16.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                       
                W korytarzu zapanowała cisza dokładnie po kilkunastu sekundach, gdy do każdego z obecnych dotarł sens słów, które wypowiedział mężczyzna. Nawet mama zamilkła, co nie zdarzało jej się zbyt często, a sytuacje te byłam w stanie wyliczyć na palcach u jednej ręki, poważnie.

Wpatrywałam się w Theodore'a, zastanawiając się, dlaczego robił mi coś tak podłego? Oczywiście, w Stanach zachowałam się kiepsko, gdy nie wyraziłam zgody na rozmowę, ale to on nawalił, a teraz pokazywał, jak wielki tupet miał. Stawiał mnie przed faktem dokonanym, mając świadomość, jak bardzo nie chciałam po raz kolejny zawieść własnej matki. Złamałam jej serce informacją, że ślub z Aleksandrem nie dojdzie do skutku, dlatego nie mogłam teraz tak po prostu wyśmiać Theo, powiedzieć by szedł do diabła czy coś w tym stylu. Nie potrafiłam zrobić tego znowu, nie przy świadkach.

— Jak to poprosić o rękę? — wykrztusił mój tata, przerywając ciszę, która narastała pomiędzy nami.

Zwrócił tym samym uwagę całej trójki na siebie.

— Kochanie jak to jak?! W końcu przejrzeli na oczy, to cudowna wiadomość! — zaszczebiotała kobieta, wymijając mnie, podchodząc do swojego męża, by wsunąć dłoń pod jego ramię. — Nasza córeczka wychodzi za mąż! Za prawnika, słyszałeś to?! I jeszcze przyszedł prosić o jej rękę, zaproś go do środka, zaraz podamy obiad, nie stójmy tak! — Moja rodzicielka bardzo szybko odzyskała fason i zaczęła rozkazywać niczym zawodowy dowódca, kierując działaniami każdego z nas.

— No tak, tak, zapraszam. — Odchrząknął starszy z mężczyzn, gestem dłoni wskazując nam kierunek, byśmy weszli w głąb domu, a nie stali na korytarzu.

— Wezmę je — oświadczyła mama, odbierając od Theodore'a kwiaty, znikając niemalże od razu w kuchni, podśpiewując radośnie pod nosem.

Nie posiadała za grosz subtelności, poważnie.

— To dla pana — oznajmił szatyn, wpatrując się w mojego tatę, czekając, aż ten odbierze od niego torebkę, w której był jakiś koniak, a przynajmniej tak mi się wydawało.

— Tato, powiedz mamie, że zejdziemy za chwilę, muszę z nim porozmawiać, bez świadków — dodałam, uśmiechając się do ojca, który pokiwał głową w ramach odpowiedzi i posłał w kierunku McBoskiego współczujące spojrzenie. — Będziemy na górze, w moim pokoju — wyjaśniłam, sięgając ręką po ramię szatyna, by pociągnąć go w stronę schodów.

Nie opierał się, ale nie oznaczało to, że złość ze mnie wyparowała, nie. Byłam wściekła i rozczarowana nim, ponieważ sięgał po tak tanie i podłe zagrywki.

Wbiegłam na górę, poczekałam, aż do mnie dołączy i z trudem powstrzymałam się od trzaśnięcia drzwiami. Skrzyżowałam ramiona tuż pod linią biustu i rzuciłam mu zirytowane, pełne niedowierzania spojrzenie, od razu jakoś tak automatycznie popychając go, zmuszając go tym samym do reakcji. Oczywiście, pożałowałam tego po sekundzie, ponieważ ja nie byłam takim typem osoby. Nie uznawałam agresji za rozwiązanie, ale on prosił się o to, by rozkwasić mu nos albo przestawić szczękę, coś na pewno.

— Co ty odpierdalasz?! — zapytałam ostro, nieco głośniej niż zamierzałam, ale nie krzyczałam, co i tak było wielkim sukcesem. — Nie podoba mi się ten cyrk, ale pójdziesz na dół i powiesz mojej matce, że to był naprawdę kiepski żart z twojej strony, rozumiesz?!

Palcem wskazującym pokazałam mu kierunek, w którym powinien się udać i zacisnęłam gniewnie usta, marszcząc brwi.

On natomiast nie zrobił sobie nic z moich słów. Skierował się do okna, oparł się o parapet i zatrzymał wzrok swoich ciemnych oczu na mojej twarzy, uśmiechając się niegrzecznie, jakby ta sytuacja go bawiła. Wychodziłam z siebie, a on się śmiał.

— To nie cyrk, łobuzie, to oświadczyny — odparł, przeczesując palcami swoje przydługie włosy, mierzwiąc tym samym ich idealne ułożenie, pozwalając im opaść na swoje czoło. — I nim wydasz wyrok, wysoki sądzie, pozwolisz mi się obronić? Dasz mi dojść do słowa czy to ty musisz mieć zawsze rację, co? — kontynuował, powodując tym samym, że denerwowałam się jeszcze mocniej.

Był bezczelny.

— Czy ty wiesz, co pomyśli sobie moja matka? Czy ty wiesz, że ona właśnie pewnie dzwoni do wszystkich ciotek, znajomych i informuje ich, że biorę ślub? Czy zdajesz sobie sprawę, że pogrywasz z jej marzeniami?! — Wyrzuciłam dłonie do góry, machając nimi. — Wiesz, że jesteś podły? Wiesz, że jestem na ciebie wściekła, bo jesteś takim dupkiem?! Zdajesz sobie z tego sprawę? Oświadcz się, Laio! — wycedziłam przez zaciśnięte zęby, krążąc energicznie po pokoju.

Nie potrafiłam się uspokoić, zatrzymać ani tym bardziej rozmawiać z nim normalnie, ale nie mogłam też wrzeszczeć, by nie niepokoić rodziców.

— To słodkie, że jesteś zazdrosna, łobuzie — podsumował, nie przestając się złośliwie uśmiechać, jakby faktycznie bawił się w najlepsze.

Miałam ogromną ochotę, by podejść do niego i zedrzeć ten grymas z jego pięknie skrojonych warg, o.

— Znudziło ci się oddychanie przez prosty nos, idioto? — dopytywałam, wpatrując się w niego z walecznie uniesioną brodą.

Oczywiście wiedziałam, że zachowywałam się niczym obrażony przedszkolak, ale to on przekroczył wszelkie granice.

— Dasz mi powiedzieć to, co chciałem powiedzieć ci jeszcze w domu cioci, czy nie dasz dojść mi do słowa? — zaproponował, unosząc sceptycznie jedną z brwi.

— Jesteś bezczelnym dupkiem, Theodorze!

— Potwierdzam, a teraz oddychaj — poprosił, podchodząc do mnie. — I daj mi wyjaśnić — dodał, opierając dłonie na moich ramionach. — Liczyłem na to, że wiesz, że w życiu bym cię nie skrzywdził.

— Wyrzuciłeś mnie...

— Może miałem dobry powód? — wtrącił, domyślając się, co chciałam powiedzieć. To nawet nie było trudne.

— Gdybyś nie był moim przyjacielem, już dawno bym cię stąd wywaliła, kazałabym tacie, o — poinformowałam go, kapitulując.

Strząsnęłam jego ręce z mojego ciała i odsunęłam się, by po chwili opaść na jeden z czarnych foteli, które znajdowały się w rogu sypialni wraz z białym stolikiem.

— Dobrze wiedzieć, że nadal jesteś taka groźna — podsumował, posyłając mi krzywy, rozbawiony uśmieszek i przysiadł na oparciu fotela, który ja zajęłam. — Chodzi mi o to, że wtedy, gdy wyszłaś ode mnie, niemalże natychmiast ruszyłem za tobą, pojechałem do domu Vee, ale ciebie nie było. Odchodziliśmy od zmysłów — wyjaśnił, spoglądając na mnie.

I mogłabym przysiąc, że to on był rozczarowany mną, co było absurdalne, bo to on nawalił na całej linii.

— Wyrzuciłeś mnie — przypomniałam mu, układając usta w tak zwany dzióbek, cmokając z dezaprobatą. Nie ułatwiałam mu niczego, ale wściekłość powoli ze mnie schodziła. — Ty. Wyrzuciłeś mnie. Nie ją — dodałam, podkreślając wyraźnie każde ze słów.

— Bo prowadzę największą sprawę w mojej karierze, najtrudniejszą, najbardziej skomplikowaną, czasochłonną i nawet jeśli tego nie chcę, Laioness jest mi potrzebna, ponieważ jest najważniejszym świadkiem, więc muszę być dla niej miły, rozumiesz? Nigdy nie wybrałbym jej, gdyby to nie zależało od mojej kariery, rozumiesz? — wyjaśnił, a ja właściwie nie zrozumiałam nic.

— Co? — Zmarszczyłam brwi, unosząc głowę, krzywiąc się przy tym.

Zupełnie nie wiedziałam, o czym on mówił?

— To tajne, nie mogę ci powiedzieć praktycznie nic, ale to gruba akcja, nie do końca bezpieczna, dlatego Laio, dlatego jest u mnie. Dlatego jej nie wyrzuciłem, chociaż prosiła się o to, bo nie sądzę byś była dla niej niemiła bez powodu, w końcu, Ce — wykonał jakiś bliżej niezidentyfikowany ruch ręką, wskazując mnie — nie potrafisz nawet porządnie na mnie nawrzeszczeć, nie dostałem nawet w twarz, chociaż ewidentnie zasłużyłem, a przynajmniej tak ci się wydawało, nie?

— O czym ty mówisz? — zapytałam, kręcąc bez zrozumienia głową.

— Próbuję wsadzić pewnego drania do więzienia, a Laio to moja karta przetargowa, to mój as w rękawie — sprostował, wzruszając lekko, obojętnie ramionami.

— Wywaliłeś mnie, bo twoja praca, jest ważniejsza? — Otworzyłam nieco szerzej oczy, starając się pojąć, co on do mnie mówił.

— Nie, wyrzuciłem, bo liczyłem, że będę mógł ci to wszystko powiedzieć od razu, że ci wyjaśnię. To wielka sprawa, Ce. I nawet nie chodzi o to, że da mi sławę, rozgłos i pieniądze, nie. Chcę wsadzić tego drania, by udowodnić mu, że nikt nie może być bezkarny, nikt! — dodał z mocą, zaciskając dłonie w pięści.

Najwyraźniej było to dla niego naprawdę ważne.

— Dlaczego nie mówiłeś, że pracujesz nad czymś takim?

— Nie sądziłem, że będę musiał, że pokłócisz się z Laio, a nie chcę cię w to mieszać, bo nawet nie mogę, kodeks. Obowiązuje mnie tajemnica zawodowa, ale... zdecydowałem się wziąć coś większego niż kolejny rozwód. To skomplikowane, to wyzwanie, to coś, to po prostu to coś — dorzucił, krzyżując ze sobą nasze spojrzenia.

Chwilę obserwowaliśmy się w ciszy, a ja analizowałam jego słowa.

To miało sens.

Theodore Wallace był takim typem osoby, dla niego prawo było wyznacznikiem wszystkiego, więc był jedną z najbardziej porządnych osób, jakie było dane mi poznać. Nie naginał zasad, nie włamywał się na basen na studiach ani nie podkradał cukierków dzieciakom w Halloween, nie, on wtedy recytował kolejne kodeksy, tłumacząc innym, co robili źle.

Najzabawniejsze było to, że w imię własnych zasad, zachowywał się, jak ktoś, kto ich nie miał, bo w końcu co za przyjaciel wywala za drzwi swoją przyjaciółkę?

— Mogłeś mi po prostu powiedzieć. — Westchnęłam ciężko, opierając rękę na jego dłoni.

— Wiem, powinienem, ale nie sądziłem, że to będzie konieczne, że dowiesz się, jak już sprawa nabierze rozpędu, jak to wszystko będzie za nami, za mną — oznajmił, zaciskając palce na moich, kciukiem gładząc wierzch mojej ręki. — Nie jesteś już zła?

— Nie, chyba nie — odpowiedziałam, obserwując go.

— Cieszę się i błagam, następnym razem odbierz telefon, okej? — poprosił, uśmiechając się do mnie nieco złośliwie, jakbym to ja nawaliłam tym, że odrzuciłam kilka telefonów.

— Nic nie mogę obiecać, w końcu nie urodziłam się po to, by cię słuchać, nie? — odparłam, poruszając brwiami, co w moim wykonaniu podobno wyglądało komicznie, ale i na szczęście uroczo.

— Będziesz świetną żoną, co przypomina mi, że miałem dać ci to — powiedział, sięgając do kieszeni, by wyciągnąć z niej czerwone aksamitne pudełeczko w kształcie serca.

Przyklęknął, otworzył je, a ja rozchyliłam z niedowierzaniem usta, ponieważ doskonale znałam pierścionek, który mi pokazał. Z brylantem w kształcie łezki, który wyprodukował Tiffany&Coo. Widziałam go w katalogu, lata temu i wraz z ciocią Anielą doszłam do wniosku, że był to pierścionek idealny. Podobał mi się. Białe złoto, delikatny krój i fakt, że był to kamień, który miał piękną historię związaną z filmem „Śniadanie u Tiffaniego". I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że kosztował jakieś trzydzieści tysięcy złotych.

Dotarło to do mnie po chwili wraz z informacją, że ten idiota powiedział mojej matce, że planujemy się pobrać.

— Ja cię zabiję! — warknęłam, zrywając się z miejsca.

Wyminęłam go i zaczęłam krążyć w kółko po pokoju, rzucając mu raz za razem mordercze spojrzenia. — Powiedziałeś mojej mamie, że...

— Powiedziałem prawdę, zgodziłaś się, pamiętasz? — wtrącił, ponownie mi przerywając. — Oddychaj — dodał, podnosząc się.

Stanął przede mną, zagradzając mi przejście i sięgnął po moją dłoń, by tak po prostu wsunąć na nią pierścionek. — Oddychaj, okej?

— Ja cię zabiję! — dodałam pewnie, a moja dłoń automatycznie wymierzyła mu policzek, co dopiero było absurdalne.

Nie walnęłam go, gdy byłam na niego wściekła, ale dostał w twarz, bo miał czelność wsunąć pierścionek na mój palec. Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem, a on oczywiście odwdzięczył mi się tym samym, będąc równie zaskoczonym moim wybuchem, co i ja.Po chwili pomasował swoją twarz, uśmiechając się krzywo, półgębkiem.

— Życie z tobą będzie naprawdę ciekawe, łobuzie — podsumował, poruszając szczęką, jakby chciał pokazać mi tym samym, że mój cios był naprawdę mocny.

A ja nie potrafiłam nad tym zapanować, uderzyłam go tak po prostu, automatycznie, jakby to był jakiś odruch. Ze mną musiało być coś naprawdę nie tak.

Wpatrywałam się w niego, on obserwował mnie i już po chwili obydwoje się śmialiśmy. To było naprawdę abstrakcyjne, ale nigdy nie twierdziłam, że byliśmy normalną parą przyjaciół, co to to nie. Uspokoiłam się i spojrzałam na dłoń, chwilę przyglądając się pierścionkowi, który był po prostu piękny.

— Pamiętałem, że to ten pierścionek, który ty i...

— Tak — wtrąciłam, spoglądając na niego z delikatnym uśmiechem na moich wargach. — Pamiętałeś — przytaknęłam, kiwając głową.

— Trafiłem z rozmiarem — dodał, a ja jakoś tak musiałam prychnąć i wybuchnąć śmiechem, bo cała ta sytuacja była komiczna.

Zapomniałam o całej złości, wyrzutach i całej reszcie i jedyne, co mi pozostało to śmiech.

— Brawo ty, McBoski — mruknęłam, unosząc kciuk w górę i skierowałam się do drzwi, zamierzając wrócić na dół.

— Ha, w końcu powiedziałaś to na głos, wiedziałem, że to o mnie tak mówicie — dorzucił, kierując się za mną, by sięgnąć dłonią po moje ramię i zatrzymać mnie w miejscu.

— Co robisz? — zapytałam, nie rozumiejąc jego zachowania.

— Zapomniałaś o czymś, łobuzie — oznajmił, uśmiechając się głupkowato.

Wpatrywałam się w niego, unosząc bez zrozumienia brwi i czekałam na coś więcej, bo nie zamierzałam domyślać się, o co mu chodziło.

— Właśnie się zaręczyliśmy, dałem ci pierścionek, kochanie, zasłużyłem na buziaka — poinformował mnie, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę, który próbuje wmówić mi, że spodek UFO lata koło mojej głowy.

I dokładnie ten moment wykorzystał, by przyciągnąć mnie do siebie i wycisnąć na moich ustach mocny pocałunek. I to nie było najgorsze, nie. Najbardziej tragiczne w tej chwili było to, że drzwi się otworzyły, a w progu stanęła moja matka. Zachwycona matka.

2102 słów.
Rozdział zapewne ma dużo błędów, ale mam kaca, więc wybaczcie. Co myślicie? Kto się spodziewał? Aa, no i głupio Wam? McBoski ma ładne alibi, nie? Czekam na komentarze, całuski!
Jo

P.S Jeeeny ;__; właśnie zauważyłam, że Cecylia ma ponad 50 tyś. wyświetleń, dziękuję, Misiaki, dziękuję ❤️❤️


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro