15.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


             Wypuściłam powoli powietrze spomiędzy warg, zacisnęłam dłonie w pięści i uniosłam hardo brodę, wpatrując się w byłego narzeczonego, orientując się, że prócz całej gamy dziwnych i niezrozumiałych uczuć, całkiem wyraźnie towarzyszyła mi wściekłość, ponieważ był bezczelny do granic możliwości. Uśmiechnęłam się uprzejmie, samymi kącikami ust i gestem głowy nakazałam Łucji, by odpuściła.

— Panie Serafin, skoro już tu pan się pofatygował, zapraszam do gabinetu — oznajmiłam całkiem oficjalnie, ignorując to, że on zachowywał się tak, jakby nic się nie stało.

Oczywiście, absurdalne było tytułowanie go panem, skoro widziałam go nago, setki razy, ale nie mogłam pozwolić mu przejąć kontroli nad tą niezbyt ciekawą sytuacją. Lubił panować nad wszystkim, ale ja nie byłam typem pokornej pracownicy, którą mógł zastraszać, zwłaszcza że w jakimś stopniu nasze firmy ze sobą współpracowały.

Jasnowłosy zmarszczył brwi, zaciskając szczękę tak, że bez najmniejszego problemu dostrzegłam jak mięsień na jego policzku zadrżał, ale nie skomentował tego. Pokiwał głową, posłał ostatni, nieco kpiarski uśmiech w stronę Łucji i gestem dłoni wskazał mi bym poszła pierwsza. Tak też zrobiłam, a moja pracownica ruszyła za nami, nie zamierzając tak po prostu dać się spławić, co było całkiem zabawne.

— Panie Serafin, napije się pan czegoś? Kawa? Herbata? Woda? — wyliczała dziewczyna, starając się zyskać na czasie.

— Cykuta? — dodał z rozbawieniem blondyn, a ja wywróciłam teatralnie oczami, ponieważ jeszcze do niedawana jego poczucie humoru mnie bawiło. I w sumie to było zabawne, ale powstrzymałam się od śmiechu.

— Nie prowokuj — ostrzegłam, rzucając mu jednoznacznie spojrzenie poprzez ramię, sugerując tym samym, że byłam gotowa załatwić dla niego nawet truciznę. Miałam pewność, że Łucja też nie miałaby nic przeciwko. — I odpowiedz ładnie — poprosiłam, podchodząc do biurka, by zająć właściwe miejsce.

— Tak jest, proszę pani. — Zasalutował mi niczym żołnierz dowódcy, przekręcając głowę, spoglądając na najmłodszą z nas. — Poproszę kawę, czarną...

— Parzoną, mocną, bez cukru, pamiętam — oświadczyła Łucja, kiwając głową. — A ty, Ce? Masz na coś ochotę?

— Nie, dziękuję, mam jeszcze latte — odpowiedziałam, posyłając jej lekki, wdzięczny uśmiech i oparłam dłonie na blacie, skupiając już całą uwagę na Olku. — Więc, Panie Serafin...

— Koti — przerwał mi, kręcąc z niedowierzaniem głową. Przeczesał palcami włosy, mierzwiąc je i posłał mi pełne politowania spojrzenie. — Mogłabyś przestać? Oboje doskonale wiemy, że jesteśmy ponad to — dodał, wpatrując się we mnie uważnie.

Przełknęłam cicho ślinę, czując, że moje serce bije jednak za szybko w jego obecności, co wcale nie było właściwe. Złamał mi je. Powinnam go nienawidzić, a jedyne, co potrafiłam to nadal dostrzegać, jak uroczy był, o ile się postarał.

— Oczywiście, o ile pan skończy z tym durnym, koti — odparłam, krzywiąc się.

Od samego początku naszego związku denerwował mnie tym zwrotem. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wyprowadza mnie to z równowagi, więc wręcz go nadużywał. Jego to bawiło, a ja wychodziłam z siebie, dosłownie.

— Okej, przepraszam — skapitulował, unosząc dłonie w geście poddania. Podszedł do mebla, za którym siedziałam i oparł na nim dłonie, pochylając się w moim kierunku. — Tak naprawdę przyszedłem, by powiedzieć ci, że jestem skończonym idiotą. Chciałem przeprosić, szczerze. Naprawdę żałuję, że to tak się skończyło i... — przerwał, wpatrując się we mnie.

Nie byłam gotowa na takie słowa, ale tkwiłam w miejscu, nawet się nie poruszając, będąc w szoku. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie przeprosin, zwłaszcza że był typowym, aroganckim samcem alfa. Oczywiście, miał sporo zalet, które przeważały nad wadami, ale umiejętność przepraszania u niego była czymś nowym. Zmarszczyłam brwi i zwilżyłam koniuszkiem języka dolną wargę, nie potrafiąc mu przerwać, a powinnam. Ponieważ to nie był dobry moment na takie tłumaczenia. Nie miał prawda wparowywać do mojej pracy i wygłaszać takich mów. Nie i już.

— Ja nie — powiedziałam po dłuższym momencie, decydując się na ironiczny uśmiech. — Dzięki temu, żadne z nas nie marnuje sobie życia przy drugim. Nie kochamy się, to nie było to i tak jest lepiej — wyjaśniłam, mając nadzieję, że zabrzmię przekonywująco, bo nie do końca w to wierzyłam.

Jeszcze kilka miesięcy temu dałabym sobie rękę uciąć, że to miłość mojego życia, mój przyszły mąż i ojciec moich jeszcze nienarodzonych dzieci. I nie miałabym ręki, o ironio.

— Powinniśmy zostać przyjaciółmi — dodał pewnie, mrużąc oczy.

Ja z trudem powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem. Chrząknęłam, chcąc oczyścić gardło i zapanować nad głosem i zwilżyłam językiem wargi, chcąc zyskać na czasie.

— Aleksandrze, pamiętasz, że proponowanie byłemu przyjaźni, to zupełnie tak, jak proponowanie właścicielowi zdechłego pupila, że jednak może go zatrzymać? To nie działa, to tak nie działa — odpowiedziałam, kręcąc głową.

Nie wierzyłam w takie układy, nie wierzyłam w to, że po wielkiej miłości można udawać przyjaciół. Uczucia zawsze pozostawały, z jednej albo drugiej strony. To nie znikało. Żal, pretensje, smutek, ból, to zawsze gdzieś się czaiło, nawet gdy próbowaliśmy wmówić sobie, że już ruszyliśmy dalej, że mamy to za sobą. To było kłamstwo. Nawet ja okłamywałam się, gdy mówiłam innym, że Aleksander Serafin to przeszłość. Nadal miałam do niego wielką słabość. Walczyłam z tym, ale to był fakt. I tylko dzięki Theo udawało mi się o nim zbyt wiele nie myśleć. Co również było dość niepokojące, ponieważ McBoski był moim przyjacielem. Nie wiedziałam skąd, ale pojawiło się we mnie sporo złości. Miał tupet, by przeszkadzać mi w pracy i wygłaszać takie bzdury.

Podniosłam się, pochylając się w jego kierunku, tak że dzieliło nas ledwo kilka centymetrów i zmarszczyłam gniewnie brwi.

— Nie wiem, w co ty grasz, ale skończ! — warknęłam, celując w niego palcem wskazującym.

Miałam coś dodać, ale do gabinetu weszła Łucja, nie pukając, więc jakoś tak odskoczyłam od biurka, prostując się, czując się nieco niezręcznie, jakby nas na czymś przyłapała. Potrząsnęłam głową tak, że kilka kosmyków włosów uwolniło się z upięcia i usiadłam ponownie, obserwując w milczeniu, jak dziewczyna podaje kawę mojemu byłemu narzeczonemu, a on jej za to dziękuję.

Po minucie znowu byliśmy sami.

— Nie pamiętasz powiedzenia, że trzeba coś stracić, by coś docenić, żeby odzyskać, trzeba się zmienić? — zapytał, obserwując mnie uważnie. Dodatkowo uśmiechnął się w swój charakterystyczny sposób, przypominając przez to bezbronnego, jakże uroczego chłopca.

— Będziesz raczył mnie takimi banałami, Olo? — odbiłam pytanie, unosząc sceptycznie jedną z brwi.

— Przepraszam — odpowiedział, wzdychając ciężko. — Jeszcze niedawno nie byłaś tak cyniczna.

— Zmieniłam się, niespodzianka — mruknęłam, wywracając teatralnie oczami.

Nawet jeśli nie chciał, wyprowadzał mnie swoją obecnością z równowagi. Chwilę siedzieliśmy w ciszy, mierząc się spojrzeniami. Chciałam go spoliczkować, nawrzeszczeć na niego, a jednocześnie miałam ochotę go przytulić, co było absurdalne.

— Przykro mi, naprawdę. Zawsze byłaś wyjątkowa, niezależna, waleczna i po prostu wyjątkowa, przepraszam, że byłem takim idiotą — kontynuował swoje przeprosiny, nie przejmując się tym, że uraczyłam go sarkazmem.

— Olek, naprawdę nie mogę być twoją przyjaciółką. Nie chodzi już o to, co zrobiłeś, jak ze mną zerwałeś, ale... po prostu nie mogę. To się nie uda. Nie mogę, nie i już — rozwinęłam swoją myśl, starając się brzmieć spokojnie, co było wielkim sukcesem, bo normalnie już bym na niego wrzeszczała.

— Nie pomyślałaś, że miałem powód? Że... przecież cię kochałem...

— Kochałeś, dokładnie, doskonały czas. To przeszłość. I naprawdę nie mam ochoty na te rozmowy, Aleksandrze — przerwałam mu, kręcąc głową. — Jedyne, co mogę ci zaproponować, to kontynuowanie naszej współpracy. Mojego biura, z twoją firmą. To wszystko. Na nic więcej nie możesz liczyć. Mogę z tobą rozmawiać, ale o pracy. O kontrakcie, o umowach, wspólnych zobowiązaniach, ale... firmowych — wyjaśniłam, uśmiechając się do niego lekko, samymi kącikami ust.

Czasami trzeba było sobie odpuścić. Nawet jeśli bolało. Nawet jeśli łamało to nam serce. Czasami ból był konieczną zapłatą.

— Nie chcę mieszać, nie chcę robić ci kłopotu ani sprawiać problemów, nigdy nie chciałem cię celowo skrzywdzić, kochana. Byłaś moim światem — skwitował, opuszczając ramiona. Potarł dłonią twarz, wyraźnie nie będąc już w tak cudownym nastroju, jak na początku tej wizyty.

Zniknął jego dobry humor i pewność siebie. I było mi przykro, ale nie mogłam postąpić inaczej. Złamał mi serce. Wiele łez wylałam z jego powodu i byłam pewna, że gdybym teraz odpuściła i prosiła o jakieś wyjaśnienia, powróciłabym na początek ścieżki godzenia się z jego utratą. A aktualnie byłam niemalże na mecie. Wyrzuciłam go z myśli, z życia. I prawie zniknął z mojego serca, a przynajmniej tak mi się wydawało, aż do teraz.

— To był nasz problem. Traktowałeś mnie jak wszystko, jak całość, gdy ja miałam być uzupełnieniem świata. Ważnym elementem, ale nie całością — zaprzeczyłam, składając ręce jak do modlitwy i przyłożyłam je do twarzy. — Nasz związek się skończył. Niezależnie od tego, dlaczego, skończyliśmy ze sobą. Ja z tobą skończyłam. Ruszyłam dalej, dlatego proszę... nasze firmy współpracują, nie mam nic przeciwko, bo ta współpraca szła nam naprawdę doskonale, ale... na nic więcej nie możesz liczyć — ostrzegłam, nie chcąc pozostawiać mu żadnych złudzeń.

— Nie dasz mi dojść do słowa, prawda? — Spojrzał na mnie, marszcząc z niezadowoleniem brwi.

— Pozwolę, o ile będziesz mówił o pracy. To jak? — zaproponowałam, wysilając się na lekki, nieco karcący uśmiech.

Odwzajemnił mój gest, unosząc jedną z brwi i ponownie wstał, wymijając biurko. Usiadł na jego brzegu, tuż przy mnie, nie spuszczając ze mnie wzroku swoich błękitnych oczu.

— W porządku, malutka, skoro chcesz tak grać, niech będzie — odparł, uśmiechając się niegrzecznie, a ja wzięłam głęboki wdech, ponieważ jego uśmiech to nadal było coś. Dodatkowo zmysłowy ton jego głosu nie pozwalał mi się skupić, wcale. — Będziemy nadal współpracować, podpiszę ponownie kontrakt, ale... zjesz ze mną kolację. — Postawił warunek, uśmiechając się na nowo. — I mnie wysłuchasz. Dasz mi się wytłumaczyć na neutralnym gruncie. Wysłuchasz mnie, nie będziesz mi przeszkadzać, a co ważniejsze, obiecasz mi, że się ze mną spotkasz. Nie unikniesz tego ani nie wywiniesz się, gdy ja podpiszę papiery. Bo ci zaufam i podpiszę to, chociażby zaraz — dodał, celując we mnie palcem wskazującym.

Dźgnął mnie nim lekko w mostek i wyprostował się, unosząc jedną z brwi, jakby czekał na moją odpowiedź. Byłam zaskoczona, a jednocześnie zła, bo to nadal była jego gra. Najgorsze w tym wszystkim było to, że każdy facet dookoła mnie próbował wciągnąć mnie w swoje gierki. Nie podobało mi się to. Zwłaszcza że nigdy nie mieszałam pracy z życiem prywatnym. Przeklęłam cicho, pocierając dłonią skroń, czując, że byłam bliska migreny. Której oczywiście nigdy wcześniej nie miałam, ale ten mężczyzna wyzwalał we mnie wszystko, co najgorsze.

— Nie jesteś jedynym właścicielem firmy przewozowej w tym mieście, wiesz o tym? — odbiłam pytanie, śmiejąc się cicho, nieco nerwowo.

Podniosłam się, wyminęłam go i przemierzyłam całą długość mojego biura, chcąc skupić jakoś myśli. Nie podobało mi się to, ale nie byłam pewna czy miałam wyjście.

— Wiem, ale jestem za to jedynym sprawdzonym. Wywiązuje się z terminów, a nasza współpraca od początku była udana — odparł, wzruszając ramionami.

Podszedł do mnie, naruszając moją przestrzeń osobistą. Poczułam się nieswojo. Nie chciałam go tak blisko. Panikowałam, gdy to robił, ponieważ nie miałam pewności, co kombinował i co mógł zrobić. Oparł dłonie na moich ramionach, krzyżując nasze spojrzenia ze sobą. Zagryzłam od wewnątrz policzek, mając nadzieję, że moje tętno za chwile się uspokoi i przestanie wariować z jego powodu. To nie było dobre uczucie.

— Bo współpracowałam z twoim wujkiem, nie z tobą. Nigdy nie wiążę interesów z życiem prywatnym — upomniałam go, przypominając mu ten drobny szczegół.

Poznałam go jeszcze w czasie, gdy studiowałam w Stanach i odwiedzałam rodziców. Aleksander miał być epizodem, facetem na jedną noc. Pierwszym i jak na razie ostatnim w moim życiu, ale nie wyszło. Spotykałam go później tak wiele razy, że w końcu dałam się przekonać na pierwszą randkę, a później do tego, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Było to kłamstwo, w które wierzyłam naprawdę długi czas. Później wróciłam do kraju, zaczęłam rozkręcać interes i nawiązałam współpracę z kilkoma osobami, w tym z Edwardem Serafinem. Jednocześnie widywałam Olka. A później okazało się, że pracuje u wujka. I planował przejąć interes, ponieważ Edward był bezdzietnym wdowcem, a Aleksandra traktował jak syna. Nie byłam tego świadoma, gdy podpisałam pierwszy kontrakt z ich rodzinną firmą. Ale stało się.

— Jestem wyjątkiem potwierdzającym regułę — zauważył nieco bezczelnie, puszczając do mnie tak zwane perskie oczko. — Więc, malutka, jak będzie? Kolacja i kontrakt czy koniec?

— Grozisz mi — prychnęłam cicho, strzepując jego dłonie z mojego ciała. Wycofałam się i pokręciłam z niedowierzaniem głową.

— Nie, to propozycja. Masz wybór, to twoja decyzja, więc... Cecylio, jak będzie? — zapytał, błyskając białymi zębami w uśmiechu.

I słowo daję, przypominał w tamtym momencie drapieżnika, który był gotowy rzucić się na swoją ofiarę. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ja byłam owcą, a on złym wilkiem, który szczerzył na mnie swoje kły.

— Grozisz mi — powtórzyłam.

— Nie — zaprzeczył. — Więc, decyduj, koti. Rozmowa i umowa czy koniec?

I nic nie mogłam poradzić na to, że jedyna myśl jaka siedziała mi wtedy w głowie to: są dni, kiedy jedynym skutecznym sposobem jest dolanie wódki do kawy.

I właśnie tego potrzebowałam. Alkoholu. Dużo.



2085 słów.
Bez komentarza z mojej strony, czekam na Was, działajcie. I dziękuje, bardzo ładnie motywujecie mnie w komentarzach, buziaki! 
Jo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro