3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mężczyzna w mundurze rozmawiał ze strażnikami bramy. Jeden z nich wyciągnął dłoń w jego stronę, a przybysz sięgnął po pistolet blasterowy, który wkrótce po tym oddał stróżowi. Szturmowcy stanęli na baczność, natomiast brama otworzyła się, wpuszczając wysłannika Imperium do środka. Irene opróżniła swoją szklankę.

— Jeszcze? — spytał sprzedawca, odwracając wzrok od okna.

— Tak, poproszę — odparła z mniejszą nieśmiałością.

Opróżniła szklankę po raz kolejny i serdecznie podziękowała sprzedawcy, odłożywszy ją do zlewu.

— Mówiłam ci kiedykolwiek, że najbardziej w świecie chciałabym naprawiać statki Imperium?

— Nie mówiłaś. Naprawdę?

— Tak, uważam ich zaawansowanie technologiczne za fascynujące i marzy mi się zobaczenie na oczy gwiezdnego niszczyciela.

— Może Kruganie zgodzą się na jakąś rekrutację. Ciężko powiedzieć po co tutaj przybył ten wysłannik — powiedział sprzedawca. — Jeszcze z tyloma żołnierzami.

Nastała chwila ciszy, w czasie której oboje patrzyli się za okno, jakby czekając na powrót odzianego w mundur przybysza.

— Może powinnaś sama się do nich zgłosić.

Serce Irene walnęło niczym młot pneumatyczny. Nim odpowiedziała minęło parę sekund, jednak jej zdawało się, że była to wieczność.

— I co im powiem?

— Prawdę. — Spojrzał na nią rzeczowo.

— Jestem pewna, że nie wezmą mnie na poważnie.

— Dlaczego, bo jesteś młoda?

— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami, po czym ściągnęła brwi w zamyśleniu.

 Sprzedawca skinął głową w stronę sklepu, do którego po chwili przeszli. Irene była pogrążona w myślach, dlatego mężczyzna wziął się za oglądanie urządzenia komunikacyjnego.

— Jest sporo warty. — Irene spojrzała na niego zdezorientowana, a on wskazał na aparaturę, sprowadzając dziewczynę na ziemię. — Takie urządzenie może być użyte na wiele sposobów. Myślę, że może nawet Kruganie zechcieliby kupić jedno. Dam Ci za niego tysiąc dwieście kredytów.

Kobieta wytrzeszczyła oczy. Nie spodziewała się tak dużej kwoty. 

— Mam jeszcze dwie rzeczy — oznajmiła.

— Przynieś — polecił.

Irene żwawym krokiem wyszła ze sklepu i podeszła do bagażnika swojego speedera. Zerknęła przez ramię na szturmowców stojących przy bramie, po czym spojrzała w górę, szacując godzinę na podstawie wysokości słońca. Dochodziło południe. Otworzyła schowek, zabrała nadajnik SOS i system nawigacyjny. Zamknęła schowek i ostrożnie wróciła do sklepu, starając się nie zwracać na siebie uwagi. 

Odstawiła zdobycze na drewnianą ladę, tłumacząc po krótce czym są.

— Nadajnik SOS raczej będzie u mnie zalegał. Dwieście kredytów, odpowiada ci?

— Oczywiście, że tak — odparła, nawet nie próbując się targować.

— Co do systemu nawigacyjnego, trochę ciężko jest go wycenić. Został stworzony pod TIE fightera, więc żeby był z niego jakiś użytek, musiałbym trochę nad nim popracować, przeprogramować go. Ale z drugiej strony nie powinno być to aż tak trudne. Mogę Ci dać siedemset za niego.

Irene ochoczo przytaknęła głową.

— Daj rękę — polecił, a dziewczyna wsadziła dłoń do dziwacznego urządzenia przypominającego obudowany skaner.

Maszyna zeskanowała jej linie papilarne, autoryzując transakcję o tak dużej kwocie.

— Poszło — poinformował sprzedawca. — Dwa tysiące i sto kredytów — podsumował, z uśmiechem patrząc na zadowoloną klientkę. — Szkoda mi tylko tych paneli. Na tym oboje byśmy ubili interes.

— Mi też ich szkoda — przyznała szczerze. — Nie są przystosowane do warunków pustynnych i mogą się popsuć w trakcie najbliższej burzy.

Skinął głową, po czym oparł się o blat i spojrzał rybimi oczami na Irene.

— Wracając do naszego wcześniejszego tematu. Naprawdę powinnaś spróbować porozmawiać z Imperialnymi. Taka okazja może nie trafić ci się do końca życia.

— Wiem — odparła całkowicie poważna. Postała chwilę w ciszy, po czym dodała: — Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie dziś zrobiłeś.

— Ja również dziękuję. — Pożegnali się z uśmiechem.

Opuściła sklep, wsiadając na ścigacz. Syknęła usiadłszy na rozgrzanym od słońca siedzeniu. Wykręciła pojazdem, tak by jego przód skierowany był w stronę, z której przybyła, po czym spojrzała z ciekawością w prawo, widząc jak szturmowcy wycofują się spod bramy.

"O nie" — pomyślała, ruszając naprzód. "Czyżby już odchodzili? Muszę ich dogonić... Ale co ja im powiem?" — zastanawiała się, jadąc naprzód.

Irene czuła, jak bicie jej serca gwałtownie przyspiesza. Chyba jeszcze nigdy się tak nie stresowała. Wraz ze stresem przyszło zwątpienie we własne siły. Przecież ona była tylko córką rolnika, kto chciałby ją przyjąć do takiej pracy. Nie potrafiła nawet płynnie czytać i na pewno nie znała wszystkich jednostek, komponentów oraz zagadnień, jakie mogliby wymagać od niej w takiej pracy.

Zacisnęła dłonie na kierownicy speedera, uświadamiając sobie coś, co dawało jej przewagę ponad innymi kandydatami: miała szczere chęci. Była młodą, szybko uczącą się osobą, a do tego wszystkiego dochodził jej zapał do zdobywania wiedzy. Wiele rzeczy nauczyła się sama, inne przekazała jej mama. Jeśli ktoś z Imperialnych chciałby przyjąć ją pod swoje skrzydła, byłaby wniebowzięta. Ale żeby tak się stało, musiałaby najpierw skontaktować się odpowiednią osobą, a jej intuicja podpowiadała, że taką osobą jest tajemniczy przybysz.

Kobieta pogrążyła się w myślach, analizując możliwe rozpoczęcie rozmowy jak i różne ścieżki, którymi ich spotkanie może się potoczyć. Co chwilę krzywiła się, uznając, że musi wymyśleć jakąś lepszą strategię, by po tym znów rozmyślać nad swoim planem. Zbliżała się do końca wąskiej uliczki, sąsiadującej z targową alejką, kiedy zza szerokiego budynku wyszła dwójka pijanych mężczyzn, zajmujących o wiele więcej miejsca, niż powinni. Jeden z nich potknął się i poleciał parę metrów w przód, zatrzymując się tuż przed ścigaczem. Irene spojrzała na obcego zażenowana, manewrując speederem, by uniknąć kolizji z pijakiem, jednak na próżno. Drugi podszedł do swojego kolegi, ściągając go na bok. Kobieta sapnęła i skinęła głową rozsądniejszemu mężczyźnie, po czym skręciła w stronę głównej ulicy. Przejście było chwilowo puste, dlatego zwiększyła prędkość, myśląc o tym, gdzie teraz może być oddział imperialny.

Wąskie przejście pomiędzy murem wysokiego budynku po lewej stronie, a murem mniejszego, lecz szerokiego po prawej, mocno ograniczało widoczność. O tej godzinie większość osób kupiła już wszystko, co chciała nabyć, dlatego kiedy tuż przed skróconymi ramionami speedera ujrzała blask słońca odbijający się od śnieżnobiałego pancerza, ledwie zdołała uniknąć zderzenia z pieszym. Pociągnęła mocno za hamulce i gwałtownie skręciła w lewo, zsuwając się nieco z siedzenia ścigacza.

— Hej! Uważaj jak jeździsz! — krzyknął wystraszony szturmowiec.

— Bardzo cię przepraszam, miałam strasznie ograniczoną widoczność — odparła Irene, zsiadając z pojazdu. — Nic ci nie jest?

Dopiero wówczas podniosła głowę i natychmiast zamarła. To był ten oddział, który tak usilnie starała się dogonić.

— Nie, wszystko w porządku — odpowiedział. — Następnym razem po prostu jedź wolniej — zaproponował, a kolejny szturmowiec pojawił się w zasięgu wzroku. 

Każdy z nich miał na sobie hełm z dwoma trójkątnymi, czarnymi wizjerami na wysokości oczu. Przód nakrycia głowy przypominał nieco maskę gazową i najprawdopodobniej pełnił podobną funkcję, gdyż w okolicy kości policzkowych znajdowały się ujścia wydychanego powietrza, zapobiegające parowaniu szkiełek. Na bokach hełmu odznaczał się okrągły kształt, będący bez wątpienia urządzeniem do komunikacji. Irene przypuszczała, że tuż obok systemu filtrowania powietrza, jaki znajdował się z przodu, szturmowcy mieli syntezator mowy, ułatwiający mówienie do osób spoza oddziału oraz cywili.

Pomimo tego, że nie mogła zobaczyć ich wyrazu twarzy, miała wrażenie, że niektórzy z nich z ciekawością zerkali w jej stronę, kiedy pierwszy szturmowiec, z którym o mały włos się nie zderzyła, przeszedł dalej i skręcił w lewo, znikając za rogiem kolejnej uliczki.

Ich pochód był dosyć powolny, dlatego też Irene zdecydowała się policzyć ile osób znajdowało się w tym jednym oddziale. Obejrzała się szybko za siebie, zastanawiając się czy ktoś jeszcze czeka na przejazd, jednak uliczka była pusta. Odwróciła się z powrotem do przybyszów i wznowiła kalkulację. Kiedy naliczyła dwunastu szturmowców, zza rogu wyszedł mężczyzna, którego widziała przez okno w salonie sprzedawcy. Z jakiegoś powodu poczuła się nagle strasznie maleńka i bezbronna, mimo że stojący dwa metry przed nią przybysz, był niewiele większy od niej samej. Dopiero wówczas mogła lepiej się mu przyjrzeć. Miał gładkie, nieskażone zmarszczkami czoło, pedantycznie przystrzyżony czarny wąsik, lekko zakrzywione brwi oraz wyjątkowo ciemne oczy. Natychmiast zwrócił na nią uwagę, a kiedy tylko nawiązali kontakt wzrokowy, Irene nieświadomie wstrzymała oddech.

Przybysz zatrzymał się, a kilku szturmowców kroczących przed nim, obejrzało się za siebie, zastanawiając się czy ich rozkazy uległy zmianie. Wysłannik skinął dłonią na podwładnych, niewerbalnie nakazując im kontynuowanie marszu. Tuż po tym zwrócił się w stronę Irene:

— Widzę, że nasz przemarsz trochę opóźnił ci przejazd.

— Nic nie szkodzi, nigdzie mi się nie spieszy — odparła, dopiero wówczas uświadamiając sobie, że wstrzymywała powietrze w płucach.

Wzięła głęboki oddech, a on podszedł do niej, podając rękę na powitanie.

— Wyglądasz dosyć znajomo, Iri. — Ścisnął jej dłoń, a kobieta zamarła z myślami kotłującymi się po głowie.

"No tak, naszywka" — przemknęło jej przez myśl, kiedy druga dłoń dyskretnie odnalazła familiarny materiał plecaka oparty o bagażnik speedera. 

— Czy ja pana znam? — wydukała z siebie.

— Nie do końca — odparł zdawkowo. 

— Gerrand Gideon — przedstawił się.

Skinęła głową, posyłając mu nieśmiały uśmiech.

— Ładnie. Irene Avama — odparła.

— Proszę? — spytał, lekko ściągając brwi.

— Ma pan ładną aliterację swojego imienia. 

Przechylił lekko głowę, jednocześnie unosząc nieco podbródek, by spojrzeć na nią z góry. Ręce kobiety swobodnie zwisały wzdłuż jej ciała, jednak po tym spojrzeniu odczuła bardzo duży dyskomfort i chwilowo zerwała kontakt wzrokowy.

— Mi za to podoba się twój speeder.

Kobieta spojrzała na niego z obawą.

— Jest...

— Imperialny — dokończył za nią, a kącik jego ust drgnął.

Nim zdążyła powiedzieć cokolwiek na swoją obronę, Gerrand kontynuował:

— Avama... Pamiętam to nazwisko. Twoja matka była ekspertem od napraw w czasie wojen klonów — stwierdził. — Jak się miewa?

— Zmarła wiele lat temu — odpowiedziała Irene ze smutkiem w głosie.

— Moje kondolencje — oznajmił szczere. — Znałem ją dosyć krótko, ale była wyjątkową kobietą.

— To prawda. Ten ścigacz to nasze wspólne dzieło. Mam na myśli nasze przeróbki — wyjaśniła, patrząc tęsknym wzrokiem na speeder.

— Wspólne? — zaciekawił się.

Irene ochoczo pokiwała głową, po krótce wyjaśniając mężczyźnie co zmieniły w oryginalnym modelu. Jej stres nieco opadł, jednak serce nadal biło nienaturalnie szybko.

— Wiem, że to bardzo niekulturalne — zaczęła — ale zobaczyłam pana przy bramie i nie chcę pytać o żadne szczegóły, bo to nie moja sprawa — dodała szybko, czując że nieco zbacza z toru rozmowy, którą chciała rozpocząć.

Wzięła głęboki oddech i nieco spokojniej oraz wyraźniej oznajmiła:

— Chciałabym służyć Imperium jako mechanik.

Stanęła prosto, wpatrując się w Gideona jak w swoją ostatnią deskę ratunku. Kiedy nie odpowiedział po dłuższej chwili, odezwała się cicho:

— Wiem, że nie mam zbyt dużej wiedzy, ale uwielbiam się uczyć i przysięgam, że będę rzetelnie pracować, jeśli tylko pozwoli mi pan zabrać się z tej przeklętej planety... Mam tak wiele pomysłów, które chciałabym z kimś omówić...

— Na przykład? — spytał, złączywszy dłonie za plecami.

— Na przykład wymyśliłam, jak można uniezależnić myśliwiec TIE od gwiezdnych niszczycieli i innych krążowników z lądowiskami. Można by nieco przesunąć panele słoneczne, tak by środek skrzydła nie był nimi pokryty, a to wszystko po to, by umieścić tam mechanizm, który zginałby skrzydło na zewnątrz. Wtedy statek byłby o wiele niższy, więc pilot z łatwością mógłby opuścić kokpit, przez co podwozie byłoby mniejsze i też dzięki temu lżejsze i nie stanowiłoby takiego problemu w montażu.

Gerrand zerwał kontakt wzrokowy, wpatrując się w piaszczysty mur budynku sąsiadującego z uliczką, na której stali.

— Wydajesz się dosyć zaznajomiona z serią TIE. Widziałaś kiedykolwiek myśliwca na własne oczy? — spytał.

— Tak, całkiem niedawno jeden rozbił się nieopodal mojego domu. Nie było w nim żadnego pilota i też nikt się nie katapultował. Nie mam pojęcia co się mogło z nim stać.

— Możesz nas doprowadzić do myśliwca? — zapytał, nakazując jej ruchem ręki, by podążyła za nim.

— Oczywiście — potwierdziła, prowadząc speeder przy swoim boku w towarzystwie Gideona.

Mężczyzna poprowadził ją między uliczkami, po paru minutach wychodząc na otwarty teren, gdzie stał rozmawiający między sobą oddział szturmowców, pilnując sześciu speederów, jednej jednostki ITT, czyli naziemnego opancerzonego pojazdu do transportu. Transportowiec był utrzymany w jasnych szarościach, sterowało nim dwóch kierowców, a przez swoje wielkie koła z potężnymi amortyzatorami był w stanie pokonać naprawdę wiele przeszkód.

— Robi wrażenie, prawda? — skomentował Gideon, spojrzawszy z dumą na kobietę, wpatrzoną w ITT. 

— Tak — potwierdziła, kątem oka widząc, jak szturmowcy stanęli na baczność.

Gerrand zatrzymał się przed oddziałem, przybierając poważną minę.

— Tak jak przypuszczaliśmy, nasz myśliwiec rozbił się nieopodal. I tak się składa, że jest ze mną osoba, która może nas do niego doprowadzić. — Odwrócił głowę do Irene, a ona przytaknęła. — TK-237, TK-4021 oraz TK-0068 naprzód wystąp — polecił głośno, a trzech szturmowców oddzieliło się od pozostałych. — Nasza piątka uda się we wskazane miejsce. Reszta, odprowadźcie pojazdy do obozu.

— Tak jest! — odkrzyknęli zgodnie, po chwili zabierając się do pracy.

Gideon obrócił się na pięcie, podchodząc do młodej kobiety, czekającej obok ścigacza. Miał o wiele łagodniejszy wyraz twarzy niż w czasie wydawania rozkazów podwładnym. Spojrzała mu w oczy, dziwiąc się w myślach temu, że sam postanowił pojechać z paroma szturmowcami do wraku TIE fightera. Nie wiedziała czy musi przestrzegać się jakichś procedur, które każą mu w tym uczestniczyć, jednak z jakiegoś powodu przeczuwała, że Gerrand woli dopilnować tego zadania osobiście.

— Prowadź, Irene — nakazał, a cień uśmiechu ponownie zagościł na jego twarzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro