22.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


            Z Adrianną spędziłam niecałą godzinę. Nie chciałam jej przeszkadzać w pracy, bo miałam świadomość, że goniły ją terminy. Wiedziałam, że miała własne życie, własne problemy i nie mogłam ciągle zawracać jej głowy sobą, ale dzięki niej stworzyłam listę pytań, na które musiał odpowiedzieć mi Theodore.

Dobra, nie musiał, wcale. To ja powinnam uzgodnić z nim szczegóły, które były naprawdę istotne. Jaki chcieliśmy wziąć ślub: cywilny czy kościelny? Gdzie? Jak miała wyglądać ceremonia i tym podobne, ponieważ okazywało się, że najtrudniejszą częścią wcale nie było powiedzenie słowa tak.

Pracę skończyłam wcześniej, chcąc pokazać narzeczonemu, że jestem w pełni zaangażowana w nasz związek, a właściwie, że jestem gotowa go tworzyć, co było wielkim sukcesem z mojej strony, bo jeszcze kilka dni wcześniej zarzekałam się, że jesteśmy tylko przyjaciółmi.

Aktualnie byłam w stanie przestać udawać, że jest mi zupełnie obojętny. Nie był.

Spakowałam wszelkie potrzebne mi rzeczy do torby i zerknęłam na zegarek, chcąc się upewnić, że nadal miałam trochę czasu do powrotu Theo.

Nie byłam pewna, co dokładnie robił, ale twierdził, że ma jakieś ważne spotkanie, na którym musi być. Nie wnikałam w to, ale cieszyłam się, że miał zajęcie, podczas gdy ja siedziałam w pracy. Nie musiałam martwić się, że poświęcam mu zbyt małą ilość czasu. Nie potrafiłam rzucić wszystkiego dla niego, ale równocześnie nie oczekiwałam, żeby on robił to dla mnie.

Poprawiłam materiał liliowej koszuli, którą miałam na sobie i uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze. Wiedziałam, że mój wygląd nieco rozczaruje mężczyznę, ale musiałam przekonać go do tego, że wcale nie szykowałam się do naszego spotkania, by moja niespodzianka w pełni wypaliła.

Miałam trochę czasu, więc odnalazłam komórkę i wybrałam numer babci, mając nadzieję, że kobieta będzie w pobliżu i odbierze. Ciągle zdarzało jej się nie słyszeć telefonu, ponieważ zostawiała go w domu, a sama zajmowała się czymś w ogrodzie, bądź wychodziła. Dlatego też, dodzwonienie się do niej momentami stawało się rzeczą niemożliwą.

Tak było i tym razem. Po trzecim razie, gdy usłyszałam głos jej automatycznej sekretarki, poddałam się, licząc na to, że do mnie oddzwoni.

Opadłam na kanapę, zajmując się przeglądaniem wiadomości i tak minęło kolejne kilka minut, aż usłyszałam dźwięk klucza przekręcanego w zamku.

Zatrzymałam spojrzenie na drzwiach, czekając na mężczyznę, który najwyraźniej wrócił. Posłałam w jego kierunku lekki, przyjazny uśmiech, gdy tylko dostrzegłam go w progu.

— Jesteś już? — zapytał zaskoczony, przesuwając dłonią po włosach, mierzwiąc tym samym ich ułożenie. Odłożył klucze na komodę i wszedł wgłąb mieszkania, uśmiechając się prawym kącikiem ust. — Gotowa? — dodał, marszcząc niepewnie brwi.

Wiedziałam, że nie tego się spodziewał, zwłaszcza że oznajmił, że chce iść ze mną na randkę. Liczył, że ubiorę coś ładnego, eleganckiego, a nie zwyczajne czarne rurki, w których widywał mnie na co dzień.

— Tak, tak, zdecydowanie gotowa, a ty? — odparłam, podnosząc się z miejsca.

Zatrzymał się przede mną, oparł dłoń na dole moich pleców i ucałował mój policzek, niebezpiecznie blisko kącika moich ust, ale nie skomentowałam tego. W ostatnim czasie naturalnym stawało się zachowywanie niczym para. W końcu nią postanowiliśmy być.

Nie skomentował moich słów, ale wyraz zaskoczenia przemknął przez jego przystojną twarz.

— Nie chcesz się przebrać? — zapytał, drapiąc się w czoło.

Zaśmiałam się perliście i potrząsnęłam głową, zaprzeczając.

— Nie, ale ty powinieneś ubrać coś wygodniejszego, mam niespodziankę — dodałam, litując się nad nim. Zasługiwał na to, by zbyt długo go nie dręczyć. — Masz pięć minut, leć — poleciłam, posyłając w jego kierunku lekki uśmiech i popchnęłam go, gestem głowy wskazując mu kierunek sypialni, gdzie znajdowały się również i jego ubrania.

Nie odezwał się. Przytaknął mi i posłusznie zniknął za drzwiami.

Zmienienie ubrania zajęło mu dosłownie dwie minuty, a ja musiałam przyznać, że w zwykłej, białej koszulce z trójkątnym dekoltem wyglądał równie dobrze, co w garniturze. I nie miałam pojęcia, która wersja podobała mi się bardziej.

— Gdzie idziemy? — zapytał, wyprzedzając mnie, by sięgnąć po torbę sportową, którą chciałam zabrać. Rzuciłam mu pytające spojrzenie i zagroziłam mu palcem, gdy dostrzegłam, że chciał do niej zajrzeć.

— Mówiłam, niespodzianka, nie patrz! — ostrzegłam, uśmiechając się złośliwie.

Wywrócił teatralnie oczami i zaczął się śmiać, przepuszczając mnie przodem, bym mogła wyjść pierwsza.

Ubraliśmy się i dotarliśmy na parking, na którym stoczyliśmy batalię o to, kto prowadzi. Wygrał, więc niemalże kolejną godzinę spędziłam robiąc za nawigację, bo nie chciałam podać mu właściwego adresu, by nie zepsuć niespodzianki.

Bardzo szybko zorientował się, gdzie go chciałam zabrać, właściwie tuż po przekroczeniu progu Fortecy.

— Nie robiliśmy tego od lat — zauważył radośnie, przepuszczając mnie w drodze do szatni.

Uśmiechnęłam się do niego, przypominając sobie, że faktycznie tak było. Ciężko mi było poświęcić paznokcie i ściąć je, więc zrezygnowałam ze wspinaczki. Tak po prostu. Ważniejsze było to, by się prezentować odpowiednio, a ja kochałam mieć dłuższe, ładnie wypiłowane hybrydy.

Nim znaleźliśmy się na właściwiej sali, z całym sprzętem minęło kolejne piętnaście minut, ale chwilę zajęła nam dyskusja z instruktorem, którego chciałam przekonać, że nie potrzebujemy jego pomocy.

Skończyło się na tym, że my mieliśmy się wspinać z nimi przez pierwsze pół godziny, a później mieli nam dać szansę, by się wykazać.

Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie postanowili się ścigać, które z nas pierwsze dotrze na górę.

Wiedziałam, że to Theo był silniejszy, ale ja również ćwiczyłam i znałam swoje możliwości.

Śmiejąc się, często popełnialiśmy całkiem głupie błędy, więc dogryzaliśmy sobie wzajemnie, pnąc się konsekwentnie w górę.

Niestety, to on prowadził. Łatwiej mu było się podciągać czy odnaleźć kolejne miejsce do złapania, ponieważ rozpiętość jego ramion była większa.

I najpewniej, by wygrał, gdyby nie to, że jedna z jego dłoni się ześlizgnęła i po prostu runął w dół, zatrzymując się dopiero po chwili, dzięki asekuracji jednego z pracowników budynku.

Wybuchnęłam śmiechem, wiedząc, że nic mu się nie stało i dokończyłam wspinaczkę, docierając na sam szczyt.

— Wygrałam! — krzyknęłam radośnie i zjechałam w dół.

Jak tylko dotknęłam stopami podłogi, zaczęłam wykonywać jakiś dziwny taniec zwycięstwa, nie potrafiąc pohamować radości. — Skopałam ci dupę, o! — Klasnęłam w dłonie i pokazałam mu koniuszek języka.

— Podstawiłem się, zrobiłem to specjalnie, to oczywiste — skomentował, uśmiechając się łobuzersko.

— Oczywiście. — Pokiwałam głową, jakby faktycznie to było prawdą.

I tak mijał nam czas.

Na wygłupach. Na rozmawianiu o niczym istotnym, na wspinaczce i wspólnym śmiechu, którego w ostatnim czasie zdecydowanie nam brakowało.

Po godzinie instruktorzy faktycznie nas zostawili i nasz końcowy czas spędziliśmy tylko we dwoje.

— Okej, udało się — mruknęłam, dotykając dłonią wierzchołka, zaraz po tym, jak zanurzyłam po raz kolejny dłoń w magnezji.

Odbiłam się stopami od ścianki, osuwając się na linie, licząc na to, że Theodore nadal będzie mnie sprawnie asekurował.

Pomyliłam się jednak, ponieważ jakimś dziwnym trafem poluźnił swój uścisk i zamiast wylądować normalnie na posadzce, ostatni metr runęłam w dół, lądując centralnie na mężczyźnie, z piskiem, jakżeby inaczej.

Wybuchnęliśmy gromkim śmiechem, gdy tylko zorientowaliśmy się, że żadnemu z nas nic się nie stało. Jednocześnie kilka minut spędziliśmy na zapewnianiu pracowników, że nie zrobiliśmy sobie krzywdy i to był zwykły przypadek, nieuwaga. Chociaż byłam skłonna sądzić, że zrobił to specjalnie.

Wstałam i pomogłam w tym również jemu, rzucając mu podejrzliwe spojrzenie.

— Nie myśl sobie, że na ciebie lecę, wiem, że zrobiłeś to specjalnie — oznajmiłam, szturchając go łokciem w bok, a on uśmiechnął się złośliwie w ramach odpowiedzi.

— Wiesz, nie możesz już dłużej zaprzeczać, bezapelacyjnie na mnie lecisz — zaczął, poruszając rytmicznie brwiami. — Aczkolwiek mogę ci to wybaczyć, w końcu jestem McBoski, nie? — dodał, a ja wywróciłam teatralnie oczami, nie mogąc znieść myśli, że wiedział o tym pseudonimie. Najpewniej od samego początku.

— Idziemy się przebrać i możemy jechać coś zjeść, umieram z głodu — wyjaśniłam, poprawiając materiał leginsów w pasie.

— Mam lepszy pomysł, ugotujemy coś razem, co ty na to? — zaproponował, więc pokiwałam głową w ramach zgody i pchnęłam drzwi, które prowadziły do damskiej szatni.

— Widzimy się tu za piętnaście minut — powiedziałam, uśmiechnęłam się do niego przesłodko i zniknęłam w pomieszczeniu.

Ogarnęłam się całkiem szybko, biorąc pod uwagę, że zdążyłam wziąć prysznic, a nawet wysuszyć włosy.

Mimo to Theodore był szybszy i, gdy pchnęłam drzwi, dostrzegłam go opartego o ścianę. Odebrał ode mnie torbę i posłał w moim kierunku lekki, łobuzerski uśmiech. Złapał moją dłoń i pociągnął mnie w stronę wyjścia.

— Dobra, pytaj — rzucił niby od niechcenia, spoglądając na mnie kątem oka.

Zmarszczyłam lekko brwi i rozchyliłam usta, nie mając pojęcia, o co dokładnie mu chodziło?

— O co?

— Od samego początku cię coś dręczy, chcesz, ale nie wiesz, jak, więc, pytaj. Widziałaś się z Adrianną i jak rozumiem...

— Okej! — wtrąciłam, kapitulując.

Opuściłam z nim budynek, chcąc odnaleźć samochód na parkingu. To nie było trudne, ponieważ mężczyzna miał naprawdę świetną orientację w terenie, więc po chwili już w nim siedzieliśmy.

— Więc? — ponowił pytanie, spoglądając na mnie.

— Skoro to układ, to chcemy ślubu cywilnego, prawda? — zaczęłam, drapiąc się po głowie, jakby to miało mi pomóc skupić rozbiegane myśli.

Nie czułam się zbyt pewnie w tym temacie, a z drugiej strony wiedziałam, że przy nim mogłam być w pełni swobodną.

— Chcesz białej sukni, tłumu gości i kapeli, prawda? — odbił pytanie, przypominając mi tym samym, jak bardzo dobrze mnie znał.

Dawniej faktycznie o tym marzyłam, ale aktualnie moje pragnienia się zmieniły.

— Chcę móc się wycofać bez większych komplikacji, gdyby istniała taka konieczność, więc wolę ślub cywilny, w stylu amerykańskim. Z białą suknią, z pracownikiem urzędu i tłumem ludzi. Powiemy moim rodzicom, że nie masz bierzmowania, to ułatwi wszystko — wyjaśniłam, uśmiechając się do niego przesłodko.

— Ale...

— Wiem — wtrąciłam ponownie, doskonale wiedząc, że to było kłamstwo.

Babcia Theo nalegała, by został ochrzczony, a później by przyjął wszelkie sakramenty, które były wymagane, by w razie konieczności mógł poślubić Polkę. Zgodnie z tradycją, gdyby zdecydował się mieszkać w kraju swojej matki.

— Okej, niech będzie, połączymy wszelkie polskie zwyczaje z typowo amerykańskim obrządkiem, niech będzie. — Pokiwał głową, wyrażając tym samym zgodę.

Odpalił silnik i skupił się na obserwowaniu drogi, jednak co jakiś czas rzucając mi spojrzenia.

— Ale możemy zrobić też tak, że...

— Nie, Ce — przerwał mi, zerkając na mnie. — Wiem, że zawsze o tym marzyłaś, ty, twoja ciocia czy twoja matka. Biała suknia, goście, orkiestra i sala bankietowa, na miarę pary królewskiej. Chcę tego wszystkiego dla ciebie, dobrze? Weźmiemy ślub dokładnie tak, jakby to miał być twój wymarzony dzień, z wyjątkiem papierka. To będzie czysto urzędowy ślub, dla pewności. Kto wie, może za kilka lat uznamy, że pora wziąć i kościelny? — podsumował, a ja spojrzałam na niego z zaskoczeniem, nie potrafiąc skomentować tego jakoś sensowniej.

Kościelny? Taki na dobre i złe, ponieważ od dziecka wmawiano mi, tłumaczono, że to coś na pewno. Bez odwrotu. Bez możliwości odejścia, gdy jest bardzo źle. Oczywiście istniały wyjątki, ale od najmłodszych lat patrzyłam na cudowne przykłady małżeństw. Moich dziadków, a nawet moich rodziców. Byli skrajnie różni, ale pasowali do siebie, jak nikt inny.

Uśmiechnęłam się pod nosem i oparłam dłoń na ręce mężczyzny.

Zacisnął swoje palce na mojej ręce i przysunął ją do swojej twarzy, by móc ucałować moje knykcie.

Poszerzyłam uśmiech i posłałam mu kolejny, tym razem nieco bardziej uroczy uśmiech.

— Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy, to że chcesz...

— Wiem, łobuzie. — Ponownie mi przerwał, udając, że to wcale nie było nic wielkiego, a było.

Pamiętał. O moich marzeniach. A to znaczyło dla mnie wszystko.

— Możemy iść nawet na kurs tańca, nauczyć się jakiegoś pięknego układu na pierwszy taniec, jeśli tylko tego chcesz — dorzucił, puszczając do mnie tak zwane perskie oczko, a ja wybuchnęłam śmiechem.

Theodore jako dziecko uczęszczał na kurs tańca. Mówił, że nienawidził tego całym sobą, dopóki nie odkrył, że dziewczyny na to lecą. Wtedy zaczął wykorzystywać te umiejętności.

Nigdy nie narzekałam na niego w tej dziedzinie, był doskonałym partnerem do tańca, ale doceniałam to, że chciał się poświęcić i nauczyć wyszukanego układu, specjalnie dla mnie.

— Naprawdę? — dopytywałam, trochę niedowierzająco.

A thousand years to nasza piosenka, pamiętasz? — Uniósł pytająco jedną ze swoich brwi, rzucając mi szybkie spojrzenie.

Uśmiechnęłam się, pokiwałam głową i zwilżyłam koniuszkiem języka wargi.

— Jak mogłabym zapomnieć? — zapytałam, poszerzając mój uśmiech.

— Więc kurs tańca, mamy nawet wybraną piosenkę, kamerzysta i fotograf też są potrzebni?

— Skoro mamy to przeżyć, warto mieć jakieś pamiątki, prawda? — odpowiedziałam, zaplatając razem nasze palce.

Zaśmiał się, pokiwał głową i cofnął dłoń, skupiając się już w pełni na prowadzeniu samochodu.

— Musimy powiedzieć Veronice, na pewno będzie chciała wszystko przygotować z twoją matką, bo pozwolisz swojej matce na to, prawda? — zapytał, uśmiechając się kpiąco.

— A mam jakieś inne wyjście?

I jak tylko te słowa padły z moich ust, obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem, doskonale znając odpowiedź.

2018 słów.
Macie w końcu rozdział, obiecałam, więc jest.
Texas_lights jesteś świetnym motywatorem. A i wracam w październiku, w połowie, buziaki ♡
Jo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro