00

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   
      Moje życie miało wyglądać inaczej. Nigdy nie lubiłam się zwierzać, ale aktualnie pragnęłam móc powiedzieć na głos, komukolwiek, wszystko to, co ciążyło mi na duszy. Z drugiej strony nie istniały dobre słowa na określenie smutku, który atakował mnie w najmniej odpowiednich momentach. Brakowało mi nie tylko słów, ale i okazji. Właściwie odwagi również.

Powstrzymałam się od jęku, który próbował wyrwać się z mojego gardła i zatrzymałam się, unosząc głowę, by spojrzeć na szyld, znajdujący się na budynku.
Kamienica wyglądała normalnie, zupełnie tak jak każda inna na tej ulicy. Niezbyt wysoka, szara, z ogromnymi oknami witrynowymi, które pokazywały całą nową kolekcję, którą można było dostać w butiku.

Wzięłam kilka głębokich, powolnych oddechów i przesunęłam dłonią po materiale płaszcza, nerwowo go wygładzając. Byłam świadoma, że w środku czeka już na mnie matka, moja najlepsza przyjaciółka i gotowy projekt sukni, którą sama tworzyłam od podstaw. Wybrałam odpowiedni krój, materiały, a nawet guziczki. Całość była tylko i wyłącznie spełnieniem moich pragnień, ponieważ skoro ślub miał być udawany, chciałam mieć przynajmniej wymarzoną suknię.

Weszłam do środka, zwracając na siebie uwagę właścicielki, która od razu ruszyła w moim kierunku, rozkładając ręce, uśmiechając się serdecznie, jakby naprawdę cieszyła się na mój widok. Spotkałam ją już kilka razy, ale byłam świadoma, że jej sympatia wynikała z chęci zarobku, ponieważ zadowolona klientka, to płacąca klientka. W moje nozdrza uderzył znajomy, kwiatowy zapach, który kojarzył mi się nieodłącznie z tym miejscem. I ogrodem babci, w którym zawsze było pełno kolorowych, kwitnących roślin.

— Pani Cecylio — zaświergotała radośnie — właśnie na panią czekałyśmy, gotowa na przymiarkę? — spytała, poszerzając swój uśmiech.

Odwzajemniłam go i rozejrzałam się dookoła, dostrzegając w rogu, na kanapie dwie kobiety. Odetchnęłam z ulgą na ich widok, orientując się, że naprawdę na mnie czekały. Przerażała mnie sama myśl o tym, że miałabym być tutaj sama.

— Przepraszam, straszne korki — rzuciłam w roli wyjaśnienia, rozpinając guziki mojego płaszcza.

Odłożyłam torebkę na kanapę, tuż obok Adrianny, a potem oddałam płaszcz pani Elżbiecie, która zaproponowała mi przy okazji coś do picia. Odmówiłam.
Ucałowałam policzek mojej matki oraz Ady, witając je w ten sposób.

— Gotowa? — spytała Adrianna, zmuszając mnie tym samym, bym na nią spojrzała.

Dłuższy moment wpatrywałam się w jej ciemne, duże oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią.
Czy naprawdę byłam gotowa? Albo czy kiedykolwiek będę?
Potrząsnęłam głową, odganiając od siebie niepotrzebne myśli i poprawiłam kosmyk włosów przyjaciółki, który odstawał w dziwny sposób na bok.

Zlustrowałam ją wzrokiem i wygięłam kąciki ust, formując kpiący uśmiech, zauważając jej jakże formalny, wręcz wizytowy strój. Biała koszula, na całe szczęście, miała odpięte kilka guzików, ukazując fragment nagiej, ładnie opalonej na solarium skóry.

— Oczywiście, że jest gotowa! — wtrąciła moja matka, podchodząc do nas energicznym krokiem, któremu towarzyszył stukot jej ukochanych szpilek.

Potrząsnęła głową, sprawiając tym samym, że jej kasztanowe włosy opadły na jej twarz, co zignorowała. Nic nie mogło być ważniejsze niż moja przymiarka. I kochałam za to mamę, za tę jej obsesję na punkcie ślubu, której mi brakowało.

— Więc zapraszam. — Właścicielka lokalu gestem dłoni wskazała mi kierunek, zachęcając do tego, bym się w końcu ruszyła.

Jeszcze w tamtym roku skakałabym z radości na wiadomość, że moja suknia ślubna jest gotowa, ale pozbyłam się całej naiwności i zrozumiałam, że ślub z miłości jest bez sensu, ponieważ ona po prostu nie istniała.
Nie wypowiedziałam jednak tego nigdy na głos i udawałam, bo tego wymagał kontrakt, który podpisałam, że jestem szczęśliwie zakochana.

Kątem oka dostrzegłam jak mama i Adrianna, siadają z powrotem na kanapie, rozmawiając ze sobą z ekscytacją. Jakby to one miały wyjść za mąż za kilka tygodni, nie ja.

Złapałam w dłonie pudełko z butami, które zamówiłam specjalnie na ślub i odetchnęłam cicho.

Pani Elżbieta rozchyliła zasłonę, która ukrywała całkiem spore pomieszczenie, gdzie zazwyczaj odbywały się przymiarki. Dokładnie tutaj, w tym jasnym pokoju, znajdowała się moja suknia ślubna.
Od razu ją zauważyłam. Cała w bieli, z luźno opadającym tiulowym materiałem odciętym w pasie cienką, białą tasiemką. I nie musiałam widzieć tyłu, by pamiętać, że znajduje się tam dekolt w kształcie litery v oraz pięć małych satynowych guziczków. Góra była cała w koronce, zasłaniając najważniejsze części ciała, a jednocześnie odsłaniając fragmenty skóry. Rękaw miała długi, ozdobiony dokładnie tak samo, jak gorset. Była piękna. Nie do końca skromna, ale zdecydowanie niewyzywająca. Idealna dla mnie.

Uśmiechnęłam się pod nosem, wzdychając cicho, uświadamiając sobie, że maj zbliżał się nieubłaganie, a wraz z nim dzień mojego ślubu.

— Przymierzamy? — zapytała kobieta, przerywając w końcu ciszę, która nastała między nami po zasunięciu przez nią kotary.

— Po to tu jestem — pokiwałam głową na znak zgody i zajęłam się rozpinaniem guzików w mojej koszuli.

Rozebranie się nie zajęło mi zbyt wiele czasu. I podczas gdy ja pozbywałam się moich ubrań, pani Ela zdejmowała moją suknię z manekina. Ubrałam jeszcze szpilki, które miałam ze sobą.
Kolejne kilka minut poświęciłyśmy na układanie na mnie materiału tak, by leżał idealnie. Kobieta zapięła guziczki, a ja spięłam włosy w luźnego koka, na czubku głowy.

Spojrzałam w lustro, chcąc ocenić efekt i musiałam przyznać, że byłam zachwycona. Nawet jeśli ten dzień miał być fikcją, suknia prezentowała się wręcz bajkowo, idealnie. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, uświadamiając sobie, że powinnam iść do fryzjera, poprawić odcień blond, który nieco wyblakł.

— Wygląda pani olśniewająco, ta sukienka jest idealna, słowo. Wygląda pani niczym księżniczka — zachwycała się właścicielka, więc przekręciłam głowę, by na nią spojrzeć.

Zaśmiałam się cicho. Była miła. Rozumiałam to, tego wymagała od niej praca, ale musiałam przyznać, że była w tym dobra, bo jej zachwyt brzmiał zdecydowanie szczerze.

— Gdyby moja córka wychodziła za mąż, chciałabym dla niej takiej sukienki, cudo! — kontynuowała kobieta, a ja uśmiechnęłam się w ramach odpowiedzi i przekręciłam, by skierować się w stronę zasłony.

Musiałam pokazać sukienkę reszcie, by i one oceniły końcowy efekt.

Wyszłam z powrotem do głównego pomieszczenia salonu ślubnego i weszłam na specjalny podest, by jak najlepiej zaprezentować suknię.
Mama i Ada zerwały się z miejsca.
Ta starsza zakryła dłonią usta, starając się ukryć również łzy, które stanęły w jej oczach, a młodsza gwizdnęła z zachwytem, wyrażając swój podziw.

Uśmiechnęłam się i odetchnęłam z ulgą, ponieważ ich pozytywna reakcja była mi potrzebna. Łaknęłam akceptacji, by utwierdzić się w przekonaniu, że podjęłam słuszną decyzję. Okręciłam się wokół własnej osi, delektując się uczuciem lekkości, z jaką materiał podążał za mną.

— Wyglądasz jak księżniczka — potwierdziła mama, ścierając pospiesznie ślady łez z policzków, nie chcąc pokazać swojej słabości. — Moja mała księżniczka! Piękna.

— Zdecydowanie milion dolarów, wyglądasz jak milion dolarów — poprawiła się Ada, wpatrując się we mnie.

Brwi miała uniesione, usta lekko rozchylone, a prawą dłoń dociskała do lewej piersi, jakby próbowała się otrząsnąć z wrażenia. Mile łechtało to moje ego, szczególnie że zabroniłam im wcześniej oglądać sukienkę. Chciałam, by zobaczyły ją gotową.

— Też ją uwielbiam — przyznałam szczerze, łapiąc w dłonie materiał, by móc zejść z podestu, ale zatrzymała mnie Adrianna gestem dłoni.

— Stój! Ta chwila potrzebuje selfie, pani Mario, proszę się ustawić, no już — poinstruowała szatynka, uśmiechając się radośnie niczym dziecko, które wpadło na genialny pomysł.

I zrobiła zdjęcie, uwieczniając tym samym tę chwilę.
Później zrobiła kolejne, mi i mamie, tłumacząc, że to pójdzie już do rodzinnego albumu.

— To ja już się przebiorę i będziemy mogły skończyć wszelkie formalności — oznajmiłam spokojnie, zerkając na panią Elę. — Suknia może zostać tutaj, tak jak się umawiałyśmy?

— Oczywiście, oczywiście, pomogę pani się przebrać — odpowiedziała wesoło, podając mi rękę, chcąc pomóc zejść mi z podestu.

Usłyszałam dźwięk dzwonka, który sygnalizował wejście nowej osoby do środka, więc przekręciłam głowę i spojrzałam w kierunku drzwi.
I w momencie tego pożałowałam, ponieważ stał tam człowiek, którego nigdy więcej nie chciałam widzieć.
Poczułam tylko, jak moje serce zaczyna szaleńczo bić, by po chwili się zatrzymać. Zdradziecki organ. Zrobiło mi się słabo, a przed oczami pojawiła chwilowa ciemność.
Wzięłam głębszy wdech, chcąc się uspokoić, ale i tak nie mogłam zignorować wzroku jego błękitnych oczu, które jeszcze kilka miesięcy temu patrzyły na mnie z miłością.

Aktualnie był w szoku, zupełnie tak jak ja.
I nim którekolwiek z nas się odezwało, Ada złapała mnie za rękę i wciągnęła za zasłonę, do przebieralni.

— Cece, nie rób sobie tego, nie katuj się, pamiętaj, że to za Theo wychodzisz, myśl o swoim narzeczonym, nie o tym dupku — upomniała mnie, doskonale odczytując moje emocje.

Chciałam tego nie czuć, ale ten żal i ból były silniejsze ode mnie. Mimo upływu czasu uczucia pozostały te same. Cholera.

Niezależnie od chęci, Aleksander Serafin nadal był obecny nie tylko w moich myślach, ale i sercu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro