Maybe...I like you

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ZORO

Cholera, dalej jestem za słaby! Gdybym, był na tyle silny, to nie było, by tego wszystkiego. Bezpiecznie doszlibyśmy do tego przeklętego rynku, na tej przeklętej wyspie, zrobilibyśmy zakupy i wszyscy wrócilibyśmy na statek.

Nawet nie pamiętam kiedy dokładnie zaatakowała nas marynarka. 

Gdy ocknąłem się w tej celi to jednak miałem nadzieję, że Usopp jakoś dał radę wziąć Sanji'ego i z nim uciec, by ostrzec resztę. Jednak jak zawsze wszystko idzie sprzecznie z moimi oczekiwaniami. 

W tej przeklętej, przesiąkniętej smrodem moczu, celi nie było, możliwość ucieczki. Próbowałem wszystkiego, jednak to było na nic. Marnowałem tylko swoje siły. Ta klatka, była wykonana z morskiego kamienia.

Nie miałem nawet moich katan. Zabrali mi je.

Gdy usłyszałem Sanji'ego, naprzeciwko mnie, zawładnęły mną silne nerwy. Znowu uderzyło we mnie silne odczucie, bycia beznadziejnym i bezużytecznym.

Jaki ze mnie szermierz, jak nie potrafię obronić tylko dwójki przyjaciół?

Jeśli się stąd wydostaniemy, zrobię wszystko, by taka sytuacja się nie powtórzyła. Będę trenował dwa, nie trzy razy, więcej niż dotychczas. Nie chcę więcej się tak czuć, jak teraz. To gwałt na mojej dumie.

Nie miałem, nawet sił na kłótnie, z tym głupim kukiem. Najgorsze, w tym wszystkim, że on zdawał sobie z tego sprawę. Próbował tego nie pokazywać, ale marny z niego aktor. Zawsze czytałem z niego, jak z otwartej księgi. Widziałem jego strach, o moje życie. 

Nigdy więcej! Nigdy więcej, nie chcę się tak czuć!

Gdy wparował do mojej celi, ten śmieszny kapitan marynarki i mnie pobił, słyszałem ten płaczliwy głos Sanji'ego. Najpierw myślałem, że się przesłyszałem, ale jego szloch był coraz bardziej wyrazisty.

On płakał! I to przeze mnie!

Nie byłem wart jego łez! Nie teraz, gdy przeze mnie siedzimy w tym więzieniu. 

Jego łzy bolały bardziej, niż ciosy tego popaprańca. 

To tej pory przed oczami mam twarz zapłakanego kucharza, szepczącego moje imię. Przeklinam siebie za to wszystko. Jako wicekapitan na statku, nie powinienem pozwolić na to, by załoga cierpiała.

Jednak najbardziej przeboleć nie mogę, poniżenia Sanji'ego! Jak on śmiał deptać swoją dumę, na rzecz opatrzenia mnie? Nie wybaczę mu tego, że szukał łaski u wroga. 

 To było ponad moją dumę.  

Następne, co pamiętam to ciepłe ramiona Sanji'ego. O dziwo czułem się w nich tak przyjemnie, jakby wszystko, co było do tej pory było jedynie snem. Ten cały ból, po prostu wyparował. Jedynie czego chciałem to zasnąć w nich. Powinienem się opieprzyć, za te głupie myśli, ale te uczucie spokoju było silniejsze.

Co jakiś czas zmieniał mi okład na czole. Obchodził się ze mną jak z jajkiem. Z jednej strony doceniałem tą jego delikatność, a z drugiej miałem ochotę na niego nawrzeszczeć, w końcu jestem przyszłym najsilniejszym szermierzem na świecie,  a nie porcelanową lalką.

USOPP

Wizyta Coby'ego, to była jedyna rzecz, która mnie ucieszyła, w tym cholernym dniu. Chyba nigdy tak nie cieszyłem się na wieść, że odwiedził nas kapitan marynarki.
Można rzecz biorąc, że nawet w tej sytuacji uratował nas Luffy. Gdyby nie jego znajomość z tym człowiekiem, było by naprawdę źle z Zoro. Wiedziałem że nie zostawi nas tak na pastwę losu, i że jakoś zdoła pomóc, mimo dzielących nas klas społecznych. 
I tak jak podejrzewałem, nie myliłem się. Nie dość, że nas nakarmił i napoił, to jeszcze wpuścił Sanji'ego do Zoro, by nim się zajął. 
Mogłem teraz myśleć spokojnie, gdyż wiedziałem, że jest teraz w dobrych rękach. 
Zostało nam jedynie czekać na Luffy'ego i wracać na statek.

LUFFY

Po tym jak zeszliśmy na ląd, cieszyłem się jak dziecko. Kochałem morze, jednak tęskniłem też za ziemią. Załoga, również była szczęśliwa z odwiedzin na wyspie. Co prawda, Usopp coś marudził, że to miejsce nie jest bezpieczne, ale on wiecznie, o tym mamrotał, wiec nie specjalnie zwracałem na to uwagę. Najważniejsze dla mnie, było by załoga wypoczęła, w końcu musza, być w pełni sil na kolejna przygodę! 
Każdy wiedział co leży w jego obowiązkach, więc ja jako kapitan nawet nie musiałem wszystkich upominać i rozkładać zadania. Cieszyłem się, że mam tak wspaniałą załogę.  

Franky jak zawsze postanowił zostać na statku, chciał coś zmienić,  przetestować i, by w razie czego obronić go. Jako cieśla sprawował się idealnie!

Nami i Robin najpewniej pójdą na zakupy,  w końcu ciuchy i inne bzdety, o których tylko dziewczyny dbają, jak na przykład papier toaletowy lub mydło, dla załogi tez są ważne. Albo w przypadku czarnowłosej, jakieś historyczne książki czy zabytki. Osobiście nie widziałem w nich niczego pożytecznego, jednak jej były potrzebne i tylko to się dla mnie liczyło. 

Brook, jako najstarszy z nas wszystkich, postanowił iść sam i poszukać jakiegoś nowego instrumentu. Chciał nauczyć się na czymś nowym grać, byśmy mogli zobaczyć jak piękne są dźwięki z innych przyrządów muzycznych.

Za to Sanji,  Zoro i Usopp poszli gdzieś razem. Jako kucharz na statku blondyn miał za zadanie uzupełnić zapasy jedzenia, by załoga nie głodowała. Stwierdził jednak, że sam nie uniesie tego wszystkiego,  dlatego wyszło,  ze jako jeden z najsilniejszych w naszym gronie, Zoro został zmuszony iść z nim. Długonosy nie chciał iść sam, wiec przyłączył się do nich, pod pretekstem,  że sklepy jakich szuka będą po drodze.

Ja i Chopper, za to postanowiliśmy pójść razem. Szczerze mówiąc rzadko ostatnio spędziłem czas z naszym doktorkiem,  wiec chciałem mu to wynagrodzić.  Cały ten tydzień postanowiłem poświęcić dla niego, by pokazać mu, że naprawdę cenie sobie jego pracę na statku. Jakby nie patrząc pełni jedna z najważniejszych funkcji w załodze. 

Po tym jak, każdy poszedł w swoją stronę, zacząłem odczuwać silne przeczucie, że coś jest nie tak. Nigdy nie wątpiłem w siłę mojej załogi, i teraz też tego nie robię. Dalej jestem pewny, że z wszystkim sobie poradzą,  jednak te złe uczucie nie chciało, ode mnie odejść. Nawet Chopper chyba to wyczuł, bo nie chodził taki szczęśliwy jak zwykle. 
Na początku próbowałem to zignorować, ale się nie dało.  Za bardzo się martwiłem,  pierwszy raz mój instynkt mi coś takiego podsuwał. 
Postanowiłem z Chopperem, że upewnimy się czy wszystko jest w porządku.  Wróciłem na statek,  Franky mnie poinformował, że jedynie dziewczyny i Brook wrócił z wyspy. Było to dla mnie podejrzane, zbliżał się wieczór,  wiec Sanji i reszta powinna wrócić z zakupów i odstawić wszystko na statek. 

Uparcie próbowałem wrzucić z głowy niepożądane myśli. 
Odczekaliśmy kilka godzin, jednak dalej nie wracali. Z całą załogą stwierdziliśmy, że lepiej będzie ich poszukać i dowiedzieć się coś więcej o nich, jak i na temat wyspy. 
Wiedziałem, że dałem im tydzień, by wyszaleć się na tej wyspie, jednak te przeczucie nie opuszczało mnie na krok. 
Również, przecież mogli zatrzymać się w hotelu, a zakupy zrobić na koniec wycieczki.
Z tą myślą, czułem się spokojniej. 

Przez następne cztery dni dalej ich szukaliśmy. Przez moje urojenia, zabierałem wolny czas moim towarzyszom, raz nawet stwierdziłem, że ja jedyny będę szukał, a reszta niech się bawi, ale odrzucili od razu ten pomysł. Cała załoga się martwiła. Jako kapitan czułem w obowiązku rozweselić ich. 
Żartami próbowałem tą niezręczna sytuację opanować. Ledwo jednak mi się udawało. 
Gdy minęły kolejne dwa dni, miałem pewność, że to nie jest normalne. 

Może Zoro,  przez swoją całkowicie poprawną orientację w terenie, i by błądził przez sześć dni w lesie, ale nie Sanji i Usopp. Oni zdecydowanie nie zgubili się, nawet gdyby szli za szermierzem. 

Chopper chyba najbardziej się martwił,  mimo wszystko wiedziałem, że dla niego to za dużo.  Ten młody dzieciak, od razu ma same czarne scenariusze w głowie, które prawdopodobnie wyłaniają się mu, gdyż za dużo czasu spędza z Robin. 
Wiedziałem, że Zoro dla niego jest niczym starszy brat do naśladowania, wiec nie jednokrotnie mu mówiłem, że w takich sytuacjach jak ta, szermierz byłby opanowany i w pełni gotowy w razie, gdy nas wróg zaatakował.  W tedy, jakoś udawało mi się nad nim zapanować.

Dziś było podobnie. Chodziliśmy i błądziliśmy po lesie w poszukiwaniu przyjaciół.  Nie chciałem się rozdzielać, gdyż bałem się, że ktoś tylko na to czeka. 
Jedynie co, to Franky i Brook zostali i pilnowali statku. 

Nagle wyczułem kogoś obecność. Taki instynkt pirata. Oczywiście, nie myliłem się.  Przede mną stał dość mały oddział marynarki. Bez problemu się z nimi, bym rozliczył, jednak oni nas nie atakowali, jedynie stali i zatrzymali nas przed dalszą drogą.  Bylem lekko zdezorientowany,  zresztą tak jak cala moja załoga. Mimo, że jestem piratem, to nie atakuję bez powodu.
Z szeregu nagle wyłonił się ich kapitan. Od razu, przybrałem pozę do walki. Nie miałem czasu na zabawę z nimi. 
-Witaj Luffy, kupę lat!
Zatrzymałem się i spojrzałem podejrzliwie na faceta przede mną. Nigdy nie miałem, jakoś dobrej pamięci do twarzy.
-A ty to kto?
-Przyjaciół już nie rozpoznajesz? 
-Przyjaciół? Aaa..!! Ty jesteś Coby! Jak ja cię długo nie widziałem!  Co tam u ciebie?  Widzę, ze nieźle się zmieniłeś! 
-Pogadałbym z chęcią, ale czas mnie goni. Jednak dobrze, że cię spotkałem.  Zoro i reszta twojej załogi,  jest w lochach, w siedzibie marynarki. Radziłbym działać szybko, gdyż Zoro jest w naprawdę cienkim stanie.
Nie mogłem uwierzyć, w to co do mnie mówił. 

Jak to w lochach? 

Chłopaki, przecież nie dali by się złapać!  Jak to się stało?! 

Nie czekając długo, razem z załogą ruszyliśmy na poszukiwanie siedziby marynarki. Ledwo co zdążyłem pożegnać się z starym przyjacielem, ale w tym, momencie nie to było najważniejsze.

Znalezienie budynku, w którym urzędują, nie było trudno. Zajęło nam to zaledwie godzinę. Od razu, podzieliliśmy się na dwie grupy. Dziewczyny miały odciągnąć uwagę jak największej liczbie żołnierzy, a ja z Chopperem iść w poszukiwaniu lochów.
W drodze, do zejścia na dolne piętra, marynarzy przybywało jak mrówek. Miałem już tego dość.  Nie czułem w ogóle jakbym się zbliżał. 
Zadziałałem może i nie ostrożnie,  bo dużo ryzykowałem, ale rozwaliłem podłogę i biorąc Choppera pod rękę, wskoczyłem na dół. Liczyłem tylko, że nic na głowę chłopakom nie poleciało.
Mój plan jednak się opłacił.  Nie dość, że zgubiliśmy żołnierzy, to wylądowaliśmy tam gdzie ,od początku, zmierzaliśmy. 
Ja wziąłem prawą stronę, a lekarz lewą. Szukaliśmy naszych towarzyszy. Z każdą mijana celą traciłem cierpliwość. 
-Luffy! Spójrz! Usopp! 
Na słowa doktorka, aż podskoczyłem, ze szczęścia. Od razu, wyjąłem klucze, które wcześniej zabrałem strażnikowi, który ucierpiał przy rozwaleniu sufitu. Dokładnie, lecz w pośpiechu szukałem pasującego klucza do jego celi. 
Gdy, w końcu jeden z nich zadziałał, wparowałem do celi i złapałem przyjaciela za ramiona, budząc go przy okazji. 
-Co..co się dzieje? 
-Usopp! Nic ci nie jest? Gdzie reszta? 
-Luffy?! 
W tym momencie dziękowałem, za to że jestem z gumy, gdyż długonosy rzucił się na mnie, prawie mnie dusząc.
-Nie mamy czasu, mów gdzie reszta. 
Jakoś zdołałem go oderwać od siebie. Chłopak powiedział od razu, że powinni być w sąsiedniej celi. Pozwoliłem mu kierować,  by nas zaprowadził. 
Jak pokazał mi chłopaków,  na samym początku myślałem, że mam zwidy. Jednak, gdy przetarłem oczy wszystko, było tak jak zapamiętałem.  

Zoro i Sanji przytulali się do siebie!! 

Nie tylko ja bylem zdziwiony. Usopp, po mimo, że spędził z nimi ten czas, nie wydawał się, być mniej zszokowany ode mnie. 

Jednak to prawda, więzienie zmienia człowieka! 

Dopiero po pięciu minutach, byłem w stanie ruszyć się z miejsca i otworzyć, te przeklęte drzwi od ich celi.

SANJI

Poczułem nagle szarpnięcie. Wystraszyłem się, że znowu mógłby, to być ten popapraniec. Odruchowo przycisnąłem ciepłe ciało Zoro do siebie. Obiecałem, że już nie pozwolę go skrzywdzić. Przez ostatnie dwa dni wspólnej celi, praktycznie, w ogóle nie zmieniliśmy pozycji. Mi było wygodnie mieć wtulonego w siebie Zoro, gdyż tym sposobem mogłem łatwo określić czy dalej ma gorączkę,  a co najważniejsze czy żyje. 

On też jakoś specjalnie nie zaprzeczał. W sumie mogłem nawet stwierdzić,  że jakoś mu się to podoba,  bo jak wstawałem, by załatwić potrzeby fizjologiczne, mruczał coś nie wyraźnie pod nosem. Starałem się zawsze jak jak najszybciej wrócić do niego, a w tedy spotykałem się, z jakże dziwną, jednak jednocześnie miłą, niespodzianką, a mianowicie Zoro zawsze czekał, by z powrotem się do mnie przytulić. Już nawet nie musiałem przyciągać go do siebie, sam to robił. Cieszyłem się, bo to znaczyło, że moja obecność działa jakoś uspokajająco na niego, a także że miał na tyle siły, by się ruszać. Mimo okoliczności, to całkiem miło spędziłem ostatnie dwa dni.

Gdy szarpnięcie się powtórzyło, wtuliłem śpiącego nadal Zoro w siebie, jeszcze bardziej, o ile jest to możliwe, i na tyle ile mogłem zasłoniłem go swoim ciałem.
-Sanji,  wstawaj! Nie mamy czasu.

Otworzyłem powoli oczy. Powoli przetarłem je, by mój zmysł wzroku wyostrzył się. Spojrzałem na przybysza. Ucieszyłem, się jak dziecko. Przede mną stał kapitan piratów Słomianego Kapelusza, którego tak bardzo oczekiwałem.

Czy ja śnie?

-Sanji!
-Luffy?  To naprawdę ty?
-Yhym, a teraz wstawaj, nie mamy całego dnia! Chopper, ty weźmiesz Sanjiego a ja Zoro,  Usopp jakoś da radę sam iść,  jest z nich w najlepszym stanie.
-Oczywiście,  Luffy.

Poczułem jak chłopak zabiera ode mnie Zoro. Nie podobało mi się to. Byłem przekonany, że ja sam zdołamy go unieść i zanieść bezpiecznie na statek. Jednak nie sprzeciwiałem się kapitanowi. 

Z pomocą Choppera wstałem. Nogi pod ciężarem mojego ciała mi się ugięły.  Teraz wiedziałem, że Luffy miał rację, by zabrać ode mnie tego glona.

Doktor zmienił swoją postać,  która bardziej przypomina tą ludzką, zabrał mnie i przerzucił przez ramię. Czułem się jak worek ziemniaków.

Gdy, już w końcu wyszliśmy z tej przeklętej siedziby marynarki, cieszyłem się, jakbym wygrał na loterii. Co jakiś czas zerkałem na Luffy'ego, a konkretniej na chłopaka, którego niósł.

Spotkaliśmy po drodze dziewczyny,  które widząc nas całych, no niestety nie zdrowych, ale najważniejsze, że żywych,  cieszyły się. Bez zbędnych pytań, od razu skierowaliśmy się w stronę statku.

Czułem przyjemne kołysanie, i ten odprężający szum fal. Wiedziałem już, że jestem na statku i to nie był sen. Pierwszy raz, od tygodnia się wyspałem. Co prawda czegoś jeszcze mi brakowało do pełni szczęścia, ale zignorowałem to. Najważniejsze, że jesteśmy bezpieczni, i z powrotem z załogą. Jeśli ja czuję się wypoczęty, i wszystkie moje rany, które miałem nie dokuczają mi, to jestem pewny, że Zoro też czyje się już lepiej. 

W ogóle nie chciało mi się schodzić w łóżka.  Najlepiej jakbym spędził tu cały następny dzień, jednak obowiązki, jako kucharza na tym statku,  mnie wzywały. Przez uwięzienie mnie przez tydzień w lochach,  moja załoga nie jadła przez ten czas, niczego pożywnego. To jest hańba dla kucharza, by ludzie przy nim chodzili głodni. 

Od razu wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju lekarskiego Choppera, w którym się obudziłem. Gdy wyszedłem na zewnątrz, w końcu mogłem pooddychać świeżym powietrzem. Nie wiedziałem,  że aż tak będę za nim tęsknił.

W oczy rzuciła się moja załoga, która zajmowała się swoimi sprawami. Luffy jak zwykle z Chopperem łowił ryby, Usopp z Fraknym coś budowali,  a dziewczyny przy muzyce Brooka,  relaksowały się na hamakach. Brakowało tu tylko tego zielonego glona. 

Gdzie on jest? 

-Sanji! I jak się czujesz?  Boli cie coś? Powiedz mi! 
-Spokojnie Chopper, zająłeś się mną idealnie! Nic mnie nie boli! Czuję się jak nowo narodzony!
-To świetnie!  Tak się cieszę Sanji!
-Sanji-kun jak dobrze cie widzieć, całego i zdrowego!
-Tak, Nami-san!!

Reszta załogi również wypytywała o moje samopoczucie,  jednak ja dalej uporczywie szukałem tego jednego głupiego, idioty.  Mimo wszystko chciałem mieć pewność jak się trzyma. Nie po to przesiedziałem z nim tyle czasu, by teraz go olać.
-Szukasz Zoro?
-Yy..co?
-Jest u siebie. 

Głupio mi było przyznać, że to właśnie jego chce zobaczyć,  przed resztą załogi.  Jednak tego chyba nie dało się ukryć.
Podziękowałem cicho Usopp'owi i od razu, skierowałem się do pokoju tego glona. Nie wiedziałem dlatego, aż tak bardzo chciałem go zobaczyć, ale poddałem się temu uczuciu.
Wdrapałem się na górę i wszedłem do środka. Od razu, rzucił mi się w oczy, tak jak jego bandaże. Miałem jednak nadzieję, że szybko się ich pozbędzie. 

-Co jest, głupi kuku? Po co przyszedłeś?

Zignorowałem ton w jakim to powiedział,  nie spodziewałem się czegoś innego, niż wrócenie do naszych stałych relacji.  Jednak muszę przyznać, że była we mnie, ta mała nadzieja na coś więcej. W końcu, w więzieniu naprawdę się do siebie zbliżyliśmy,  nawet on temu nie zaprzeczy.

-Co ty robisz, durny glonie?  Nie mało masz ran?
-O co ci chodzi kucharzyno?
-Nie powinieneś tyle ćwiczyć w takim stanie! Chopper o tym wie?

Nie odpowiedział,  jedynie co to wrócił do podnoszenia tych tonowych sztang. 

-Idiota!
-Zamknij się i wyjdź!  Przeszkadzasz mi...

Wiedziałem, że był zdenerwowany,  ale ja też.  Nie pozwolę mu, na wykończenie ciała,  bo ten ma dziwną ochotę potrenować. Podszedłem do niego i wyrwałem mu te ciężary z rąk i rzuciłem nimi w kąt. Nie interesowało mnie teraz nic innego,  jak tylko przeglądać mu do rozsądku.

-Co ty odwalasz,  marny kuku?!
-Co ja odwalam?  A ty co robisz? Już nie pamiętasz jak oberwałeś?
-Zamknij się!  Ja już wystarczająco wypocząłem! Te trzy dni w zupełności wystarczą!

-Jakie trzy dni! Leżałeś przez ten czas z gorączką! To nie znaczy że odpoczywałeś!
-O czym ty gadasz? To nikt ci nie powiedział, że królewna przestała trzy dni?  
-Co?
-Spałeś trzy doby!
-Ale jak to? Jestem już trzy dni na statku? Dlaczego nikt mnie nie obudził?

Zoro widoczne nie widział potrzeby mi odpowiadać, bo olał mnie i ruszył w kierunku sztangi, która wcześniej wyrzuciłem.
Mimo wszystko dalej chciałem zabrać mu to i kazać odpoczywać, jednak patrząc na to dotarło do mnie jak duża jest przepaść między moją a jego siłą.
Poczułem się jak wrzód na tyłku. 
-Zoro..
-A i nigdy więcej tego nie rób!
-Co..? Czego?
-To co stało się w lochach!  Jeszcze raz to zrobisz, a cię poszatkuje!
Zabolały mnie jego słowa. Ja serio myślałem, że między nami może być lepiej, że jakoś doceni moje starania. Jestem głupi, że łudziłem się, że ten tępy glon się zmieni.
Chciałem stamtąd jak najszybciej wyjść. 
Nie mogłem już go oglądać. 
-Głupi marimo!

~~~ 

ZoSan w 2/3 już skończony! <3

Mam nadzieję, że się podoba! 

Fighting!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro