36.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                       Ryzyko. Nie każdy lubił je podejmować, ale ja należałam do osób, które często balansowały na jego granicy. Miałam świadomość, że rozmowa z Aleksandrem wiązała się z pewnym niebezpieczeństwem, ponieważ jeśli go wysłucham, nie będzie już odwrotu.

    Słowa padną, zostaną wypowiedziane, a ja poznam prawdę, która mogła być jednym wielkim kłamstwem. Liczyłam się z tym, że mój były narzeczony, nie zawsze był wzorem wszelkich cnót. Zdecydowanie nie należał też do grupy szczerych osób, co odkryłam wraz z upływem czasu.

    Westchnęłam ciężko, rejestrując kolejną nazwę przystanku. W salonie spędziłam dosłownie kilkanaście minut. Zapłaciłam ostatnią część kwoty za sukienkę i oddałam ją mamie. A rodzicielkę Benjaminowi, który bez słowa sprzeciwu zobowiązał się podrzucić ją do domu. Byłam mu za to wdzięczna, ponieważ nie miałam, aż tyle siły, by kolejne kilka godzin udawać szczęśliwą.

    Kochałam Theodore'a, całą sobą, a jednocześnie nie mogłam pozbyć się z myśli słów Aleksandra. Chciałam poznać prawdę i skończyć to raz na zawsze. Nie wierzyłam w to, że Theo był jakimś potworem, ale mimo wszystko pragnęłam odkryć, skąd takie wnioski u mężczyzny, z którym związana byłam kilka lat.

    Potrząsnęłam głową, słysząc charakterystyczny dźwięk otwierania drzwi w tramwaju, który otrzeźwił mnie na tyle, że zauważyłam, gdzie się znajdowałam.

    Pospiesznie podniosłam się z miejsca i wyskoczyłam w ostatniej chwili z pojazdu, potrącając po drodze grupkę jakichś nastolatków. Przeprosiłam, uśmiechnęłam się lekko, zauważając ich uśmieszki i poprawiłam na ramieniu torebkę, kierując się od razu we właściwą stronę.

    Nie było to najrozsądniejsze, ale nie chciałam tracić czasu, dlatego postanowiłam odwiedzić Olka w pracy. Miałam świadomość, że mogło go nie być w biurze, ale musiałam to sprawdzić. I nie chciałam do niego dzwonić, by dać mu satysfakcję, że wzbudził moje zainteresowanie.

    Droga na miejsce powinna zająć mi góra kilka minut, ale ciągnęła mi się niemiłosiernie, ponieważ chciałam i nie chciałam tam iść. Dlatego straciłam na nią jakieś dwadzieścia minut, analizując w głowie wszystkie za i przeciw.

    Więcej argumentów potwierdzało tezę, że ta rozmowa to idiotyczny pomysł, ale nie byłabym sobą, gdybym tego nie zignorowała.

    Nacisnęłam przycisk od domofonu, nie łudząc się, że kod nadal jest ten sam i odczekałam dosłownie chwilę, nim usłyszałam charakterystyczny brzęk. Chwyciłam za klamkę i pociągnęłam drzwi, wchodząc do środka. Nie czekałam na windę, ponieważ to nie miało sensu. Biuro firmy przewozowej, która należała do wuja Aleksandra, znajdowało się na pierwszym piętrze.

— Dzień dobry — usłyszałam od razu po przekroczeniu jego progu.

    I jak szybko Nadia zaczęła mówić, równie szybko zamknęła usta, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem.

    W pewnym okresie mojego życia bywałam w tym miejscu przynajmniej raz w miesiącu, ale miałam pewność, że kobieta wiedziała o naszym rozstaniu.

— Cześć, Nadia — powiedziałam wesoło, posyłając w jej kierunku słodki, przyjazny uśmiech.

    Nic do niej nie miałam, zawsze była dla mnie wyjątkowo miła, zwłaszcza w okresie, gdy byłam związana z jej szefem.

— Cecylia — wymamrotała, powoli dochodząc do siebie. — Cześć.

    Odłożyła na bok długopis, który trzymała w dłoni i podniosła się z miejsca, zatrzymując się jednak po dwóch krokach, niepewna, co powinna zrobić dalej.

— Wiem, że nie byłam umówiona, ale chciałabym spotkać się z Aleksandrem, jest u siebie? — spytałam, rozglądając się dookoła.

    Drzwi do gabinetu szefa były zamknięte i nie dochodziły zza nich żadne dźwięki, ale to nie oznaczało jeszcze, że nikogo nie było. Zazwyczaj Olek pracował przy dźwiękach muzyki, ale i to mogło się zmienić w ciągu ostatnich miesięcy.

— Wyszedł wcześniej, bo... miał, był umówiony z... no. — odpowiedziała nieco chaotycznie, jakby nie chciała zagłębiać się w szczegóły.

    Pokiwałam głową, przyjmując do wiadomości tę informację.

— Wyszedł z nią, prawda? — zapytałam od razu, pojmując, co takiego miała na myśli. — Z narzeczoną, wiem, że ją ma — dodałam, tłumacząc.

    Odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się nieznacznie, jakby cieszyła się, że jednak nie zdradziła mi zbyt wiele.

— Tak — potwierdziła.

— A mogłabyś zadzwonić do niego i umówić mnie z nim? Ale nie mówiąc, że to ze mną? — zaproponowałam, mając nadzieję, że kobieta mi nie odmówi. Jej mina jednak sugerowała, że podejrzewała mnie o mocne uderzenie się w głowę. — Próbował się ze mną ostatnio spotkać, ale nie byłam najmilsza. Znasz go, może odmówić dla samej zasady, by utrzeć mi nosa.

    Pokiwała głową i uśmiechnęła się pod nosem, najwyraźniej pamiętając, że jeszcze za czasów naszego związku często tak ze sobą igraliśmy.

— Oczywiście, zadzwonię — odpowiedziała i cofnęła się, by sięgnąć po telefon.

    Posłałam jej wdzięczny uśmiech, słysząc przy okazji dźwięk własnej komórki. Zerknęłam na wyświetlacz, chcąc zobaczyć, kto próbował się ze mną skontaktować.

    McBoski.

    Przełknęłam cicho ślinę, dosłownie przez ułamek sekundy rozważając opcję odrzucenia połączenia. Na całe szczęście szybko się opamiętałam. Gestem głowy wskazałam Nadii telefon, informując ją tym samym, że muszę odebrać i wyszłam na korytarz, nie chcąc jej przeszkadzać.

— Automatyczna sekretarka panny Ruteckiej, słucham? — rzuciłam, przykładając komórkę do ucha.

—Musiałbym cię nie znać, by wierzyć, że masz automatyczną sekretarkę, łobuzie — skomentował z rozbawieniem. — Tęskniłaś?

— Jeśli tracisz majątek, by mnie o to zapytać, zacznę rozważać opcję rozwodu — sarknęłam, nie mogąc się powstrzymać.

— Najpierw musisz za mnie wyjść — odparł. — A nie, czekaj, wychodzisz za mnie w sobotę. Dlatego dzwonię.

— Tak? By mi przypomnieć? Czy chcesz upewnić się, że nie zamierzam uciec? — spytałam, uśmiechając się złośliwie pod nosem.

    Nie mógł zauważyć tego gestu, ale i tak mnie to bawiło.

— Nie. By poinformować cię, że plany się nieco zmieniły i przylecę dopiero w czwartek. Przepraszam, ale nie mogę wyrwać się wcześniej.

— Wybaczam, lepszy czwartek, niż sobota — podsumowałam.

    Rozumiałam to, że dla niego wzięcie urlopu było nieco bardziej problematyczne, niż u mnie. Wprawdzie był partnerem tytularnym, ale to nie zmieniało faktu, że praktycznie mieszkał w pracy. A planowaliśmy zniknąć na dwa tygodnie, ponieważ tydzień mieliśmy spędzić na podróży poślubnej i kolejny na przeprowadzce do domu, który wspólnie wybraliśmy.

— Co robisz?

— Czekam na Aleksandra, koniecznie chciał ze mną porozmawiać, więc...

— Cholera — przerwał mi. — Cecylio, nie rób tego, nie teraz  — poprosił.

    I gdybym znała go krócej, zignorowałabym ton jego wypowiedzi, ale nutka niepokoju, która wkradła się do jego tonu, mi nie umknęła.

    Skrzywiłam się.

— Chcesz mi o czymś powiedzieć? — zapytałam, a w mojej głowie na nowo odtworzyły się słowa Aleksandra.

— Cecylio, na litość boską, ten człowiek jest nieobliczalny, to wszystko. Nie chcę, by znowu namieszał ci w głowie, nie kilka dni przed ślubem i nie, gdy nie mogę tego naprawić! — oznajmił nieco głośniej, niż zamierzał, przez co zdradził swoje zdenerwowanie.

    Utwierdził mnie w przekonaniu, że powinnam jednak porozmawiać z byłym.

— Kocham cię, muszę kończyć, pa — zakończyłam, nie chcąc wdawać się z nim w zbędne dyskusje.

    Dosłownie po chwili na ekranie na nowo pojawiła się informacja, że Theo próbuje się do mnie dodzwonić. Odrzuciłam połączenie, wyciszyłam dźwięki i wróciłam do sekretariatu.

    Nadia od razu na mnie spojrzała, uśmiechając się niewinnie.

— Nie specjalnie, ale wymknęło mi się, że to ty chcesz się z nim spotkać. Szef kazał przekazać, że jest u siebie i na ciebie czeka — przekazała, bawiąc się długopisem.

    Wygięłam nieznacznie kąciki ust i przytaknęłam na jej słowa ruchem głowy. To była gra, a ja mogłam się jej podjąć, albo się wycofać.

    Nie byłam tchórzem.

— Nadia, dziękuję — uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie. — Do zobaczenia, miłego popołudnia — dodałam, wycofując się.

— Miło było cię zobaczyć, poważnie, pa. I wzajemnie — dorzuciła, machając do mnie.

    Minęło kilka miesięcy, ale nadal doskonale pamiętałam jego adres. Tym razem jednak skorzystałam z usług kierowcy i wezwałam Ubera. Denerwowałam się i podejrzewałam, że słowa Aleksandra wcale mi się nie spodobają. Mimo to chciałam je usłyszeć.

    Z łatwością można było zasiać w kimś niepokój i Olek doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dużo gorzej przychodziło naprawienie szkód, które nim się wyrządziło.

    Zadzwoniłam na domofon, dosłownie chwilę czekając pod klatką. Aleksander nie fatygował się w zbędne zagrania i po prostu otworzył, nie pytając nawet o moją tożsamość.

    Spodziewał się mnie. Znał mnie na tyle dobrze i miał pewność, że pojawię się u niego naprawdę szybko.

    Windą wjechałam na właściwe piętro, Olek czekał w progu, uśmiechając się z satysfakcją. Powstrzymałam się od wywrócenia oczami. Jego zachowanie irytowało mnie już z odległości. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam przed siebie.

— Cecylio, skłamałbym, gdybym powiedział, że się ciebie nie spodziewałem — oznajmił, gestem dłoni wskazując mi kierunek.

    Przepuścił mnie przodem. Zdjęłam ze stóp botki, odłożyłam torebkę na półkę i weszłam w głąb mieszkania.

    Niewiele się tam zmieniło, nadal było duże, jasne i urządzone w minimalistycznym stylu. Zniknęły jedynie nasze wspólnie zdjęcia, które kiedyś zajmowały niemalże całą ścianę w salonie.

— Nie przyszłam tu, by słuchać kłamstw — zauważyłam po chwili, przypominając sobie, że nie skomentowałam jego słów.

— Przyszłaś po prawdę, która należy ci się od dawna — przyznał, uśmiechając się złośliwie.

    Zmarszczyłam brwi, rzucając mu pełne politowania spojrzenie.

— Miałeś tyle miesięcy na tę pieprzoną prawdę, a chcesz o niej mówić kilka dni przed moim ślubem. Przypadek? Nie sądzę — skwitowałam, nie potrafiąc zapanować nad wrogością mojego głosu.

— Oj, koti, koti — zaśmiał się, kręcąc głową.

— Mówiłam ci już, nie nazywaj mnie tak — upomniałam go.

    Już za czasów naszego związku doprowadzał mnie do szewskiej pasji tym określeniem.

— W porządku — skapitulował, unosząc dłonie w obronnym geście. — Kawa? Herbata? Sok? Woda...

— Nie przyszłam tu w celach towarzyskich, mów, co masz do powiedzenia i skończmy ten cyrk — warknęłam.

    Powinnam nad sobą panować i nie zdradzać zdenerwowania, ale przy Olku uruchamiały mi się całe pokłady wredności.

    Kiedyś było inaczej, ale wtedy łudziłam się, że łączyła nas miłość. Prędzej nas dzieliła, ale nie chciałam tego analizować.

— W porządku, usiądź, proszę. — Wskazał na kanapę. — To będzie długa historia.

    Wybrałam fotel. Usiadłam w nim i uśmiechnęłam się niewinnie, zauważając grymas niezadowolenia na jego twarzy. Nie zamierzałam być blisko niego, przynajmniej na taki dystans mogłam sobie pozwolić. Potrzebowałam tego, by się skupić. Wprawdzie moje serce nie wariowało z jego powodu, ale potrafił wyprowadzić mnie z równowagi w trymiga.

— Wiesz, że nie obchodzi mnie twoja historia, chcę tylko faktów, które potwierdzają bestialstwo mojego mężczyzny — poprosiłam, celowo wbijając mu przysłowiową szpilę, używając ostatniego stwierdzenia.

    Bardzo długo chełpił się tym, że to on nim był, że należeliśmy do siebie. W teorii, w praktyce okazało się to stekiem bzdur.

— Przykro mi, ale musisz wysłuchać całości, by zrozumieć, że Theodore wcale nie jest aniołem — odparł, pocierając o siebie swoje dłonie.

    Wcześniej usiadł w rogu kanapy, skupiając na mnie całą swoją uwagę.

    Nie chciałam spędzać z nim zbyt wiele czasu, ale musiałam usłyszeć to, co miał do powiedzenia, więc pokiwałam głową, wyrażając zgodę.

    Nie zgadzałam się z jego teorią, ale, by ją obalić, powinnam ją wcześniej poznać.

— Mów, zamieniam się w słuch — ponagliłam go.

— Jakiś rok temu dowiedziałem się, że moi rodzice, nie byli moimi rodzicami, a wujostwem. Absurdalne, ale moim biologicznym ojcem okazał się człowiek, którego cała rodzina uznała za czarną owcę. Opowiadałem ci kiedyś o wujku Klemensie, prawda? — Spojrzał na mnie, czekając na potwierdzenie.

    Współczułam mu. Takie nowiny zawsze były bolesne, niezależnie od wieku. Wierzyłam w to.

— Ten od przekrętów, naginania prawa i machlojek, które sprawiły, że własny ojciec go wydziedziczył? — odpowiedziałam pytaniem na pytanie, szukając w pamięci informacji.

    O ile się nie myliłam, początkowo Klemens miał opinię złotego chłopca, co uległo zmianie z czasem. Później Aleksander wspomniał o wielkiej awanturze, która sprawiła, że odszedł on, porzucając rodzinę. Miało to związek ze słowami ojca, który wręcz wyrzekł się syna.

— Tak. Wychodzi na to, że zrobił w życiu coś dobrego. Wpadł z jakąś nikomu nieznaną kobietą, zmusił ją do urodzenia, a później oddał mnie własnemu bratu, który miał problem z płodnością. On pozbył się problemu, oni zyskali dziedzica — kontynuował trochę zbyt bezosobowo.

    Nie podejrzewałam go jednak o brak emocji w tej sprawie, raczej o pogodzenie się z takim losem. Jego rodzice byli naprawdę wspaniali, przynajmniej tak słyszałam. Jedyny problem polegał na tym, że zginęli, gdy był nastolatkiem i opiekę nad nim przejął drugi wujek; Krzysztof.

— Przykro mi, naprawdę, ale nadal nie rozumiem związku z czymkolwiek, co dotyczyłoby mnie — zauważyłam, rozkładając bezradnie ręce.

— Zawsze byłaś niecierpliwa — skomentował, ale widząc mój morderczy wzrok, uciszył się. — Chwilę przed tym, nim się rozstaliśmy...

— Nim mnie rzuciłeś bez słowa — wtrąciłam, nie mogąc się oprzeć.

— Pojawił się mój ojciec, Klemens — dokończył, ignorując moją uszczypliwość. — Okazał się bogatym gościem, który zmądrzał i szukał ze mną kontaktu. Jakoś tak wyszło, że, pozwoliłem mu na zbyt wiele. Właściwie zmusił mnie do tego, bym cię rzucił, Cecylio. Zostawiając cię, zyskałem możliwości. Mogłem wejść do jego świata, do jego życia, odzyskać ojca, musisz zrozumieć, że wcale nie miałem wyboru i...

— Pieprzenie — przerwałam mu, kręcąc z niedowierzaniem głową. — To nie ma sensu!

— Ma, ponieważ ojciec chciał poszerzyć swoje wpływy, umocnić je i zaproponował mi ślub.

— Na litość boską. — Podniosłam się z miejsca, machając energicznie dłońmi. — Pojebało cię, naprawdę, jeśli sądzisz, że w to uwierzę. Ślub dla wpływów? Średniowiecze? Poważnie? — Wybuchnęłam śmiechem, nie potrafiąc nad tym zapanować. — Chciałam usłyszeć jakąś gówno prawdę o moim narzeczonym, a nie historię twojego życia, która zupełnie mnie nie interesuje, bo skończyłam z tobą, wiesz? — dorzuciłam, kierując się do drzwi.

    Nie wierzyłam w to, ponieważ mój dawny pierścionek zaręczynowy tkwił na serdecznym palcu ciemnowłosej ślicznotki. Musiał oddać jej go dobrowolnie, a przecież mógł wybrać nowy, inny. Decydując się na ten, który należał do mnie, wymierzył mi potężny cios.

    Nie byliśmy ze sobą, nie zamierzałam już nigdy więcej pozwolić mu na powrót do mojego życia, ale pewne symbole miały znaczenie zawsze i niezmiennie te same.

    Aleksander zerwał się z kanapy, łapiąc mój nadgarstek, nie pozwalając mi wyjść.

— Nie wierzysz mi? — spytał z pretensją.

— Nawet jeśli to prawda, to udowadnia mi tylko, że nic dla ciebie nie znaczyłam, a to już wiem — podsumowałam nie bez złośliwości.

    Wyrwałam dłoń z jego uścisku, szarpiąc się i wznowiłam krok.

— Theodore o wszystkim wiedział — powiedział.

    Wmurowało mnie. Zastygłam niczym posąg i odwróciłam głowę, spoglądając na niego poprzez ramię. Przełknęłam cicho ślinę i po prostu stałam, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Serce zamarło w mojej klatce piersiowej, a tętno podskoczyło.

— Wiedział? — powtórzyłam cicho, niedowierzająco.

— Wykorzystał moment i odebrał mi ciebie. Wykorzystał to, że naiwnie wierzyłem w dobre intencje Klemensa — przyznał pewnie.

    Prychnęłam.

— Nawet jeśli to nadal dowodzi o tym, że mnie kochał. Nie zrobił nic złego — zauważyłam przytomnie, nie zamierzając tłumaczyć mu szczegółów związku z Theo.

    Początkowy układ zamienił się w miłość. Przynajmniej w moim wypadku. Nie chciałam mieć wątpliwości co do uczuć narzeczonego.

— Nie? Spytaj go o wendetę, którą prowadził przeciw mojemu ojcu? Zapytaj go, dlaczego oświadczył ci się dopiero teraz, a nie wcześniej? Zrobił wszystko, by pogrążyć moją rodzinę, ponieważ chciał zemsty — dorzucił, podchodząc do mnie.

    Wyminął mnie, zagradzając mi drogę i uśmiechnął się kpiąco, jakby naprawdę w to wszystko wierzył.

— Theo nie miał powodu, by się mścić, to nie ma sensu — oznajmiłam, nie zamierzając mu wierzyć.

— Świetnie — zakpił. — Ale spytaj go, niech mój szanowny braciszek w końcu powie prawdę.

    Zamrugałam gwałtownie powiekami, biorąc głęboki oddech. Nie wierzyłam mu. Całe moje ciało krzyczało, że nie powinnam.

— Kurwa, Cecylio, kocham cię, popełniłem kilka błędów, ale to zawsze byłaś i będziesz ty! — wykrzyczał, nie tracąc czasu, jakby wiedział, co zamierzałam zrobić. — Musisz zrozumieć, musisz mi wybaczyć, błagam...

    Nie skomentowałam jednak tego. Puściłam mimo uszu jego ostatnią uwagę i wybiegłam z jego mieszkania, jakby goniło mnie stado wilków, a w oczach szkliły mi się łzy.

    Kłamał.

    Musiał kłamać.





2449 słów
Misie, nie będę kłamać, liczę na spam!
Olek kłamie? Mówi prawdę?
Co myślicie o rozdziale? No, czekam, czekam!
Miałam nie dodawać jeszcze, ale FlameMegan doszła do wniosku, że jednak mogę. ♥️
Cecylia dobiega końca, został rozdział, może dwa, jeśli mnie poniesie i epilog, całuski!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro