15.3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


           Odłożyłam plik kartek na bok, wkładając go po namyśle do aktówki i westchnęłam cicho, spoglądając na prawy, dolny róg ekranu w laptopie, chcąc upewnić się, że to była odpowiednia pora, na zakończenie pracy. Wprawdzie chętnie zostałabym dłużej i nadrobiła wszystko, ale nie mogłam, bo moja mama nie znosiła, gdy ktoś się spóźniał, co oczywiście popierałam. Sama tego nie znosiłam i wkurzałam się, gdy ktoś nie pojawiał się na spotkaniu punktualnie. Sprzątnęłam resztę rzeczy i podniosłam się, poprawiając niesforne kosmyki włosów, które opadały mi na twarz. Musiałam poprawić fryzurę, ponieważ niechlujny wygląd również był solą w oku dla mojej matki. Perfekcyjność miałam mieć w genach. Wyłączyłam komputer, zabrałam torebkę i skierowałam się do wyjścia, a po przekroczeniu progu zauważyłam, że Łucja siedzi na kanapie, która przeznaczona była dla oczekujących klientów, z laptopem na kolanach i kubkiem kawy w dłoni.

— Ja już kończę, ty też powinnaś — oznajmiłam, najwyraźniej strasząc dziewczynę, bo ta podskoczyła w miejscu. Całe szczęście, że wypiła już połowę napoju, więc nie wylała go na siebie. — Spokojnie.

— Przepraszam, nie zauważyłam cię — oświadczyła, unosząc głowę, by na mnie spojrzeć. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem i odstawiła kubek, a zaraz po nim laptopa. — Powodzenia na obiedzie.

— Nie dziękuję, muszę tylko jeszcze ogarnąć fryzurę, bo wyglądam okropnie, a znasz moją mamę.

— Tak, chodź, pomogę ci, siadaj — zaproponowała, gestem dłoni wskazując kanapę, z której dopiero co wstała. — Wprawdzie daleko mi do umiejętności Ady, ale jestem w stanie wpiąć prawidłowo kilka wsuwek, zapraszam — dodała, nie przestając się uśmiechać.

Faktem było, że Adrianna była naszym mistrzem, jeśli chodziło o przeróżne upięcia, czy po prostu fryzury. Ja potrafiłam stworzyć dobry makijaż, ona dbała o resztę, więc doskonale się dopełniałyśmy w naszej przyjaźni.

— Dzięki — mruknęłam, bez sprzeciwu wykonując jej polecenie. — Nie mam siły, a muszę tam jechać, nie mam wyjścia.

Mogłam się jakoś wywinąć, skłamać, że mam masę pracy czy coś w tym stylu, ale wiedziałam, że byłoby to odwlekaniem nieuniknionego, dodatkowo zdenerwowałabym tym własnych rodziców i z czasem byłoby gorzej. Kochałam moją matkę, wiedziałam, że wszystko robiła z troski o mnie, ale mimo to, momentami mnie przerażała. Gdy ja walczyłam z własną niepewnością, Łucja zdążyła rozczesać moje włosy grzebieniem, który miała. Nawet nie spostrzegłam, kiedy go wyjęła z torebki bądź biurka, tak pochłonięta byłam myślami. Później, dosłownie w kilka minut ułożyła mi na głowie koka, spięła go wsuwkami i uśmiechnęła się z zadowoleniem, podając mi moją komórkę, zachęcając mnie tym samym, bym się przejrzała, bez konieczności udania się do łazienki. Tak też zrobiłam i uśmiechnęłam się z zadowoleniem do mojego odbicia.

— Dziękuję — powiedziała, rzucając jej szybkie spojrzenie, podnosząc się.

— Popraw jeszcze szminkę pod domem, tak dla pewności. — Zaśmiała się dziewczyna, puszczając do mnie tak zwane perskie oczko.

Uśmiechnęłam się do niej, przytakując jej ruchem głowy i podeszłam do wieszaka, by zdjąć z niego mój płaszcz. Ubrałam go, poprawiłam się, zabrałam torebkę z kanapy i ponownie spojrzałam na pracownicę.

— Widzimy się jutro, do zobaczenia, miłego popołudnia, na razie — pożegnałam ją, wychodząc z biura, wprost na chłodne, listopadowe powietrze, które od razu uderzyło w moje ciało, wywołując u mnie gęsią skórkę.

Zadrżałam, zacieśniłam poły płaszcza i udałam się na parking, gdzie stał mój samochód. Na całe szczęście nie znajdował się on daleko od kamienicy, w której wynajmowałam lokal. Całe pięć minut straciłam, nim znalazłam się we wnętrzu pojazdu, odpaliłam silnik i włączyłam ogrzewanie, a zaraz po tym radio, uśmiechając się pod nosem, słysząc znajomą melodię hiszpańskiego wykonawcy, który od pewnego czasu był moim ulubionym.

Śpiewając pod nosem, włączyłam się do ruchu, kierując się konsekwentnie za miasto, by dotrzeć do rodzinnej miejscowości, gdzie mieścił się dom moich rodziców. Na szczęście ulice nie były już zakorkowane, więc w niecałe czterdzieści minut pokonałam całą trasę w akompaniamencie muzyki. Zdenerwowanie mi minęło, bo w końcu szłam spotkać bliskie mi osoby, a nie kata. Zaparkowałam pod budynkiem, ponieważ brama prowadząca na naszą posesję była otwarta, spojrzałam w lusterko wsteczne, upewniając się, że szminka jednak mi się nie rozmazała ani nie starła i wysiadłam, dostrzegając w progu tatę.

— Cześć, cześć, tatku. — Uśmiechnęłam się szeroko, odzywając się do niego od razu, zatrzaskując drzwi.

— Cześć, małpko — odpowiedział, zmierzając w moją stronę. — Jak tam było w Ameryce? — zapytał, przytulając mnie na krótki moment. Złożył na moim czole pocałunek i odchylił się, opierając dłonie na moich ramionach, by zacząć się we mnie wpatrywać. — Tęskniliśmy za tobą.

— Ja też — odparłam niemalże natychmiast, uśmiechając się nieco szerzej. — W porządku jak zawsze. To w końcu Ameryka, nie można się tam nudzić — dorzuciłam, robiąc dziwną minę, sprawiając tym samym, że mój tata prychnął. — Mama w domu?

Spojrzałam na niego, lustrując go wzrokiem, orientując się, że nic się nie zmienił. Czarne włosy były na tyle przyprószone siwizną, że bardziej przypominały grafitowy odcień, a oczy nadal barwą przywoływały na myśl krystaliczne i czyste jezioro. Dzięki obcasom dorównywałam mu wzrostem, nie czując się przy nim już taka maleńka.

— Tak, kończy właśnie obiad, czeka na ciebie — poinformował, poruszając nieznacznie brwiami, dając mi tym samym do zrozumienia, że mama zamierza suszyć mi głowę jeszcze przed podaniem posiłku.

Westchnęłam cicho, pokiwałam głową i wzięłam głębszy wdech.

— Powinnam już tam iść? — zapytałam, krzyżując ze sobą nasze wzroki.

— Im szybciej to zrobisz, tym wcześniej będziesz miała to za sobą, prawda? — rzucił dość filozoficznie, wcale mnie do tego nie przekonując.

— Dzięki, tato, nie pomagasz, idę — postanowiłam, uśmiechając się krzywo.

— Nie daj się, smoczycy, wrócę za kilka minut — zażartował, mrugając do mnie okiem. Ścisnął moją dłoń i oddalił się, najpewniej zamierzając zając się czymś w ogródku.

Uwielbiał to robić, więc gdy miał wolną chwilę, z dala od pracy, właśnie tam spędzał większą część swojego czasu. Nawet jeśli powoli nadchodziła zima i niewiele było do zrobienia.

Nie ociągając się, skierowałam się do domu i weszłam do środka, zsuwając ze stóp niewygodne szpilki, zostawiając je w przedpokoju. Weszłam na korytarz, odwiesiłam płaszcz na wieszak i odłożyłam torebkę na komodę, która znajdowała się pod ogromnym lustrem, które wisiało na ścianie naprzeciwko drzwi. Skręciłam w lewo i dotarłam do kuchni, gdzie krzątała się mama.

— Cześć, mami — rzuciłam, starając się zabrzmieć wesoło.

Kobieta odwróciła się, słysząc kroki, a jej kasztanowe, półdługie włosy uderzyły w jej twarz, ponieważ nawet do gotowania ich nie spinała. Uśmiechnęła się do mnie szeroko i rozłożyła ramiona, czekając, aż ją przytulę.

— Cecylko! — pisnęła radośnie, zacieśniając swój uścisk, gdy tylko ją objęłam.

Chwilę tak stałyśmy, nie mówiąc nic, po prostu się ściskając.

— Potrzebujesz pomocy, mamo? — zaproponowałam, starając się odwrócić jej uwagę od samej siebie.

W końcu, jeśli się czymś zajmie, to może zapomni, że powinna mi suszyć głowę, że nadal jestem singielką, prawda?

— Nie, wszystko jest gotowe, możemy podawać obiad, o ile twój tata raczy się pojawić — dodała, nawiązując do tego, że jej małżonek potrafił zupełnie stracić rachubę czasu.

— Mówił, że zaraz przyjdzie — poinformowałam ją, przypominając sobie, że tak naprawdę mężczyzna opuścił dom, by nie być świadkiem naszej wymiany zdań. Cwaniak.

— Zawsze tak mówi — podsumowała niezbyt zadowolona mama, kręcąc z niedowierzaniem głową. Nie powiedziała nic więcej, ale podeszła do blatu kuchennego, by wyłączyć płytę indukcyjną. — Powiedz mi lepiej czy rozmawiałaś już z Olkiem? Wpadłam na niego ostatnio i chwilę porozmawialiśmy i...

— Mamo, nie mów mi, że powiedziałaś mu, że do niego wrócę — poprosiłam, mając nadzieję, że naprawdę do tego nie doszło.

Gdyby jednak tak było, cała ta dzisiejsza rozmowa miałaby większy sens. W końcu znałabym jego motywy i wiedziałabym, skąd u niego ta pewność, że przeprosinami załatwi wszystko.

— Coś ty — oburzyła się, uświadamiając mnie tym samym, że dokładnie to zrobiła.

— Mamo! — warknęłam, wywracając teatralnie oczami.

— Nie rób tak, bo ci tak zostanie — upomniała mnie matka, nadal nie tolerując tego mojego gestu.

— To przestań udawać, że wiesz lepiej ode mnie, czego ja chcę od życia — jęknęłam, tracąc powoli siły do tej kobiety. Była niereformowalna. — Nie możesz zrozumieć, że z nim skończyłam? Że...

— Pomylił się, przeproś go i po sprawie — wtrąciła, nie pozwalając mi dokończyć.

— Oszalałaś! — Wyrzuciłam dłonie, wykonując nimi jakieś bliżej niezidentyfikowane gesty. — Nie zamierzam go przepraszać! Nie mam za co. I nie chcę do niego wrócić, nie chcę go w moim życiu. Nigdy więcej! — zastrzegłam, orientując się nieco za późno, że powinnam jednak ugryźć się w język i wcale jej tego nie mówić.

W pomieszczeniu zaległa cisza, a rodzicielka wpatrywała się we mnie z wyraźnym niedowierzaniem, nie spodziewając się po mnie takiego wybuchu. Oddychałam pospiesznie, zaciskając dłonie w pięści, starając się ochłonąć. Wiedziałam, że rozmowa z mamą nie będzie należała do prostych, ale nie sądziłam, że będzie, aż tak źle.

Ciemnowłosa już chciała coś powiedzieć, właściwie już otworzyła usta, ale usłyszałyśmy trzask otwieranych drzwi i znajome, męskie głosy, które zwiastowały nadejście taty z jakimś gościem. Z gościem, którego doskonale znałam, bo słuchałam tego głosu przez ostatni tydzień, niemalże codziennie. Skrzywiłam się i pospiesznie opuściłam kuchnię, kierując się na korytarz, by upewnić się, że się mylę.

Niestety, Theodore Wallace stał z moim tatą, rozmawiając w najlepsze, oczywiście po polsku, popisując się, że był dobrym wnukiem i nauczył się ojczystego języka własnej babci. W dłoniach trzymał torebkę na alkohol, bukiet kwiatów, a na sobie miał jeden z lepiej skrojonych, czarnych garniturów.

— Co ty tu robisz, na litość Boską, Theo?! — spytałam, nie potrafiąc zapanować nad ciekawością.

— Uznałem, że to najwyższa pora poprosić twoich rodziców, o twoją rękę, zgodnie z tradycją, prawda? — odpowiedział, uśmiechając się do mnie bezczelnie.

A ja stałam tam w bezruchu, niczym słup soli, wpatrując się w niego z otwartą buzią, słysząc tylko za sobą dziki, entuzjastyczny pisk matki.

Poprosić o rękę. O moją rękę. Oficjalnie. Byłam skończona. A on prosił się o śmierć, długą i bolesną. Drań!  





 
1578 słów.

Cóż, mamy McBoskiego, kto czekał? Kto się cieszy? Kto się spodziewał?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro