32.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

            Przetarłam dłońmi twarz, biorąc przy okazji głęboki wdech. Drżałam i nie potrafiłam odzyskać kontroli nad własnym ciałem. Opuściłam samolot i dotarłam na lotnisko, w dłoni trzymając rączkę walizki, krocząc przed siebie, w doskonale znanym mi kierunku. Cieszyłam się, że ludzie dookoła, nie zwracali na moje zachowanie uwagi. Każdy był zbyt zajęty sobą, by dostrzec, że obok znajduje się wielka kupa nieszczęścia.

    Przetrwanie ostatnich dwudziestu czterech godzin graniczyło z cudem, ale dzięki pomocy Adrianny mi się udało. Przekonała mamę, że kiepsko się czuje i potrzebuje mojej pomocy. Stek bzdur w jej ustach brzmiał na tyle wiarygodnie, że moja rodzicielka nam odpuściła, nie podejrzewając nic.

    Rozlatywałam się wtedy w drobny mak, więc nie kontrolowałam sytuacji i pozwoliłam przyjaciółce na działanie. Odczuwałam tylko wielką wdzięczność względem niej. Wzięła na siebie wszystko, bo ja nie potrafiłam udawać, że nic się nie stało. Jednocześnie nie umiałam przyznać się, że w myślach miałam tak wielki mętlik z powodu Aleksandra.

    Spodziewałam się wszystkiego, nawet tego, że ruszył dalej i kogoś miał. Nie sądziłam jednak, że mogłoby być w jego życiu, aż tak poważnie. Nie podejrzewałam, że pierścionek, który miał należeć do mnie na zawsze, wyląduje na serdecznym palcu innej kobiety. Bolała mnie jego zdrada. Jego kłamstwa. I świadomość, że Adrianna miała rację.

    Aleksander Serafin był patentowanym dupkiem i kłamcą.

    Przyjaciółka nie pozwoliła mi się rozpaść, trwała przy moim boku i przypomniała mi, że miałam zobowiązania, które nie mogły poczekać. Ogarnęła mnie, dostarczyła na lotnisko i wpakowała w samolot, zapewniając, że spotkanie z narzeczonym mi pomoże. Nie miałam co do tego pewności, ale chciałam wierzyć, że miała rację.

    Wzięłam kolejny wdech, zerkając na nadgarstek, na którym znajdował się zegarek. Nie było wcale późno, bo dochodziła dopiero szesnasta, ale byłam wyczerpana.

    Pół nocy spędziłam na płaczu. To było silniejsze ode mnie. Ada nie krytykowała. Trwała przy moim boku, gładziła mnie po włosach i pozwalała na to, ponieważ rozumiała, że musiałam wyrzucić z siebie cały żal.

    Udawałam, że byłam skałą, ale tak naprawdę miałam już zbyt wiele skaz i rys, by pozostać nietkniętą.

— Łobuzie. — Usłyszałam znajomy głos, więc zatrzymałam się w miejscu, unosząc wzrok.

    Bez problemu dostrzegłam mężczyznę, czekającego na mnie.

    Standardowo miał na sobie drogi, markowy garnitur, który leżał na nim niczym druga skóra. Stał, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie i mnie obserwował.

    Powoli wypuściłam powietrze spomiędzy warg i puściłam rączkę walizki. Pokonałam dzielącą nas odległość w kilku krokach i rzuciłam się mu w ramiona. Odetchnęłam z ulgą. Przytuliłam policzek do jego szyi, wdychając znajomy i jakże kojący zapach. Potrzebowałam tego. Bliskości i pewności, że mój świat był cały, że wcale się nie zawalił.

    Adrianna miała rację. Sam jego widok sprawił, że poczułam się nieznacznie lepiej. Brakowało mi go, tęskniłam za nim, ale świadomość tego dotarła do mnie, dopiero gdy ponownie go ujrzałam.

    Zacisnęłam mocno powieki, kurczowo obejmując dłońmi jego kark.

— Łobuzie — powtórzył z troską. — Wszystko w porządku? — zapytał, lokując dłonie na dole moich pleców.

    Dopiero po chwili przełożył jedną z nich na tył mojej głowy i ucałował moją skroń, dosłownie na moment poluźniając uścisk. Zdecydował się nawet na podniesienie mnie. Chwilę kołysał się ze mną w ramionach, jakby chciał tym sposobem poprawić mi samopoczucie. Zdecydowanie mu się to udało.

    Odstawił mnie i przesunął palcami po moim policzku, bacznie  się we mnie wpatrując. W kącikach jego ust majaczył niegrzeczny uśmieszek. Zgarnął włosy, które opadły mi na twarz i założył je za moje ucho, a następnie położył dłonie na moich biodrach.

— Tęskniłam za tobą — wyznałam, decydując się odezwać.

    Theodore nie powiedział nic. Pochylił się nade mną, delikatnie obejmując moje wargi swoimi.  Złożył na nich lekki pocałunek, w którym była jednak nutka nachalnej namiętności.

    Wystarczyło kilka sekund, żebym całkowicie zatraciła się w miękkich ustach mężczyzny.

    Powoli przesunął dłonie w górę. Jedną zatrzymał ponownie na moim policzku, a palcem wskazującym drugiej, delikatnie uniósł mój podbródek, pogłębiając pocałunek w końcowej fazie.

    Oderwaliśmy się od siebie, a jego dłonie wróciły na mój pas. Skończyło się nasze małe przedstawienie, ale fajerwerki w mojej głowie dalej tłukły się niemiłosiernie.

    Kilka sekund zajęło mi przypomnienie sobie, że znajdowaliśmy się na lotnisku, wśród mnóstwa innych ludzi, którzy niekoniecznie chcieli to oglądać. Tak łatwo było się przy nim zatracić.

— Tęskniłem za tobą — powtórzył za mną, sprawiając tym samym, że mimowolnie się uśmiechnęłam. — Chodź, zabiorę cię do domu. Za kilka godzin nasze przyjęcie, a ty na pewno musisz odpocząć, chodź — poprosił.

    Jedną ręką złapał moją dłoń, a drugą rączkę walizki, którą porzuciłam i skierował się w stronę parkingu, gdzie zostawił samochód.

    Pokiwałam głową, wzdychając. Byłam wyczerpana, ale nie miało to żadnego związku z długością podróży i ilością obowiązków. Nie. Chodziło o emocję i ich nadmiar. Uciekałam od jednych do kolejnych. W Polsce przerażała mnie wizja poznania prawdy i ostatecznej konfrontacji z Aleksandrem, a w Stanach, cóż, czułam na sobie ciężar tajemnicy matki narzeczonego.

    Kątem oka zerknęłam na niego, pozwalając mu się prowadzić. Milczeliśmy, ale nie był to rodzaj ciszy, który przeszkadzał. Nie.

    Biłam się ze swoimi myślami przez kolejne kilkadziesiąt minut, które poświęciliśmy na dotarcie do mieszkania. Odpowiadałam monosylabami na wszelkie pytania Theo i wgapiałam się w boczną szybę, dręcząc się.

    Chciałam móc mu wszystko powiedzieć, wyrzucić to z siebie, ale z drugiej strony, byłby to czysty egoizm. To Julia musiała powiedzieć prawdę, nie ja. Powinnam jednak przyznać, że spotkałam się z Olkiem i planowałam zrobić to ponownie, nawet jeśli kolejny raz narażę swoje obolałe serce na ciosy. Potrzebowałam zakończenia.

— Na co masz ochotę? — spytał Theodore, odstawiając moją walizkę do sypialni. — Kąpiel? Drzemka? — wyliczał, zatrzymując się tuż przede mną.

    Skrzyżował ze sobą nasze spojrzenia, opierając dłonie na moich biodrach. Przytulił mnie.

— Alkohol, dużo alkoholu — przyznałam szczerze, przykładając czoło do jego piersi, przymykając powieki. — Chciałabym mieć to już za sobą, przygotowania, przyjęcia, ślub. Nigdy nie sądziłam, że to może być tak wyczerpujące. — Nie kłamałam.

    Wprawdzie zwaliłam większą część obowiązków na inne osoby, jednak wciąż pozostawało wiele decyzji do podjęcia, do których nie miałam głowy.  Zdałam sobie sprawę, że urządzenie przyjęcia weselnego wcale nie było tak proste, jak mogłoby się wydawać. Dodatkowo wciąż słyszałam oczekiwania, które napływały z różnych stron. Wszyscy domniemywali, że szykuje się impreza roku, a ja czułam, jak powoli wszystko wymyka się z moich rąk. Nad niczym już nie panowałam.

— Zawsze możesz wypić drinka, gdy będziesz się szykować — zażartował, składając przy okazji pocałunek na mojej skroni.

— Wezmę prysznic, dobrze? — Oparłam dłonie na jego ramionach i odchyliłam się nieco, by spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnęłam się lekko, powoli wypuszczając powietrze spomiędzy warg. — Muszę się odświeżyć.

— Wybierz wannę, przygotuje ci kąpiel, a później może kieliszek wina? Nie zaszkodzi ci — podsumował, pstrykając mnie palcem w nos. — Mamy jeszcze kilka godzin.

    Pokiwałam głową i cmoknęłam go prosto w usta, poszerzając uśmiech.

— Dziękuję, jesteś wielki. — Poklepałam go po policzku, mrużąc przy tym oczy.

    Odsunęłam się i pozwoliłam mu skierować się do łazienki. Ja udałam się do sypialni, gdzie zostawił moją walizkę. Kilka moich rzeczy znajdowało się w garderobie, ale zdecydowanie więcej brakowało. Odnalazłam zestaw bielizny oraz koszulę Theo, nie chcąc paradować po mieszkaniu w samej bieliźnie. Wprawdzie nie wstydziłam się mężczyzny, aczkolwiek czasami odnosiłam wrażenie, że po prostu rozbierał mnie wzrokiem. Pochlebiał mi tym i jednocześnie niepokoił.

    Wygrzebałam telefon z kieszeni, wysłałam wiadomość do przyjaciółki, zapewniając ją, że wszystko jest w porządku i rzuciłam urządzenie na łóżko.

    Kilka minut później leżałam już w wannie wypełnionej po brzegi wodą. Potrzebowałam tego, chociaż z drugiej strony przerażała mnie myśl, że mogłabym mieć czas na to, by analizować sytuację. Bałam się tego.

    Kiedyś słyszałam, że każda normalna panna młoda ma wątpliwości, które dopadają ją w szale przygotowań do ślubu. Chciałabym, by tak było. Wolałabym dręczyć się rzeczami, które związane były z najważniejszym dniem w życiu, niż z byłym partnerem. Zwłaszcza że ten okazał się być draniem.

    Na całe szczęście, nie na długo zostałam sama. Po chwili do łazienki wszedł Theo, w dłoni trzymając kieliszek z winem, który mi podał. I przysiadł na brzegu wanny, uśmiechając się do mnie niegrzecznie.

    Normalnie nawrzeszczałabym na niego za to jawne przekraczanie granic, ale otaczała mnie piana, która zasłaniała dosłownie wszystko.

— Dziękuję. — Odebrałam od niego alkohol i od razu upiłam mały łyk.

— Uprzedzając twoje pytanie, ciocia podrzuciła twoją sukienkę kilka dni temu. Wisi w szafie — oznajmił, przesuwając palcami po swojej brodzie. — Muszę się golić? — zapytał, najpewniej wyczuwając pod nimi ostrość.

    Przekrzywiłam głowę i uśmiechnęłam się do niego. Zdołałam przyzwyczaić się do tego, że na jego twarzy zawsze widniał chociaż cień zarostu. A co ważniejsze, podobał mi się w takim wydaniu.

— Jeśli czujesz taką potrzebę to tak, jeśli nie to nie.

— Dyplomatycznie — podsumował, uśmiechając się pod nosem. — No nic, ty się mocz, a ja zajmę się kolacją. Jakieś specjalne zamówienia? — Podniósł się z miejsca, kierując w stronę drzwi.

— Zadowolę się czymś lekkim. Musli z jogurtem? — Spojrzałam na niego, przy okazji wykładając jedną ze stóp na brzeg wanny.

    Nie umknęło to uwadze Theo, który uważnie mi się przyglądał. Uśmiechnął się znacząco.

— Dlaczego sądzisz, że w mojej lodówce znajdzie się jogurt naturalny? — zakpił, wybuchając przy okazji gromkim śmiechem.

— Dlaczego pytasz, skoro nie jesteś w stanie zaspokoić moich zachcianek? — odbiłam pytanie, marszcząc przy tym nieznacznie nos.

— Wydaje ci się. Gdybyś mi tylko pozwoliła, chętnie zaspokoiłbym je wszystkie — oświadczył dwuznacznie, mrugając do mnie okiem.

    Nie czekał na moją reakcję i tak po prostu wyszedł w towarzystwie swojego śmiechu. Absurdalnie, ale jego zachowanie poprawiło moje samopoczucie.

    Powoli sączyłam wino, ciesząc się kąpielą. Z wody wyszłam dopiero, gdy ta stała się zbyt zimna, bym była w stanie w niej usiedzieć.

    Wciągnęłam koszulę mężczyzny na komplet bielizny i zapięłam w niej kilka strategicznych guzików. Nie miałam pewności ile czasu poświęciłam na relaks, ale wydawało mi się, że nie więcej niż godzinę.

    Theodore siedział w salonie, w fotelu, w dłoni trzymając plik kartek. Najpewniej przeglądał akta, czekając na mnie. Przyzwyczaiłam się już do jego pracoholizmu. W końcu bardzo szybko został wspólnikiem tytularnym w kancelarii i nie osiągnął tego, siedząc bezczynnie.

— Gdzie moja obiecana kolacja? — zapytałam, zatrzymując się w pół kroku. Oparłam się o ścianę i skrzyżowałam dłonie na wysokości klatki piersiowej.

    Wzrok Theo przesunął się po mojej sylwetce, uświadamiając mi tym samym, że przez mój gest, odkryłam nieco więcej ciała, niż zamierzałam. Zignorowałam to i nie zmieniłam pozycji.

— Czeka na ciebie. Chciałem tylko skończyć przeglądać akta i zamierzałem cię zawołać — odpowiedział, odkładając karki na blat stołu. Posłał w moim kierunku rozbawiony uśmiech. — Chodź. — Podniósł się i wyciągnął dłoń w moim kierunku, zachęcając mnie, bym się ruszyła.

    Chwyciłam jego dłoń i pozwoliłam zaciągnąć się do kuchni, gdzie na wyspie ustawiona była cała zastawa wraz z kilkoma, małymi, czerwonymi świeczkami. Przyjrzałam się temu i dopiero po chwili zauważyłam pudełko, w którym znajdowały się pierogi.

— Pierogi? — Podejrzliwie uniosłam brwi, rzucając mu pytające spojrzenie.

    Zaskoczył mnie.

— Nie byle jakie pierogi. Niedaleko otworzyła się polska knajpka. Twoje ulubione, ruskie — odpowiedział, odsuwając dla mnie stołek.

    Zajęłam miejsce, podczas gdy on sięgnął po danie, rozkładając je na nasze talerze. Zaśmiałam się cicho. Byłam szczęściarą. Wprawdzie wszystko to miało być tylko grą, ale nie żałowałam tego, że układ stał się prawdą.

— Kocham cię — wyznałam, celowo przeciągając samogłoski. Mój ton był pełen uwielbienia, na które mężczyzna ewidentnie sobie zasłużył.

— Wiem — podsumował, biorąc w rękę butelkę z winem. Najpewniej tą, z której wcześniej odlał mi nieco alkoholu. Rozlał ciecz do kieliszków i w końcu zajął swoje miejsce. — Korzystając z okazji, chciałbym ci coś podarować — dodał, wyciągając z kieszeni małe, prostokątne pudełeczko.

    Zmarszczyłam brwi, skupiając na nim wzrok.

— Z jakiej okazji? — spytałam podejrzliwie.

— Nie spędziliśmy razem Walentynek, ale kupiłem ci prezent — przyznał, uśmiechając się w swój charakterystyczny, nieco łobuzerski i chłopięcy sposób.

    W momencie w jego policzkach pojawiły się dołeczki, a ja jęknęłam cicho, uświadamiając sobie, że nic dla niego nie miałam.

—Theo — pisnęłam. — Ja...

— Cicho, daj mi powiedzieć do końca — poprosił, przerywając mi.

    Gestem dłoni nakazał mi milczenie, więc pokiwałam głową. Mężczyzna wziął głęboki wdech i otworzył pudełko, pokazując mi tym samym, co znajdowało się w środku. Na kremowej poduszeczce ułożony był piękny naszyjnik z zawieszką w kształcie klucza.

    Theo sięgnął po moją rękę i zacisnął na niej swoje palce, uśmiechając się do mnie szeroko.

— W erze, gdzie rządzą cyferki, kody i elektronika, chciałbym dać ci ten klucz — zaczął, wpatrując się wprost w moje oczy. — Klucz do mojego serca. Jedyny, oryginalny, bez kopii, dla ciebie i nikogo innego, ponieważ pokazałaś mi, że otwartość na miłość i drugą osobę to najważniejsze rzeczy w życiu — wyjaśnił, przesuwając prezent w moją stronę. — Kocham cię, Ce — dorzucił, przysuwając się do mnie.

    Zamrugałam gwałtownie powiekami, czując pod nimi znajome pieczenie, które zwiastowało nadejście łez. Jęknęłam cicho, orientując się, że nie byłam tego warta. Okłamywałam go. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, ale nie odezwałam się. Naprawdę w tej chwili żałowałam, że nie mogę być dla niego lepsza, mniej skomplikowana.

    Przymknęłam powieki, dostrzegając jak Theo się nachyla nade mną. Palcem wskazującym i kciukiem delikatnie uchwycił moją brodę, nakierowując na siebie nasze usta. Złożył na nich czuły pocałunek i wrócił do poprzedniej pozycji.

— Kocham cię, Theo — powtórzyłam po nim, uśmiechając się do niego radośnie.

    Byłam szczęśliwa i obraz ten zasłaniała wizja kłamstw, którymi go karmiłam.



    2130 słów
    Dziękuję Ci za to, że zawsze miałeś dla mnie czas.
    Cholernie tęsknię, Tato.

   

   

   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro