26.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                          Nie byłam gotowa na takie rewelacje. Spodziewałam się niemalże wszystkiego, a w głowie miałam miliard czarnych scenariuszy, ale żaden nie przewidywał takiego rozwoju wypadków.

Siedziałam w sypialni Theo, na jego łóżku i obserwowałam mężczyznę, który w końcu zasnął. Zajęło mu to sporo czasu, ale wcale mu się nie dziwiłam.

Takie rewelacje potrafiły wytrącić z równowagi nawet najbardziej opanowanego i nieczułego człowieka.

Martwiłam się nie tylko o Edwarda, ale i o jego syna. Jak dla mnie, niezależnie od tego, czyja krew płynęła w żyłach Theodore'a nadal był dzieckiem z rodziny Wallace. Miałam pewność, że nie ten, kto go spłodził, ale wychował był jego ojcem. I liczyłam na to, że i Teddy zrozumie tę prawdę, prędzej czy później.

Zaraz po tym, jak Theo zasnął, odnalazłam numer jego matki w telefonie i napisałam jej wiadomość, informując ją, że pojawimy się rano w szpitalu, ponieważ Edward Wallace miał poważny wypadek, podczas którego stracił mnóstwo krwi i potrzebował transfuzji.

Właśnie tak odkryto, że obaj mężczyźni nie są ze sobą spokrewnieni. Grupa krwi po prostu się nie zgadzała.

Rozumiałam rozgoryczenie narzeczonego, w stu procentach. Dużo lepiej i łatwiej było przyjąć taką prawdę, gdy zostawała ona przedstawiona nam przez bliskie osoby. Niestety Theodore miał tego pecha, że usłyszał tę informację od lekarza. Nie dość, że był przerażony stanem starszego mężczyzny, to dodatkowo nie mógł go uratować. Na szczęście krew pani Julii pasowała. Idealnie. Stan zdrowia Edwarda był stabilny i to był jedyny plus całej tej sytuacji.

Powstrzymałam się od cichego jęku i położyłam się na swojej połowie łóżka, poprawiając poduszkę. Miliardy myśli atakowały moją głowę i miałam problem z zaśnięciem.

Zamknęłam oczy i niemalże od razu poczułam jak Theo mnie obejmuje. Przerzucił ramię przez mój pas i przysunął się do mnie tak blisko, że ciepło jego oddechu owiało mój policzek. Nie odsunęłam się. Uśmiechnęłam się tylko pod nosem i wypuściłam powoli powietrze spomiędzy warg.

Kolejny dzień miał być długi i trudny, a ja potrzebowałam snu. Nawet tych czterech nędznych godzin, które dzieliło mnie od siódmej rano...

Poranek nie należał do najlżejszych, aczkolwiek to nie forma pobudki, którą zagwarantował mi budzik, była najgorsza, nie. To Theo, ubrany w garnitur i gotowy do wyjścia do pracy sprawił, że poczułam złość.

Rozumiałam, że był zraniony, doskonale potrafiłam to zrozumieć, aczkolwiek nie potrafiłam pojąć, jak można udawać, że nic się nie stało i próbować iść do pracy, gdy ojciec leżał w szpitalu. Człowiek, który spędził dwadzieścia siedem lat na wychowywaniu go.

Siadłam na łóżku i zmarszczyłam brwi, mając nadzieję, że się mylę i to tylko pozory.

— Co ty robisz? — spytałam, starając się zachować spokój.

— Idę do pracy, ty odpocznij, musisz być zmęczona — odpowiedział tak, jakby nigdy nic i zapiął spinkę do mankietu, posyłając mi lekki, nieco smutny uśmiech.

— Theo, proszę cię, nie udawaj, że nic się nie stało — poprosiłam, wstając.

Podeszłam do niego i zatrzymałam się przy nim, unosząc głowę, spoglądając mu prosto w oczy. Nadal kryło się w nim sporo smutku, ale Theo skutecznie udawał, że nic się nie stało. Westchnęłam ciężko i oparłam dłoń na jego policzku.

— Przecież nic się nie stało — oznajmił, mrużąc lekko oczy.

— Twój ojciec jest w szpitalu — upomniałam go, tracąc powoli cierpliwość.

— To nie jest mój ojciec, Ce! — warknął, odsuwając się ode mnie.

Właściwie to strząsnął moją rękę ze swojej twarzy i zrobił kilka kroków w tył, kierując się w stronę drzwi.

— Chcesz mi powiedzieć, że człowiek, który jest z tobą od urodzenia, jest dla ciebie nikim? Tak po prostu? To chcesz mi powiedzieć? Naprawdę, T? — krzyknęłam, nie potrafiąc się uspokoić.

Nie interesowało mnie to, że to była jego tragedia i życie. Naprawdę chciałam być dla niego wsparciem, ale nie potrafiłam pojąć, dlaczego chciał skreślić wszystko przez jedną prawdę.

— Mieli jakieś dwadzieścia lat, by powiedzieć mi tę prawdę, wiesz? Nie zapominaj, że okłamywali mnie całe moje życie, Cecylio. Rozumiałbym, gdyby nie wiedział. Może, bym go usprawiedliwiał, ale wiedział, rozumiesz? Od samego początku wiedział, że nie mam prawa nosić tego nazwiska, a mimo to...

— Właśnie! — wtrąciłam, nie pozwalając mu dokończyć. — To już wiele o nim mówi. To twój ojciec, ponieważ chciał nim być. Wybrał bycie twoim tatą, powinieneś to docenić. I zamiast iść do pracy i dbać o karierę, która wcale nie jest, aż tak ważna, powinieneś być przy ojcu — dodałam, mając nadzieję, że przemówię mu w ten sposób do rozsądku.

— Przypominam ci, że to ty, gdybyś mogła, poślubiłabyś własną pracę — zauważył kpiąco, kręcąc z rezygnacją głową. — Więc mnie nie oceniaj, nie masz do tego prawa, idę do pracy, a ty rób, co chcesz — dorzucił.

Nie czekał na kolejne moje słowa. Wyszedł i zostawił mnie samą, więc sięgnęłam po poduszkę i rzuciłam nią w drzwi. Miałam wrażenie, że rozmawiałam ze ścianą. Chciałam go wspierać, ale najwyraźniej po raz kolejny nie potrafiłam. Z rezygnacją usiadłam na łóżku i wplotłam palce we włosy, targając je.

Nie powinnam go atakować, a rozumieć go i akceptować, nawet najbardziej absurdalne zachowania. Westchnęłam, kolejny raz i podniosłam się, mając nadzieję, że wcale nie wyszedł. Łudziłam się, a najgorsze w tym wszystkim było to, że Laioness nadal tkwiła w mieszkaniu i nie zamierzała się stąd ruszyć. Na całe szczęście, w całym tym nieszczęściu kobieta nadal spała i nie musiałam oglądać wtedy jej twarzy. I dokładnie taki miałam zamiar, więc wróciłam po rzeczy do sypialni, zebrałam je i skierowałam się do łazienki.

Wzięłam szybki, orzeźwiający prysznic, ubrałam się i nie zawracając sobie głowy makijażem, nie licząc nałożenia korektora na cienie pod oczy, opuściłam mieszkanie.

Musiałam spotkać się z Veronicą, porozmawiać z nią, ale jednocześnie musiałam zjawić się w szpitalu i podejrzewałam, że właśnie tam zastanę Vee.

Wygrzebałam komórkę z torebki i wybrałam jej numer, czekając dosłownie dwa sygnały, nim usłyszałam jej głos.

— Co z nim? — zapytała od razu, a panika była słyszalna w jej głowie.

— To ja powinnam o to spytać, co z twoim bratem? W którym szpitalu leży? — zignorowałam jej pytanie i machnęłam dłonią, chcąc złapać taksówkę.

Liczyłam na nieco więcej szczęścia niż wcześniej.

Massachusetts General Hospital — wyrecytowała nieco znudzona. — Akurat był w mieście, przyjechali spotkać się z synem i... takie nieszczęście — wyjęczała bliska histerii.

— Będę tam za godzinę, opowiesz mi wszystko, dobrze? — poprosiłam, nie zamierzając przeprowadzać takich rozmów przez telefon.

Jednocześnie jakiś taksówkarz zatrzymał się obok mnie, więc wsiadłam do samochodu i powtórzyłam nazwę szpitala, którą raptem chwilę wcześniej usłyszałam od cioci Theo.

— Dobrze, czekam, ale powiedz mi, jak Theo? — ponowiła swoją prośbę.

Skrzywiłam się, czego na szczęście nie mogła zobaczyć. Nie miałam pojęcia, jaka była poprawna odpowiedź na to pytanie.

— W porządku albo tak udaje, trzyma się. Nic mu nie będzie, potrzebuje czasu, by to wszystko przetrawić. Porozmawiamy o tym, jak już dotrę na miejsce, dobrze? Trzymaj się — dodałam i nie czekając na jej odpowiedź, rozłączyłam się.

Martwiłam się, a jednocześnie byłam wściekła i ciężko było mi nad tym zapanować.

Pod właściwy adres dotarłam niewiele ponad godzinę później przez wszędobylskie korki, których nie dało się ominąć ani uniknąć. W szpitalu spędziłam jakieś trzy godziny. Nie rozmawiałam z panią Wallace, ponieważ była nieobecna. Pojechała do domu, by się przespać i odświeżyć, więc to Vee czuwała przy jego łóżku.

Był przytomny. Wymusił nawet na mnie obietnicę, że będę przy Theo. Obiecałam mu to, ponieważ jak dla mnie było to oczywiste. Zmusiłam nawet Veronicę, by zjadła śniadanie, podczas którego porozmawiała ze mną.

Przyznała się, że sama była w wielkim szoku, gdy się dowiedziała. Wychodziło na to, że tajemnica ta łączyła tylko Julię i Edwarda, a nie całą rodzinę. Miałam świadomość, że nie mogłam ich osądzać, bo sama nie wiedziałam, jakbym się zachowała. Powiedziałabym prawdę czy może milczała tak jak oni. Ciężko było mi odpowiedzieć na tę myśl.

— Nienawidzi ich, prawda? — zapytała Ronnie, unosząc wzrok znad talerza z sałatką, w którym grzebała widelcem.

— Nie — zaprzeczyłam natychmiastowo — nie możesz nawet tak myśleć. Jest zraniony, zdezorientowany, ale na pewno ich nie nienawidzi. A nawet jeśli mu się tak wydaję, to ich kocha. To nadal jego rodzice — wyjaśniłam, mając nadzieję, że wcale się nie myliłam w tej kwestii.

Objęłam dłońmi filiżankę z kawą, z której upiłam mały łyk napoju i westchnęłam cicho. Sama nic nie jadłam, ale nie byłam w stanie przełknąć nawet lekkiego śniadania. Na samą myśl było mi słabo.

— Theo nie lubi kłamstw. Ma swoje zasady i...

— Wiem — przerwałam jej, uśmiechając się blado, nikle. — Wiem też, że kocha swoją rodzinę, niezależnie od sytuacji. Potrzebuje tylko czasu.

— I ciebie — dokończyła moją myśl, sięgając dłonią poprzez mały stolik, by móc złapać moją.

Zacisnęła na niej swoje palce, więc skrzyżowałam ze sobą nasze spojrzenia, uśmiechając się do niej łagodnie.

— Możliwe, że potrzebuje i mnie. Nie wiem, ale nie zamierzam tego sprawdzać, zamierzam tu zostać, dopóki wszystko się nie wyjaśni, dopóki nie będę miała pewności, że jest wszystko w porządku. Nawet jeśli będzie próbował mnie wyrzucić — przyznałam, przytakując sobie przy okazji ruchem głowy. — I muszę pozbyć się tej kobiety z jego mieszkania, ponieważ to ja mam zamiar zostać jego żoną.

— Żoną?! — pisnęła zaskoczona, cofając rękę.

Wyprostowała się gwałtownie i spojrzała na mnie z niedowierzaniem, kątem oka zerkając na moją dłoń, szukając pierścionka.

Dopiero po chwili go zauważyła, ponieważ nosiłam go na prawej ręce, zgodnie z polską tradycją, nie z amerykańską.

— Och, nie powiedział ci? Wam? — Uniosłam z zaskoczeniem brwi, drapiąc się przy okazji po skroni. Zagryzłam do wewnątrz dolną wargę. Tego się nie spodziewałam, myślałam, że chociaż wspomniał rodzinie o swoich planach.

— Wychodzisz za Theo?! — kontynuowała, nie ukrywając swojego zaskoczenia. — Wprawdzie mówił, że ma jakąś niespodziankę i za niedługo nam powie, ale... rany Boskie, Ce! — entuzjazmowała się dalej.

Podniosła się z miejsca, obeszła stolik i zmusiła mnie do tego, bym wstała. Objęła mnie mocno.

— Wychodzisz za Theo?! — piszczała mi do ucha, nie przejmując się tym, że połowa stołówki zwróciła na nas uwagę.

— Tak, w maju — przyznałam, mając nadzieję, że gdy odpowiem, jej emocje nieco opadną.

— Mamy tak mało czasu, trzeba wszystko zorganizować, muszę powiedzieć Julii i...

— Vee! — upomniałam ją, zmuszając tym samym, by na mnie spojrzała. — Spokojnie, oddychaj — poprosiłam, łapiąc w dłonie jej ręce.

Uśmiechnęłam się do niej przesłodko i potrząsnęłam głową.

— Ale jest tyle...

— Nie, wszystkim zajmiemy się my, a teraz ważniejsze jest zdrowie twojego brata, na tym się skup, okej? A ślubem zajmę się ja i Theo. Jedna uroczystość, ta główna odbędzie się w Polsce, ale obiecujemy, że i tutaj będzie jakieś przyjęcie, słowo. Mamy jeszcze trochę czasu, by ustalić szczegóły, ale powoli szukam sali — wyjaśniłam, uśmiechając się nieco szerzej.

Poczułam ulgę, widząc zadowolenie kobiety. Dobrze było móc przekazać jej jakieś pozytywne wieści. Powiedzieć coś, co wywoływało u niej szeroki uśmiech.

— Mogę powiedzieć Edwardowi, prawda? I Julii?

— Oczywiście. — Pokiwałam głową, zajmując ponownie swoje miejsce.

— I jak rozumiem, to będzie typowe polskie wesele? — dopytywała, opierając łokcie na blacie stołu. Brodę podparła na dłoniach i obserwowała mnie uważnie.

Zaśmiałam się cicho, kręcąc głową.

— Nie, ale prawie. Nie będziemy brać kościelnego ślubu, ale wesele będzie już tradycyjne — przyznałam.

— Aniela dokładnie o czymś takim marzyła — rzuciła z rozmarzeniem Vee, a ja rozszerzyłam z zaskoczeniem oczy, patrząc na nią.

— Słucham? — spytałam głupio, nie do końca rozumiejąc jej myśl.

— Nie udawaj, kochaniutka — zbeształa mnie, robiąc głupią minę. — Doskonale wiesz, że Aniela marzyła o tym, byś wyszła z Teddy'ego. Uwielbiała go. Ty byłaś jej bratanicą, ale to Theo był jej oczkiem w głowie. Ulubieńcem. Ciebie kochała, najmocniej, ale łączyły was więzi krwi, a jego sobie wybrała — wyjaśniła, posyłając mi pobłażliwy uśmiech. — Nie pamiętasz?

Pamiętałam, aż za dobrze, że go lubiła i darzyła ogromną sympatią. Wiele spraw uchodziło mi na sucho, tylko dlatego, że Theo tłumaczył jej, że byłam z nim. Krył mnie, a ona odpuszczała mi za każdym razem, o ile się za mną wstawił.

Zmarszczyłam brwi i westchnęłam ciężko. Veronica była kolejną osobą, która mi o tym mówiła i udowadniała mi, że byłam ślepa na tak oczywistą prawdę.

— Nie lubiła żadnego z moich chłopaków. Nie lubiła nawet Noaha, a przecież jego uwielbiali wszyscy — zauważyłam, przypominając sobie tę oczywistość.

— Lubiłaby go, na pewno, gdyby tylko nie próbował się z tobą umawiać. Wchodził w paradę Theo, a tego Aniela nie mogła mu wybaczyć, prawda? — zażartowała Ronnie, mrugając do mnie okiem.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem i wypuściłam powoli powietrze z płuc.

Nawet moja rodzina była przeciwko mnie.

Zaśmiałam się cicho.

— Chyba tak. Powinnam już się zbierać, muszę jechać do Theo. I muszę wyjaśnić mu, że Laioness powinna się już wyprowadzić. A jeśli mi się nie uda, mogę nocować u ciebie? — zapytałam, chcąc upewnić się, że moje miejsce w jej domu nadal było dostępne.

— Oczywiście, zawsze jesteś mile widziana. — Pokiwała ochoczo głową, ponownie łapiąc moją dłoń. — Ce, jestem taka szczęśliwa. Wiadomość, że dołączysz do naszej rodziny, pomoże mojemu bratu szybciej stanąć na nogi. W końcu jego jedynak się żeni.

Nie skomentowałam tego. Miałam nadzieję, że do tego czasu sytuacja będzie już opanowana. I, że będę mogła martwić się tylko ślubem i weselem.

Miałam ambitne plany na resztę tygodnia. Musiałam pomóc Theo się poskładać i wywalić Laio z jego mieszkania.

Miałam tylko nadzieję, że byłam w stanie to zrobić w kilka dni, ponieważ mój czas był ograniczony. Nawet jeśli chciałam, nie mogłam rzucić całego mojego życia i udawać, że Polska nie istniała.

2196 słów.
Ostatnio nieco przyspieszyłam z pisaniem, ale ostrzegam, że wracam do zdrowia i znowu będę miała mniej czasu, więc kolejny najwcześniej pod koniec przyszłego tygodnia. Uwielbiam Was, Wasze teorię, komentarze i wszystko, więc do dzieła! A rozdział dodaję, bo właśnie zauważyłam, że Cecylia ma ponad 150 tys. wyświetleń i dla mnie to takie wooow!, totalnie. Dziękuję, uwielbiam Was, całuję! Jo 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro