Maybe...I love you

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ZORO


  Gdy zbudziłem się na łóżku, byłem lekko zdezorientowany. Nie widziałem, gdzie się znajduje. Jednak obecność naszego lekarza, zdecydowanie ułatwiła mi zadanie. Chopper widząc mnie zbudzonego, od razu rzucił się na mnie, tuląc i płacząc jednocześnie. Aby, go uspokoić głaskałem go po futerku, na główce. Wiedziałem, że wtedy szybko się uspokaja. Chopper jest dla mnie jak młodszy braciszek, którego nigdy nie miałem. Czułem w obowiązku opiekować się nim bardziej niż innymi.

Gdy w końcu się uspokoił, zaczął mi wszystko opowiadać, gdyż ja niekoniecznie pamiętałem, jak znalazłem się na statku. Miałem jedynie przebłyski, jak Luffy mnie ciągnął przez las.
Zastanawiało mnie to, że mimo takich poważnych ran, nic mnie nie bolało. Renifer musiał mnie naprawdę dobrze zbadać i dużą ilość leków przeciwbólowych podać.

Jak byłem już wystarczająco poinformowany, doktorek zostawił mnie i kazał odpoczywać. Jednak ja już nie mogłem zasnąć. Młody powiedział mi, że z Usoppem wszystko w porządku, musiał jedynie pojeść i popić, by wrócić do pełni sił.

Do mojej głowy przybywały co rusz to nowe obrazy mnie i Sanjiego tulących się w tych zajeżdżających moczem lochach. Mimo wiedzy, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca, musiałem przyznać, że wbrew pozorom było naprawdę przyjemnie.

Może po prostu doskwiera mi brak drugiego człowieka?

Rozglądnąłem się po pomieszczeniu. Na drugim łóżku, które stało z jakiś metr ode mnie, leżał blondyn. Wiedziałem, że spał, i cieszyłem się z tego. Nie wiedziałem jak mam zareagować na jego widok.

Chciałem wstać i wyjść z tego pokoju. Musiałem trenować, by być silniejszy i nie dopuścić więcej do takiej sytuacji. Sanji właśnie przeze mnie leży teraz nieprzytomny.
Naprawdę byłem wdzięczny chłopakowi, co dla mnie zrobił. Doceniałem każdy, nawet najmniejszy gest z jego strony. Jednak nigdy nie wybaczę mu tego poniżenia. Ja nigdy bym nie przyjął łaski wroga, by mnie leczył. Wolałbym umrzeć niż prosić się o opatrzenie głupiej rany.
Postanowiłem, że na drugi dzień już wstanę i wrócę do codziennych treningów. Nie miałem czasu na leżenie i puszczanie bąków. To nie było w moim stylu.

Tak jak postanowiłem, tak zrobiłem. Ze wschodem słońca, byłem już na nogach, w moim pokoju i rozpocząłem mój trening. Słyszałem, że Sanji dalej się nie zbudził. Przez niego odczuwałem wyrzuty sumienia. Gdyby nie zajmował się mną przez tamten czas, byłby teraz przytomny i właśnie robiłby śniadanie dla załogi. Możliwe nawet, że zdążylibyśmy się pokłócić ze trzy razy, o błahostki.

W sumie lubiłem te nasze sprzeczki, na statku wbrew pozorom na dłuższą metę się nudzi, a jego towarzystwo jakoś zawsze poprawiło mi humor.
Gdy chłopak wpakował mi do pokoju, cieszyłem się, że jest już z nim wszystko w porządku. Chopper mimo swojego młodego wieku jest naprawdę świetnym lekarzem.
Widziałem po jego minie, że był zawiedziony moim zachowaniem w stosunku do niego, jednak ja nie umiałem inaczej. Wdzięczność okazuje w czynach, nie słowach.
Gdy tak krzyczał na mnie, bym odłożył trening na później, serce mi przyśpieszyło, widząc jego zmartwienie w oczach.

Czy, aż tak wpłynął na niego widok mnie bezradnego, słabego?

Wkurzyłem się. Nigdy sobie nie wybaczę, że doprowadziłem do tego, że nawet ten głupi kuk, się o mnie martwi.

Muszę być silniejszy!

Dalej nie mogę pozbyć się widoku zapłakanego Sanjiego, który prosi wroga o pomoc. Pod wpływem tych wspomnień nakrzyczałem na niego, by więcej tego nie robił. Nie chciałem, by poniżał się dla mnie.

Minął jakiś tydzień od czasu, gdy wróciliśmy na statek, a relacje moje z Sanjim wcale nie uległy poprawie, a raczej się pogorszyły. Każdą wolną chwilę poświęciłem na trening. Wiedziałem, że kilka razy kuk próbował do mnie zagadać, jednak co na niego spojrzałem, uświadamiałem sobie, że dalej jestem za słaby. Jego postać dobitnie mi przypominała, że nie byłem w stanie go obronić.
W tym stanie, jakim byłem nie mogłem pokazać mu się na oczy. Nie mogłem spać, jeść ani pić mojej ulubionej gorzały. Wszystko tak jakby śmiało się ze mnie.
Cały czas miałem wrażenie, że czegoś mi brakuje.




SANJI



Dalej bolały mnie jego słowa, mimo że minął tydzień. Tak jak kazał, próbowałem o tym wszystkim zapomnieć, ale ja nie mogłem. Uważałem, że, pomimo że nasze relacje się nie poprawiły, to warto pamiętać takiego Zoro. To była jego inna odmiana. Codziennie pokazywał, jaki jest męski, pewny swoich umiejętności. Jednak tam w lochach, był taki inny. Oczywiście, dalej był sobą, tylko że łagodniejszym, przynajmniej dla mnie.

Przez cały ten okres, Zoro unikał mnie i cały czas trenował. Liczyłem na to, że jednak uda mi się z nim choć raz porozmawiać, jednak ignorował mnie. Po trzeciej próbie straciłem cierpliwość i odpuściłem. Sam zająłem się treningiem. Oczywiście z przerwami, gdyż załoga potrzebowała posiłków. Sam również musiałem jeść.

Zoro miał jednak inne zdanie na ten temat, bo od tygodnia nic nie jadł. Nie schodził w ogóle z góry, cały czas tam siedział. Przez niego, cały czas Chopper chodził i panikował, że zemdlenie z wykończenia i otworzą mu się stare rany. Nawet był kilka razy u niego i próbował do niego przemówić, jednak ten był uparty jak osioł.

Ja sam miałem ochotę tam wparować i choćby siłą przekonać go do odpoczynku. Zdawałem sobie sprawę, co się stanie, gdy do niego pójdę, więc dlatego nie próbowałem.

Szczerze mówiąc, bolało mnie to, że nie jadł moich dań. Choć zawsze komentował, że mu nie smakuję, to zjadał wszystko, a nawet prosił o dokładkę. Wiedziałem, że to typ człowieka, który woli pokazywać to, co czuje, niż mówić, więc nigdy się tym nie przejmowałem. Kilka razy nawet zrobiłem mu posiłek, by zanieść je do niego, by w końcu coś zjadł, lecz za każdym razem odwaga mnie opuszczała. Nie potrafiłem po tym wszystkim iść tak po prostu do niego.

Właśnie robiłem obiad dla załogi. Musiałem się skupić, by przez przypadek nie wsypać niepożądanej przyprawy do jedzenia, więc próbowałem przestać myśleć o tym cholernym glonie, który uparcie uczepił się moich myśli. Co jak co, ale jako jeden z najlepszych kucharzy, nie mogłem pozwolić sobie na błędy.

Postanowiłem dziś ugotować zupę, było dość zimno, a ja musiałem jakoś rozgrzać załogę. Gdy sięgałem po sól, do pomieszczenia wparował uradowany Luffy. Kapitan nawet nie komentował tego, co stało się na tamtej przeklętej wyspie. Byłem mu wdzięczny za to. Nie popisaliśmy się na niej.

-Sanji! Wyspa! Nowa przygoda!

Uśmiechnąłem się pod nosem. Zachowanie Luffy'ego zawsze potrafił poprawić humor. Mając na uwadze, że zapasy żywności nam się kończą, bo nie kupiliśmy nic poprzednio, to cieszyłem się z tej wiadomości. Będę musiał iść na zakupy i tym razem nie dać się złapać.

Wyszedłem za kapitanem. Na pokładzie, byli już wszyscy, no prawie, ten zielony glon, nawet nie raczył się pojawić. Spojrzałem pytająco na Usoppa, jednak on tylko zrezygnowany pokręcił głową.

-Więc, jaki jest plan panie kapitanie?

-Taki jak poprzednio!

-Wybacz Luffy, ale ja potrzebuje, dziś wyjść. Muszę kupić super części do nowego super robota!

-Zoro zostanie, i tak wątpię, by się ruszył.




USOPP



Miałem już dość ten całej atmosfery na statku. Tak jak zawsze było słychać ciągle kłótnie tej dwójki, tak teraz nic nie ma. Nie rozmawiali ze sobą od czasu incydentu pojmania przez marynarkę. Nie wiedziałem, dlaczego i w sumie nie chciałem, bo to jest i będzie tylko między nimi, jednak ich relacja przekłada się na wszystkich.

Chopper cały czas chodził i się martwił, bo ten mięśniak robił sobie cały czas mordercze treningi. Nami dostawała szału, gdy musiała po trzy razy wołać kucharza, który jak zwykle był cały czas zamyślony. Przez jej krzyki Brook nie może skupić się na nauce na nowym instrumencie i cały czas gdzieś chowa się po kątach. Robin też nie może tego znieś i wyłania się ze swojej kajuty tylko na posiłki. Przez Zoro, nawet Luffy'emu się obrywa, bo Sanji w swoim parszywym humorze, nie chciał ugotować ulubionej potrawy kapitana. Jedynie Franky'emu wydaję się nic nie przeszkadzać, pracuję tak jak zazwyczaj.

-Ah.. Franky zdradź mi swoją tajemnicę..

-Jeśli zamiast coli, wlejesz mi herbaty robię się suuper kulturalny i suuper spokojny!

-Co? Nie o tym mówię! Choć dobrze wiedzieć.

-To jaką mam ci tajemnice zdradzić? Nie przypominam sobie, bym jakąś miał..

-Jak wytrzymujesz tę sytuację na statku?

-O tym mówisz! Więc to bardzo proste...patrz!

Cieśla właśnie pokazywał mi, najzwyklejsze w świecie, zatyczki do uszów.

Więc tak to robi! Jego sekret tkwi w zatyczkach!

Zdziwiłem się, bo znając Franky'ego, tak prosty wynalazek, był zdecydowanie dziwny. Spodziewałam się bardziej czegoś wymyślnego, takiego super. Na przykład jakąś niewidzialną ścianę przeciwdźwiękową!

-Nie masz tego dość?

-Co masz na myśli?

-No to jak Zoro i Sanji się zachowują. Wolałem już ich odwieczną kłótnię, przynajmniej wiedziałem, dlaczego się kłócą i jak mam ich pogodzić, a teraz? Może ty wiesz? W końcu to ty siedziałeś z nimi wtedy w tym lochu?

-Więc ty też to zauważyłeś? Powiem ci, że ja też, mimo tych kłótni to jednak czułem, że jednak podoba im się to. Siedziałem, ale nie mam bladego pojęcia, o co im poszło. Jak ich znaleźliśmy, wydawali się, być naprawdę w miły stosunku, przytulali się!

-Dokładnie! Więc może to jest powód? Głupio im teraz spojrzeć sobie w oczy?

-Nie mam zielonego pojęcia. Tak czy siak, myślisz o tym samym co ja?




ZORO



W końcu zostałem sam na statku. Mogłem teraz spokojnie poruszać się po pokładzie bez ryzyka spotkania głupiego kuka. Jego obecność teraz nie była dla mnie mile widziana. Nie mogłem się rozpraszać, a on zdecydowanie tak teraz na mnie działał. Mimo że nie jadłem od tygodnia, nie odczuwałem głodu. Starałem się o tym nie myśleć i ćwiczyć dalej. Gdybym był normalnym człowiekiem, padłbym już dawno, ale całe szczęście nie jestem. Lata treningu stworzyły ze mnie maszynę. Mogłem nie jeść nawet i jeszcze tydzień. Domyślałem się, że z mojego powodu w załodze nie dzieje się najlepiej. Będąc cały czas, poza ich zasięgiem może nie widzę ich zachowań, jednak wystarczy mi ta cisza, która teraz panuje na statku, żeby wiedzieć, że martwią się o mnie. Poza tym same wizyty Choppera dawały dużo do myślenia.

- Może jednak coś zjeść? Przynajmniej puki ich nie ma...

Spojrzałem na godzinie i się zdziwiłem. To już ponad dwie godziny jak opuściło pokład. Ćwicząc, po prostu traciłem poczucie czasu. Oszacowałem czas, po którym powinni wszyscy się zachodzić i stwierdziłem, że jestem jeszcze bezpieczny i spokojnie mogę poszperać w kuchni w poszukiwaniu jedzenia.

Zszedłem powoli na dół, nie specjalnie mi się spieszyło. Sanji na zakupach tracił całkowicie głowę, tak jak ja na treningach, więc mogłem spokojnie wejść na jego terytorium.
Gdy w końcu znalazłem się w jego królestwie, mogłem coś zjeść. Dopiero zapachy dań uświadomiły mi, że jestem potwornie głodny. Od razu podszedłem do lodówki, by wygrzebać sobie jakiś kawałek mięsa.

-Oo...Sanji jednak o mnie myślał..

Wystarczyło spojrzeć na zapakowane dania w lodówce, by wiedzieć, że kucharz miał na uwadze, że w końcu pojawię się w kuchni, aby napełnić brzuch. Nawet obok mięsa stała moja ulubiona gorzała.

Musi mnie ko...zaraz co? Czemu o tym pomyślałem? To jakiś absurd!!

Chwyciłem za jeden kawałek i od razu władowałem go sobie do ust. Zjadłem go tak szybko, jak głodująca bestia bez miesięcznego pożywienia. Popiłem moim przysmakiem, więc mogłem teraz spokojnie stwierdzić, że jestem szczęśliwym człowiekiem.

-Jak mnie nie ma, to się obżerasz. Tak trudno zjeść coś w moim towarzystwie?

Zamarłem. Nie spodziewałem się, że Sanji wróci tak szybko. To było nienormalne, by kucharz był krócej niż pięć godzin na zakupach.

Bałem się odwrócić i spojrzeć mu w oczy. To pierwszy raz w życiu, gdy obawiałem się kuka.
Zacisnąłem pięści i zbierając w sobie całą odwagę, odwróciłem się i skierowałem do wyjścia. Szybko i sprawnie minąłem go i odpuściłem pomieszczenie. Nie odwróciłem się ani razu. Nie chciałem widzieć jego zawodu w oczach. Wystarczająco, że słyszałem go w jego głosie.
Po tym wszystkim, co dla mnie zrobił, nie zasługiwał na takie traktowanie, jednak ja nie potrafiłem inaczej.

-Zoro...

Stanąłem jak wyryty. To był pierwszy raz jak Sanji nazwał mnie po imieniu. Musiało mu naprawdę zależeć, by ze mną porozmawiać. Ja też tego chciałem, ale gdy tylko patrzyłem w jego stronę, uderzyło we mnie to, że jestem słaby.

-Zoro, powinieneś odpocząć. Przeforsujesz się. Chopper się martwi. Lufy, Usopp, Franky, a nawet Nami się martwią...Ja się martwię.

To dlatego, że jestem za słaby!

Jednak nie wypowiedziałem tych słów na głos. Nie mogłem się przełamać. Zamiast tego szybko ruszyłem do mojego pokoju, który od pewnego czasu stał się moim azylem.





SANJI


  Gdy zobaczyłem Zoro, w kuchni serce przyspieszyło mi tak, jakbym przebiegł maraton. Z jednej strony ucieszyła nie niemiłosiernie, gdyż w końcu zszedł z tej góry i postanowił coś zjeść, jednak z drugiej bolało mnie to, że nawet na mnie nie spojrzał. Nie wiedziałem, czym sobie zasłużyłem na takie traktowanie. Zoro nigdy jakoś nie zachowywał się tak. Owszem kłóciliśmy się i ignorowaliśmy się niejednokrotnie, ale teraz było inaczej. To było coś poważniejszego.
Gdy wyszedł, miałem ochotę płakać. Poczułem się przytłoczony tym wszystkim. Zakuło mnie w piersi.

Boże! Zrobiłem się gorzej niczym baba! I to dlaczego? Bo spędziłem kilka godzin w jego ramionach!? To chore...

Zrezygnowany wróciłem do kuchni, by rozpakować zakupy. Dziś wyjątkowo nie miałem chęci, chodzić po bazarze i przebierać w produktach. Oczywiście dalej patrzyłem na jakość, jednak dziś jakoś niespecjalnie zwracałem dużą uwagę na nią. Chciałem po prostu jak najszybciej wrócić na statek, by zrobić obiad i się położyć. Ostatni tydzień wykończył mnie nie tyle fizycznie, jak psychicznie. Cała ta sytuacja stała się naprawdę męcząca.

- Im szybciej, tym lepiej.

Po jakiejś godzinie, gdy udało mi się już wszystko zrobić, załoga wróciła w komplecie na pokład. Byłem pod wrażeniem, że nawet Luffy bez żadnego problemu dotarł na statek.

-Bando kretynów i drogie panienki! Obiad już gotowy!! Zapraszam do kuchni!

-A Zoro zejdzie?

-Zostaw tego głupiego glona w spokoju Nami-san! Nie zasłużył, by siedzieć przy jednym stole z tak piękną damą!

-Hai, hai.

Gdy już każdy usiadł na swoje miejsce, podałem wszystkim ich porcje. Oczywiście nasze pokładowe piękności dostały jako pierwsze, dopiero potem reszta bandy.
Zabolało mnie to, że i tym razem ten glon się nie zjawił, jednak nie pokazywałem tego po sobie, no przynajmniej miałem taką nadzieję.

Podczas obiadu co jakiś czas widziałem podejrzane spojrzenia od Usoppa i Franky'ego. Może bym się i tym przejął, ale znałem ich na tyle, by stwierdzić, że po prostu znowu sobie coś wbili do głowy, co niekoniecznie będzie mnie interesować, więc nie pytałem o nic.
Jedliśmy w ciszy, co było całkowitym zaskoczeniem.

Może to dlatego, że w końcu nasz kapitan dostał upragnione mięso?

Po kolacji zostałem sam prywatne sprzątaniu. Żaden gamoń z mojej załogi nawet nie pomyślał, aby mi pomóc. Luffy, gdy już zjadł wszystko, zniknął tak szybko, jak jego jedzenie. Nami i Robin jedynie co to odłożyły talerze do zlewu, a reszta załogi wyszła szybko, by ich tylko nie zaciągnąć do sprzątania.

Czemu ja się dziwię? Tak jest zawsze...

Powoli, ale w końcu udało mi się doprowadzić kuchnie to perfekcyjnej czystości. W końcu to moje królestwo.
W sumie to chyba powinienem się cieszyć, że mi nie pomagają w tym, bo raczej efekt byłby gorszy, niż beznadziejny.

-Sanji! Szybko..!

Do kuchni wpakował zdyszany Usopp. Widocznie był czymś przestraszony. Pierwsze co przyszło mi do głowy to, to że zostaliśmy, zaatakowali, przez marynarkę. Jednak cierpliwie czekałem na dalszą wypowiedź przyjaciela.

- Sanji! Zoro.. On..

-Zoro? Co się stało?

Gdy usłyszałem imię tego grona, serce mi stanęło. Nigdy bym nie pomyślał, że tak będę bał się o tego pajaca. Zostawiłem wszystko, co miałem w ręce i wybiegiem z pomieszczenia kierując się od razu do pokoju glona. Nawet nie zwracałem uwagi na krzyczącego za mną Usoppa. Teraz liczył się tylko Zoro.

Przemierzałem bardzo szybko przez cały pokład i wspiąłem się na samą górę do zielonowłosego. Cały czas modliłem się, aby mi serce nie wyskoczyło z piersi.

Gdy stałem już przed drzwiami, nagle zawahałem się wejść. Wystraszyłem się, że zobaczę tam coś, co będzie mnie bolało. Nie chciałem zastać widoku nieprzytomnego Zoro. To do niego nie pasowało.

No, na co czekasz?! Spieszyłeś się, aby teraz jak ten ostatni idiota stać pod drzwiami?!

Złapałem za klamkę i otworzyłem szybko drzwi, aby w ostatnim momencie nie zrezygnować. Wszedłem od razu do pokoju i rozejrzałem się w poszukiwaniu glona.
Gdy zobaczyłem go, jak ćwiczy ze swoją sztangą, odetchnąłem z ulgą.
Był cały i zdrowy.

-Czego tu szukasz brewko?

-Niczego. Już wychodzę.

Zabije Usoppa! Co on sobie wyobraża!? Co to w ogóle miało znaczyć?!

Odwróciłem się z zamiarem wyjścia, jednak drzwi od pokoju Zoro były już zamknięte. Gdy próbowałem otworzyć, a nie drgnęły.

-Czyżby głupi kuk miał problem z drzwiami?

-Zamknie się. One są zamknięte! Otwórz je! Gdzie masz klucz?!

-Tak! Ja je zamknąłem, aby skazać się na twoje towarzystwo!

-Czy ja powiedziałem, że je zamknąłeś?! Gdzie masz klucz?

-Jeśli są zamknięte na klucz, to już ich nie otworzysz, bo jest tylko jeden.

-Co?

-Jeden! Jeden klucz! Przeliterować?

-Śmieszne.

Zignorowałem go. Znajdę sposób na wyjście z tego pokoju. Nie będę siedział w jednym pomieszczeniu z tym gburem. Już miałem wyważyć drzwi jednym z moich kopnięć, jednak krzyk Zoro mnie powstrzymał.
Spojrzałem na niego i wyczekiwałem wyjaśnień. Z każdą mijaną sekundą, niecierpliwiłem się jeszcze bardziej.

-Nie będziesz niszczył mi kajuty. Sam swoją niszcz, ale nie moją.

-To co? Zamierzasz tak siedzieć zamknięty?

-Jestem u siebie. Poza tym, Luffy jak zgłodnieje, to cię wypuści.

Nie odezwałem się już słowem. Z niechęcią jednak musiałem przyznać mu rację. Po pierwsze, nie miałem prawa rujnować mu pokoju, a po drugie nasz kapitan jest głodny co pięć minut, więc długo siedzieć tutaj nie będę.

Spojrzałem na Zoro jeszcze raz. Chłopak wrócił do swojego treningu, całkowicie ignorując moje towarzystwo. Chcąc nie chcąc usiadłem pod ścianą i przyglądałem mu się.
Jak zwykle ćwiczył bez koszulki, dzięki temu mogłem bezkarnie patrzeć się na jego wyrzeźbiony tors, który zdobiła jedna duża blizna po starciu z Jastrzębiookim. Tamten dzień pamiętam doskonale. To właśnie wtedy dołączyłem do załogi. Te wspomnienia zawsze działały na mnie rozczulająco.

Oglądając go całego dokładnie, doszedłem do zaskakującego wniosku.

Zoro jest przystojny! I to bardzo...

Z tą myślą poczułem się dziwnie, jednak nie w negatywnym znaczeniu. Nie podobało mi się to. Tak nie powinno być.
Ja jestem facetem i nie powinienem myśleć tak o innym mężczyźnie.

Nawet jeśli wygląda jak bóg seksu..

Byłem zażenowany własnymi myślami. Całe szczęście, że umiałem się opanować. Jeśli powiedziałbym to na głos, byłbym skończony. Zoro dowiedziałby się o wszystkim, co nie było miłą wizją. Choć całkiem możliwe, że ten geniusz nawet, by się nie zorientował.

-Niezłe widoki, prawda?

W tym momencie musiałem być czerwony jak burak. Czułem, jak pieką mnie policzki. Automatycznie odwróciłem głowę w drugą stronę, by nie mógł ich dostrzec. Choć nie wiem czy to w ogóle zadziałało.

Co ja wyprawiam! Sanji ogarnij się!

Nagle całe zażenowanie mnie opuściło, a na miejsce tych uczuć wszedł gniew. Dotarło do mnie, że ten cholerny glon dalej ćwiczył, bez żadnej przerwy. Nawet jeśli nie jest normalnym człowiekiem, to jednak należy mu się odpoczynek.

Pod wpływem złości wstałem szybko i podszedłem do niego. Chwyciłem jego ciężarki i wyrzuciłem w kąt. Widząc, że chce coś zrobić, powstrzymałem go i przewróciłem na podłogę. Usiadłem na nim okrakiem i spojrzałem w jego oczy. Byłem wściekły. Cała złość gromadzona od tygodnia, nagle we mnie uderzyła. Czułem się jak pod wpływem jakiegoś zaklęcia.

-Co ty odwalasz głupi kuku? Złaź ze mnie.

-Nie. Jak będzie trzeba, to nawet siłą cię powstrzymam. Myślisz, że dobrze jest tak nieprzerwanie ćwiczyć?

-A od kiedy cię to interesuje? Złaź ze mnie i idź do tej swojej kuchni. Nie chce cię tu widzieć.

-Masz pecha glonie. Przez to, że jesteś tak głupi, żeby trenować do upadłego, nie pozbędziesz się mnie.

-Odwal się. Wyjdź stąd!

-Nie! Znowu się załatwisz! Przez te treningi opadniesz z sil i znowu...

-I co wtedy głupi kuku? Znowu mnie przytulisz?

Tą wypowiedzią całkowicie zbił mnie z tropu. Nie wiedziałem jak mam odpowiedzieć. W głowie jak na złość nie pojawiały mi się żadne mądre słowa. Zoro widząc moje zakłopotanie, wykorzystał to i zmienił nasze pozycje. Teraz on był górą. Złapał mnie za ręce i przycisnął do podłogi. Był agresywny, ale jednocześnie delikatny. Nie wiedziałem jak mam rozumieć ten gest.

-Miałeś...miałeś gorączkę! Potrzebowałeś opieki!

-Rzucanie się w moje ramiona, nazywasz opieką? Przyznaj się, że zawsze chciałeś mnie przytulić. Skorzystałeś z okazji.

-Pewnie! Zawsze o tym marzyłem!

-Widzisz?

-Nie czaisz co to ironia prawda? Zresztą, nie mów, że ci się nie podobało?! Wtuliłeś się we mnie, jak Luffy w mięso!

-Ale nie głaskałem cię po głowie i nie szeptałem na uszko, że wszystko będzie dobrze!

-Byłeś idioto za słaby! Nie miałeś siły nawet sam siedzieć!

Nagle jego ścisk na nadgarstku stał się silniejszy, a jego oczy pociemniały.

A więc tu cię boli?

Korzystając z okazji, usiadłem, jednak nie zrzuciłem z siebie chłopaka. Smutek w jego oczach był zbyt odczuwalny. Nie miałem serca, aby teraz go odetchnąć.

Nie kopie się leżącego.

Nagle jak grom z jasnego nieba dotarło do mnie wszystko. Zrozumiałem całą sytuację. Zacisnąłem dłonie w pięści i z ledwością powstrzymywałem się od przełożenia mu.

-Głupi morimo! Obwiniasz się za wszystko?! Jesteś idiotą!

-Zamknij się!

-To nie twoja wina, że nas złapali! To ja uparłem się, aby tam iść! Chciałem zrobić Ci na złość i iść w przeciwnym kierunku! To ja wpakowałem nas w zasadzkę! To moja wina!

-Zamknij się! To ja byłem za słaby! To ja nie byłem w stanie was obronić!

Słysząc to wszystko zrobiło mi się żal Zoro. Przez poczucie winy siedział samotnie i użalał się nad sobą. Ten facet zawsze brał wszystko do siebie zbyt poważnie, szczególnie gdy chodziło o jego siłę.

Wiedziałem, że teraz krzyki nie pomogą, więc ostatnimi siłami powstrzymałem się od wybuchu.

-Naprawdę jesteś idiotą!

I nie udało się...

-Ja i Usopp potrafimy o siebie zadbać! Ich było po prostu za dużo. Jeszcze działo to się wszystko z zaskoczenia. Po prostu mieliśmy pecha. A ty...ty nie jesteś słaby Zoro. Udowodniłeś mi to niejednokrotnie.

Gdy to powiedziałem, widziałem zaskoczenie zielonowłosego. Nie dziwię mu się, nigdy nie mówiłem mu komplementów. Miałem tylko nadzieję, że nie odbierze tego źle.

Jego widok rozczulił mnie całkowicie. Zagubiony Zoro bez swoich katan siedzący mi na kolanach, zdecydowanie był niecodziennym widokiem. Jednak ja nie miałem mu tego za złe. Nawet cieszyłem się, że doszło do naszej rozmowy. Przynajmniej wiem teraz, co siedziało mu w głowie.

Nagle nasza mnie dziwna ochota, aby go przytulić. Nie myśląc długo, zrobiłem to. Na samym początku, gdy dotarło do mnie, że rzeczywiście tule się to tego glona, chciałem odskoczyć od niego, jednak coś mnie powstrzymywało. Jakoś dziwna siła przyciągała mnie do niego.

Zamiast się oderwać, wtuliłem się jeszcze bardziej. Dotarło do mnie, że tęskniłem za tym, że pragnąłem tego od otwarcia oczu na tym statku, po całej tej sytuacji w lochach.
Głowę zatopiłem w zagłębieniu jego szyi i modliłem się, aby nie przyszło mu do głowy mnie odciągnąć od siebie. Już nawet nie zależało mi na tym, co on sobie myśli teraz. Liczyło się tylko to, że znowu czuje to ciepło.

Czułem jak Zoro, pod wpływem mojego dotyku cały się spina. Bałem się, że mnie odtrąci. Bez jakiejkolwiek reakcji ze strony glona byłem niepewny, więc już chciałem się od niego odsunąć, by nie wyjść na desperata pragnącego jego dotyku, jednak jakie było moje zdziwienie, gdy jego umięśnione ramiona delikatnie oplotły mnie w talii. Teraz sam nie wiedziałem jak mam zareagować. Nie myśląc dużo, po prostu zatraciłem się w jego zapachu i przyciągnąłem go bliżej siebie.

-Sanji, ja...przepraszam.

-Co? Za co?

Takie słowa od Zoro słyszałem po raz pierwszy. Z szoku, aż oderwałem się od niego i spojrzałem mu w oczy, szukając jakiejkolwiek wskazówki.

-Płakałeś przeze mnie. Poniżyłeś się dla mnie przed marynarką. Nie musiałeś...

-Oj zamknięcie już. Nie psuj chwili. Twoje życie jest ważniejsze niż moja duma. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś Ci się stało, a ja, mimo że byłem tam, nic bym nie zrobiłem.

-Jesteś beznadziejny głupi kuku.

-Ty też tępy glonie.

Patrząc jemu w oczy, mogłem dostrzec jego zakłopotanie całą tą sytuacją. Wiedziałem, że okazywanie jakichkolwiek uczuć jest dla niego niezręczne. Mimo wszystko było to przyjemnym widokiem. Od czasu spędzenia z nim tych kilkunastu godzin, w jednym zamkniętym pomieszczeniu czuję, że stał mi się bliższy, a ja jemu.

Posłałem mu delikatny uśmiech. Nie chciałem go peszyć. Delikatnie i powoli swoją dłoń wplątałem mu w te miękkie zielone włosy. Zawsze byłem ciekaw, jakie są w dotyku.
Serce skakało mi w piersi tak mocno, że bałem się, że wyłoni się na światło dzienne. Byłem nawet w stanie stwierdzić, że Zoro miał ten sam problem.

Czy ja go kocham? Czy to właśnie jest miłość? Przecież tak nawet nie działa na mnie Nami!

Nasza mnie ogromna ochota skosztować jego ust. Bałem się, że będzie to przegięcie z mojej strony. Nie byłem pewny, czy zdobyć się na ten ruch. Chociaż, gdyby mnie odepchnął, widziałbym przynajmniej, na czym stoję.

Zaryzykować?

Dziwiłem się, że do tej pory szermierz nie zszedł ze mnie i nie odepchnął. To, że został w tej pozycji, dawało mi nadzieję, że on też może coś do mnie czuć.

A raz się żyje!

Delikatnie i powoli, dokładnie patrząc mu się w oczy, załączyłem nasze usta w pocałunku. Nie wykonywałem innych ruchów. Czekałem na reakcję chłopaka. Nasze wargi przez cały czas się dotykały, a my patrzyliśmy sobie w oczy, analizując zachowanie drugiego.

Widziałem niepewność na twarzy Zoro, jednak nic nie zrobiłem. Ten gest kosztował mnie całą moją odwagę, jaka w sobie miałem. Teraz była jego kolei na następny krok. Ja również oczekiwałem od niego zaangażowania.

Gdy wyczułem, że zielonowłosy się poruszył, zamknąłem oczy. Wolałem nie patrzeć, co szykuje. Byłem nawet gotów dostać w twarz za to, co zrobiłem.

Spełnił się mój najgorszy scenariusz. Zoro mnie odtrącił. Nie czułem jego ust na swoich, nawet jego ciężaru na kolanach, jego dotyku na ciele. 

Odszedł. 

Zostawił mnie.

Chciało mi się płakać. Gdybym miał pewność, że nie ma go w pomieszczeniu, to bym się nie powstrzymywał. Wolałbym, z siebie wyrzucić wszystkie moje uczucia.

Zacisnąłem dłonie na kolanach i czekałem na ruch Zoro. W głowie przewijały mi się różne rozegrania ze strony glona. Ten człowiek czasem był nieprzewidywalny. Mógł mnie uderzyć, wyśmiać, zostawić. Mógł zrobić dosłownie wszystko.
Poczułem jak łapie mnie za ręce i unosi do góry. Do tej pory nie odważyłem się otworzyć oczu. Cały czas miałem je zamknięte.

Jego dłonie znalazły się na moich udach. Już po chwili siedziałem na czymś twardym, cały czas czując jego ciepłe ręce na sobie. Jego dotyk dodał mi odwagi. Powoli otworzyłem oczy i spojrzałem na niego.
Zoro siedział na łóżku, a mnie posadził sobie na kolanach. Już bardziej byłem gotowy na strzał w twarz niż to.

Położyłem swoje dłonie na jego gołej klatce piersiowej. Mogłem czuć każdy jego mięsień. Po tych wszystkich dzisiejszych treningach czułem, jak mocno się spocił. Jednak o dziwo, w tej sytuacji wydało mi się to bardziej męskie, podniecające niż obrzydliwe.

Z tego wszystkiego chciałem coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co. Język utknął mi w gardle.
Twarz Zoro była niebezpiecznie blisko, jednak nie cofnąłem się. Czekałem cierpliwie na jego krok.

Gdy usta Zoro złączyły się z moimi, automatycznie stałem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Zarzuciłem ręce na jego szyję i przyciągnąłem go bliżej siebie.
Z delikatnego pocałunku zrodził się pełen namiętności, dziki i dość agresywny.

Gdzie on nauczył się tak całować?!

Wplątałem dłonie w jego włosy i delikatnie ciągnąłem nimi. Chciałem się z nim pobawić.
Jego dłonie znalazły się na moich pośladkach. Zrobiło mi się gorąco. Nigdy bym nie pomyślał, że nasza znajomość zaowocuje na taki poziom.

Jęknąłem mu w usta. Jego silne ręce masowały mój zgrabny tyłek, a ja czułem się jak w niebie. Podniecenie rosło we mnie z sekundy na sekundę.
Przejechałem kroczem po jego, chcą wywołać u niego jakiś efekt. Udało mi się, bo usłyszałem, jak mruczy z zadowolenia. Byłem z siebie zadowolony.

Zaczynało brakować mi powietrza, jednak bałem się, że jak oderwę się od niego, to on wybudzi się i zaprzestanie mnie całować. Naparłem na niego jeszcze mocniej. Nigdy w życiu nikogo tak bardzo nie pragnąłem, jak jego w tym momencie. Byłem pewny, że teraz mógł ze mną zrobić wszystko, a ja jak ślepy i głupi podążyłbym za nim bez najmniejszego sprzeciwu.

-Sanji...

Nie! Nie przestawaj! Błagam!

-Sanji... Ja..

Nie mów mi tylko, że to był błąd! Błagam!

W obawie wtuliłem się w jego ciało. Zastosowałem taktykę dziecka. Jeśli ja go nie widzę, to on mnie też nie. Chciałem się schować w jego ramionach i nie odchodzić. Zostać w nich tak do końca.

-Sanji..ja..ja cię chyba kocham.

-Co?

Z szoku o mało co nie spadłem z kolan Zoro. Spojrzałem na niego, nie dowierzając. Wciąż w głowie powtarzałem sobie jego zdanie. Nie mogłem przyswoić tych słów. Nic do mnie nie docierało. Cały zewnętrzny świat przestał dla mnie istnieć.

-Kochasz?

Nie odpowiedział. Potwierdzenie tego dał mi tylko kolor jego policzków. Przybliżyłem twarz do jego i wpatrywałem się w jego oczy. Po chwili przyłożyłem swoje czoło do jego. Chciałem być jak najbliżej niego. 

-Kochasz mnie.

Już nie pytałem. Ja już to wiedziałem. W końcu do mnie to dotarło. Wszystkie obawy wyleciały. Teraz chciało mi się płakać ze szczęścia. W tym momencie nic innego mnie nie obchodziło. Liczyło się tylko tu i teraz. 

Zoro mnie kocha!

Wbiłem się w jego usta. Nie kłopotałem się z odpowiedzią. Chciałem mu to pokazać czynami, tak jak on to zawsze robił.
Odwzajemnił go z taką samą pasją jak ja.

-Sanji...chyba nie będzie dane nam to skończyć..

Co znowu?

-O czym ty mówisz?

Po chwili drzwi do pokoju glona się otworzyły, a ja jak oparzony oderwałem się od szermierza, przez co wylądowałem na podłodze przed nogami Zoro. Spojrzałem na intruza w pokoju glona. Miałem ochotę tego człowieka zgnieść własnymi rękoma i wykastrować go.

Oczywiście kto inny, jak nie Luffy? 


-Sanji! Żarcie!!



~~~
Skończone! ;3 
❤❤❤
To jest najdłuższa cześć! ;3
Ponad 4500 słów! ;3
Mam nadzieję, że wam się spodoba! ;3 ❤
Oceniajcie i dajcie mi znać! ;3
Fighting!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro