Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

15 lat później

Pov. Stark

Dzwoneczek windy poprzedził rozchylenie się drzwi windy.

-Heej!- zawołałem, przeciągając wyraz.

-Dziadzia!- wykrzyknął czteroletni chłopiec, wbiegając w moje szeroko rozłożone ramiona. Pocałowałem go w policzek, obracając się dookoła.

-Cześć, aniołku- powiedziałem, pocierając o siebie nasze nosy.

-To ze mną się już nie przywitasz, tato?- usłyszałem głos pełen wyrzutu i uniosłem głowę. Uśmiechnąłem się do dwudziestodziewięciolatka, unosząc jedną brew.

-Ojej, też chcesz całuska, Petey?- spytałem przesłodzonym głosem, po czym celowo minąłem bruneta i z maluchem na rękach podszedłem do dziewczyny, która wysiadła z windy.

-Cześć, MJ. Miło cię widzieć- powiedziałem, cmokając młodszą w policzek.

-Cześć, Tony.

-Byłem w zoo!- wykrzyknął chłopczyk, a ja natychmiast posłałem mu zaskoczone spojrzenie, choć dobrze wiedziałem, skąd przyjechali.

-Naprawdę?- spytałem.

-Tak! I widziałem słonia!- powiedział głośno. Uśmiechnąłem się, łaskocząc go palcem w brzuch. Maluch roześmiał się wesoło.

-Chodź, kochanie, opowiesz mi resztę przy stole. Wujek Steve będzie się złościł, że spóźniamy się na obiad- rzuciłem, po czym postawiłem malca na ziemi, a on pobiegł w kierunku salonu, wrzeszcząc głośnym "wujku Clint!". Podszedłem do Petera i poklepałem go po ramieniu.

-Cześć, Pete- powiedziałem, a brunet uśmiechnął się łagodnie.

-Hej, tato- rzucił, obejmując mnie, a następnie złapał żonę za rękę i pociągnął ją w kierunku salonu.

-Peter, on znowu to robi!- usłyszeliśmy krzyk Clinta, na co brunet przyspieszył kroku. Uniósł brwi, gdy zobaczył chłopczyka bujającego się na suficie. Wypuścił głośno powietrze, zerkając na dziewczynę obok.

-Benjamin Anthony Stark, proszę natychmiast zejść z sufitu!- powiedziała ostro MJ, ale Peter podszedł i pocałował ją w policzek.

-Spokojnie, Michelle. Nic mu nie będzie- mruknął, a ona przewróciła oczami i uśmiechnęła się do mnie.

-Chodź, Beny. Chodź do tatusia- rzucił Peter wyciągając ręce w stronę dziecka. Chłopczyk uśmiechnął się radośnie, zaskakując z sufitu prosto w ramiona ojca. Peter pocałował go czule w głowę i przytulił mocno, po czym podał malca żonie, która od razu uściskała mniejszego.

-MJ! Cześć, kochanie!- zawołała Natasha, a Peter zacisnął usta i zmrużył oczy.

-Czy ktokolwiek jeszcze pamięta, że byłem tu pierwszy?- mruknął, a ja roześmiałem się głęboko.

-Wybacz, Pete. MJ i Beny są na pierwszym miejscu- powiedziałem cicho, a młodszy przewrócił oczami.

-Jest mój ulubieniec!- zawołał Steve, wychodząc z kuchni, a Peter uśmiechnął się szeroko.

-Chociaż ktoś- zaśmiał się- wyobraź sobie wujku, że...

-Wujek Steve!- pisnął chłopczyk.

-Chodź, Ben. Pomożesz mi w kuchni, skarbie- powiedział Rogers, odbierając Bena od Michelle. Pocałował kobietę w rękę, posłał przelotny uśmiech Peterowi i poszedł do kuchni, słuchając pełnej entuzjazmu opowieści o kolorowych rybkach w zoo. Spojrzenie Petera ściemniało, a ja znów się roześmiałem.

-Chodź, Pete- rzuciłem, machając ręką na młodszego. Natasha porwała już MJ, a Ben zupełnie zaabsorbował Clinta i Steva.

Peter uśmiechnął się ciepło. Wyciągnąłem z barku dwie szklanki i do każdej nalałem odrobinę bardzo drogiej whisky. Porcję młodszego odpowiednio rozcieńczyłem, ale wiedziałem, że bez problemu wyczuje subtelny smak.

-Posmakuj. Zamówiłem trzy butelki na próbę z Europy- powiedziałem, a brunet odebrał ode mnie szklankę i zanurzył usta w trunku.

-Mm, tato, chyba najlepsza jaką miałeś- zamruczał, a ja pokiwałem głową z aprobatą.

-No nareszcie ktoś ze smakiem. Steve nie pije, Natasha akceptuje tylko wódkę i słodkie drinki, a Clint powiedział, że jest gorzka i poszedł pić sok- pożaliłem się, co Peter skomentował cichym parsknięciem.

-Tatusiu!- usłyszeliśmy głośny krzyk- tatusiu, zrobiłem z wujkiem sos! I wujek Clint ma ała!- wykrzyknął chłopiec, wbiegając do salonu. Peter posłał dziecku swój wyjątkowo łagodny, ciepły uśmiech. Zaczął się tak uśmiechać, kiedy Ben się urodził. Uśmiechał się teraz jak ja.

-Zrobiłeś sos? Na pewno będzie pyszny- powiedział łagodnie, po czym pochylił się i pocałował malucha w czoło. Uśmiechnąłem się na ten widok. Peter był dobrym ojcem. Choć zupełnie nie potrafił się na tego dzieciaka złościć. Ale był naprawdę dobry. I... czułem ogromną dumę, gdy patrzyłem na rodzinę mojego syna. Kiedy patrzyłem, jak z czułością traktuje syna. Jak pochyla się i całuje żonę w skroń. Jak wszyscy w trójkę łapią się za ręce, kiedy wychodzą z wieży i jak szczęśliwi są ze sobą. Byłem dumny, bo w głębi serca wiedziałem, że to ja nauczyłem go kochać. Że to ja nauczyłem go, jak troszczyć się o drugą osobę. I to ja nauczyłem go bycia ojcem.

-Dziadeeek!- zapiszczał czterolatek, podbiegając do mnie. Odłożyłem whisky i podniosłem malucha. Ben mocno się do mnie przytulił- kocham cię, dziadku- powiedział słodko chłopczyk, a ja uśmiechnąłem się szeroko.

-Ja ciebie też, myszko. Bardzo cię kocham- powiedziałem. Ben był bardzo podobny do Petera. Przypominał mi go, kiedy był dzieckiem. Wyglądał zupełnie jak swój tata. Miał jego oczy, jego nos i jego loczki. Włosy Petera nieco się wygładziły, ale Ben miał na głowie ciemne sprężynki, zupełnie jak jego ojciec kiedyś.

Wymieniłem z Peterem uśmiechy.

-Beny, nie męcz dziadka. Nie ma siły cię tak ciągle nosić...- zaczął, ale ja natychmiast obróciłem się do niego tyłem, gdy chciał mi odebrać chłopca.

-Hej! Mów za siebie! Nie rób ze mnie niedołężnego staruszka. Ciebie też mógłbym jeszcze nosić, smarkaczu- rzuciłem z udawanym wyrzutem, a Peter zaśmiał się cicho.

-Oj dobrze, tato, nie obrażaj się- powiedział, po czym podszedł do nas, pocałował Bena w głowę i poszedł po MJ.

-Tatuś bał się w samochodzie, że znowu cię wymęczę, dziadku- wyszeptał Ben, łapiąc mnie za policzki. Pokręciłem głową z rozbawieniem.

-Nigdy nie będę tobą zmęczony, aniołku- zapewniłem łagodnie- mam coś dla ciebie. Chcesz zobaczyć?- spytałem z uśmiechem. Ben wciągnął głośno powietrze.

-Tak!- zapiszczał.

-Tato!- rzucił oskarżycielskim głosem Peter- rozmawialiśmy o tym, miałeś nie kupować w tym miesiącu więcej prezentów!- skarcił mnie, a ja wywróciłem oczami.

-Oj, Petey. Wychowałem cię w ten sam sposób i żyjesz- rzuciłem nieco lekceważąco, po czym z maluchem na rękach ruszyłem w kierunku warsztatu.

-Nie, nie, Tony. Bena rozpieszczasz znacznie bardziej niż Petera!- zawołał z kuchni Steve.

-Nie sądziłem, że możesz być w jakimś dziecku bardziej zakochany niż w Peterze. A jednak ci się udało- zakpił Clint, a ja przewróciłem oczami.

-Od czego jest dziadek, jeśli nie od rozpieszczania, prawda, Benuś?- rzuciłem, a chłopczyk uśmiechnął się szeroko i pokiwał głową.

-Zdrajca- mruknął Peter, łaskocząc mucha w bok.

-Chodź, Pete. Pokażę ci nowy projekt- powiedziałem, a czterolatek wyciągnął rączkę do ojca.

-Chodź, Pete- powtórzył, a Peter pocałował go w otwartą dłoń i ruszył za nami.

***

Patrzyłem, jak Peter i Michelle komponują posiłek dla Bena. Patrzyli na siebie z miłością. I na niego. Myślałem o wszystkich chwilach, które przeszliśmy przez ostatnie lata. O wszystkich dobrych chwilach.

-Jak tam w szkole, Pete?

-Fajnie. Mamy nową dziewczynę w klasie. Nazywa się Michelle, ale wszyscy mówią na nią MJ.

***

-Tato?

-Co tam, Pete?

-Ja... lubię ją, wiesz? Bardziej niż lubię. Chyba... chyba się zakochałem. Co mam teraz zrobić?

***

-Chciałbym się jej oświadczyć, tato.

-Naprawdę?! To cudownie, Pete!

-Tak, ale...  uh... boję się. Nie wiem, czy dam radę być... czy... no wiesz. Chcę, żeby była szczęśliwa.

-Będzie, Pete. Będzie najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.

***

-No dalej. Powiedz im, Pete- powiedziała z uśmiechem Michelle, gdy Ben pobiegł się bawić. Peter wymienił z nią porozumiewawcze spojrzenie, a ja zmarszczyłem lekko brwi.

-No? O co chodzi?- rzuciłem.

-No dalej.

-Co wy knujecie?

Roześmiałem się cicho, słysząc resztę drużyny.

MJ zagryzła wargę, a Peter uśmiechnął się i złapał ją za rękę. Michelle oparła głowę na jego ramieniu i zaśmiała się cicho.

-Znów zostaniesz dziadkiem, tato- powiedział cicho Peter, po czym spojrzał na mnie z uśmiechem i zacisnął usta. Przez chwilę wpatrywaliśmy w niego oniemiali. Pomyślałem o tym, jak bardzo Peter bał się, kiedy spodziewali się Bena. Jak bardzo przerażony był tym, że może nie być dość dobry. Że może się okazać, że wdał się w swojego ojca. Że nie będzie potrafił kochać Bena tak bardzo, jakby tego chciał. I z tyłu mojej głowy czaiła się ta cudowna myśl, że to dzięki mnie jest takim dobrym ojcem. Ja go tego nauczyłem.

-Tony?- spytała niepewnie MJ. Wtedy, wróciłem do rzeczywistości. Zamrugałem, wpatrując się w małżeństwo i uśmiechnąłem szeroko.

-Chodźcie tu do mnie, dzieciaki- powiedziałem, rozkładając ramiona. Oboje przytulili się do mnie, a ja pocałowałem Michelle w czubek głowy. Byłem szczęśliwy. Tak szczęśliwy, że zacząłem się śmiać. Wiedziałem, że nigdy nie zapomnę momentu, w którym pierwszy raz wziąłem Bena na ręce. Mocno uściskałem parę, po czym puściłem Michelle, na którą czekała z gratulacjami cala drużyna. Peter został przy moim boku i we dwójkę patrzyliśmy, jak wszyscy się cieszą.

-Powiedzieliście Benowi?- spytałem cicho.

-Jeszcze nie. Chcemy się lepiej przygotować. Jest trochę za mały i... musimy się zastanowić, jak mu to wyjaśnić. Ale ostatnio na placu zabaw sam mówił, że chciałby mieć siostrę- powiedział, po czym obrócił sie do mnie. Uśmiechnąłem się. Peter był dorosłym mężczyzną. Był szczęśliwy. Miał rodzinę. Miał mnie. Ze wszystkich moich życiowych osiągnięć, to było najlepsze.

-Dziękuję, tato- powiedział cicho młodszy. Uniosłem jedną brew z rozbawieniem.

-Przyczyniłem się jedynie zabierając Bena na noc- oznajmiłem, na co Peter parsknął śmiechem.

-Nie o to mi chodzi- wymamrotał, kręcąc głową, po czym objął mnie- dziękuję ci za wszystko. Za wszystko od początku. Gdyby nie ty, nie miałbym ani jej, ani Bena. Nie miałbym nikogo i... nie wiem, co by teraz ze mną było. Zawdzięczam ci wszystko, tato. Ty mi to wszystko dałeś. Kocham cię- powiedział, a ja zacisnąłem usta i przetarłem palcami oczy.

-Tatusiu! Tatusiu, w telewizji jest tygrys! Musisz zobaczyć!- wykrzyknął Ben, po czym wbiegł w ramiona Petera. Brunet podniósł malucha i czule ucałował go w policzek, na co młodszy zaśmiał się radośnie. Posłał mi bezradny, pełen politowania dla malucha uśmiech, po którym ruszył w kierunku salonu. Położyłem mu dłoń na ramieniu, nachylając się nad uchem Petera.

-Zawdzięczasz to wszystko tylko sobie, Pete. Nikt ci tego nie dał i nikt nigdy ci tego nie odbierze- powiedziałem, po czym odebrałem mu wnuka i przytuliłem.

-Mi też pokażesz tygrysa?- spytałem łagodnie, na co Ben pokiwał energicznie głową i wtulił się w moją szyję. Oddałem mocno uścisk.

To życie było idealne.

The end.

*****

1597 słów

Hejka!

To co, widzimy się w następnej sesji katowania Pet... znaczy, w następnej książce.

Doceńcie, choć raz zrobiłam bezapelacyjny happy end.

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro