i know things that you don't

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

。。。。。

— W naszym życiu skończyła się pewna era — stwierdził niezbyt odkrywczo Kuroo.

Leżeli na trawie w parku ukrytym na skraju miasta. Słońce prażyło nieznośnie i nic nie zapowiadało, by w najbliższym czasie życiodajny deszcz zamierzał się objawić zmęczonym upałem tokijczykom. Trawa była sucha i krótka, a mimo to łaskotała ich ciała, co dosyć irytowało Kenmę, który nawet nie zamierzał udawać, że cieszy się z przebywania na letnim, wcale nie świeżym powietrzu. Cholera jedna wie, jakim cudem Tetsurō udało się go wyciągnąć z domu.

Te wakacje niewiele się różniły od tych zeszłorocznych i jeszcze kilku poprzednich, które zawsze przebiegały praktycznie tak samo. Chodzili do tej samej części parku, której nie uczęszczało zbyt wiele ludzi i w której choć przez chwilę można było udawać, że nie żyje się ciągle w okropnym tłoku. Usunąć się na moment na zieloną trawę, wypłynąć z szarej, miejskiej masy. Popołudniami, gdy słońce przestawało bić tak nieznośnie po oczach, odbijali między sobą piłkę, chyba że temperatura przekroczyła próg, przy którym Kenma całkowicie odmawiał funkcjonowania. Rzecz jasna, nie spędzali wspólnie całego czasu. Były dni, kiedy rozgrywający wolał się zaszyć w samotności, przestawał odbierać telefony i odczytywać SMSy. A czasami to Kuroo wychodził z Bokuto i wracał dopiero późno, późno, wieczorem albo nawet w nocy. Później brunet jechał odwiedzić swoją rodzinę na prawie tydzień, a w międzyczasie Kenmę postanowił odwiedzić na parę dni Hinata. Co dziwniejsze, z propozycją wyszedł sam Kozume, oferując krewetce z Miyagi zwiedzenie miasta z niezbyt profesjonalnym przewodnikiem. Pierwszoklasista oczywiście się zgodził.

Jednak najważniejszym punktem ich corocznych ferii były zdecydowanie te trzy dni, kiedy pan Kozume zabierał panią Kozume na jakiś niezbyt ambitny wyjazd za miasto, by mogli choć przez chwilę pobyć wspólnie jak za czasów, gdy ich miłość dopiero rozkwitała niby wczesnowiosenne kwiaty śliwy.

Zaraz po ich wyjeździe do białego mieszkania wpadał roześmiany Tetsurō z torbą wypchaną kartami do gry, ich ulubioną planszówką, podejrzanymi ciastkami, które upiekła jego matka (swoją drogą, absolutnie uwielbiająca młodszego przyjaciela swojego syna) i innymi przedmiotami, w których przyniesieniu Kenma zazwyczaj nie widział sensu. Szczególnie, że Kuroo mieszkał naprawdę blisko, na upartego pięć minut rowerem.

Chłopak wkraczał do domu, przygotowany na sromotną porażkę w każdego rodzaju grze, ponieważ nie ukrywajmy, Kuroo mógł sobie być umysłem ścisłym i przyswajać te dziwne wzorki, liczby oraz literki z równań chemicznych w zastraszającym tempie, ba, nawet czerpać z tego jakąś chorą przyjemność!, ale to Kenma był z ich dwójki prawdziwym strategiem i bez względu, czy chodziło o rozgrywkę zręcznościową na konsoli, partię szachów, czy głupie rozłożenie pionków w chińczyku – Kuroo nie miał z nim szans.

Wakacje to był dla Kenmy czas prawdziwego oczyszczenia. Oczyszczenia dlatego, że miał przy sobie kogoś, kto ciągnął go do przodu, jednocześnie nie musząc się przymuszać do tych wszystkich czynności, których tak szczerze nienawidził. Zazwyczaj po zakończeniu roku szkolnego miał wrażenie, że jest całkowicie wyprutą z życia kukiełką rzuconą niedbale na deski wielkiego teatru. Nie czuł się na siłach, by samodzielnie wstać, otrzepać z kurzu, przeciwdziałać zmęczeniu. Zamiast tego ciągle spoczywał na tej samej brudnej ziemi, jak gdyby miniony rok nauki całkowicie go zużył. Jak gdyby wiedząc, że nie ma sensu starać się o poprawę, skoro za moment nastanie kolejny miesiąc, a następna sztuka życia pociągnie go za żyłki i zmusi do ponownego podrygiwania wśród bandy gałganów.

I pewnie zalegałby tak ciągle w tej swojej zimnej samotni, mając dom choć przez chwilę na własność, gdyby nie Kuroo.

Kuroo, który nigdy do niczego nie próbował go zmusić, a jedynie skutecznie motywował. Kuroo, który nie porzucił go dla znacznie atrakcyjniejszych w kontekście towarzyskim znajomych, mimo że przecież mógł, a zamiast tego trwał przy nim od lat. Kuroo, który nie stał nad nim i nie krzyczał, że powinien już od dawna stać gotowy do dalszego działania. Kuroo, który po prostu kładł się obok i sprawiał, że cisza przed burzą była wytchnieniem.

— Kiedy dokładnie się przeprowadzasz?

— Za piętnaście dni. Chyba pomożesz mi w układaniu książek, prawda? Nie zostawisz mnie z tą stertą samego, nie, Kenma?

Blondyn mruknął w odpowiedzi coś, co brzmiało jak mieszanka cierpiętniczego westchnienia i zgody.

— A to nie Bokuto miał ci pomóc z noszeniem pudeł?

Bokuto miał od początku semestru mieszkać razem z Kuroo w mieszkaniu, które dostał od rodziców za dobre świadectwo i z okazji osiemnastych urodzin i którego niestety nie byłby w stanie samodzielnie opłacić.

— Znasz go – w przenoszeniu pudeł może nawet się przyda, ale układaniem książek znudziłby się po maksymalnie trzech minutach.

W sumie racja, Kōtarō był przecież całkowitym przeciwieństwem wyciszonego Kenmy i wykonywanie danej czynności przez dłuższą chwilę doprowadzało go do białej gorączki.

Nie wyprowadzali się szczególnie daleko. W końcu druga strona miasta to nie druga strona kraju. A jednak Kenma czuł ten gorzki smak końca czegoś, co miało dla niego świętą wartość. Jak gdyby inne miejsca zamieszkania, szkoły i drużyny były w stanie przeciąć ich budowaną od lat złotą nić przyjaźni. A niczego nie bał się tak bardzo jak tego, że już nie długo jedynym, co mu pozostanie po Tetsurō, będą zagubione pod łóżkiem pionki od planszówek i album okrutnych sentymentów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro