i've met murdering folk

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

。。。。。

to nie ma już sensu
chyba nigdy nie miało
czy już mógłby mnie ktoś
usunąć z systemu?

Kuroo poruszył zdrętwiałą szyją, przez co jeszcze mocniej zakręciło mu się w głowie. Znajdujący się przed nim obraz lekko falował, a jeszcze przed momentem znajoma i lubiana piosenka przemieniła w irytujący bełkot. Oparł głowę o siedzenie sofy. W żadnym wypadku nie miał zamiaru podnieść się z tej salonowej podłogi znajomych i przenieść w jakieś odpowiedniejsze miejsce. Chociaż kilka kwadransów wcześniej wszyscy beztrosko kołysali się, trzymając w dłoniach kieliszki i metalowe puszki, teraz naprawdę nie miał na to siły.

Przygnębienie przyszło niespodziewanie i dosłownie zwaliło go z nóg. Albo może zrobił to alkohol? Bez większej różnicy. Co on w ogóle robił? Co on w ogóle robił na ziemi w salonie jakichś ludzi, z którymi przyjaźnił się Bokuto, nie on, w ten piątkowy wieczór? Co on robił w piątkowy wieczór pijany na ziemi, a nie na dywanie u swojego najlepszego przyjaciela? Nie, nie najlepszego przyjaciela. Jego najlepszy przyjaciel siedział (albo raczej bezwładnie zwisał?) na parapecie, parę metrów od niego, flirtując z jakąś studentką z wymiany, która głośno chichotała, jednocześnie zwijając skręta. Co on tam robił bez Kenmy? Bez swojego Kenmy?

00:45
kuroo: kenma?

Oczekiwanie. Kozume nie raz ignorował jego wiadomości albo nie odpisywał na nie przez długie godziny, dlaczego więc tym razem miało być inaczej? Przecież to by nic nie znaczyło. Może akurat udało mu się zasnąć (mało prawdopodobne, ale jednak). Albo nie widział wiadomości. Albo udawał, że ich nie widzi.

00:50
kenma: tak?

00:51
kuroo: chciałem ci po prostu powiedzieć dobranoc

W takich chwilach autokorekta okazywała się nie tak bzdurnym wynalazkiem, za jakie ją zazwyczaj uważał.

00:55
kenma: dobranoc

00:57
kuroo: dobranoc kenma

kuroo: wyślij się

kuroo: wyśpij

Żaden z nich nie miał tej nocy słodkich snów.

***

Ostatnim razem do szkoły Kenma zawędrował przed trzema dniami i to tylko i wyłącznie przez to, że dom zaczął niebezpiecznie brzęczeć mu w uszach. Niczym nieprzerywana cisza stopniowo wzbudzała w nim niepokój. Jak gdyby dryfował na oceanie od wielu dni, nie widząc chociażby najmniejszej chmurki zwiastującej burzę, i zaczął wierzyć, że oto dopłynął na koniec świata, na którym panuje wieczna samotność i nieskończenie zgryźliwe milczenie.

Choć nienawidził spędzanych w liceum godzin, w ten czwartkowy poranek ubrał się i wyszedł dobre dwie godziny przed pierwszym skrzeknięciem budzika.

Gdzie to żywe cierpienie?
Gdzie to katharsis?

W pewien sposób wejście wśród ludzi faktycznie okazało się oczyszczające. W pewien sposób tylko pogorszyło jego dosyć wątpliwe samopoczucie.  Mimo wszystko nieustanne krzyki, tupot i trzaski nie dały mu takiej ulgi, na jaką liczył, a zamiast tego spotęgowały obezwładniające zmęczenie. Po tym wszystkim trzeba było wrócić do siebie; nie wiedział, czy bardziej ucieszył się, słysząc ostatni dzwonek obwieszczający koniec lekcji, czy przeraził.

Z racji, że od początku roku szkolnego nie pojawiał się na treningach – przynależenie do drużyny, w której nie było Kuroo, nie miało dla niego najmniejszego sensu – wychodził znacznie wcześniej niż jeszcze w zeszłym roku, przez co miał więcej czasu na nic nierobienie. Nie wiedział, czy ta bezczynność bardziej go dobijała, czy właśnie trzymała w jako takich ryzach. W końcu naprawdę nie miał siły, by robić cokolwiek poza tymi drobnymi czynnościami, bez których przeżycie stawało się całkowicie niemożliwe.

Po przekręceniu klucza w zamku, nie nasłuchiwał tak jak kiedyś jakichkolwiek dźwięków przypominających o życiu. Od paru tygodni po prostu wchodził do tej kostnicy, ogólnie znanej jako dom, bardziej spodziewając się swądu gnijących ciał niż ludzkiego głosu.

Siedziała w fotelu. Nie widział jej od dwóch dni, bo obydwoje starali się nie wchodzić sobie w drogę, może bojąc się tego, co mogliby ujrzeć. Nie spojrzała na niego. Nie poruszyła się nawet o milimetr. Miał wrażenie, że wygląda gorzej, bardziej przezroczysto. Nie wątpił w to, że niedługo całkiem się rozmyje w powietrzu, ale już naprawdę nie miał siły, by walczyć za nich oboje. Patrzył na nią tylko przez chwilę, dłużej nie byłby chyba w stanie. Później po prostu obrócił się i ociężałym krokiem wdrapał na piętro. Nie wiedział, czy chociaż zauważyła jego obecność.

nie wiem, ile jeszcze czasu
przyjdzie mi grać,
wdychać zapach mieszkania
pełnego martwych dusz i pajęczyn

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro