1.Pieprzeni sportowcy...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

05 Lutego 2021

Kiedy jesteś w czymś tak dobry, że bardziej nie można, to ta rzecz przestaje sprawiać ci tyle radości i z czasem z wyjątkowej, zmienia się w przeciętną i nudną. Z całych sił próbujesz wyrwać się z okowów znużenia, przeciętności, ale im mocniej się szarpiesz, tym ciaśniej zaciskają się na twoich rękach i nogach, wciągając na samo dno. Po czasie przestajesz nawet się starać, bo i po co? Wszystko jest zwyczajne, nudne, przeciętne i całkowicie nic niewnoszące w twój znikomy świat.


- Shō?


Chłopak spojrzał znudzonymi, orzechowymi oczami na te barwy dojrzałych pomarańczy, skrytych za jasnoróżowymi pasmami włosów. Patrzyli na siebie dłuższą chwilę, a chłopak z westchnięciem, godnym cierpiącego na astmę kota, wyciągnął opakowanie truskawkowych pocky i podał dziewczynie.


- Nie rozmawiajmy o tym, Itsu. - Mruknął, ostatecznie wciskając w drobne dłonie dziewczyny paczkę słodyczy, a sam naciągnął mocniej jasnożółty kaptur bluzy na głowę, chcąc skryć przed światem kolor włosów. - Nic się nie zmieni... - Wbił ręce w kieszenie czarnych spodni. - Po prostu dajmy temu spokój...


- Ale może nie próbowałeś jeszcze...!


- Próbowałem wszystkiego! - Warknął zły, odwracając się do dziewczyny i zaraz odetchnął cicho. - Przepraszam, nie powinienem na ciebie krzyczeć. Próbowałem wszystkiego, koszykówka, baseball, rugby, szachy, pin pong, nawet tą pieprzoną piłkę nożną i parkur... - Spojrzał w bok, z powoli rosnącą frustracją. - Po prostu, daj temu spokój... W podstawówce nic nie wypaliło, tak samo w gimnazjum, więc nie róbmy sobie nadziei, że nagle w liceum magicznie oberwę czymś nowym.


W tej sekundzie tuż obok niego przebiegł niewiele niższy chłopak o rozwianych brązowych włosach i blond pasemku. Wyminął go zgrabnym, płynnym ruchem i przeprosił, po czym pobiegł dalej. Itsunika zerknęła zza ramienia chłopaka z zaciekawieniem. Dotychczas była pewna, że Shō jest najniższy w liceum, a tu taka niespodzianka.


- Pieprzeni sportowcy... - Prychnął.


- Sportowcy?


Bez słowa, wzruszył ramionami i ruszył w kierunku szkoły. Itsunika natychmiast do niego podbiegła, wyrównując z nim krok. Zerknęła ostatni raz w miejsce, gdzie zniknął niziutki licealista z nadzieją, że przyjrzy się jemu dokładniej, ale zawiodła się z kretesem. Otworzyła opakowanie truskawkowych pocky i wyciągnęło jeden paluszek stronę chłopaka, więc ten nieznacznie schylił się i chwycił go w usta, nieśpiesznie jedząc, a właściwie trzymając z zamiarem wylizania wpierw całej polewy. Prychnęła cicho rozbawiona, co on skutecznie starał się ignorować. Uwielbiał tak dziwnie jeść pocky i nikomu do tego, a że przy tym Itsunika miała ubaw, to już inna kwestia. Znudzony spojrzał na szafkę, w której nie znalazł się żaden zeszyt czy książka, oprócz kilku liścików i czekoladek. Mruknął coś mało zrozumiałego, po czym jednym ruchem ręki zapakował wszystko do beżowej listonoszki i uniósł wzrok na oranżowe tęczówki. Patrzyli na siebie przez sekundę, a zaraz po tym chłopak zamknął z cichym zgrzytem własną szafkę, ruszając w kompletnie przeciwnym kierunku niż były klasy. Ktoś złapał go za rękaw, więc przystanął. Nie musiał się oglądać, żeby wiedzieć, kim jest ów osobnik. Zawsze tak robiła, gdy chciał się urwać z nudnych lekcji, na których niczego nowego nie mógł się nauczyć. 


- Shō...


Opuścił nieznacznie głowę, naciągając mocniej kaptur. Trwali tak krótką chwilę, obserwowani przez uczniów, którzy szeptali coraz głośniej między sobą z dziwnej sytuacji. Część z nich już przywykła do tego widoku, ale było ich ledwie garstka, bo zawsze z Usuyamino przychodzili o wiele wcześniej niż przewidywane lekcje, a dziś był jeden z tych gorszych dni, gdy zjawiali się niemal na czas.


- Wrócę na połowę zajęć. - Mruknął. - Przeproś ode mnie Yachi...


Cisza, urywana szeptami uczniów narastała z każdą sekundą, aż w końcu wszystko zamarło, gdy ruszył ponownie przed siebie, wymijając ludzi, którzy natychmiast mu ustępowali niepewnie drogę. Właściwie nie wiedział, po jaką cholerę tu przylazł. Każdy dzień kończył się tak samo. Taką samą monotonią. Nie próbował nawet zaciągnąć się do żadnego klubu, a zwłaszcza sportowego. Skończył z nimi w gimnazjum, doprowadzając drużynę przyjaciela do półfinałów koszykówki, w których przegrali przeciwko niejakiemu „Pokoleniu Cudów", jak zostali ochrzczeni przez ludzi, ale jego wówczas już nie było w drużynie. Zrezygnował po dotarciu na niemal szczyt i odpuścił, gdy znów okazało się to sport niewarty zachodu. Umiał perfekcyjnie grać w każdy rodzaj sportu czy to siłowego, czy umysłowego, a nawet uczęszczał na głupie lekcje baletu z młodszą siostra, która wręcz je ubóstwiała. On nieco mniej, ale przywdziewał wówczas maskę zadowolenia, bo nie chciał skrzywdzić swojej ukochanej siostrzyczki. Ćwiczył z nią w domu, obserwował podczas zajęć i zapamiętywał wszystko. Niczym idealnie kopiująca maszyna, która jednocześnie przechwytuje i zapamiętuje wszystko w sekundę. Był idealny we wszystkim, za co się zabierał, zamieniając to w złoto, tylko po to, żeby za jakiś czas sczezło w czerni rozpaczy.


- Dobrze Noya! Jeszcze raz!


Zatrzymał się i mimowolnie spojrzał w kierunku na wpół uchylonych drzwi do sali gimnastycznej, gdzie ktoś najwyraźniej w coś grał. Czyżby koszykówka? Pisk butów na to wskazywał, ale uderzenia piłki były kompletnie inne, jakby bardziej miękkie, zrównoważone, wibrujące. Nawet nie wiedział kiedy stanął w progu uchylonych drzwi, obserwując wielkimi oczami rozgrywkę jakiegoś klubu sportowego. Niziutki chłopak, który wpadł na niego nie tak dawno, teraz z idealnym wślizgiem odbił piłkę i natychmiast sturlał się na równe nogi.


Zacisnął delikatnie dłoń na pasku beżowej torby, czując, że jego serce zaraz wyskoczy z piersi i zacznie frunąć tak idealnie jak wirująca, kolorowa piłka. I nagle wszystko prysnęło jak bańka, gdy uświadomił sobie, że to, co obserwuje to nic innego jak siatkówka. Babski sport. Ściągnął brwi z rozczarowaniem, a tak liczył na coś wyjątkowego, nowego. Prychnął, przybierając ponownie znudzony wyraz twarzy i odwrócił się, wpadając wprost na jakiegoś ogolonego na zero chłopaka z groźną miną. Patrzył na niego spod kaptura i skrytych pod nim kosmyków. Nie rozumiał gniewu starszego. Uniósł brew w górę, a nie widząc odzewu, postanowił wyminąć ów osobnika, ale został złapany za kaptur, który zsunął się z głowy, ukazując burzę, roztrzepanych rudych kosmyków. Natychmiast odwrócił się, uderzając starszego chłopaka w dłoń, którą trzymał jego odzież i niemal rozpaczliwie nałożył ponownie jasnożółty kaptur, skrzętnie kryjąc się przed światem. 


- Tanaka, co robisz?


W przejściu pojawił się niziutki chłopak o brązowej czuprynie i blond pasemku, na którego wcześniej wpadł. Zerknął on wpierw na niejakiego Tanakę, a potem na niemało spłoszonego chłopaka w kapturze.


- Ah, to ty! - Zakrzyknął. 


- Znasz go, Noya?


- Mijałem go dzisiaj, biegnąc na trening! - Noya, jak został nazwany, skinął twierdząco głową. - Był z taką uroczą różowo włosą dziewczyną. - Uniósł rękę, chcąc jakoś określić wzrost Itsu. - Co ty tu właściwie robisz?


- Szpiegował! - Tanaka warknął rozzłoszczony.


- Tanaka, jest przecież z naszej szkoły. - Noya spojrzał na kolegę z dezaprobatą. - Komu miałby donieść o naszym treningu?


- Ou, racja... - Spojrzał uważnie na spłoszonego, drobnego chłopaka, który wykonał ostrożnie krok w tył. - Ej ty, z której jesteś klasy?


To był jak impuls do ucieczki, który wykorzystał. Wykonał zgrabnie obrót na pięcie i ruszył biegiem w kierunku niewielkiego murku, odgradzającego część szkolną od klubowych sal gimnastycznych i bez problemu wyskoczył w górę, wykonał zgrabną podporę prawą ręką i zeskoczył idealnie na kucki w dół. Słyszał okrzyki tamtej dwójki, ale nie miał zamiaru słuchać czegoś, co mają mu do powiedzenia. Wpieprzył się im na trening i teraz pewnie chcieli się odegrać, złoić mu skórę albo nawrzeszczeć. Nie zrobił tego umyślnie, ani też specjalnie nie próbował nikomu zaszkodzić, ale prawdą jest taka, że Shōyō Hinata był niczym czarny kot zwiastujący nieszczęścia, zwłaszcza dla samego siebie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro