31.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                            Atmosfera po rozmowie z Adą pozostała gęsta jeszcze przez długie godziny. Wiedziałam, że przyjaciółka nie chciała dla mnie źle, ale mimo to liczyłam na coś innego. Rozumiałam jej argumenty i przyjmowałam do wiadomości, że i Mateusz miał rację.

Podjęcie decyzji w tej sprawie wcale nie było łatwe. Chciałabym móc definitywnie nienawidzić byłego narzeczonego, ale nie potrafiłam. Nie należałam do osób tego typu. Nie skreślałam nikogo w momencie, gdy i na mnie stawiano krzyżyk.

Ruszyłam dalej, zaangażowałam się w związek z Theo, a i tak, gdzieś tam na dnie, wewnątrz mnie pozostawały resztki uczuć względem Aleksandra. Oczywiście, wolałabym się ich pozbyć i z chęcią przyjęłabym opcję wyrzucenia go ze swojego życia w okamgnieniu, ale nie tak to działało.

Nie miałam większej ochoty iść na drinka z pracownikami i Adrianną, ale byłam świadoma tego, że była to lepsza opcja, niż siedzenie w samotności, w mieszkaniu. Wtedy najpewniej zapijałabym smutki, bardziej się dręcząc. Mogłam się założyć, że wyjście z Duśką, nie zakończy się zbyt szybko, ponieważ była mistrzem w namawianiu do picia, ale nie przeszkadzało mi to.

Moje obawy ulotniły się już w momencie przekroczenia progu lokalu. Zobaczyłam ją i wszelkie wątpliwości prysnęły.

Nadal była moją osobą. Moją najlepszą przyjaciółką. I nadal chciała dla mnie najlepiej. Doceniałam to, że pozostała szczerą względem mnie, nawet jeśli nie podobała mi się prawda. Kochałam ją za to.

Właśnie, dlatego obudziłam się następnego ranka z kacem.

Nie żałowałam sobie i wlewałam w siebie kolejne porcje mojito, które smakowało fenomenalnie. Dawno nie spożywałam procentów z taką ochotą.

Nie było to mądre, właściwie nawet zgubne, ale potrzebowałam takiego resetu. Czekała mnie ostateczna przymiarka sukni ślubnej w asyście przyjaciółki i matki.

Adrianna uprzedziła mnie, że ma jakieś ważne spotkanie i nie będzie jej w biurze. Nie przeszkadzało mi to. To była dobra okazja, by nacieszyć się własnym gabinetem w samotności. Można nawet ostatni raz. Zwłaszcza, że wyjątkowo to ja spóźniłam się niemalże dwie godziny.

Winny był budzik, który nie zadzwonił w porę.

Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz i jęknęłam cicho, dostrzegając zdjęcie mamy. Uwielbiałam ją, kochałam, ale w ostatnim czasie bywała męcząca, zwłaszcza w sprawie ślubu. A właściwie, jedyna sprawa, jaka ją interesowała to mój ślub. Odnosiłam wrażenie, że tylko o tym potrafiła rozmawiać.

Przesunęłam palcem po ekranie, odbierając.

— Cześć, mamo — powitałam ją, starając się brzmieć entuzjastycznie.

Byłam zmęczona, zirytowana i zestresowana, ale nie oznaczało to, że mogłam wyżywać się na najbliższych osobach. W końcu każdy starał się mi pomóc na swój własny sposób.

— Cześć, słoneczko! — zaszczebiotała radośnie. — Nie mogę się doczekać, aż zobaczę twoją suknię. Chcesz wcześniej zjeść razem jakiś obiad? Wypić kawę? — zaproponowała.

Normalnie chętnie bym się zgodziła, ale wtedy miałam tak wielki mętlik w głowie, że bałam się, że kobieta to zauważy. Nie chciałam się zwierzać, to nie był mój styl. Szczególnie, że miałam absurdalne wątpliwości, które nie wiązały się z Theo, a z Olkiem. Nie chciałam, by to wiedziała.

— Przepraszam, mamo, ale mam spotkanie, nie mogę go przełożyć, zobaczymy się na miejscu, a później możemy iść coś zjeść we trójkę. Co ty na to?

Miałam pewność, że opcja spędzenia czasu z Adrianną, która była faworytką mamy, zrekompensuje jej moją odmowę. Właściwie, gdyby istniała opcja zamiany na dzieci, mama zdecydowanie wybrałaby Adę na swoją córkę. Byłam o tym przekonana.

— To może podrzucicie mnie do domu i zjemy kolację z tatą? Ucieszy się, dawno cię nie widział. Przygotowania do ślubu i ciągłe podróże to teraz twoje całe życie i brakuje ci czasu dla nas. Pasuje? — spytała, jednocześnie mnie karcąc.

Wiedziałam, że nie miała pretensji o to, jak żyłam, ale odczuwała jakiś żal związany z utratą dziecka. Miałam świadomość tego, że byłam ich jedyną córką. Dodatkowo planowałam przenieść się do Stanów, o czym musiałam im powiedzieć. Nie byłam pewna tylko tego, kiedy. Ani jak.

Była to kolejna bolączka na mojej liście zmartwień.

— Oczywiście, jestem na tak — przytaknęłam, kiwając przy okazji głową.

Nie mogła tego zobaczyć, ale wykonałam ten gest jakoś tak automatycznie.

— Świetnie, powiem tacie.

— Jasne. Mamo, muszę kończyć, mam trochę dokumentów do przejrzenia nim wyjdę, a czas ucieka. Nie chciałabym spóźnić się na przymiarkę, więc...

— W porządku, do zobaczenia, kochanie. — W mig podłapała wątek, nie orientując się, że łgałam jak pies.

Czułam się winna, ale jednocześnie potrzebowałam przerwy. Nie mogłam myśleć o ślubie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zwłaszcza, że w mojej głowie na nowo, przez Mateusza, pojawił się Aleksander. I nadal ciążyła nade mną tajemnica Julii, która nie zamierzała podzielić się prawdą z synem.

Za każdym razem, gdy rozmawiałam z Theo o jego rodzinie, miałam wielkie poczucie winy i ochotę, by wyznać mu wszystko. Zasługiwał na to, ale nie do mnie należała decyzja.

Oparłam czoło na chłodnym blacie biurka i zamknęłam oczy, skupiając się na oddychaniu.

Wdech. Czy Olek miał powód, by mnie zostawić?

Wydech. Czy istniał jakikolwiek dobry powód, by mnie zostawić?

Wdech. Powinnam chcieć szukać prawdy?

Wydech. Czy istniała jakakolwiek prawda?

Wdech...

Gwałtownie podniosłam głowę, strącając tym samym kubek z kawą z mebla. Zaklęłam siarczyście pod nosem i rozejrzałam się dookoła, szukając jakichś chusteczek.

Nim zdołałam je zlokalizować, do gabinetu wpadła Łucja, najpewniej zaalarmowana hałasem. Posłałam w jej kierunku bezsilny uśmiech, a ona w mig pojęła, że potrzebuję pomocy. Pobiegła do części z aneksem kuchennym i przyniosła ręczniki, które mi podała, wcześniej odrywając spory kawałek.

Pomogła mi posprzątać. Zebrałam resztki mojego ulubionego kubka, nie bez ironii zauważając, że moje życie wyglądało dokładnie tak, jak on. Roztrzaskane. Z powodu jednej rozmowy z przyjacielem.

Nienawidziłam moich wątpliwości, bo w końcu już podjęłam decyzję o ułożeniu sobie życia u boku Theo.

— Dziękuję. — Podniosłam się z podłogi, spoglądając na kobietę, która zbierała resztki papieru, który zużyłyśmy do tego, by pozbyć się plamy z kawy. — To nie mój dzień.

— Zdarza się najlepszym, nie? — zaśmiała się wesoło, mrugając do mnie okiem.

Lubiłam tę jej wesołość. Jej poczucie humoru. I wiedziałam, że będę za nią tęskniła. Nie chodziło tylko o Łucję, ale i o całe moje życie.

— Najwyraźniej — przytaknęłam, opadając z powrotem na własny fotel. — Są jeszcze jakieś sprawy, które muszę ogarnąć, nim wyjdę? — zapytałam, chcąc mieć pewność.

Kobieta miała to do siebie, że nie była tylko zwykłym pracownikiem, ale i sercem tej firmy. Gdyby nie ona, często zawalałabym jakieś terminy. Byłam słaba w prowadzeniu kalendarza, ale jej wychodziło to znakomicie, dlatego tak dobrze nam się razem pracowało.

— Nie, ale dzwoniła Ronnie, nie mogła się z tobą wczoraj skontaktować, a ma jakieś pytania dotyczące przyjęcia — odpowiedziała, uśmiechając się do mnie ze zrozumieniem.

Skrzywiłam się i potarłam palcami czoło. Zdecydowanie nie miałam głowy do tego, by podejmować kolejne decyzje. Szczególnie, że przyjęcie było ostatnią rzeczą, o której w ogóle myślałam.

— A mogę cię prosić, byś w moim imieniu podjęła tę decyzję? Mi naprawdę wszystko jedno w jakim odcieniu będą serwetki. Vee ma obsesję, na równi z moją matką — skomentowałam, przybierając minę nieszczęśnika.

Nie kłamałam.

W Polsce miałam mamę, która szalała z powodu ślubu.

W Stanach jej odpowiednikiem była Veronica, której pomagała matka Theo.

Nie było miejsca na ziemi, gdzie mogłabym od tego uciec. Chociaż to w ojczyźnie miałam niezastąpioną Asię, która wręcz skakała z radości, gdy tylko się poddałam i poprosiłam ją o pomoc. Nawet nie była zła, że tak późno. W końcu, normalnie pasowało zgłaszać takie prośby z minimum dwuletnim wyprzedzeniem. Jej terminarz był wypełniony po brzegi, ale w końcu, dla przyjaciół wszystko, prawda?

— Przerażające, nie? Mówisz jedno tak, a okazuje się, że to ciągnie za sobą lawinę innych, dużo trudniejszych decyzji. — Spojrzała na mnie, poruszając znacząco brwiami.

Jakby wiedziała o czym mówiła, a przecież nadal była panną, co więcej, singielką, która nawet nie myślała o zmianie stanu cywilnego. Łucja niezmiennie potrafiła mnie zaskakiwać na każdym kroku.

— Wychodzi na to, że wcale nie przemyślałam tego pierwszego tak — zażartowałam, przyznając jej tym samym rację.

— No niby nie, ale z drugiej strony, czy znalazłaby się jakakolwiek, która umiałaby odmówić McBoskiemu? — Wycelowała we mnie palec i zaśmiała się perliście, kierując się w stronę drzwi. — Biorę na siebie jego ciocię. Załatwię wszystko.

— Dziękuję, jesteś aniołem. — Posłałam jej całusa w powietrzu, opierając dłonie na blacie biurka.

— Nie ciesz się, chcę za to Jacka, im większy, tym lepszy — dodała, opuszczając gabinet.

Nie skomentowałam tego, aczkolwiek rozbawiła mnie tą uwagą. Na początku naszej współpracy, wylądowałyśmy na jakiejś imprezie i w jej trakcie, poznałam pewnego mężczyznę.

Miał na imię Jacek, a ja, nie byłabym sobą, gdybym nie powiedziała nic głupiego. I właśnie wtedy padł z moich ust znany w moim kręgu tekst: Lubię Jacka, szczególnie Danielsa.

To wspomnienie sprawiło, że poczułam się nieco lepiej. Zerknęłam na ekran laptopa, skupiając się na godzinie. Miałam trochę czasu, ale musiałam się jednak spieszyć, jeśli chciałam zdążyć na moją ostatnią przymiarkę.

Wpisałam hasło i otworzyłam odpowiednie pliki, poświęcając całą uwagę na pracę. Odpisałam na maile, przejrzałam oferty, których Łucja nie zdążyła jeszcze wydrukować i oznaczyłam te, które mnie interesowały. Wykonałam kilka telefonów, umówiłam kilka wizyt w zagranicznych hotelach.

I po czternastej byłam gotowa do wyjścia. Zebrałam swoje rzeczy i ruszyłam na miasto, do znajomego mi butiku...


Bez najmniejszego sprzeciwu pozwoliłam Adzie zdjąć się z podestu, a nawet wepchnąć się za kotarę, którą bezceremonialnie zasunęła, odgradzając nas od pozostałych osób.

Wiedziałam, że zostawianie mamy samej, było ogromnym błędem, ale nie potrafiłam odpowiednio zareagować, skupiając się na szaleńczym rytmie serca, które obijało się o moje żebra. Odczuwałam duszności, ale wiedziałam, że nie były one fizyczną dolegliwością, a reakcją na widok mężczyzny.

Długo biłam się z myślami o rozmowie z nim, dlatego zobaczenie go, po takim czasie, wywarło na mnie mocne wrażenie.

— Cece, nie rób sobie tego, nie katuj się. Pamiętaj, że to za Theo wychodzisz! Myśl o swoim narzeczonym, nie o tym dupku — upomniała mnie, doskonale odczytując moje emocje.

Potrząsnęłam głową i jakoś tak automatycznie odchyliłam dłonią zasłonę, chcąc spojrzeć na niego ten ostatni raz. Żałosne.

Wiedziałam, że to było naprawdę naiwne, ale chciałam się pożegnać. Miałam pewność, że rozmowa z nim wcale mi nie pomoże, a wręcz wywróci wszystko do góry nogami.

I wtedy to zobaczyłam. Serce mi stanęło i ścisnęło się w piersi, a w kącikach oczu zebrały się łzy. Widok, który sprawiał mi ból, chociaż byłam gotowa kłamać, że nic takiego nie miało miejsca.

Za Aleksandrem do butiku weszła jakaś roześmiana, ciemnowłosa kobieta, która uwiesiła się na jego ramieniu, dając tym samym do zrozumienia, że była z nim naprawdę blisko.

Zabolało. Nie powiem, że nie. Nie spodziewałam się, że kogokolwiek miał. Tym bardziej że planował ślub i wybierał suknię ślubną. Pomijając także całą farsę zwyczajów, gdzie facet nie powinien tego robić.

— Dzień dobry — zaszczebiotała radośnie nieznajoma, zwracając na siebie uwagę zebranych w środku osób. — Mój narzeczony to taki głuptas, pomylił godziny, przyjechał po mnie za wcześnie, czyż to nie urocze? — spytała właścicielkę, która bardzo szybko pojawiła się obok nich.

Mama wpatrywała się uparcie w Aleksandra, a dłonie zaciskała w pięści, z trudem powstrzymując się od jakiegoś komentarza. Dotarło do niej wtedy, że jej ulubieniec wcale nie był tak nieskazitelny, jak wszyscy myśleliśmy. Minęło raptem ledwo kilka miesięcy od naszego rozstania.

Kto tak w krótkim czasie układał sobie na nowo życie?

Ironiczne było, że sama dokładnie tak postąpiłam. Wprawdzie zaczęło się od układu i tym początkowo miało być moje małżeństwo, ale nieliczni o tym wiedzieli. Właściwie tylko ja, Theodore i Ada. Czy mogłam mieć do niego o to jakieś pretensje? Każde z nas ruszyło dalej.

Przełknęłam cicho ślinę i starłam pospiesznie z policzka zdradziecką łzę, która uciekła z mojego oka.

Nie zdążyłam zareagować, Ada pociągnęła mnie w głąb przymierzalni i mocno objęła, dłonią gładząc tył mojej głowy.

— Aniołku, nie warto — powtórzyła.

I nie byłam pewna, czy przekonywała mnie, czy samą siebie.

Miałam całe mnóstwo wątpliwości dotyczących tego, czy powinnam rozmawiać z Aleksandrem. W tamtym momencie, chociaż wydawało mi się, że to było irracjonalne i przeczyło moim wcześniejszym przekonaniom, zyskałam pewność, że tak.

Musiałam mu wszystko wygarnąć.

Z premedytacją okłamał Mateusza i sprawił, że mój przyjaciel zasiał te wątpliwości we mnie. Zwątpiłam w uczucie, którym darzyłam Theo, tylko dlatego, że on tego chciał. Bo tak miał kaprys. Nic więcej.

Jak na dłoni, wyraźnie było widać, że mu na mnie nie zależało ani wcześniej, ani wtedy.

— Pomóż mi, muszę to z siebie zdjąć. I zajmij czymś mamę, na pewno jest w szoku — poprosiłam, przytomniejąc.

Mogło pękać mi serce miliony razy, ale nie chciałam, by ktokolwiek musiał na to patrzeć. Nawet moja osoba, która znała mnie lepiej, niż ktokolwiek.

Zacisnęłam zęby i skupiłam się na tym, by nie rozsypać się do końca. Adrianna rozpięła guziczki i pomogła mi zdjąć suknię.

Odwiesiła ją, a ja ubrałam się w międzyczasie we własne ubrania. Liczyłam na to, że przyjaciółka poradzi sobie z moją matką. Nie miałam siły, by zmuszać ją do wyjścia.

Wraz z Adą wróciłyśmy na główną salę i przeżyłyśmy szok.

Aleksander, blady niczym ściana, słuchał, jak moja matka opowiadała jego narzeczonej o wymarzonej sukni, którą odnalazłam w salonie. Polecała go.

I nie wiem, które z nas było w większym szoku, aczkolwiek mogłam to zrozumieć. Wiedziała, że kochałam Theo, że Olek był dla mnie przeszłością, więc po pierwszym zaskoczeniu, powróciła do bycia sobą. Nie spodziewałam się tego, ale odetchnęłam z ulgą, powoli wypuszczając wstrzymywane powietrze.

Nie chciałam być powodem wybuchu awantury w salonie sukien ślubnych.

— Jesteśmy gotowe, wpadniemy po suknię tuż przed ślubem. Wszystko załatwione, tak? Możemy już się zbierać? — Adrianna pierwsza wpadła na to, by się odezwać i nas stąd wyrwać.

Nie wiedziałam, czy potrafiłabym zapanować nad drżeniem własnego głosu, więc byłam jej naprawdę wdzięczna za interwencję oraz za to, że nie usłyszałam od niej, a nie mówiłam. Miała do tego pełne prawo. Raptem dzień wcześniej tłumaczyła mi, że Aleksander nie był wart nawet sekundy moich myśli.

Nie pomyliła się.

— Oczywiście, oczywiście, zgodnie z umową. Widzimy się pod koniec kwietnia — zapewniła kobieta, posyłając w naszym kierunku szeroki uśmiech.

— Dziękujemy i do zobaczenia. — Ada sięgnęła po nasze płaszcze. Oddała jeden mi, drugi mojej matce i sama zajęła się ubieraniem.

Wymieniłyśmy jeszcze kilka uprzejmości z kobietą i udałyśmy się do drzwi. Nie było to dla mnie łatwe, ale udawałam, że wcale nie zauważam Aleksandra, którego własna narzeczona nie odstępowała na krok.

Nawet jeśli miałam jakiekolwiek wątpliwości, chociaż przez moment, wielki diament na jej palcu, skutecznie mnie ich pozbawił. Zwłaszcza, że jeszcze kilka miesięcy wcześniej, to ja nosiłam go na palcu.

Drań.

— A, maleńka, przemyśl to, słaby z niego materiał na męża. Jako najlepsza przyjaciółka jego byłej narzeczonej, dobrze ci radzę. Lubi dużo mówić, ale niewiele robi — podsumowała Adrianna, nie pozbawiając się tej przyjemności, by wbić ostatnią szpilkę Olkowi.

Wyszłyśmy na zewnątrz, a ja spojrzałam na nią z niedowierzaniem, słysząc tylko za sobą słowa mężczyzny, który prosił, bym zaczekała.

Zamierzałam się z nim skonfrontować, ale na pewno nie przy mamie, nie przy Adzie i nie przy świadkach.

  To musiało poczekać.






2460 słów.

Dobry wieczór. Niemalże 99 % z Was kocham i chciałabym podziękować za te słowa wsparcia i cudowne komentarze, mam nadzieję, że i tutaj ich trochę zostawicie. Ci, którzy uważają mnie za infantylnego, obrażającego się autora, nie trzymam na siłę. Nie wymagam wiele. Tylko szacunku do mnie i mojej pracy. Jeśli ktokolwiek zechce napisać mi kiedykolwiek: kiedy next, to proszę, niech lepiej nic nie pisze. Mam nadzieję, że na taki kompromis możemy iść, bo jeśli nie, wyciągnę wnioski i najpewniej Cecylia zniknie, bo mogę to zrobić. Kocham Was, pozdrawiam tych, którzy zasłużyli i nie pozdrawiam reszty, która po prostu nie rozumie.

Aaa i jest sprawa. Napisał do mnie pewien chłopak, sprawdziłam go. Mądrze pisze, zaprasza wszystkich na swojego bloga. Można tam znaleźć sporo wskazówek dotyczących pisania. A i proponuje nawet korekty tekstów, jakby ktoś był zainteresowany.

Link zostawię również w komentarzu do rozdziału:

https://fajkiiokladki.com/

To by było na tyle. Wiem, że groziłam, że wrócę w Marcu, ale ja nie potrafię karać niewinnych. Mam nadzieję, że nie będę musiała znowu się denerwować.
Całuski! 

J


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro