27.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                                    Zakręciłam wodę pod prysznicem, orientując się, że nie istniał żaden skuteczny sposób, który pomógłby mi pozbyć się z myśli słów Julii. Westchnęłam ciężko, oparłam głowę na płytkach, które wcale nie były chłodne, ponieważ zdołały nagrzać się od zbyt dużej temperatury wody. Moje ciało było czerwone, ale nie przejmowałam się tym.

Kobieta zrzuciła na mnie taką bombę, jednocześnie zakazując mi mówić cokolwiek, komukolwiek. Wiedziałam jednak, że głównie chodziło jej o syna. Nie rozumiałam, dlaczego ukrywała coś tak okropnego, ale musiałam uszanować jej wolę.

Zdecydowanie wolałam żyć w nieświadomości. Zaklęłam cicho i odwróciłam się, rozsuwając drzwi kabiny. Wzięłam ręcznik, osuszyłam nim ciało, a drugi założyłam na włosy.

Nie mogłam siedzieć w łazience w nieskończoność, ale zdecydowanie właśnie na to miałam ochotę.

Automatycznie wykonałam całą toaletę i wróciłam do sypialni, rzucając się na łóżku. Nie przejmowałam się tym, że moje ciało nie było do końca zakryte. W domu Ronnie nie groziło mi to, by ktokolwiek mógł mnie zobaczyć. Nie licząc Vee, ale nią się wcale nie przejmowałam.

Zachowałam się jak tchórz, wykorzystując to, że Theodore chciał zostać sam po rozmowie z ojcem. Dogadali się, a przynajmniej tak mi się wydawało. Mimo to jednak, Teddy musiał to sobie wszystko poukładać.

Ulżyło mi, ponieważ nie potrafiłam na niego patrzeć bez udręczonego wyrazu twarzy. Tak bardzo chciałam mu powiedzieć całą prawdę, by przestał atakować matkę, która tak wiele wycierpiała. I nadal milczała, nie chcąc, by cierpiał jeszcze bardziej.

Schowałam twarz w poduszce i jęknęłam z irytacją. Chciałam móc to z siebie wyrzucić. Chciałam się komuś wygadać, ale z drugiej strony ciążyła na mnie obietnica, którą złożyłam Julii. Obiecałam, że nic, nikomu nie powiem. Sama chciała to zrobić, jak już będzie gotowa. Pytaniem, które mnie dręczyło było jednak to, czy kiedykolwiek będzie gotowa?

Nie wiem, ile czasu tak leżałam, ale w końcu usłyszałam pukanie, więc uniosłam głowę i zerknęłam w stronę drzwi, czekając na Veronicę. Tylko ona mogła chcieć ze mną rozmawiać w tej chwili.

— Kochanie — zaczęła, wchodząc do pomieszczenia, ale zamilkła, gdy tylko mnie zauważyła.

Podniosłam się, poprawiłam ręcznik, który nieco mi się osunął, ignorując jednocześnie włosy, które kleiły się do mojej twarzy. Powinnam je rozczesać, ponieważ później będę miała z nimi wielki problem, ale nie potrafiłam myśleć o czymś tak nieistotnym w tamtym momencie.

Podeszła do mnie w kilku krokach, właściwie to niemalże podbiegła i usiadła na łóżku, opierając dłonie na moich ramionach.

— Co się stało? Pokłóciłaś się z Theo? Zrobił ci coś? Powiedział coś złego? — Pytania wylatywały z jej ust z prędkością pocisków.

Nie potrafiłam się nie uśmiechnąć, widząc u niej wybuch paniki. Pokręciłam głową w ramach zaprzeczenia i westchnęłam cicho.

— To był długi dzień, noc, sama wiesz, jestem po prostu zmęczona — skłamałam.

Nie do końca była to prawda, ale nie było to też takie wielkie kłamstwo.

— Odpocznij, a ja obudzę cię na kolację, dobrze? — zaproponowała, opierając na chwilę dłoń na moim policzku. Uśmiechnęła się do mnie dobrotliwie i spojrzała wprost w moje oczy. — Cieszę się, że jesteś z moim bratankiem, wiele to dla mnie znaczy. Dla naszej całej rodziny — dodała, a ja przełknęłam cicho ślinę.

Koniuszkiem języka zwilżyłam dolną wargę, nie potrafiąc tego skomentować. Może to właśnie był mój problem. To, że cała rodzina Wallaców traktowała mnie jak członka ich rodziny i obarczała mnie tajemnicami, które ciążyły na mnie niczym głaz.

Kobieta podniosła się, rzuciła w moim kierunku kolejny, pokrzepiający uśmiech i ruszyła w stronę wyjścia.

— Vee — powiedziałam, chcąc ją zatrzymać. — Dziękuję — dodałam. — Wiem, że nie jesteśmy ze sobą spokrewnione, ale cieszę się, że cię mam. Kocham cię. Zupełnie tak, jak kochałam Anielę — wyjaśniłam, mrugając pospiesznie powiekami, nie chcąc, by zdradzieckie łzy wydostały się z moich oczu.

— To nie ma żadnego znaczenia. Jesteś moją rodziną, niunia — podsumowała, wracając do mnie.

Ucałowała czubek mojej głowy, przytulając mnie na moment i uśmiechnęła się po raz kolejny.

— A teraz prześpij się, a ja cię obudzę, odpocznij — poleciła i po prostu wyszła, zostawiając mnie samą.

Wstałam, odnalazłam w szafie komplet bielizny i starą bluzę z logiem uniwersytetu, która należała do Theo. Zabrałam mu ją dawno temu i czasami lubiłam w niej spać.

Potrzebowałam snu, ale nie miałam pewności czy potrafiłam w ogóle zasnąć. Musiałam jednak spróbować. Wróciłam do łóżka i położyłam się, wcześniej odnosząc ręcznik do łazienki.

Wbrew moim obawom, sen nadszedł naprawdę szybko...

Obudziłam się już po godzinie, czując się znacznie lepiej. Podniosłam się z miejsca, wzięłam z szafy stare, nieco przedarte jeansy i ubrałam je na tyłek. Skierowałam się na dół, mając nadzieję, że będę mogła porozmawiać z Vee, dopytać o kilka spraw, zorientować się, czy naprawdę nie miała o niczym pojęcia.

Już na schodach poczułam charakterystyczny zapach kurczaka, uśmiechnęłam się pod nosem, czując, jak mój żołądek domaga się jedzenia. Dotarłam do kuchni i zatrzymałam się w progu, spoglądając na Veronicę, która właśnie mieszała na patelni wszystkie składniki.

Nie byłam pewna, co przygotowała, ale nie interesowało mnie to, tak długo, jak gwarantowało mi, że zaspokoję swój głód.

— O, nie śpisz już? — zapytała zaskoczona, zauważając moją obecność. — Jesteś głodna?

— Umieram z głodu, pomóc ci z czymś? — zaproponowałam, wchodząc w głąb pomieszczenia.

— Nie, wszystko jest gotowe, skoro już wstałaś, siadaj do stołu — poleciła, uśmiechając się do mnie przyjaźnie.

Pokiwałam głową i zajęłam swoje miejsce, sięgając po dzbanek z sokiem pomarańczowym. Nalałam go do szklanki i od razu opróżniłam ją do połowy.

Kobieta nałożyła nam kurczaka z warzywami na talerze i zajęłyśmy się jedzeniem. Nie odzywałyśmy się przez dłuższy moment, dopiero gdy zaspokoiłam głód, Veronica dolała nam wina i rzuciła mi pytające spojrzenie, które w mig podłapałam.

— Dobra, pytaj — rzuciłam, unosząc jedną z brwi. Ewidentnie chciała się czegoś dowiedzieć.

— Nie zrozum mnie źle — zaczęła, a ja zmarszczyłam brwi. Zazwyczaj to informowało mnie o tym, że temat miał być naprawdę drażliwy, ewentualnie bardzo kontrowersyjny. — Bardzo się cieszę, że tu jesteś i zawsze jesteś tu mile widziana, bo mój dom to twój dom, ale...

Zaśmiałam się, orientując się, do czego zmierzała. Oparłam dłoń na jej ręce i uśmiechnęłam się do niej wesoło.

— Jestem tutaj, bo Theodore potrzebował spokoju. Chciałam dać mu przestrzeń, nie chcę go osaczać, nie teraz, gdy potrzebuje swobody i czasu. Wie, że tu jestem, w każdej chwili może przyjechać, albo zadzwonić — wyjaśniłam, wtrącając się.

Nie dałam dokończyć jej pytania, co było niegrzeczne, ale cieszyłam się, że mogłam na moment oderwać myśli od tajemnicy Julii, która niezależnie od moich chęci, tłukła się po mojej czaszce.

Kobieta odetchnęła z ulgą i sięgnęła po kieliszek, upijając z niego spory łyk. Zrobiłam to samo, delektując się bogatym aromatem alkoholu.

Veronica Wallace miała wielką słabość do najlepszych trunków, przynajmniej jeśli chodziło o wino. W jej piwnicy można było odnaleźć kilkadziesiąt butelek, a jedna była lepsza od drugiej. Czasami, w czasach młodości, podkradaliśmy jej z Teddym alkohol, by pić go w nocy, pod gołym niebem, siedząc w ogrodzie i gapiąc się w gwiazdy.

Nigdy nie była o to zła. Wtedy tego nie rozumiałam, ale aktualnie jasne było dla mnie to, że nie wkurzała się tylko dlatego, że liczyła na to, że w końcu zrozumiemy, jak wiele dla siebie znaczymy. Z perspektywy czasu dotarło do mnie, że od samego początku pasowaliśmy do siebie idealnie. Sprawialiśmy wrażenie bycia parą, od pierwszych miesięcy naszej przyjaźni.

— To dobry chłopak, ale ma kilka wad. Chociażby to uporczywe ukrywanie uczuć — mruknęła z niezadowoleniem starsza.

— Każdy z nas ma swoje wady, prawda? — odparłam filozoficznie, spoglądając na nią. — A czy ja mogę cię o coś spytać i liczyć na twoją szczerość?

— Zawsze. — Pokiwała ochoczo głową, dopijając resztę wina.

— Naprawdę nie miałaś pojęcia o tym, że twój brat nie jest ojcem Theo, że...

— Że Julia miała romans? — spytała, a ja z trudem powstrzymałam się od wykrzywienia warg.

Na samą myśl, że matka Theo była oceniana na podstawie czegoś, czego nie zrobiła, było mi słabo. Współczułam jej całą sobą. I byłam zła na wszystkich, którzy mieli czelność ją osądzać, chociaż do niedawna sama nie znałam prawdy. I byłam skłonna bronić jej, twierdząc, że każdy ma prawo do popełniania błędów.

— Tak, o tym też — przyznałam, bawiąc się materiałem bluzy, którą miałam na sobie.

Chciałam wyznać wszytko Vee, ale nie mogłam.

— Nie mam za złe Julii tego, że zdradziła mojego brata, nie jest to moja sprawa i jeśli on jej wybaczył, ja nie zamierzam jej krytykować — oświadczyła powoli, jakby zastanawiała się nad każdym kolejnym słowem. — I niezależnie od tego, czyja krew płynie w żyłach Theo, to nadal mój ukochany bratanek — dodała pewniej, nieco głośniej, jakbym podejrzewała ją o to, że byłaby skłonna z niego zrezygnować.

Upewniłam się tylko w przekonaniu, że naprawdę ta tajemnica łączyła tylko Julię i Edwarda. No i mnie, z czego wcale nie byłam zadowolona.

— Wiem, że nigdy byś go nie odtrąciła, wiem, że kochasz go niczym własne dziecko. — Uśmiechnęłam się do niej, salutując jej kieliszkiem.

Zauważyłam wtedy, że jej kieliszek jest pusty, więc dolałam jej wina, przy okazji napełniając i swój.

— Theo również wybaczy matce, potrzebuje tylko czasu i naszego wsparcia — zauważyła cicho, jakby przekonywała do tego samą siebie, a nie mnie.

Pokiwałam głową i zagryzłam od wewnątrz policzek, chcąc zmusić się do milczenia. Theo miał prawo znać prawdę. Wtedy nie mógłby krytykować własnej matki ani ojca, ponieważ Edward również okazał się dla mnie bohaterem.

Kochał Theodore'a niczym własne dziecko, nigdy nie okazywał, że mógłby go nienawidzić, ponieważ nie był jego ojcem. Wiedziałam, że był wspaniałym tatą, nawet jeśli w ostatnim czasie mieszkali daleko od niego.

— Świadomość, że rodzice nie są nieskazitelni, bywa bolesna, ale każdy musi ją mieć. Nie możemy wymagać, by każdy był idealny. Bo ideałów nie ma.

— Nie licząc mojego bratanka, nie? To chodzący ideał — podsumowała żartobliwie kobieta, mrugając do mnie okiem.

Pokręciłam z rozbawieniem głową i przytaknęłam jej, nie kłócąc się z tym. Porzuciłam temat państwa Wallace i zajęłam się rozmową z ciotką. Spędziłyśmy ze sobą sporo czasu, aż w końcu wybiła dwudziesta. Zmęczenie na nowo ogarnęło moje ciało, więc posprzątałam po kolacji i udałam się na górę, chcąc odpocząć.

Zamierzałam jeszcze wysłać wiadomość Theo i upewnić się, że wszytko z nim w porządku. Korciło mnie, by do niego zadzwonić, ale wiedziałam, że musiałam dać mu przestrzeń, której naprawdę potrzebował.

Odnalazłam moją komórkę i sprawdziłam wiadomości, przy okazji przeglądając maile dotyczące pracy. Wysłałam Łucji kilka odpowiedzi, nie chcąc opóźniać terminów, które nas goniły. Dostałam nawet kilka zdjęć na snapie od Ady, która świetnie bawiła się w Jerozolimie.

Odetchnęłam z ulgą. Chociaż moja przyjaciółka sprawiała wrażenie szczęśliwej. Przynajmniej na tyle, na ile pozwalało jej złamane serce.

Nawet nie zorientowałam się, kiedy minęło, aż tak wiele czasu, dopóki nie usłyszałam pukania.

Mimochodem zerknęłam na zegarek i rzuciłam krótkie „proszę", zastanawiając się, o czym Vee zapomniała.

— Cześć, łobuzie — rzucił wesoło Theodore, wchodząc do środka. W dłoni trzymał jakieś małe, białe pudełeczko.

Zmarszczyłam brwi, ponieważ nie spodziewałam się go zobaczyć tak wcześnie, ale nie zamierzałam się na to skarżyć.

Wydawało mi się, że wyglądał całkiem dobrze, biorąc pod uwagę okoliczności, które nam towarzyszyły. Uśmiechnęłam się do niego, bacznie mu się przyglądając. Gdyby nie cienie pod oczami, uznałabym, że nic mu zupełnie nie jest, a cała sprawa nawet go nie ruszyła.

— Cześć — odpowiedziałam, podnosząc się z miejsca.

Podszedł do mnie, objął mnie wolną ręką, dłoń lokując na dole moich pleców i pocałował mnie krótko w usta. Chwilę wpatrywał się w moje oczy, nie wypuszczając mnie ze swoich objęć.

— Jak się czujesz? — spytałam, za późno gryząc się w język.

Nie powinnam, ponieważ to było najgorsze z możliwych pytań, ale było to silniejsze ode mnie. Troska o niego.

— W porządku — skłamał, ale tego nie skomentowałam. — Mam dla ciebie prezent — dodał, odsuwając się ode mnie.

Podał mi pudełeczko, a ja zmarszczyłam nieznacznie brwi.

— Prezent? — powtórzyłam.

Zaskoczył mnie tym, że w takim momencie myślał o tym, by cokolwiek dla mnie kupować.

— Tak, otwórz — polecił, uśmiechając się sardonicznie, przez co w jego policzku pojawił się ten lubiany przeze mnie dołeczek.

Pochyliłam głowę w bok i zmrużyłam lekko oczy.

— No, otwórz. — Poganiał mnie, więc rozwiązałam wstążeczkę i otworzyłam pudełko.

Zajrzałam do środka i rozchyliłam z niedowierzaniem usta, zauważając w środku małe, wręcz maleńkie, białe buciki.

W całym zaskoczeniu poruszałam wargami niczym ryba, która szukała powietrza i spojrzałam na niego bez zrozumienia, ponieważ zdecydowanie nie potrafiłam pojąć, co to miało znaczyć.

— Buciki? — Skrzywiłam się, nadal nie rozumiejąc.

— Tak, słyszałem, że będę tatą — wyjaśnił, uśmiechając się łobuzersko.

I wtedy do mnie dotarło. Rozmawiał z Laio, a ta siksa doniosła na mnie. Powiedziała mu, że nie sprostowałam błędnej informacji o mojej ciąży.

O cholera!

— Smutno mi, że nie miałem w tym żadnego udziału, ale mam nadzieję, że jeszcze będę mógł to nadrobić. To robienie dziecka, z tobą — dodał żartobliwie, porywając mnie w swoje ramiona.

Przewrócił mnie na łóżko, lądując na mnie. I zaczął się śmiać. 


2113 słów.
Trolololo, kto się spodziewał?
Ściskam mocno,
JO!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro