5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie pamiętała, jak wsiadła na swój speeder, jak ruszyła w drogę obok Gerranda i jego szturmowców, ani kiedy dotarli na miejsce. Pierwsze chwile w tymczasowym obozie również zdawały się mgliste, rozmyte. Wiedziała, że została skierowana do solidnego namiotu z symbolem gwiazdy życia na ścianie. Było to wypadowe skrzydło szpitalne, w którym nie przebywał wtedy nikt, prócz droidów medycznych. Irene została starannie przebadana przez zmechanizowany personel, dowiadując się, iż jest na skraju niedowagi i anoreksji, a także ma jakieś nieznane jej z profesjonalnego, medycznego określenia problemy ze skórą głowy. Przez to dostała kilka różnych zastrzyków, a także została poinformowana, że jej najbliższe posiłki będą stopniowo zwiększane, by jej żołądek nie doznawał szoku. Oprócz tego ścięto jej włosy, które sprawiały trudności droidom w leczeniu skóry. W zasadzie jedynym momentem, jaki pamiętała stosunkowo dobrze było właśnie ścięcie włosów; spojrzała wtedy na siebie w lustrze i pogładziła swoją kształtną czaszkę, czując przyjemne kłucie krótkich włosków. Chwilę zajęło jej przyzwyczajenie się do takiej fryzury, a po paru dniach przyznała w duchu, że jest ona bardzo praktyczna.

Po przybyciu do bazy nie widziała już Gideona. Polecił swoim podwładnym doprowadzenie jej do skrzydła, a także zatroszczenie się o formalności i zostawił ją wśród nieznajomych osób, podległych Imperium. Irene nie wiedziała gdzie mógł się udać, ale w końcu był oficerem, na pewno miał o wiele ważniejsze rzeczy do wykonania, niż opieka nad przypadkowo spotkaną wiejską dziewczyną.

Obóz był niewielki, już nawet na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie tymczasowego. Domyśliła się, że lokalne władze na Dallenorze nie pozwoliły Imperium na wybudowanie swojej miejscowej siedziby w tym rejonie, dlatego rozbili tylko parę namiotów, o dachach pokrytych panelami słonecznymi. Nie wiedziała, jak długo znajduje się w tym miejscu, ale każdej nocy wyglądała ze szpitalnego skrzydła, by popatrzeć w usłane gwiazdami niebo, myśląc o Gideonie i o tym, jak ocalił jej życie. 

Któregoś popołudnia Irene usłyszała, jak kilka różnych osób krząta się po bazie, czasem wykrzykując coś do siebie. Opuściła klimatyzowane skrzydło szpitalne, wychodząc na zewnątrz. Słońce świeciło prosto na jej głowę, okrytą czapką baseballową. Otrząsnęła się, jakby chcąc pozbawić się ostatniego uczucia przyjemnego chłodu panującego wewnątrz namiotu i z ciekawością zbliżyła się do grupy mężczyzn dyskutujących na nieznany jej temat obok transportowca lądowego. 

— Do jasnej cholery, mówiłem już, że próbowałem tak zrobić i nie chce działać! — zirytował się jeden, po czym odszedł energicznym krokiem od grupy, spoglądającej za nim z mieszanymi uczuciami.

Wtedy jeden z mężczyzn dostrzegł Irene i zawołał ją, wykonując zapraszający ruch ręką. 

— Cześć — przywitała się, podchodząc do zgromadzonych. 

— Mamy mały problem — odezwał się ten, który ją zaprosił, odziany w szary, prosty mundur z czarną czapką — haki służące do transportu tego pojazdu nie chcą się otworzyć...

— Daj spokój, Hal — żachnął się inny mężczyzna, nico grubszy od poprzedniego, w identycznym odzieniu. — Na co ci ta przybłęda.

Irene zmarszczyła wrogo brwi, jednak w jej wnętrzu coś pękło. Chciała się na coś przydać, lecz przecież nie dostała żadnych wytycznych, została oddelegowana do skrzydła szpitalnego.

— Mogę zerknąć? — spytała Hala, a ten skinął głową.

Irene minęła mężczyzn i wspięła się po metalowej drabince na wysoki transporter o potężnych kołach. Położyła się na rozgrzanej karoserii, przyczołgała się do pierwszego z ośmiu masywnych uchwytów i obejrzała go uważnie z każdej strony. Był kształtu trapeza, uchylał się do góry, odsłaniając wnęki, które miały za zadanie zakleszczyć haki, w jakie wyposażony był imperialny statek służący do przenoszenia takich pojazdów. Problem polegał na tym, że w kabinie pilota powinien znajdować się przycisk kontrolujący uchwyty, a cały proces ich podnoszenia i chowania był zautomatyzowany. 

— Czy to jest jakiś model pustynny pojazdu? — spytała głośno, schowana na dachu pojazdu.

— Haha, mówiłem! Co za bzdura — zaśmiał się podle niemiły mężczyzna.

— Nie, to zwykły model.

— Tak sądziłam — mruknęła kobieta, przechadzając się uważnie po dachu pojazdu. — Zaraz wrócę.

Kobieta sprawnie zeszła z transportera, odprowadzana wzrokiem Hala aż do szpitalnego namiotu. Nie była pewna, czy dobrze określiła źródło przyczyny niesprawności jednego z systemów, ale jeśli nie był to pustynny model, to istniała duża szansa, że się nie myliła. Po wejściu do medycznego oddziału obozowiska zabrała swój plecak, w którym wciąż znajdowało się kilka narzędzi, jakie często używała do majsterkowania. Szybkim krokiem, zdradzającym jej zaangażowanie w naprawę pojazdu, wróciła do stojącego przy transportowcu Hala, z radością stwierdzając, że reszta zgromadzonych postanowiła się rozejść.

— Mam już to, co mi potrzeba. Jak długo jesteście na Dallenorze? — spytała.

— Chyba dwa tygodnie. Trochę nim jeździliśmy. — Wskazał podbródkiem na wielki pojazd.

— A czy zawsze tu stoi? Był odsłonięty na jakieś burze piaskowe? 

Hal zastanowił się chwilę.

— Któregoś dnia piloci z oddziałem szturmowców wyjechali transporterem na jakiś zwiad. Trochę ich nie było, ale jak już wrócili, to pamiętam, że ledwie poznałem ten model. Z szarego zrobił się beżowy. — Uśmiechnął się przyjaźnie do Irene, zapinającej skórzany pas z grubą metalową obręczą zwisającą z przodu. — Co to? — zapytał.

— Pas mojej produkcji. Zaraz zobaczysz po co mi taki — odpowiedziała zadowolona z towarzystwa imperialnego inżyniera. — W ogóle to nie poznaliśmy się oficjalnie. Jestem Irene.

— Hal. — Skinął jej głową, a kobieta wyciągnęła ze swojego plecaka metalową linę zakończoną karabińczykami.

Przypięła jeden koniec do obręczy połączonej z pasem, a drugi wzięła w lewą dłoń, wypatrując odpowiedniego miejsca, o które mogłaby zahaczyć drugi koniec.

— Wyłącz pojazd, proszę.

Hal bez ociągania się wszedł do kabiny pilota i przekręcił bezpiecznik pojazdu, wyłączając jego akumulator. 

— Już! — zakomunikował, a Iri wypatrzyła kilka półokrągłych uchwytów, służących do transportowania różnych narzędzi, jakie niekiedy mogły przydać się szturmowcom, typu saperki, siekierki lub młoty.

Wsadziła inne narzędzia za swój pas, a następnie położyła się na krawędzi pojazdu i ostrożnie odnalazła stopą górną krawędź jednego z kół, a po chwili opuściła się na nie. Oparła swoje stopy na oponie, ciałem odpychając się od niego. Silny pas utrzymywał ją w miejscu, przez co mogła z innego kąta obejrzeć wadliwy uchwyt na hak lotniczego transportowca. Hal wrócił na dach pojazdu i domyślając się, co dziewczyna zamierza, złapał za pokrywę jednej z ośmiu wnęk i uniósł ją własną siłą do góry.

— Ahhh — sapnął Hal, a zawiasy zazgrzytały. — Ledwie to utrzymuję.

— A wiesz czemu? — spytała Irene, zaglądając bystrym okiem pod osłonę.

— E-e — zaprzeczył, ograniczając mówienie.

— Tak jak myślałam, uchwyty są całe oblepione piaskiem, nie wiem kiedy te zawiasy widziały ostatnim razem czystość i odpowiednią dawkę smaru. — Uśmiechnęła się, łapiąc za pędzelek, którym lubiła czyścić zapiaszczone ogniwa słoneczne, jakie zainstalowała kiedyś ze swoją mamą, by częściowo zasilały dom.

Skupiła się na uchwycie, odganiając smutne myśli od siebie. Nie płakała, jednak mina widocznie jej zrzedła.

— Connor! — zawołał Hal, a mężczyzna pracujący przy imperialnych speederach odwrócił się w ich stornę. — Dawaj kompresor.

— O, tak — mruknęła Irene, patrząc z wdzięcznością na Hala. Choć mieli otrzymać pomoc, to kobieta nie zaprzestała czyszczenia zakleszczonych zawiasów.

— Jak teraz? — spytała po chwili, a Hal zmniejszył uścisk na osłonie, powoli opuszczając ją na swoje miejsce.

— Zdecydowanie lżej.

— Dobra, to jeszcze poprawimy kompresorem, zrobimy tak z pozostałymi siedmioma i sprawdzimy.

— Okej — odparł, obserwując jak Connor idzie w ich stronę trzymając kompresor z pistoletem na powietrze podłączonym do urządzenia spiralną, gumową rurką. 

Connor, podobnie jak i Hal oraz niemiły mężczyzna, którego Irene nie zdołała poznać, mieli na sobie taki sam mundur. Zastanowiła się w duchu, czy również będzie w nim chodziła, kiedy oficjalnie rozpocznie pracę na takim stanowisku. Gdy ostrożnie przekręciła głowę w stronę kolejnego mechanika, rozpoznała w nim mężczyznę, który oburzony odszedł od grupy, kiedy Irene powoli się do niej zbliżała. Podstawił kompresor do koła, służącego za oparcie kobiety i podał jej pistolet, po czym założył ręce i przyjrzał się ich poczynaniom.

Irene zbliżyła końcówkę pistoletu do zawiasu osłonki, lecz nim nacisnęła spust, Hal założył jej swoje przezroczyste okulary, uprzednio wyciągając je z kieszeni na piersi munduru. 

— Dziękuję — oznajmiła szczerze, wpatrując się przez chwilę w mężczyznę. — A ty?

— Ja odwrócę twarz, żeby mi nic nie wpadło do oka.

— No dobrze — zgodziła się.

Hal ponownie podniósł osłonę uchwytu, schował głowę między swoje ramiona, a Irene nacisnęła spust posyłając strumień powietrza pod wysokim ciśnieniem na miejsca, z których poprzednio wymiotła piasek pędzelkiem. Connor odwrócił się i pobiegł w okolicę speederów, by po paru chwilach powrócić z tubką smaru i małym aplikatorem. Irene podziękowała mu serdecznie i od razu po wyczyszczeniu środka nałożyła smar na stykające się powierzchnie. 

— Spróbuj rozruszać — powiedziała, oddając tubkę Connorowi.

— Zdecydowanie lepiej, pytanie tylko czy zadziała. 

— Przekonamy się. — Uśmiechnęła się Irene, ostrożnie odpinając karabińczyk, by przejść na sąsiednie koło. 

Cały proces powtórzyli jeszcze siedem razy, a kiedy wreszcie skończyli, stanęli obok transportera lądowego, podziwiając swoje starania.— No i co, czas na test — potarła dłonie uśmiechając się.Hal skinął głową i wspiął się po drabince do kabiny pilota, śledzony zaciekawionym spojrzeniem kobiety. Pstryknął bezpiecznikiem akumulatora, a kiedy panel sterowania oznajmił gotowość pojazdu do pracy, wcisnął guzik odpowiedzialny za uruchomienie modułu transportowego, który podnosił i usztywniał osłony na haki latającego pojazdu służącego do przenoszenia tak ciężkich transportowców. Kiedy tylko guzik wysłał odpowiedni sygnał do systemu, wnęki odsłoniły się jednocześnie, nie wydając nawet żadnego dźwięku.

— Jak cichutko! — radośnie zawołała Irene.

— Dobra robota — pochwalił ją Hal, na co poczuła przyjemne ciepło rozlewające się po jej ciele.

— Nasza wspólna — przypomniała, patrząc również na Connora.

— Chyba zdążyliśmy akurat na czas — poinformował Hal, podnosząc głowę.

Irene podążyła za jego wzrokiem, a po chwili poczuła, jak jej usta delikatnie rozchylają się, podziwiając wspaniały widok. Wiele setek metrów nad nimi pojawiły się trzy statki. Dwa z nich były takie same: imperialne promy kosmiczne przypominające trójramienne gwiazdy o spłaszczonym kadłubie. Ostatni był o wiele większy od statków pasażerskich. Wyglądał jak zaokrąglony po bokach graniastosłup prawidłowy, do którego przytwierdzono kokpit podobny do imperialnego promu, a także kilka pomocniczych napędów. Nie było wątpliwości, że to właśnie największy z nich miał przetransportować opancerzony pojazd lądowy, speedery, a także wszystkie namioty.

— Nie stójmy tak, musimy jeszcze poskładać namioty — poinformował Hal, po czym odwrócił się na pięcie i skinął głową do Irene, by poszła za nim.

Connor wrócił w tym czasie do speederów, zabierając ze sobą rozładowany kompresor.

— Jak się czujesz? — zagadał.

— Eee, dobrze. Tylko jestem nieco zdezorientowana — przyznała szczerze. — Nie wiem jak długo tutaj jestem i w zasadzie nie wiem co ze mną będzie.

— Jak to?

— No bo... Przecież odlatujecie.

— Zgadza się, ale to nie ty czasem miałaś być nowym nabytkiem na inżyniera?

— Inżyniera? — zdumiała się. — Na pewno nie, nie ukończyłam żadnej imperialnej szkoły.

— Spokojnie, to tylko brzmi tak poważnie, ale na początku będziesz uczyć się od kogoś bardziej doświadczonego. — Uśmiechnął się. — Chętnie sam bym cię poduczył. Może zagadam do jakiegoś oficera, jeśli ci to odpowiada?

— Tak, jak najbardziej! — krzyknęła, trochę zbyt entuzjastycznie, przez co Hal zaśmiał się, błyskając równymi zębami.

— Dobrze, więc lekcja pierwsza: składanie namiotu. — Zaprosił ją ręką do skrzydła szpitalnego.

W środku skierowali się do najtwardszej ścianki namiotu, w której znajdowało się przejście. Pod skrawkiem elastycznego, gumowego materiału znajdował się mały panel sterowania, z poziomu którego można było kontrolować zasilanie, klimatyzację, a także przenośną oczyszczalnię ścieków i stację ładowania droidów medycznych.

— Tutaj wyłączasz główne zasilanie, chociaż nas zawsze uczono, by wyłączać poszczególne systemy, a zasilanie na sam koniec. Tak więc zaczynamy od stacji ładowania droidów, potem oczyszczalni i klimatyzacji. — Wskazał kolejno odpowiednie przełączniki. — Dzięki imperialnej standaryzacji kontrolery zasilania wyglądają wszędzie tak samo, nawet w pojazdach. No może różnią się tylko stare modele z czasów republiki — zastanowił się. — Ale one są na szczęście już rzadko spotykane.

Irene słuchała go, wpatrując się z uwagą w panel sterowania. Faktycznie przełącznik był identyczny do tego, którym pstryknęła w myśliwcu TIE.

— Po wyłączeniu zasilania należy od razu przycisnąć tutaj — oznajmił, naciskając niebieski przycisk opatrzony białym krzyżykiem. — I powinniśmy natychmiast wyjść z namiotu.

— A co się teraz dzieje?

— Zaraz zobaczysz — odpowiedział zagadkowo.

Kiedy wyszli z powrotem, by stanąć przed oddziałem szpitalnym, Irene spostrzegła, jak namiot powoli traci swoją wysokość. Podeszła do jednej z czterech kolumn umieszczonych w rogach skrzydła szpitalnego. Nie zwracała na nie zbytniej uwagi, ale dopiero teraz zrozumiała, z czego są zrobione.

— W środku szkieletu podtrzymującego namiot są siłowniki, prawda?

— Zgadza się — odparł Hal, widząc jak z ciekawością obserwuje cały proces. Pomyślał wtedy, że choć jest jeszcze bardzo niedoświadczona i o niektórych rzeczach nie ma pojęcia, to z takim zapałem prześcignie nie tylko jego, ale też innych dobrych mechaników, jakich znał.

Gdy namiot opuścił się na wysokość wejścia, Hal podszedł do usztywnionej ścianki i pchnął ją, a ta z charakterystycznym pacnięciem upadła na dach z syntetycznego materiału. 

— Teraz musimy odkryć stelaż. Namiot został akurat pod tym względem bardzo dobrze zaprojektowany. Zobacz. — Podszedł do kolumny i wskazał na ukryte za bawełnianym materiałem suwaki. — Wystarczy odsunąć te... nazwijmy to skrytki i ukazuje się nam jedna z czterech kolumn. Jest dosyć ciężka, dlatego nie damy rady podnieść jej własnoręcznie — mówił coraz głośniej, gdyż nieopodal nich imperialne statki właśnie osiadały na ziemię, zagłuszając część rozmów. — Zaraz powinien przyjść do nas Connor z saniami.

— Saniami?

— Tak mówimy potocznie na sanie antygrawitacyjne.

— Aha, czyli chodzi o ten sam mechanizm, który sprawia, że speeder się unosi nad ziemią?

— Dokładnie tak. Z tym, że sanie są prostsze i o wiele mniejsze w budowie. Zaraz je zobaczysz.

Tak jak zapowiedział Hal, niedługo po wylądowaniu dwóch promów kosmicznych i lotniczego transportera, zjawił się Connor, trzymając po dwie metalowe kule w dłoni. Podał jedną z nich Halowi, który odwrócił się do Irene i przekręcił przedmiot, separując od siebie dwie półkule. Przytwierdził płaski koniec do kolumny namiotu i przycisnął środek półkola. Wtedy przedmiot błysnął jasnoniebieskim światłem i zaczął wydawać z siebie pulsujący dźwięk.

— Uwielbiam z tym pracować — mruknął Hal, po czym przytwierdził jeszcze trzy sanie antygrawitacyjne, odkrywszy resztę płachty namiotu.

Następnie pchnął kolumnę na ziemię, a ta zawisła około pół metra nad ziemią, spokojnie dryfując w powietrzu. Podobnie zrobili z drugą częścią stelażu, a następnie odprowadzili ładunek do ładowni niezbyt zgrabnego statku, gdzie wprowadzano już transportowiec lądowy.

Po kilku takich wycieczkach zdołali sprzątnąć cały obóz, a jedyne co po nich zostało, to wgniecenia i ślady butów na piasku. Po obowiązkowym skanie medycznym oraz dezynfekcji rąk, pasażerowie dostali zielone światło na wejście na pokład imperialnego promu i po zajęciu swoich miejsc ruszyli w stronę gwiazd.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro