08

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


              Siedziałam tak przed nim, wpatrując się w jego ciemne oczy, szukając jakichkolwiek oznak, że żartuje. Niestety mężczyzna miał niewzruszony, wręcz poważny wyraz twarzy, co oznaczało tylko jedno. Mówił serio. Potrząsnęłam głową, czując jak włosy uderzają w moją twarz i zamknęłam usta, chcąc nad sobą zapanować. Theodore Wallace nie proponował mi ślubu. To było absurdalne, a ja musiałam mieć jakiś problem ze słuchem, bądź zrozumieniem. Pomysł, że mogłabym zostać jego żoną, pomimo całej niedorzeczności, w jakiś dziwny sposób przypadł mi do gustu. I najpewniej była to wina kaca i tego złośliwego chochlika w głowie, który wręcz huczał; nie masz nic do stracenia.

— Mógłbyś powtórzyć? — poprosiłam, uśmiechając się głupio, marszcząc śmiesznie nos, drapiąc się w skroń.

Theo uśmiechnął się kpiąco, niegrzecznie i zsunął się z kanapy w taki sposób, by uklęknąć na jednym kolanie tuż przede mną. Sięgnął po moją rękę i pogładził kciukiem jej wierzch, odchrząkując.

— Cecylio Anno Rutecka, uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? — zapytał oficjalnie, obserwując mnie uważnie. — Wprawdzie nie mam jeszcze pierścionka, ale nic straconego, więc... Zostaniesz moją żoną z rozsądku? — zaproponował, a ja zagryzłam policzek od wewnątrz, mając ochotę się uszczypnąć.

On nie żartował. Był śmiertelnie poważny, więc nie pozostało mi nic innego jak wybuchnąć śmiechem.
Wyswobodziłam rękę z jego uścisku i wstałam, przemierzając całą długość jego gabinetu, śmiejąc się. On nadal klęczał i wpatrywał się we mnie niczym w obłąkaną.

— Theo, to bez sensu...

— Nie — wtrącił, przerywając mi. — Ja to wszystko przemyślałem — dodał, podnosząc się.

Podszedł do mnie, oparł dłonie na moich ramionach i spojrzał mi w oczy, uśmiechając się spokojnie, wręcz leniwie, jakby wcale nie postradał rozumu.

— Jesteśmy przyjaciółmi!

— Dlatego to się uda. To ma sens. Żadne z nas nie oczekuje miłości ani wielkich uczuć, a przyjaźń jest trwalsza niż miłość. Dlatego wyjdź za mnie. To będzie idealny układ. I nie oszukujmy się, podobamy się sobie nawzajem, więc to nie będzie problem. A żadne z nas nie chce miłość, prawda? Nie wierzymy w nią, pamiętasz? To twoje słowa — tłumaczył, zaciskając nieco swoje palce, lekko mną potrząsając. — A ja potrzebuję takiej żony jak ty. Z tobą u boku będzie mi łatwiej, Cece. Jesteś wyjątkowa, zależy mi na tobie, zgódź się — przekonywał.

— A, a jak coś pójdzie nie tak?

— Spiszemy kontrakt. Ustalimy wszystko, potraktujemy to, jak umowę, transakcję, musi się udać! — zachęcał mnie dalej, zupełnie tak jakby był pewien własnej nieomylności. — Jeśli chcesz dzieci, to będziemy je mieć, zaplanujemy wszystko, uda się, obiecuję.

— Chcesz ze mną grać w rodzinę? — zapytałam, marszcząc brwi, starając się to wszystko jakoś poukładać. — Mam z tobą sypiać?! — Wyrwałam się z jego uścisku, wyrzucając ręce w górę, orientując się, co miał tak naprawdę na myśli.

— Jeśli będziesz miała ochotę, jasne. Cecylio, to świetny układ, wszystko jest do ustalenia. I będziemy mieli pewność, że nikt nikogo nie skrzywdzi. Nie będziemy się zdradzać, będziemy ze sobą od początku szczerzy. Tutaj nie ma miejsca na miłość — podsumował, zostając w miejscu.

W mojej głowie, aż huczało od natłoku myśli. Wątpliwości próbowały wygrać z pewnością co do słuszności jego słów.

— Wstępnie napisałem już umowę, możesz ją przejrzeć i wtrącić swoje uwagi — dodał, zupełnie tak jakby miał pewność, że się zgodzę.

Potrząsnęłam głową i uniosłam dłoń, sugerując mi tym samym, że powinien przestać mówić. Nie potrafiłam tego ułożyć w całość, a co za tym szło, podjąć decyzji.

— Przemyślę to, okej? — Skapitulowałam po chwili milczenia, czując się nieswojo pod tym jego bacznym wzrokiem.

Obserwował mnie tak, jakby miał rentgen w oczach, który przenikał do moich myśli. Nie do końca mi się to podobało, ale nic nie mogłam na to poradzić. Tym bardziej nie mogłam powiedzieć tak. Mimo wszystko była to propozycja, wiążąca nas na resztę życia.

— A co jeśli... — zaczęłam, gdy tylko ta myśl pojawiła się w mojej głowie.

— Co, jeśli co? — podchwycił, uśmiechając się zachęcająco, przy okazji zakładając zbłąkany kosmyk włosów za moje ucho, celowo przesuwając przy okazji palcami po moim policzku.

— Co, jeśli któreś z nas się kiedyś zakocha? Wprawdzie ja w to nie wierzę, ale co jeśli kogoś pokochasz? Za rok, dwa, dziesięć lat? Co wtedy? — zapytałam, starając się dobrze ubrać w słowa własne wątpliwości.

Nie chciałam pozbawiać go szansy na szczęście u boku kogoś, kto by go kochał, ponieważ był zdecydowanie facetem wartym miłości. Nawet jeśli ja w nią już nie wierzyłam.

— Weźmiemy rozwód, o ile którekolwiek tego właśnie będzie chciało. Na tym to polega, Ce. To układ, umowa, tu nie ma miejsca na niepowodzenie i łzy — wyjaśnił, odsuwając się ode mnie nieznacznie.

Wiedziałam, że powinnam to przemyśleć, że nie mogłam ignorować głosu w głowie, który próbował uświadomić mi, jak nieodpowiednia była to propozycja. Mimo to patrzyłam na niego i jakoś tak, miałam pewność, że był człowiekiem, niepotrafiącym wyrządzić mi celowo krzywdy, nigdy.

— Nie wierzę, że to mówię, ale... tak.

— Tak, że tak, przemyślę to czy tak, że tak, zgadzam się? — dopytywał, przechylając głowę w bok, nie przerywając nawet na sekundę naszego kontaktu wzrokowego.

— Wyjdę za ciebie, T — odpowiedziałam, rozwijając własną myśl i nim zdołałam, chociaż jakkolwiek zareagować, objął mnie ramionami w pasie i podniósł, kręcąc się ze mną dokoła własnej osi.

Odstawił mnie po chwili, łapiąc moje policzki w swoje dłonie i przysunął twarz do mojej, co spowodowało, że w mojej głowie błysnęła ostrzegawcza lampka. On zamierzał mnie pocałować. Odsunęłam się pospiesznie, nieco tym spłoszona i zacisnęłam wargi w wąską linię, nie bardzo potrafiąc to skomentować.
Nadal był moim najlepszym przyjacielem i na samą myśl, że miałoby się to zmienić byłam przerażona.

  — Potrzebujesz czasu, prawda? — zapytał, marszcząc lekko brwi.

Wsunął dłonie do kieszeni swoich materiałowych, eleganckich spodni, bacznie mi się przyglądając. Znał mnie na tyle długo, by wiedzieć, że podejmowanie takiej decyzji pod wpływem chwili nie było dla mnie. Mimo to miałam świadomości, że był pewien, że skoro już raz, wstępnie się zgodziłam, nie wycofam się. Taka już byłam. Konsekwentna.

— Tak, potrzebuję. — Pokiwałam głową, potwierdzając. — Co innego udawać twoją narzeczoną na chwilę, a co innego...

— Grać w rodzinę, wiem, wiem — wtrącił, uśmiechając się do mnie nieznacznie. — Przemyśl to, a teraz wypijmy kawę, ale najpierw... — przerwał, zbliżając się do mnie ponownie, ignorując moje wyraźne spięcie. — Ale najpierw się rozluźnij — dodał, opierając dłoń na mojej szyi, opuszkami palców przesuwając po mojej skórze, a drugą oparł na moim policzku. — Cecylio, to nadal ja.

Uniosłam głowę, by skrzyżować nasze spojrzenia i powstrzymałam się przed cichym westchnięciem, ponieważ nigdy tak nie odczuwałam naruszania przestrzeni osobistej przez niego, jak w tamtej chwili.

— Wiem, że to ty. Po prostu mam mętlik w głowie — przyznałam cicho, zagryzając dolną wargę pomiędzy moimi zębami, właściwie przesuwając nimi po niej, starając się znaleźć jakiekolwiek zajęcie dla siebie.

— Nie zrobię nic, czego nie będziesz chcieć, doskonale o tym wiesz. Ten układ jest tak samo dla ciebie, w końcu, która matka nie marzyłaby o takim zięciu, co? — zażartował, powodując tym samym, że parsknęłam śmiechem.

Zacisnęłam dłoń w pięść i szturchnęłam go w tors, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Był mistrzem w rozładowywaniu napiętej atmosfery.

— Jasne, ambitny, bogaty, w dodatku prawnik, żyć, nie umierać — podsumowałam, uśmiechając się niegrzecznie.

Miałam zamiar dodać coś więcej, ale usłyszeliśmy pukanie, więc oboje przekręciliśmy głowy w stronę drzwi, a Theo zaprosił gościa do środka.

— Odebrałam waszą pizzę — oświadczyła Rachel, trzymając w dłoni pudełko, z którego dość szybko apetyczny zapach rozniósł się po całym pomieszczeniu, a mi zaburczało w brzuchu.

Zdecydowanie miałam chęć ją zjeść.

— Dziękuje, masz ochotę na kawałek? — zaproponował szatyn, odbierając od asystentki karton.

— Nie, zdecydowanie nie powinnam. Nie chcę wam przeszkadzać.

— Nie będziesz przeszkadzać, chodź, chętnie się podzielimy — wtrąciłam, spoglądając na kobietę, zachęcając ją gestem ręki, by weszła do środka.

— Nie, trzymam dietę, ślub siostry za kilka tygodni, odmawiam. I uciekam, nim mnie namówicie, pa — dorzuciła pospiesznie i wyszła, nim któreś z nas zdążyło to skomentować.

— Ślub?

— Tak, jej młodsza siostra wychodzi za mąż, to motywuje, podobno, tak słyszałem — odpowiedział, puszczając do mnie tak zwane perskie oczko.

Wzruszyłam lekko ramionami, ponieważ nie miałam bladego pojęcia, jak wyglądała relacja z rodzeństwem, ponieważ żadnego nie miałam. Istniała tylko Ada i ona zastępowała mi siostrę. I była w tym najlepsza, bez dwóch zdań.

— Aa, jeszcze cola! — Do pomieszczenia ponownie wpadła Rachel, rzucając w moim kierunku butelką, którą złapałam, z trudem, chwilę nią żonglując, ale jednak w końcu mi się udało.

— Dziękuję — pisnęłam, a ona tak po prostu wyszła. Znowu.

— Co to było? — Spojrzałam na Theo, który usiadł tuż obok mnie, odkładając pudełko na blat stołu, by od razu je otworzyć.

— Nic. Już się przyzwyczaiłem, jest nieco roztrzepana — przyznał, uśmiechając się do mnie nieznacznie. — Szklanki są w barku, podasz? — poprosił.

— Spoko. — Podniosłam się z miejsca, dotarłam do wskazanego mebla, wyciągnęłam szkło i wróciłam na kanapę, a on otworzył colę, która po tym jak Rachel nią rzuciła, wytrysnęła na nas.

Poczułam tylko chłód, który przeniknął natychmiastowo przez materiał, więc pisnęłam i złapałam za koszulę, potrząsając jej kawałkiem, zachowując się niczym przestraszone dziecko. Theodore zaklął, więc uspokoiłam się i spojrzałam na niego i dopiero po chwili dotarło do mnie, że i on był mokry. Ubranie kleiło się do jego klatki piersiowej. Odłożyłam szklanki, które trzymałam w ręce i ponownie spojrzałam na mężczyznę, on zrobił to samo. Wpatrywaliśmy się w siebie dłuższy moment, w milczeniu, aż w końcu, niemalże równocześnie wybuchnęliśmy śmiechem.  

— Mam zapasową koszulę, nawet dwie — oznajmił, rzucając mi szybkie, nieco przepraszające spojrzenie i zajął się rozpinaniem swojej koszuli, pozwalając mi nacieszyć się widokiem jego idealnie wyrzeźbionego ciała.

Dłuższy moment wpatrywałam się jak mięśnie na jego brzuchu układają się w piękne v, które zawsze, ale to zawsze robiło na mnie wrażenie. Potrząsnęłam głową, odwracając nieco zakłopotana wzrok. Zbyt dużo myślałam o seksie, a winna temu była Ada, która trąbiła o nim na prawo i lewo. Ciężko było wyrzucić tę myśl z głowy, gdy półnagi Adonis stał przed twoimi oczami. Westchnęłam cicho, przypominając sobie, że coś mówił, coś związanego z zapasowym ubraniem.

— Nie mam na sobie bielizny, nie mogę tak o, się przebrać — zauważyłam bezmyślnie, żałując tego w momencie, gdy dostrzegłam wzrok Theo.

W oczach błyszczały mu niegrzeczne ogniki, dodatkowo specjalnie, powoli, wręcz ostentacyjnie zlustrował moją sylwetkę wzrokiem, unosząc znacząco jedną z brwi.

— Polemizowałbym — odparł, uśmiechając się w ten swój łobuzerski, nieco chłopięcy sposób. — Chętnie popatrzę.

— Te — jęknęłam żałośnie, specjalnie przeciągając samogłoskę, machając bez większego celu rękoma.

— Za marzenia się nie płaci!

— Jesteśmy przyjaciółmi, pamiętasz? — upomniałam go, celując w niego palcem wskazującym zupełnie jak rozzłoszczona pani profesor.

— Nie, łobuzie, już nie. Jesteśmy parą — zaprzeczył, spoglądając w moje oczy. — Przypominam, że zostaniesz moją żoną, powiedziałaś tak.

— Wstępnie...

— Powiedziałaś tak — powtórzył, ignorując zupełnie mój protest i skierował się do łazienki, po drodze zsuwając z siebie mokrą koszulę.

— Jesteś okropny — burknęłam.

— A jeszcze niedawno słyszałem, że uroczy. Ewentualnie McBoski, prawda? — zapytał, rzucając mi pytające spojrzenie przez ramię, uświadamiając mi jednocześnie, że znał swoje przezwisko.

Zamknął za sobą drzwi, a ja stałam tak przy kanapie, wpatrując się w nie, zastanawiając się, od kiedy to wiedział? Miałam nadzieję, że niezbyt długo i że to nie Adrianna go w tym uświadomiła, chociaż to było bardzo prawdopodobne. Bywała nieobliczalna. Miałam wrażenie, że to powinno być jej drugie imię zamiast Marii, poważnie. I to ona powinna poślubić Theo, zdecydowanie pasowaliby do siebie. Potrząsnęłam głową, starając się przegonić ten natłok myśli i opadłam na kanapę, sięgając po nieszczęsną butelkę z colą. Rozlałam jej zawartość do szklanek i upiłam spory łyk z jednej z nich.
Musiałam to przemyśleć, poukładać i zebrać w całości, a Theodore wcale mi w tym nie pomagał, nic a nic, zupełnie. Właściwie jego swoboda powodowała jeszcze większy mętlik dla mnie. Nie potrafiłam zrozumieć, jak mógł tak spokojnie reagować na taki pomysł, chociaż należał do niego, więc miał więcej czasu, by się z nim oswoić. Z samą opcją utraty wolności na rzecz ślubu, fikcyjnego ślubu.
Theo po chwili wyszedł z łazienki, a ja siedziałam na kanapie, popijając colę, nie rozumiejąc jakim cudem dotarłam do takiego momentu życia, do takiego cynizmu względem miłości. Z drugiej strony, ile miałam próbować, by poddać się na dobre?

— Zostawiłem ci niebieską koszulę, ładnie podkreśla kolor twoich oczu — oznajmił, siadając obok mnie, podwijając rękaw swojej koszuli.

Uśmiechnęłam się do niego, krzyżując nasze spojrzenia razem. Był mistrzem w takich komentarzach, zawsze potrafił powiedzieć coś, co brzmiało jak komplement.

— Dziękuję — odparłam, wyciągając w jego kierunku dłonie. — Daj, pomogę ci, robisz to krzywo — dodałam, chcąc pomoc mu przy drugim rękawie.

— Już zachowujesz się jak żona — skomentował, posłusznie podsuwając w moją stronę swoje ramię. — Podoba mi się to.

— Każdy przyjacielski gest będziesz teraz odbierał jako małżeńską troskę? — zakpiłam, powstrzymując się od wywrócenia oczami, z trudem, ale jednak.

— Najlepsze małżeństwa to te oparte na przyjaźni, uwierz mi, zaliczyłem całe mnóstwo paskudnych rozwodów, bo ludziom się wydawało, że namiętność to dobra podstawa do ślubu — podsumował, opierając dłoń na moim kolanie, zaciskając nieco palce. — Uda się nam. 

— W sumie faktycznie nie mam wątpliwości co do tego, że będziesz dobrym mężem — przyznałam, uśmiechając się do niego lekko.

Miałam nadzieję, że jeśli zacznę myśleć pozytywnie, cała sytuacja będzie mniej przytłaczająca.

— Najlepszym — zapewnił, mrugając do mnie okiem.

— Pójdę się przebrać. — Zmieniłam temat, podnosząc się z miejsca, a na moich wargach nadal tkwił nieznaczny uśmiech.

Niezależnie od sytuacji ani stopnia przerażenia, Theodore Wallace sprawiał, że odczuwałam, chociaż cień spokoju. Był moją kotwicą, trzymającą mnie przy równowadze psychicznej. Właściwie był męską wersją Ady, jeśli chodziło o naszą relację. Niestety, to z nim miałam erotyczne myśli w roli głównej, nie z przyjaciółką. I wszystkiemu winna była właśnie ona. Zbyt entuzjastycznie namawiała mnie na seks z Theo. A ja wcale nie broniłam się przed tym zbyt skutecznie, właściwie wcale.

Dotarłam do łazienki, od razu spoglądając na swoje odbicie. Włosy jakimś cudem dzisiaj ze mną współpracowały i ładnie układały się wokół mojej twarzy, którą zdobiły czerwone wypieki. Żałowałam, że nie miałam nawet grama makijażu, którym mogłabym to zatuszować.
Odkręciłam zimną wodę i obmyłam nią buzię, wzdychając ciężko. Przebrałam koszulę, orientując się, że miałam na sobie niemalże taką samą, więc do tego pił mężczyzna ze swoim komplementem. Była niebieska. I faktycznie nie wyglądałam w niej tragicznie. Ułożyłam ją na sobie, wsunęłam jej materiał za pasek spodni i odetchnęłam. Męskie ubrania były uniwersalne.

Zajęta własnymi myślami i ogarnianiem wyglądu, nie zarejestrowałam momentu, w którym panna Duff pojawiła się w gabinecie Theo. Zauważyłam ją, dopiero gdy wyszłam z łazienki, która do niego przylegała. Otworzyłam usta, gotowa skomentować sytuację, ale zamilkłam na jej widok.

— Cecylio? — powiedziała, z trudem ukrywając własne zaskoczenie. — Dzień dobry, myślałam, że Theo jest sam.

— Cześć — odpowiedziałam, poprawiając zbłąkany kosmyk włosów, zakładając go za ucho.

Nie przepadałam za Elizabeth i ona nie lubiła mnie. Nie musiałyśmy nawet mówić tego głośno, to był fakt.

— Jak już mówiłem, zrobiłem sobie przerwę, ale jeśli to coś ważnego, słucham — oznajmił szatyn, gestem dłoni wskazując Betty fotel.

— Nie, wrócę później, będziesz wolny później? — Pokręciła głową, zaciskając palce na teczce z dokumentami. — Mam parę pytań dotyczących sprawy, ale nie będę ci teraz zabierać czasu.

— Dzięki, Elizabeth, doceniam to, że rozumiesz naszą chęć spędzania czasu sam na sam — skomentowałam, uśmiechając się najpiękniej jak umiałam, starając się wyglądać słodko, chociaż błysk w oku kobiety uświadomił mi, że wcale nie dała się nabrać.

— Oczywiście, nie przeszkadzajcie sobie. Do później. — Odwzajemniła mój gest, wycofując się.

Theo wrócił do jedzenia pizzy, a ja wygładziłam dłonią materiał koszuli, kierując się w jego stronę. Byłam głodna i to była najwyższa pora, by coś zjeść. Usiadłam obok niego i sięgnęłam po kawałek, wgryzając się w niego, mrucząc. Nie było nic lepszego od tej potrawy. Theo zerknął na mnie, poruszając znacząco brwiami, nie komentując mojego zachowania. Przez kolejne kilkanaście minut jedliśmy w ciszy. Ja zdołałam skonsumować dwa kawałki, a on całą resztę.
W międzyczasie wypiłam kawę, którą zrobiła mi Rachel, popijając ją colą. Kac naprawdę był dziwnym stanem, przynajmniej w moim wypadku.

— Jest szansa, że nie powiesz Veronice o naszych planach? — zapytałam, uświadamiając sobie, że wolałam, by kobieta na razie nie wiedziała o naszym układzie.

Właśnie nie chciałam, by ktokolwiek wiedział. I to był cały problem, marzyłam o spełnieniu marzeń własnej mamy. Wiedziałam, że chciała wielkiego, hucznego wesela, z białą suknią, tabunem gości i zakochaną parą młodą. Przede wszystkim chciała mojego szczęścia i miłości dla mnie. Byłam tego pewna, dlatego nie odrzuciłam od razu propozycji Theodore’a. Bo była ona sposobem na spełnienie oczekiwań mojej mamy, moich rodziców.

— Teraz czy w ogóle?

— Theo — zaczęłam, uświadamiając sobie, że właściwie to tak powinien wyglądać początek tej rozmowy. — Możemy udawać, że to wielka miłość? Możemy ukryć, że to układ? Wydaje mi się, że...

— Tym sposobem wilk byłby syty i owca cała, co? — wtrącił, uśmiechając się jakby odgadł, co takiego miałam na myśli. — To dobry pomysł. Moja rodzina będzie wniebowzięta.

— Moja też. Wszyscy będą, w końcu każdy lubi wierzyć w bajki. — Pokiwałam głową, sama sobie potwierdzając.

— W szczęśliwe zakończenia, łobuzie. Każdy takie lubi — zauważył, wzruszając przy tym ramionami. — Tak jesteśmy skonstruowani.

— Bierzemy ślub — wymamrotałam cicho, chociaż miałam pewność co do tej decyzji, nawet jeśli była ona dość nagła i niespodziewana. — Miło się siedzi, ale powinnam dać ci popracować. I sama mam parę spraw do załatwienia — dodałam, uderzając dłońmi we własne uda.

Przesunęłam nimi po materiale spodni i podniosłam się z kanapy. Spojrzałam na mężczyznę i uśmiechnęłam się do niego nieznacznie. Dotarło do mnie, że istniała szansa, że spędzę z nim resztę życia. I chociaż powinnam być przerażona, czułam spokój. Początkowa panika zniknęła i została tylko słuszność, co do właściwości tej decyzji.
Theo podszedł do swojego biura i z jednej z szuflad wyciągnął czerwoną teczkę, którą po chwili mi oddał.

— Tu jest umowa, wstępna. Dodaj uwagi, cokolwiek to ją poprawię — poinformował mnie, uśmiechając się nieznacznie.

Wzięłam od niego dokumenty i spojrzałam wprost w jego oczy, odwzajemniając jego gest, wzdychając cicho.

— Będziesz naszym wspólnym adwokatem? Czy to nie konflikt interesów?

— Możliwe, chodź, odprowadzę cię do windy — zaproponował, gestem głowy wskazując mi kierunek. —Widzimy się wieczorem?

— Nie — odpowiedziałam od razu. — Chcę być dzisiaj sama.

— Rozumiem, ale minęło już sporo czasu...

— Ból tak po prostu nie mija, przynajmniej teraz mam wrażenie, że boli bardziej — wyznałam, zerkając na niego kątem oka, kierując się w stronę windy. — Minie mi.

— Wiem, wiem. Masz prawo za nią tęsknić, była wspaniałą osobą. — Pokiwał głową, opierając rękę na dole moich pleców, by po momencie przesunąć ją na mój bok, przyciągając mnie do siebie.

— Gdzie masz płaszcz?

— Rachel go przejęła.

W ciągu kilku kolejnych minut zdołałam odzyskać okrycie wierzchnie, pożegnać się z asystentką i zjechać windą na dół w towarzystwie szatyna.

— Miałeś mnie tylko odprowadzić kawałek, nie do samego wyjścia z budynku. — Spojrzałam na niego, odczepiając plakietkę od szlufki spodni, wiedząc, że zaraz będzie mi potrzebna.

— Nie marudź, łobuzie — polecił, uśmiechając się szeroko, dając mi pstryczka w nos. — Trzymaj się. I zadzwoń, gdybyś jednak miała ochotę spotkać mnie wieczorem, okej?

— Okej, do zobaczenia. — Przysunęłam się do niego, by móc ucałować jego policzek, ale on specjalnie przekręcił głowę, więc trafiłam centralnie w jego usta.

I nie to zaskoczyło mnie najbardziej, nie. Dopiero fakt, że szatyn objął mnie, przytrzymał tył mojej głowy i przedłużył pocałunek, sprawił, że spojrzałam na niego z niedowierzaniem, gwałtownie mrugając powiekami.

— Pa, skarbie. — Zaśmiał się, widząc moją minę, wciskając przycisk odpowiadający za wezwanie windy. — Cześć, Caroline! — dodał, unosząc dłoń, by przywitać się ponownie z kobietą, bo byłam pewna, że musiał już ją dzisiaj widzieć.

I nie czekając na moją reakcję, odwrócił się, wszedł do windy i zniknął za drzwiami, które się za nim zasunęły.

Westchnęłam cicho, wygładziłam materiał płaszcza, dostrzegając jakieś fikcyjne zagniecenie na nim i uniosłam głowę, by skrzyżować spojrzenie z kobietą, która uśmiechała się do mnie nad wyraz wymownie, jednocześnie unosząc w górę kciuka. Odwzajemniłam jej gest, żałując nieco, że Theo działał tak szybko i właściwie ledwo podjęta decyzja zaczęła mnie osaczać. Oczywiście, że planowanie ślubu jeszcze do niedawna wywoływało we mnie ekscytację, ale miałam wyjść za Aleksandra, którego kochałam. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo aktualnie go nie znosiłam. Nie dość, że mnie porzucił, to jeszcze próbował utrudniać naszą współpracę. Pokręciłam głową, chcąc pozbyć się niechcianych myśli. Mój realizm powoli przekształcał się w pesymizm, a to zdecydowanie mi się nie podobało.
Przeszłam przez bramkę i podeszłam do lady, za którą siedziała Caro.

— Dziękuję. — Oddałam jej plakietkę, zapinając przy okazji płaszcz.

— Nie ma za co, swoją drogą, uroczo razem wyglądacie, poważnie, aż czuć miłość w powietrzu — skomentowała zachwycona, wzdychając cicho.

Przyłożyła dłonie do klatki piersiowej, nadal się zachwycając. Uśmiechnęłam się do niej w ramach odpowiedzi, dochodząc do wniosku, że ludzie naprawdę widzieli to, co chcieli zobaczyć. Dlatego plan Theo nie był zły. Zdecydowanie pozwoliłoby mi to pozbyć się marudzenia mamy, związanego z moim życiem prywatnym, albo i jego brakiem. Nawet babcia dałaby mi spokój, co było zdecydowanym plusem, ponieważ momentami miałam dość słuchania komentarzy w stylu; ja w twoim wieku wychowywałam już dzieci. Zegar biologiczny tykał, a i owszem, ale miałam ledwo dwadzieścia pięć lat, a nie czterdzieści, by musieć z tego powodu mnie nękać.

— Dziękuję, porozmawiałabym dłużej, ale zasiedziałam się u Theo, a muszę jeszcze zaliczyć spotkanie — oznajmiłam i wcale nie było to kłamstwo. — Miłego dnia i do zobaczenia — dodałam, uśmiechając się do niej ponownie.

— Koniecznie, Cecylio, do zobaczenia. I wzajemnie. — Machnęła mi ręką na pożegnanie, odwzajemniając gest.

Opuściłam budynek, rozglądając się dookoła, starając się odnaleźć jakąś taksówkę, co nie powinno być trudne w takiej lokalizacji. Gdy mi się udało, pospiesznie ruszyłam biegiem w stronę pojazdu i niemalże się przewróciłam, gdy jakiś mężczyzna uznał, że może ukraść mi moją taksówkę. Z trudem odzyskałam równowagę i zmierzyłam go wrogim spojrzeniem.

— Sorry, maleńka, spieszę się — rzucił, otwierając drzwi taksówki, zamierzając do niej wsiąść.

— Chyba śnisz, to moja taksówka! — Prychnęłam cicho, nie planując odpuścić. — To moja taksówka — powtórzyłam, wsiadając do środka, zmuszając zdumionego mężczyznę do przesunięcia się.

— Co pani robi?!

Zignorowałam nieznajomego i spojrzałam na kierowcę, który również był zaskoczony, to nie był mój problem. Wyrecytowałam mu adres cmentarza i uśmiechnęłam się przesłodko, licząc na to, że wybierze mój kurs. Oczywiście chwilę się wahał, tłumacząc, że nie może jechać w dwa miejsca naraz i wręcz kazał nam się dogadać, albo wysiąść.

— To proste, zawiezie mnie pan na cmentarz, a później tego osobnika tam, gdzie on chce, proszę nie dyskutować, proszę jechać — poinstruowałam taksówkarza, zerkając kątem oka na bruneta, który siedział tuż obok mnie.

Gdyby nie był chamem, mogłabym to uznać za przystojnego w nieco surowy, męski sposób z tymi jego mocnymi rysami twarzy. Dodatkowo używał bardzo przyjemnych perfum, ale musiał być dupkiem, skoro chciał ukraść moją taksówkę.

— Jesteś nienormalna, zaczekaj na kolejną taksówkę — burknął nieznajomy, piorunując mnie wzrokiem.

— Ta jest moja. I albo będzie, jak mówię, albo możesz wysiąść. Ewentualnie mogę płakać, co wybierasz? — zapytałam, uśmiechając się złośliwie.

— Jezu, wariatka — podsumował cicho, pod nosem, pewnie się łudząc, że tego nie słyszałam. — Niech pan jedzie na ten cmentarz. — Skapitulował, machając rękami.

Uśmiechnęłam się dumnie, oparłam się wygodniej na fotelu i wyjęłam komórkę z torebki, słysząc dźwięk powiadomienia o nowym mailu.

— Skoro już tutaj utknęliśmy, to jestem Marcus — przedstawił się mężczyzna.

— A ja niezainteresowana — odparłam, posyłając w jego kierunku złośliwy uśmieszek i wróciłam do przeglądania maila od Łucji, w którym składała mi raport, co się działo i co udało jej się załatwić.

Wcale nie byłam zaskoczona tym, że Aleksander był wściekły o to, że nie miałam dla niego aktualnie czasu i z wielką łaską zgodził się ze mną spotkać w wybranym przeze mnie terminie. Był idiotą, a ja go kiedyś kochałam. To dopiero czyniło ze mnie jeszcze większą idiotkę.

— Zadziorna, to...

— Słuchaj, koleś — przerwałam mu, przekręcając głowę, by na niego spojrzeć. — Daruj sobie, jestem niezainteresowana  rozmową z tobą, mam ci to przeliterować?

— Kotku...

— Zamknij się, tak po prostu. —Ponownie weszłam mu w słowo i wróciłam do wpatrywania się w ekran komórki, ignorując go już zupełnie.

W kilka minut napisałam odpowiedź, chwaląc koleżankę za postępy z całego tygodnia i poleciłam, by nie przejmowała się Olkiem, ponieważ to bardziej był konflikt prywatny jak służbowy. Byłam tego świadoma, ale nie spodziewałam się, że Aleksander zechce uprzykrzać życie nawet moim pracownikom.
Niejaki Marcus dał mi spokój, chociaż jeszcze kilka minut słyszałam jego jakże irytujący głos.

Droga na cmentarz trwała jakieś czterdzieści minut i w całości poświęciłam ją na odpisywanie na maile do hoteli, z którymi współpracowałam. Musiałam też dogadać się ze specem od reklamy, by uzgodnić szczegóły kolejnej kampanii. Oficjalnie miałam urlop, ale w praktyce nie mogłam przestać pracować nawet na jeden dzień, od tego zależał mój sukces. Od poświęcenia odpowiedniej ilości czasu pracy.
Gdy samochód się zatrzymał i kierowca podał mi kwotę, którą powinnam mu zapłacić, uśmiechnęłam się szeroko i zerknęłam na Marcusa.

— Mój przyjaciel zapłaci, w końcu próbował ukraść mi taksówkę, miłego dnia! — rzuciłam z rozbawieniem, wysiadając z pojazdu.

Obaj mężczyźni byli na tyle zaskoczeni, że żaden z nich nie protestował, więc uznałam, że nikt nie ma nic przeciwko. Poprawiłam płaszcz, wzięłam głęboki wdech i skierowałam się w stronę małej kwiaciarni, która znajdowała się tuż przy bramie prowadzącej na cmentarz. Kupiłam bukiet białych frezji, pamiętając, że moja ciocia je uwielbiała. Po kilku kolejnych minutach dotarłam nad grób Anieli.

Można odejść na zawsze, by stale być blisko.

Dokładnie takie epitafium zdobiło nagrobek i pomimo upływu czasu, nadal uważałam, że było ono najlepszym wyborem.

— Cześć, ciociu, szmat czasu minął, co nie? — zapytałam retorycznie, odkładając kwiaty do wazonu, który został zakopany w ziemi, tuż przy nagrobku. — A ja nadal mam wrażenie jakbym dopiero wczoraj się z tobą pożegnała.

I stałam tak. I mówiłam półgłosem, prowadząc rozmowę sama ze sobą, chociaż w moich myślach pojawiały się odpowiedzi, których mogłaby udzielić Aniela. Czas uciekał, a ja byłam już na tyle silna, że nie płakałam. Tkwiłam w miejscu, wpatrywałam się w zdjęcie, które znajdowało się na grafitowej płycie i żałowałam, że życie tak szybko uleciało z kobiety, która była dla mnie bardzo ważna. I jednocześnie dziękowałam za to, że mogłam chociaż przez moment mieć ją za ciocie. Była najlepsza. Niezaprzeczalnie.

— Strasznie za tobą tęsknię, naprawdę — dodałam na koniec, wsuwając dłonie do kieszeni mojego płaszcza.

— Tak myślałam, że tutaj będziesz, kochanie. —Usłyszałam znajomy głos, więc przekręciłam głowę i spojrzałam na Vee, która trzymała w dłoniach podobny bukiet do tego, który ja przyniosłam.

Uśmiechnęłam się lekko i pokiwałam głową, wzdychając ciężko.

— To jedyne właściwe miejsce, na ten dzień.

— Cztery lata, kto by pomyślał, że cztery lata jej już z nami nie ma? — Stanęła obok mnie i złapała moją dłoń, zaciskając na niej swoje palce, jakby chciała mi dodać otuchy, chociaż miałam wrażenie, że to ona potrzebowała pocieszenia.

W jej oczach pojawiły się łzy, więc i ja zamrugałam pospiesznie powiekami, starając się nad sobą zapanować. Do tego momentu całkiem dobrze mi to szło. Przynajmniej tak mi się wydawało.

— Jest...

— W naszych sercach, wiem, ciągle to powtarzała — wtrąciła, kręcąc z niedowierzaniem głową.

I już miałam coś odpowiedzieć, gdy usłyszałam dźwięk mojej komórki. Planowałam ją wyciszyć, ale zauważyłam na wyświetlaczu, że dzwonił do mnie weterynarz.

Kot, cholera. Zapomniałam o kocie!

4351 słów.
Dziękuję. Jesteście booscy, nic więcej dodawać nie muszę. Rozdział dedykuję każdemu, kto na niego czekał.
Ściskam i całuję,
Joa ♥️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro