nadto, przeze mnie odczuwalna.

-Zoro!

Nie zwracałem już nawet uwagi na krzyczącego Usoppa. Teraz liczyło się jedynie, to by ten idiota to przetrwał i byśmy razem wrócili na statek, do załogi, by przeżyć dalsze przygody.

-Przestań..

Mój głos już nie był tak donośny jak długonosego. Nie byłem w stanie krzyczeć. Widok stał się zamazany przez napływające łzy. Zdumiony dotknąłem mojego policzka. 

Ja płaczę!? I to przez tego pieprzonego glona!

Upadłem na kolana i trzymałem się prętów. W myślach cały czas błagając, by ten cholerny kapitan zaprzestał swoich czynów. Zdawałem sobie sprawę, że Zoro będzie na mnie zły, że pokazałem słabość wrogowi, ale nie miałem sił, by przestać.

Odgłosy jęków Zoro sprawiały cały czas nieprzyjemne ciarki na całym moim ciele.

-Przestań.. Zabijesz go..

Nie wiedziałem co mam zrobić. Nawet Usopp nie wyłaniał się z żadnym pomysłem. Jedyne co nam pozostało to krzyczenie do tego drania. Jego psychiczny śmiech rozchodził się w całym pomieszczeniu.

-Jak stąd wyjdę, przysięgam zabije cię!

Gdy w końcu marynarz odszedł od Zoro odetchnąłem z ulgą. Katował go chyba z jakieś pół godziny, co dla mnie trwało to jak wieczność. Wytarłem łzy, by lepiej obejrzeć stan szermierza.

Wyglądał koszmarnie. Jego twarz była popuchnięta, warga rozcięta, tak jak łuk brwiowy, a z rany na brzuchu wypływała świeża krew.

Nasze spojrzenia spotkały się. Wpatrywałem się w niego cały czas, szukając jakiś odznak.

Widziałem jak z ledwością się uśmiecha.

- Nic mi nie jest, głupi kuku.

Słysząc przezwisko jakim mnie nazwał ucieszyłem się z tego, chyba pierwszy raz w życiu tak na to zareagowałem. Chciałem teraz być przy nim. Pomóc mu

-Obiecuję, wyciągnę nas stąd!


USOPP


To dni spędzone w tej celi, są najgorszymi w całym moim życiu! Przez cały ten czas nie dostałem nic do jedzenia ani picia. Nie wiem czy planowali naszą śmierć po przez zagłodzenie, czy może jakąś bardziej widowiskowa, jednak mój brzuch domagał się posiłku.

Byłem w najlepszym stanie, a czułem się tak jakby przejechał po mnie walec. Współczułem chłopakom, zdawałem sobie sprawę co teraz czują, jednocześnie ich podziwiałem, gdyż po mimo tych ran trzymali się jakoś i nie okazywali tego. Ja miałem ochotę płakać przy każdym moim najmniejszym ruchu.

Jedyne co teraz chciałem to wrócić na statek, zjeść porządny obiad od Sanji'ego, powygłupiać się z Luffym i Chopoerem. Posłuchać nowej piosenki Brooka i podziwiać nowy wynalazek Frankyego.

Przede wszystkim pooddychać świeżym powietrzem, bo w tej celi naprawdę mocno śmierdzi. Z tego smrodu, głowa mi pękała.

Gdy usłyszałem pierwsze pytanie Sanji'ego o stan zdrowia Zoro, przeraziłem się. Wiedziałem, że szermierz to potwór i nic go nie zabiję, jednak to było niespotykane, by blondyn się o niego martwił, więc to musiało być coś poważnego.

Byłem od nich trochę oddalony, więc nie widziałem w jakim są stanie chłopaki. Mogłem jedynie zgadywać.

Luffy, gdzie jesteś?!

Sanji cały czas informował mnie o stanie zdrowia Zoro. Martwiłem się o nich. Sytuacja była poważna. Mimo spokoju jaki panował w celach, czułem się niepewnie.  Dla mnie było, to podejrzane, że nikogo tu nie było. Jedynie co, to co jakiś czas przechodził strażnik i obserwował nas, czy przypadkiem czegoś nie kombinujemy.

Paniczny głos blondyna sprowadził mnie na ziemie. Byłem zdezorientowany. Żałowałem, że byłem tak daleko od nich, przez co jestem najmniej poinformowaną osobą tutaj.

Po wrzaskach Sanji'ego doszedłem do wniosku, że odwiedził nas znowu ten przebrzydły kapitan. Wstrzymałem nawet powietrze, by lepiej słyszeć co się dzieje.

Dotarło do mnie, ze ten psychopata katuje osłabionego Zoro.

Co jakiś czas słyszałem ciche jęki.

-Zoro!

Gardło mnie bolało od tych ciągłych krzyków. W tym momencie dziękowałem, za to że nie mogłem widzieć co się dzieje. Byłem przerażony jak słyszałem zapłakanego Sanji'ego, który kazał zostawić szermierza. Kucharz przeważnie był opanowany. Nigdy nie widziałem jak płaczę.

Co tam się do diabła dzieję?

-Sanji co się dzieje?

Powtarzałem pytanie, ale za każdym razem nie doczekałem się odpowiedzi. Widocznie nie obchodziło go, to w tym momencie.

Gdy sytuacja się już uspokoiła, ponieważ kapitan odszedł, ciszę przerywało jedynie szloch Sanji'ego i pomruki bólu Zoro.

Cieszyłem się, że już po wszystkim, choć dalej się bałem stanem szermierza, to wiedziałem że nic nie jestem w stanie pomóc.

Luffy! Gdzie jesteś?

Starałem się jak najszybciej uspokoić, może jednak coś uda mi się ustalić i jakoś się wydostaniemy. Na Zoro nie miałem co liczyć, nie był w stanie mi pomóc. A Sanji? On był tym wszystkim roztrzęsiony. Zaskakujące jest to, że właśnie stanem zielonowłosego.

Kiedy ich relacje się tak poprawiły?

Zawsze się kłócili, bili, nigdy nie rozmawiali ze sobą w normalny sposób. A teraz? Jeden za drugim płacze!

Sanji chyba mocno dostał w tą głowę! A może to ja za mocno oberwałem? Może to wszystko jest snem, a raczek koszmarem, z którego się jeszcze nie obudziłem?


SANJI


Co chwila przecierałem oczy. Nie chciałem, by Zoro widział mnie w takim stanie. Próbowałem się uspokoić, ale co podniosłem wzrok na tego glona, łzy z powrotem napływały.

Jestem beznadziejny! Zachowuje się gorzej niż baba! Co Zoro pomoże mój płacz?

Odwróciłem się do niego plecami i odczekałem chwilę, by się ogarnąć.

Rany szermierza były bardzo poważne, a z nami nie ma Choppera! 

On wiedziałby co robić!

-Ej! Strażnik! Ej!

Wiedziałem że ktoś tam jest. Marynarka nie możne sobie pozwolić na zostawienie nas samych, bez żadnej ochrony.

Gdy w końcu łaskawie jeden z marynarzy podszedł miałem ochotę go zabić, powstrzymywało mnie jedynie to, że jakoś mogę go wykorzystać, by pomóc Zoro.

-Opatrzcie mu rany! Umrze jeśli nic nie zrobicie! Podobno chcecie nas żywych?!

W odpowiedzi usłyszałem jedynie śmiech. Już wiedziałem, że nic tu nie wskóram. Jednak strach o Zoro był silniejszy, wiedziałem, że nie mogę się poddać. Tylko tyle mogłem teraz dla niego zrobić.

-Żartujesz? Wiesz jaka to przyjemność, patrzeć na niego w takim stanie? Jeden z Słomianych leży i jęczy z bólu! O tym, można tylko śnić!

-Zamknij się śmieciu! Nawet w takim jakim jest stanie, byś go nie pokonał!

-Całkiem możliwe, ale puki jest w celi jestem bezpieczny!

-Puki co. Oczekuj dnia, w którym wyjdziemy stąd, w tedy będziesz martwy!

-Co tu się wyprawia?!

Spojrzałem na nowego przybysza. Jego płaszcz mówił mi że to następny kapitan marynarki. Na obecną chwilę miałem ich dość. Nie chciałem nikogo z nich widzieć. Jednak tego kojarzyłem, wyglądał naprawdę znajomo. Nie wiedziałem skąd, ale znałem tego różowowłosego.

-Żołnierzu! Co tu się wyprawia?

-Kapitanie, mamy tu schwytanych trzech kompanów Słomianego Kapelusza! Kucharz na ich statku za bardzo hałasuje! Chciałem go po prostu uciszyć!

Wyższy rangą widocznie nie przejął się słowami marynarza. Podszedł do celi Zoro i wpatrywał się w niego. Oblały mnie zimne poty.

Co jeśli on też będzie chciał wykorzystać stan Zoro, do pobicia go?

Od razu rzuciłem się na pręty. Wściekły spojrzałem na przybysza. Jednak kapitan marynarki, nie przejął się zbytnio moimi czynami, nawet nie drgnął. Czułem się beznadziejnie, nie mogłem nawet obronić jednego mojego towarzysza.

Co ze mnie za pirat?

-Czego chcesz!? Zostaw go! Nawet na niego nie patrz!

-Żołnierzu! Przynieś dla nich wszystkich wody i coś do jedzenia!
-Ale..?
-I jeszcze coś na przemycie jego ran!

-Ale..?

-Wykonać!

-Tak jest!

Gdy żołnierz wybiegł i zostawił nas samych, doszedł do mnie dopiero sens słów kapitana marynarki. Nie wiem czy miałem się cieszyć czy oczekiwać, czegoś gorszego. 

Może chciał czegoś w zamian? Z nimi nigdy nic nie wiadomo...

-Co? Żartujesz sobie z nas? Czego chcesz?

To było zbyt piękne było prawdziwe.

-Kupę czasu, Sanji. W co wy się wpakowaliście?
-Co..?
- Nie poznajesz mnie? Cóż, dużo się zmieniło. To ja Coby.

-Coby?

Jak grom z jasnego nieba, dotarło do mnie kim ten człowiek jest. Teraz miałem pewność, że mamy sporo szczęścia. Coby, to przecież przyjaciel Luffy'ego i tego glona. To ten sam człowiek, którego spotkali na samym początku swojej podróży. 

On nie zrobi krzywdy Zoro. Mam rację?

-Nie mogę nic więcej dla was zrobić.

-Zrobiłeś już dużo. Dziękuję.

-Pogadamy kiedy indziej. Wybacz, ale spieszę się. Przyszedłem tu, by sprawdzić, czy rzeczywiście zostaliście pojmani. 

-Coby, mam jeszcze jedną prośbę. Czy mógłbyś zmienić mi cele? Mogę iść do tego glona? Sam sobie nie poradzi. Ja muszę mu pomóc..

Nie odpowiedział mi. Jedynie posłał uśmiech i poszedł dalej. Byłem zdezorientowany, ale jednocześnie szczęśliwy. Udało się pomóc Zoro, a to najważniejsze.

Po chwili wrócił ten głupi marynarz. Najpierw wszedł do Usoppa, który prawdopodobnie dopiero się obudził, gdyż był bardzo zaskoczony nagłym pożywieniem. Przynajmniej on miał głowę do odpoczynku, nie nękały go widoki katowanego Zoro.
Następnie podszedł do mnie.

-Wstawaj, nie wiem co was łączy z kapitanem Cobym, ale macie szczęście.

Posłusznie wstałem, nie chciałem marnować energii na kłótnie z nim. Nie odezwałem się, gdyż nie widziałem najmniejszego sensu.

Gdy wszedł do mojej celi, złapał mnie za rękę i dość mocno pociągnął. Przez chwilę nie wiedziałem co się dzieje. Dopiero jak wyciągnął mnie i westchnął do Zoro dotarło do mnie, że Coby wysłuchał mojej prośby.

Od razu, już nie patrząc na marynarza podbiegłem do towarzysza. Złapałem go za ramiona i oparłem o ścianę. Wyglądał z bliska jeszcze gorzej. Aż serce m podskoczyło. Nigdy więcej nie chcę widzieć go w takim stanie.

Spojrzałem ostatni raz na członka marynarki. Widać było po nim, że nie robił tego z własnej woli. Zabrałem wodę i przesunąłem blisko siebie, by mieć pewność, że jednak się nie rozmyśli i nie zabierze jej.

Najpierw jednak postanowiłem dać mu się jej napić. Chwyciłem coś na pozór kubka, którego przyniósł ten gnój. Wlałem w niego wody i przysunęłam do Zoro.  

-Dawaj głupi glonie, pij to. Musisz nabrać sił.

Niepewnie spojrzał na mnie. Widziałem jak nawet to sprawia mu ból, jednak posłusznie wypił wszystko co mu dałem. Z tego wszystkiego ręce trzęsły mi się strasznie, nie mogłem nad nimi zapanować. 
Gdy Zoro już wypił wystarczająco, mogłem zabrać się do obmycia jego ran. Złapałem za moją koszulkę i rozdarłem ją. Nie miałem żadnej szmatki, więc poświęciłem jedną z moich ulubionych koszul. 

Będzie mi te głupie marimo odkupywać ją!

Kawałek mojego odzienia zamoczyłem w wodzie i powoli wycierałem krew z jego ciała. Starałem być delikatny, by nie sprawić mu więcej bólu.

-Sanji..

-Cicho bądź, głupi glonie.

Jego ciało było zdecydowanie za gorące. Miał dużą gorączkę, co martwiło mnie jeszcze bardziej.
Gdy skończyłem przemywać mu rany, zamoczyłem jeszcze raz szmatkę i położyłem mu na czoło.

Chopper, co ja mam dalej robić?

Oparłem się o ścianę i przesunąłem bliżej siebie szermierza. Ściągnąłem z siebie marynarkę i zarzuciłem mu na plecy. W lochach było dość dość zimno, ale Zoro bardziej jej potrzebował, niż ja.

Głowa Zoro wylądowała na moim torsie. Przez jego nagły dotyk przeszły mnie, zaskakujące, ale przyjemne dreszcze. Mimo dziwnego uczucia złapałem go za biodra i posadziłem między moimi nogami. W tej pozycji, było mi wygodniej co jakiś czas zmieniać mu okład,a także mogłem dalej sprawdzać czy ma gorączkę.
Czułem jak nasze nagie klatki piersiowe się stykają ze sobą. Jego mocno zarysowane mięśnie ocierały się o mój tors.
Zrobiło mi się gorąco.



~~~

Mam nadzieję, że wam się podoba ! ^.^

Przepraszam za wszystkie błędy! <3

Miłego czytania! 

Fighting!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro