16.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


                      Miałam zamiar odsunąć się od szatyna, ale ten szczelnie trzymał mnie w swoim uścisku, nie pozwalając mi na to. Zacisnęłam palce na jego ramionach, chcąc zmusić go do reakcji, ale nadal nic nie robił sobie z moich prób. Stał, przyciskając moje ciało do swojego i uśmiechał się głupkowato, jakby wcale nie został przyłapany przez moją matkę.

— Martwiłam się — oznajmiła, uśmiechając się szeroko, tak szeroko, że gdyby nie uszy to śmiałaby się na okrętkę — i postanowiłam sprawdzić, co z wami? Zapraszam na obiad, wszystko gotowe — dodała, gestem dłoni wskazując nam klatkę schodową.

— Przepraszam, to moja wina, stęskniłem się za Cecylią i...

— Daj już spokój, chodźmy na dół — wtrąciłam, rzucając mu pełne politowania spojrzenie, ponieważ był doskonałym aktorem i w ciągu chwili potrafił dostosować się do okoliczności. — Theo — mruknęłam, chcąc uzmysłowić mu, że powinien mnie już puścić.

Tak właśnie zrobił, cofnął swoje dłonie, przeczesując automatycznie palcami włosy, odrzucając je do tyłu, chociaż one po chwili wróciły na właściwe miejsce, nadal sprawiając, że wyglądał atrakcyjnie. Najdziwniejsze było to, że dostrzegałam takie szczegóły, jak to, że ta fryzura dodawała mu zadziorności, która mi się podobała. Przynajmniej w jego wykonaniu. Dodatkowym atutem był dwudniowy zarost, który zdobił jego mocno zarysowaną szczękę. Przechyliłam głowę, marszcząc brwi, dostrzegając jednocześnie, jak bardzo różnił się pod względem wyglądu od Olka. Aleksander był przystojny, ale w taki zwyczajny, prosty, ładny sposób, natomiast Theodore miał surową urodę, ale bardzo męską, taką, która sprawiała, że ciężko było przejść obok niego obojętnie.

— Misia, wszystko w porządku? — zapytała matka, szturchając mnie w ramię, chcąc zwrócić moją uwagę na siebie.

— Słucham? — Spojrzałam na nią, pocierając palcami brew, nie do końca orientując się czy czegoś nie mówiła.

Theo zdążył już dotrzeć najpewniej do jadalni, gdzie czekał tata, a ja nadal stałam w swojej dawnej sypialni i obserwowałam rodzicielkę, z durnym wyrazem twarzy.

— Pytałam, dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej o nowym związku? — wyjaśniła, opierając dłoń na moim ramieniu. — Dlaczego nie wiem nic o tym, że ktoś tak ważny jest w twoim życiu?

— Sama nie wiem — odparłam, zagryzając do wewnątrz dolną wargę, zwilżając ją koniuszkiem języka. — Naprawdę nie wiem — dodałam, wzruszając z pozoru obojętnie ramionami. — Chyba nie chciałam się spieszyć, wiesz? Nie chciałam, by znowu wyszło tak samo, jak z...

— Rozumiem — przerwała mi, zaciskając swoje drobne palce na mojej dłoni. — Rozumiem, skarbie — dorzuciła i uśmiechnęła się do mnie dobrotliwie, nie planując dalej ciągnąć tego tematu. — Cieszę się, że to on. Zawsze był dla ciebie dobry, zawsze wiedziałyśmy z Anielą, że między wami coś jest, ale tego nie widzicie. Cieszę się, że jednak do tego doszliście — oświadczyła, a jej mina po sekundzie spochmurniała. — Muszę gdzieś zadzwonić! — Nie czekając na moją reakcję, pognała na dół, jakby goniło ją stado wilków, a ja nadal tkwiłam w miejscu, nie do końca wiedząc, co właściwie się stało.

Czy moja mama właśnie sugerowała, że nie tylko Veronica i Aniela chciały bym związała się z Amerykaninem, ale i moja rodzicielka? Istniała szansa na to, że nie widziałam tego wcześniej? Może miały rację? Miałam mętlik w głowie i nie potrafiłam tego ogarnąć, ale co do jednego miałam pewność, stało się. Zgodziłam się, musiałam podpisać kontrakt i nosić pierścionek na serdecznym palcu, a co więcej, przygotować się do ślubu, zorganizować ten ślub. Wzięłam głęboki wdech, potrząsnęłam głową i udałam się na dół, by wpaść pod schodami na mamę, która próbowała się do kogoś dodzwonić, bezskutecznie.

— Kto nie odbiera? — zapytałam, uśmiechając się nieco złośliwie. — Któraś z sąsiadek czy ciotek? — Spojrzałam na nią, unosząc jedną z brwi, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że mama nie odpuściłaby takiej okazji do pochwalenia się.

— Nikt ważny — odparła natychmiastowo, odsuwając komórkę od ucha. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem i odłożyła telefon na komodę. — Chodź, zjedzmy ten obiad, bo zaraz nic nie będzie wart, bo będzie zimny — dodała, sięgając po moje ramię, by poprowadzić mnie w wybranym przez siebie kierunku.  

 Zachowywała się nieco dziwnie, ale postanowiłam się nie wypowiadać na ten temat, ponieważ najwyraźniej to był jej sposób na poradzenie sobie z moimi zaręczynami. Fikcyjnymi, ale jednak ona tego nie wiedziała. I ja również byłam świadoma, że ten ślub zbliżał się wielkimi krokami i powinnam oswoić się z tą myślą. Wychodziłam za mąż. Miałam zostać panią Wallace, chociaż nie byłam tego pewna, bo w końcu, mogłam zostawić własne nazwisko, prawda? Potrząsnęłam głową, uśmiechnęłam się do mamy i skierowałam się do jadalni, gdzie siedzieli już dwaj mężczyźni, którzy w momencie zamilkli, gdy tylko pojawiłam się w progu.

— Tato — jęknęłam cicho, wywracając oczami — powiedz, że mu nie groziłeś, błagam.

— Mogę kłamać? — zapytał, uśmiechając się złośliwie. — Bo jeśli tak, to nie, nie groziłem — odparł, klepiąc szatyna w plecy, jakby właśnie zacieśniali więzi, co dalekie było od prawdy.

Najpewniej mój ojciec wygłosił mowę na temat tego, że jeśli mi spadnie włos z głowy, on straci pewną, dość istotną część ciała. Byłam przekonana, że tak właśnie wyglądała ich wymiana zdań, że wcale nie była przyjemna, ale jakimś cudem Theo również się uśmiechał.

— Boże, tato, dorośnij — poprosiłam, wzdychając ciężko.

— Ce, łobuzie, spokojnie, to normalne, że twój tata mi nie ufa, na to potrzeba czasu, a ja jestem pewien, że udowodnię, że nie ma bardziej odpowiedniego faceta na tej planecie, dla ciebie, rzecz jasna — powiedział Theodore, spoglądając na mojego tatę, jakby faktycznie mu coś w tamtym momencie obiecywał.

Nie skomentowałam tego. Byliśmy przyjaciółmi i pamiętałam o tym, że większość takich deklaracji padała, ponieważ powinna, a nie dlatego, że były one prawdą. Musieliśmy przekonać wszystkich, że to, co nas łączy to miłość, a nie kontrakt. Uśmiechnęłam się samymi kącikami ust, pokiwałam głową, jakbym przyjęła ten fakt do wiadomości i zajęłam miejsce przy stole, tuż obok szatyna, który w momencie sięgnął po moją dłoń i ucałował jej wierzch. W międzyczasie mama podała na stół pieczeń, której zapach w mig rozniósł się po pomieszczeniu. Spojrzałam na danie, orientując się, że to moje ulubione mięso przygotowane z serem fetą i suszonymi pomidorami. Uśmiechnęłam się pod nosem i nie wtrącałam, gdy rodzicielka udzielała każdemu odpowiednią porcję.

Po chwili zajęliśmy się jedzeniem i luźną rozmową, która dotyczyła wszystkiego i niczego i żadne z nas nie poruszało jeszcze tematu ślubu, co było całkiem miłe, ponieważ wiedziałam, że mama tylko tego pragnie. Właściwie, gdyby mogła, już szukałaby odpowiedniej sali i spisywała listę gości, więc byłam jej wdzięczna, bo zachowywała się nadzwyczaj taktownie. I nie skomentowała nawet pierścionka, chociaż zerkała na niego jakiś milion razy, dosłownie.

— Dobra, mamo — zaczęłam, zerkając na kobietę, która siedziała naprzeciwko mnie — mów. Możesz zadać jedno pytanie dotyczące naszego ślubu, więc dobrze się zastanów, o co chcesz spytać? — dodałam, uśmiechając się nieco złośliwie.

Nie chciałam jej dręczyć, ale nie chciałam też pozwolić jej wejść sobie na głowę, zwłaszcza że bez trudu można było dostrzec to, jak bardzo ucieszyła ją ta wiadomość. Spełniało się jej marzenie, co było dość zabawne, bo to nie dotyczyło jej małżeńskich planów, ale najwyraźniej moje wesele było dla niej ważniejsze, jak to jej. Chociaż mogłam się mylić, nie było mnie na świecie, więc nie wiedziałam, czy wtedy nie zachowywała się podobnie.

Tata zaśmiał się, ale widząc mordercze spojrzenie swojej żony, od razu spoważniał, udając, że wyciera usta serwetką.

— Jak to jedno? — pisnęła, wpatrując się we mnie z wyrzutem. — Przecież jest...

— Jedno, mamo — upomniałam ją, celując w jej kierunku palcem wskazującym niczym nauczyciel do niesfornego ucznia, od którego wymagał uwagi. — Więc?

— Kiedy ślub? Mogę pomóc w przygotowaniach? Kto...

— Jedno! — powtórzyłam nieco głośniej, wywracając oczami.

— Cecylio, nie rób tak, bo ci tak zostanie — upomniała mnie, marszcząc gniewnie brwi.

— To mnie nie denerwuj — mruknęłam, czując, że dłoń szatyna wylądowała na moim udzie.

Zerknęłam na niego kątem oka, a ten tylko uśmiechnął się w swój łobuzerski, dość uroczy sposób i przeniósł wzrok na twarz mojej matki.

— Pani Mario, liczymy na to, że pani nam we wszystkim pomoże, ale jeszcze nie ustaliliśmy daty — odpowiedział Theo, sięgając po moją rękę, by móc spleść nasze palce ze sobą i odłożyć je na blat stołu. — Musimy najpierw powiedzieć moim rodzicom, ustalić ze sobą wszelkie szczegóły, ale obiecuję, że gdy my dojdziemy do porozumienia, nie zawahamy się prosić o pani pomoc, dobrze?

— Theo, najdroższy, mów mi mamo, w końcu, już niedługo będziemy rodziną — wtrąciła kobieta, uśmiechając się szeroko do niego.

Zaskoczyła tymi słowami nie tylko szatyna, ale i mnie, a nawet tatę, który teraz naprawdę krztusił się winem, którego zdecydował się pociągnąć łyk.

— Mam rozumieć, że mamy państwa pełne błogosławieństwo? — dopytywał, przenosząc wzrok z jednego mojego rodzica, na drugiego i tak w kółko.

— A masz jeszcze jakieś wątpliwości, chłopcze? — zapytał tata, uśmiechając się kąśliwie, spoglądając przy okazji na własną małżonkę. — Najwyraźniej nie tylko nasza córka jest w tobie zakochana — dodał nieco żartobliwie, nie mając pojęcia, jak bardzo się mylił.

Nie byłam zakochana w Theo, ale kochałam go. Jako osobę. Jako przyjaciela, ponieważ był dla mnie naprawdę ważny. Od kilku lat figurował w moim życiu i nie chciałam, by ten fakt uległ zmianie. Właściwie, miałam pewność, że nic nie mogło się zmienić, bo w końcu, mieliśmy wziąć ślub. Miałam skomentować to jakoś, a może i nawet w złośliwy sposób, ale nim zdołałam otworzyć usta, usłyszałam dzwonek do drzwi, więc podniosłam się z miejsca, chcąc sprawdzić, kto przyszedł.

— Ja otworzę — oznajmiłam, wycofując dłoń z uścisku szatyna i skierowałam się w stronę korytarza, by móc dotrzeć do wejścia, starając się zapanować nad emocjami, które mnie ogarniały.

Czułam się jednocześnie winna i spełniona, ponieważ moi rodzice zdawali się zadowoleni z takiego obrotu sytuacji. Nie lubiłam kłamać, ale wiedziałam, że nie mogłam im powiedzieć całej, właściwej prawdy. Nie zareagowaliby zbyt dobrze na informację, że był to tylko układ. Małżeńska gra, w którą postanowiliśmy zagrać, ponieważ jak dotąd w życiu nie szło nam najlepiej, jeśli chodziło o dobieranie sobie drugich połówek.

Otworzyłam drzwi i pożałowałam tego w sekundzie, gdy moje oczy skrzyżowały się ze spojrzeniem błękitnych tęczówek, które tak doskonale znałam. Dosłownie kilka sekund wpatrywałam się w niego w wyraźnym szoku, nim całe moje ciało zalała wściekłość.

— Aleksander — warknęłam, starając się zatrzasnąć drzwi, ale mężczyzna mi to uniemożliwił, wsuwając nogę pomiędzy drewno i próg.

Nienawidziłam takich niespodzianek, a los kpił sobie ze mnie wyjątkowo okrutnie tamtego dnia. Zmarszczyłam brwi, oddychając ciężko, przez nos, starając się zapanować nad gniewem. Miałam nadzieję, że nie zobaczę zbyt szybko byłego narzeczonego, ale najwyraźniej on miał inny plan.

— Koti. — Uśmiechnął się radośnie, jakby zupełnie nie dostrzegając mojej negatywnej reakcji i pchnął drzwi, wchodząc do środka.

W wolnej dłoni dzierżył butelkę ulubionego wina mojej matki, co nie uszło mojej uwadze. Najwyraźniej wcale nie przyszedł tylko do mnie. Musiał wiedzieć o tym, że jedliśmy obiad. Wspólny. Rodzinny. Co wcale nie było dziwne, bo znał nasze tradycje, zwłaszcza że sam brał w nich udział, bardzo często.

— Co ty tu robisz? — zapytałam, mając nadzieję, że nie zabrzmiałam zbyt wrednie.

— Bardzo się spóźniłem? Przepraszam, straszne korki na mieście, a musiałem jeszcze...

— Spóźniłeś się? — wtrąciłam, marszcząc śmiesznie nos. — Spóźnić może się osoba, która jest zaproszona, a ty... — przerwałam, gdy dotarło do mnie, co jego wizyta tak naprawdę oznaczała.

Został zaproszony. Przez moją matkę. Na nasz rodzinny obiad. Ponieważ nie wiedziała o tym, że Theodore do nas wpadnie. I ponieważ liczyła na to, że się opamiętam i przeproszę byłego narzeczonego. Wszystko nagle stało się jasne. To do niego nie mogła się dodzwonić, to jego osoba tak ją niepokoiła w ostatnim czasie.

— Koti, wszystko w porządku? — zapytał, a ja zignorowałam to, że po raz kolejny użył znienawidzonego przeze mnie zdrobnienia i nie czekając na nic, odwróciłam się na pięcie, zaciskając dłonie w pięści.

Wróciłam do jadalni, gdzie siedziała pozostała trójka. Mama podniosła się z miejsca, dostrzegając moje wzburzenie i zakryła usta dłonią, zdając sobie sprawę, co oznaczała moja mina.

Tuż za mną do pomieszczenia wszedł niczego nieświadomy Aleksander, który rozejrzał się dookoła i zatrzymał spojrzenie na dłużej na szatynie, który nawet nie mrugnął okiem na widok mojego byłego. Brawo dla niego za opanowanie. Ja miałam ochotę zamordować własną matkę i wcale tego nie ukrywałam, nawet nie próbowałam.

— Kochanie — zaczęła kobieta, podchodząc do mnie, chcąc oprzeć dłonie na moich ramionach albo mnie chociaż dotknąć, ale cofnęłam się, wymijając ją.

— Nie! — warknęłam wściekle, celując w nią palcem wskazującym. — To już przesada, mamo!

— Kochanie — powtórzyła.

— Nie! — przerwałam jej kolejny raz, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Tym razem ci nie daruje, rozumiesz?! Nie, po prostu nie — zaprzeczyłam, starając się zapanować nad drżącą brodą, mając ochotę się tak po prostu rozpłakać. — Mam dość, mamo — oznajmiłam, wyrzucając dłonie w górę, wymachując nimi, zupełnie bez powodu i bez sensu. — Naprawdę starałam się zawsze spełniać twoje oczekiwania. Chciałam być najlepszą córką, jaką tylko mogłaś mieć. Robiłam wszystko, byś była zadowolona, szczęśliwa i dumna ze mnie, ale... przesadziłaś! Rozumiesz? To już jest przesada. Wiem, że ci pozwalałam na wiele, że przez lata mogłaś wtrącać się, komentować i ingerować w moje życie, ale tym razem mamo, przesadziłaś, rozumiesz? — wyrzuciłam to z siebie, ścierając pospiesznie wierzchem dłoni zdradzieckie łzy, które wydostały się z moich oczu.

— Misia — powiedział tata, podchodząc do mnie, ale potrząsnęłam głową, prosząc go tym samym, by się nie wtrącał.

— Przesadziłaś, mamo! Jak wielką egoistką trzeba być, by zaprosić do domu kogoś, kto złamał serce twojej córce? Jak mogłaś zapomnieć o tym, że on mnie dosłownie zmiażdżył? Jak?! Umknęło ci to, jak bardzo załamana byłam po tym, jak odszedł? Zostawił mnie bez słowa? Nie zauważyłaś, że ledwo pozbierałam się do kupy? Umknęło ci to, poważnie? — zapytałam, przełykając kolejne łzy, które torowały sobie ścieżkę wzdłuż moich policzków. — Naprawdę zależy ci na tym pieprzonym ślubie tak bardzo, że ignorujesz moje nieszczęście? Naprawdę byłaś gotowa zmusić mnie do tego, bym do niego wróciła? Naprawdę? Mamo — jęknęłam żałośnie, zakrywając dłonią oczy, starając się jakoś nad sobą zapanować.

Kobieta na całe szczęście milczała, w ciszy analizując moje kolejne słowa.

— Mam dość, mamo. To koniec. To po prostu koniec, zadzwoń, jak zrozumiesz, co robisz nie tak, bo ja mam dość. Skończyłam z tobą. Skończyłam z tym. I co ważniejsze, skończyłam również z Aleksandrem, na dobre! — dodałam ze złością, nie mając zamiaru zostać w tym domu ani sekundy dłużej.

Ruszyłam biegiem przez korytarz, dopadłam do drzwi, ignorując zupełnie wołanie taty i Theo, którzy najwyraźniej chcieli mnie zatrzymać, ale ja nie potrafiłam tam zostać. Dusiłam się. Nie mogłam tkwić w takim miejscu i pozwalać mojej matce na takie zachowanie. To był cios poniżej pasa, a właściwie sztylet wbity prosto w plecy. Z namysłem i premedytacją.
Łzy spływały po moich policzkach, ograniczając moje pole widzenia, ale mi było wszystko jedno. Biegłam. Byle jak najdalej od domu, miejsca, gdzie powinnam czuć się najlepiej. I tak nie było.  


2409 słów.
Jutro są moje urodziny, więc tak sobie pomyślałam, że poproszę każdego z Was, moi drodzy byście napisali kilka słów, co myślicie o całej fabule, którą do tej pory poznaliście, co Wy na to? Mogę prosić, by każdy z Was napisał chociaż kilka słów?
Buziaki,
Jo! ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro