Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Stark

Odchyliłem głowę w tył i wypuściłem głośno powietrze, rozglądając się po poczekalni. Nudziło mi się. Minęło już prawie pół godziny, odkąd doktor wyprosił mnie z gabinetu. Za chwilę przyjdzie kolej na moje trzydzieści minut rozmowy. Tym razem nie było nawet tragicznie. Za pierwszym razem, Peter dostał ataku paniki, gdy psychiatra poprosił mnie o wyjście. Nie było mowy o tym, żeby został tam sam. Teraz jedynie posłał mi smutne spojrzenie i spytał, czy na pewno będę siedzieć przed drzwiami i czy będzie mógł wyjść, jeśli będzie chciał.

Od rana po głowie krążyły mi pewne myśli. Pewne złe myśli, dotyczące złego człowieka. Peter budził się w nocy jeszcze trzy razy. Za każdym razem powtarzał się ten sam sen. W zasadzie, całą noc przeleżałem u niego. Leżałem, nie spałem. Udało mi się zamknąć na chwilę oczy, ale to nie był sen. Bo nie dało się spać, gdy chłopiec co chwila budził się z krzykiem.

Moje myśli krążyły dokoła tego człowieka. Tego skruwiela, który stworzył jedną z większych blizn ma psychice Petera. On go skrzywdził, w jeden z najgorszych możliwych sposobów. Zgwałcił siedmiolatka. Tego się nie wybacza. Ja wiedziałem, że mu tego nie wybaczę. Wręcz przeciwnie. Musiałem go znaleźć. Za wszelką cenę, musiałem go znaleźć. Znaleźć i... i po prostu skrzywdzić. Jakkolwiek. Zemścić się. Może i bohater by tak nie postąpił, ale właśnie tak postąpiłby ojciec. Wiedziałem, że się na nim zemszczę. Zrobię to. Mogłem oddać bardzo dużo, żeby go znaleźć.

Wstałem, gdy drzwi prowadzące do gabinetu otworzyły się. Moim oczom ukazał się doktor i chłopiec, który niemalże natychmiast podbiegł do mnie i przytulił się. Objąłem go ramionami, uśmiechając się delikatnie. Pocałowałem go w czubek głowy i zacząłem powoli jeździć palcami po jego plecach, żeby go uspokoił.

-Zapraszam, panie Stark- powiedział mężczyzna, a ja pokiwałem lekko głową.

-Zaraz wrócę, mały. Poczekaj tu, tak Pete?- mruknąłem, po czym wyciągnąłem z jego plecaka książkę i wcisnąłem mu ją w dłonie. Peter kiwnął lekko głową, a kiedy go puściłem, chłopiec zajął miejsce i odprowadził mnie do drzwi wzrokiem. Posłałem mu ostatni uśmiech, a następnie pozwoliłem lekarzowi zamknąć za nami drzwi. Mężczyzna zajął miejsce na fotelu, wskazując mi dłonią kanapę, na której wcześniej siedziałem z Peterem. Wykonałem nieme polecenie i spojrzałem na niego wyczekująco. Schemat tych spotkań wyglądał zawsze tak samo. Najpierw on mówi o swoich obserwacjach i wnioskach, później ja o problemach i pytaniach, a na koniec razem dochodzimy do jakiegoś rozwiązania. Odpowiadało mi to. Taki system zdawał się być najbardziej owocny, więc kontynuowaliśmy to właśnie w ten sposób.

-A więc sprawa wygląda tak- zaczął doktor, zakładając nogę na nogę- po pierwsze, widzę, że Peter dalej przeżywa zniknięcie kota. Nik się nie odezwał?- spytał, na co pokręciłem lekko głową.

-Nie, niestety. Ale nie poddajemy się- zapewniłem, na co mężczyzna uniósł kąciki ust.

-Szkoda zwierzaka- podsumował, po czym znów posłał mi poważne spojrzenie- panie Stark, będę z panem szczery. Peter jest uzależniony od pana obecności w zdecydowanie zbyt dużym stopniu- powiedział, a ja przekrzywiłem lekko głowę. To chyba dobrze, że się dogadywaliśmy, prawda?- To czternastolatek. Powinien się buntować, zamykać w pokoju i trzaskać drzwiami.

-To co mam zrobić? Przestać z nim rozmawiać?- spytałem, głosem przesiąkniętym ironią.

-Nie mówię, że ma się pan całkiem od niego odciąć. Jest dzieckiem, a pan jest naprawdę świetnym ojcem. To bardzo dobrze, że macie ciepłą relację. Chodzi mi tylko o to, że trzeba, no cóż, stępić u Petera potrzebę ciągłego trzymania pana za rękę- powiedział zupełnie poważnie. Wypuściłem głośno powietrze, nie rozumiejąc, jak on tak w zasadzie to sobie wyobraża.

-Panie doktorze, będę z panem szczery. Ja nie potrafię. Nie umiem i wiem, że nie dam rady go od siebie odsunąć. On... on tak na mnie patrzy. Nie umiem mu odmówić- powiedziałem, na co mężczyzna zachichotał, kręcąc głową.

-Z tego co wiem, Peter nie usypia sam, tak?- spytał, na co kiwnąłem lekko głową- czyli siedzi pan przy nim, aż uśnie. A potem? W nocy?

-Um... no cóż...- zacząłem cicho- wie pan, że Peter ma koszmary. Ale nie aż tak często, tylko...

-Ile razy w ciągu jednej nocy pan do niego wstaje?- spytał, przerywając mi.

-Dwa, trzy- mruknąłem. Mężczyzna westchnął ciężko.

-Panie Stark, proszę mnie posłuchać. Wiem, że to jest trudne. Nie chcę, żebyście przestali ze sobą rozmawiać, albo spędzać razem czas. Peter pana kocha, to widać. Ale nie może być tak, że odkąd tu przyszliście, chłopiec cały czas trzymał pana za rękę. Oboje wiemy, że tu nie chodziło o wsparcie. Panie Stark, tu już nawet nie chodzi o to, jakie to szkodliwe dla niego. Pan się wykończy. Jeśli chce pan dla niego jak najlepiej, musi pan też dbać o siebie.

-Ale ja mogę to dla niego robić. Naprawdę. On jest moją jedyną rodziną, jestem w stanie...

-Wiem, panie Stark, ja to naprawdę rozumiem- zapewnił, znów mi przerywając- dobrze, to może inaczej. Peter ma czternaście lat, jest drobny i... po prostu jest jeszcze chłopcem. A co będzie za dziesięć lat? Jeśli nic się nie zmieni, Peter się nie usamodzielni. Naprawdę chce pan, żeby Pete w wieku dwudziestu paru lat był tak bezwolny? Żeby dalej chciał wciąż trzymać pana za rękę i żeby musiał pan do niego wstawać w nocy? Jestem pewien, że nie życzy mu pan takiej przyszłości. Sobie zresztą też nie- powiedział, a ja zmarszczyłem delikatnie brwi. Nie podobała mi się ta wizja. Naprawdę mi się nie podobała. Chciałem, żeby Peter odziedziczył moją firmę. Żeby był taki... taki pewny siebie. Pewny tego, jaki jest wartościowy. Nie chciałem zniszczyć tego, co może mieć przed sobą.

-Czyli... ja... to przeze mnie?- spytałem cicho.

-Nie, oczywiście, że nie. Jak już mówiłem, jest pan naprawdę świetnym ojcem. Wiem, że to, przez co przeszedł Peter nie jest wcale takie proste i nie można ot tak przejść do porządku dziennego. Sam zresztą mówiłem, że on potrzebuje dużo miłości. I wiem, że ją dostaje. Naprawdę, świetnie sobie pan radzi. Nawet takie głupstwa, jak przytulanie, albo nazwanie "skarbem" dużo dają. Ale pan musi myśleć też o sobie. Główną zasadą pierwszej pomocy jest to, żeby zadbać o własne bezpieczeństwo. Żeby nie trzeba było ratować dwóch osób, panie Stark.

Spuściłem na chwilę wzrok. Odsunąć go od siebie. Niby jak? Uwielbiałem z nim być. Peter był moim światłem. Kochałem go. Jak miałem niby go od siebie odsunąć? Przecież ja nie dam rady. On był dla mnie zbyt cenny.

-No dobrze. Na dziś to by było tyle z mojej strony. Teraz słucham pana- oznajmił, po czym oparł się o fotel i posłał mi wyczekujące spojrzenie. Splotłem dłonie na kolanach.

-A więc...- zacząłem cicho- ostatnio kilka razy... stało się z nim coś dziwnego. Niecały tydzień temu, Peter przez cały dzień nie podniósł się z łóżka. Nie chciał jeść, rozmawiać... nie mam pojęcia, co mu się wtedy stało- zacząłem od jednej z najbardziej bolesnych dla mnie rzeczy- wie pan, normalnie Peter bardzo dokładnie przestrzega swojego planu dnia, ale czasami... czasami nie schodzi na śniadanie, tylko leży i prawie w ogóle nie reaguje- mężczyzna jedynie pokiwał głową, robiąc krótką notatkę, po czym skinął zachęcająco w moją stronę, na co kontynuowałem- poza tym, em... nie wiem za bardzo, jak to powiedzieć. Peter... kiedy zgubił się jego kot, on...  najpierw płakał, ale później... tak nagle, bez żadnego powodu wykrzyczał, że mnie nienawidzi i uciekł do siebie- zrobiłem krótką pauzę, przypominając sobie, jak bolesne były te słowa.

-Um... wie pan, panie Stark, to niekoniecznie oznacza, że coś jest nie tak. To nastolatek. To raczej normalne, żeby...

-Właśnie też tak wtedy pomyślałem- przerwałem mu- poszedłem do niego, żeby porozmawiać, a on... wpadł w jakąś histerię. Jak tylko wszedłem, przytulił się do mnie, zaczął płakać i przepraszać, powiedział, że mnie kocha i że nie wie, czemu tak powiedział. On... bał się, że go uderzę. Nie wiem dlaczego, bo... ja nawet nie byłem na niego zły. Nie wiem, czemu on zawsze się o to boi, skoro nie daję mu żadnych znaków, naprawdę, staram się być...

-Panie Stark- lekarz stanowczo przerwał moją mantrę tłumaczenia się- ja wiem. Naprawdę. Proszę mówić dalej- powiedział, na co kiwnąłem lekko głową.

-Dobrze. Więc, tak jak pan radził, uspokoiłem go, a potem poprosiłem, żeby przeprosił resztę, bo... um, na nich też trochę nakrzyczał. No i... w zasadzie, nie przejął bym się tym, ale wczoraj... wczoraj było jednym z tych dni, kiedy Pete nie podnosi się z łóżka. A przynajmniej do południa. Wmusiłem w niego małe śniadanie i leki. Ale potem... um... Peter wpadł w... w furię. Nawet nie wiedziałem dlaczego. Nie chciał mi nic powiedzieć. Zaczął tłuc naczynia i musieliśmy go unieruchomić, bo nie dawałem sobie rady. Kiedy już go uspokoiliśmy, poszedł spać, a ja zająłem się sprzątaniem. I... kiedy się obudził, on... nie pamiętał tego. Nie wiedział, że to on- mężczyzna zmarszczył delikatnie brwi.

-Nic nie pamiętał? Nawet jakichś przebłysków? Cokolwiek?- dopytał. Pokręciłem głową z rezygnacją. Doktor skinął, po czym zanotował coś- to się zdarzyło dwa razy, tak?- spytał, co znów potwierdziłem ruchem głowy- mam pewną teorię... ile to mniej więcej trwa? Taki atak?- spytał, a ja spuściłem głowę, żeby się zastanowić.

-Wie pan, ciężko powiedzieć. To jest chwila. Coś klika, Peter wybucha, uspokajamy go i jest po wszystkim. Ostatnio trzeba było go przytrzymać, bo demolował kuchnię- powiedziałem cicho, przypominając sobie te bolesne wydarzenia. Nie mogłem wspomnieć o jego nadludzkiej sile, ale to co już wiedział, w zupełności wystarczyło. A przynajmniej miałem taką nadzieję.

-Tak jak mówiłem... mam pewną teorię. Z tego co pan mówi, to są typowe objawy IED. Zaburzenia obsesyjno-kompulsywne- uniosłem brwi, słysząc to. Brzmiało... poważnie, choć nawet nie miałem pojęcia, co to znaczy- to bardzo częste zaburzenie. Na ogół nic poważnego. Na ogół. Bo w tym przypadku, najwidoczniej wywołuje niekontrolowane ataki agresji. Peter może ich nie pamiętać, albo pamiętać je tylko częściowo. Następnym razem, proszę nie kazać mu za to przepraszać. To nie jego wina, panie Stark...

-A-Ale ja nie wiedziałem... naprawdę, gdybym...- zacząłem cicho.

-Oczywiście, panie Stark- przerwał mi, po czym westchnął ciężko- panie Stark, nie może się pan o wszystko obwiniać. Pan naprawdę doskonale daje sobie radę. Świetnie pan wtedy zareagował. Nie miał pan pojęcia, że to nie jego wina. Oboje wiemy, że w przeciwnym wypadku, byłoby inaczej. Proszę mi uwierzyć, pan robi co może, a na niektóre rzeczy po prostu nie ma pan wpływu. Dobrze pan sobie radzi- oznajmił, a ja zacisnąłem lekko usta. Ja o tym wiedziałem. Że takie obwinianie się jest bezcelowe i nic nie zmienia, ale... to nie było takie proste. Nie umiałem przestać.

-Jak?- spytałem cicho- ja wiem, że nie wszystko jest moją winą ale... kiedy w nocy do niego przychodzę i... i widzę jak płacze i cierpi... jak mam niby wtedy się nie obwiniać? Nie jestem dość dobry, by mu pomóc. To już miesiąc, a on dalej...

-Panie Stark, chyba nie liczył pan, że to potrwa tydzień, prawda? Rozmawialiśmy o tym, panie Stark. Nie raz Peter zrobi duże postępy, potem zatrzyma się, albo cofnie. I naprawdę musi pan pamiętać, że to nie jest niczyja wina. To może trwać latami.

Spuściłem wzrok i pokiwałem głową. Tak, wiedziałem o tym. To po prostu było wciąż takie trudne. I szczerze mówiąc, dobrze bo to czasem od kogoś usłyszeć.

-To co mam robić? Z tymi... atakami?- spytałem, wahając się lekko przy końcówce.

-Unieruchomić Petera, jeśli jest taka potrzeba. Najlepiej by było, gdyby udało się go uspokoić bez użycia siły, ale wiem, że często będzie to niemożliwe. Unieruchomić, a w ostateczności, podać środek uspokajający, który później panu spiszę- oznajmił. Pokiwałem lekko głową, widząc już oczami wyobraźni te wszystkie ciężkie chwile przed nami.

-Boję się puścić go znów do szkoły- powiedziałem cicho, a mężczyzna pokiwał głową ze zrozumieniem- wolałbym jeszcze zatrzymać go w domu, szczególnie teraz. Mogę?- spytałem, błagalnym i lekko zrezygnowanym tonem.

-Tak, oczywiście. Jeszcze dziś wyślę do pana i do szkoły Petera zwolnienie. Ale musi pan obiecać, że będziecie wychodzić. Chociaż na spacer. On musi przestać bać się ludzi- pokiwałem energicznie głową na potwierdzenie.

-Będziemy- zapewniłem. Mężczyzna westchnął cicho.

-No dobrze. To co, wołamy Petera?- spytał, a ja kiwnąłem jedynie głową. Mężczyzna wstał, podszedł do drzwi i przyjął na twarz ten swój łagodny uśmiech- zapraszam, Peter- powiedział, gestem dłoni wskazując młodszemu kanapę. Chłopiec wszedł niepewnie do gabinetu, nie spuszczając z niego wzroku, przeszedł obok mężczyzny, po czym szybko wystrzelił w moim kierunku i zajął miejsce obok mnie. Otoczyłem go opiekuńczo ramieniem, pozwalając mu się do mnie przytulić. Posłałem doktorowi zrezygnowane spojrzenie, jasno mówiące, że nie potrafię w takich sytuacjach nie pozwolić mu przytulić się do siebie- bardzo się nudziłeś, Peter?- spytał, zajmując swoje miejsce w fotelu. Chłopiec skulił się nieznacznie.

-M-Miałem książkę- mruknął, spuszczając lekko wzrok. Starszy pokiwał głową ze zrozumieniem i westchnął cicho, jakby zapowiadał niezbyt przyjemną wypowiedź.

-No dobrze, to może przejdę do rzeczy- powiedział cicho- te ataki agresji, których nie pamiętasz, są wywoływane przez zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, Peter- chłopiec uniósł lekko brwi, wpatrując się w niego z rezygnacją. Jego mina była dokładnie taka sama, przy każdym stwierdzonym zaburzeniu czy chorobie. A było ich już całkiem sporo.

-Czyli... c-co mi jest?- szepnął, wpatrując się w niego z wyczekiwaniem.

-IED. Zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. U ciebie, objawia się w postaci niekontrolowanych ataków agresji. Możesz ich nie pamiętać, lub pamiętać je tylko częściowo. A przede wszystkim, pamiętaj, że to nie jest twoja wina- wyjaśnił. Oczy chłopca zaszły łzami.

-A... a co jeśli... jeśli zrobię komuś krzywdę?- wyszeptał, drżącym głosem.

-Nie zrobisz, Peter. Twój ojciec o to zadba- zapewnił, a dopiero po chwili, gdy zdał sobie sprawę z tego, jak mnie nazwał, zmieszał się lekko. Posłał mi pytające spojrzenie, na które ja odpowiedziałem drobnym skinieniem. Coraz bardziej... no cóż, coraz bardziej czułem, że ja naprawdę chciałbym być jego ojcem- no dobrze. W takim razie, wypiszę wam receptę- postanowił, po czym wyciągnął karteczkę i długopis- rozumiem, że nie zgadzamy się na silniejsze leki nasenne?- spytał, na co oboje pokręciliśmy głowami- na pewno? Panie Stark, myślę, że...

-Na pewno- przerwałem mu tonem, który jasno mówił, że żadna dalsza dyskusja na ten temat nie ma sensu.

-No tak. Ale niestety, muszę przepisać Peterowi silniejsze antydepresanty- powiedział, a chłopiec momentalnie uniósł głowę i uchylił lekko usta.

-Silniejsze? N-Nie...- powiedział błagalnie, a w jego oczach znów pojawiły się łzy.

-Czasami jest po nich trochę otępiały- wyjaśniłem cicho. Prawda jednak była inna. Zwykli ludzie robili się otępiali po antydepresantach. Peter płacił za spokój znacznie wyższą cenę. Kiedy raz pomyliliśmy się i dzieciak wziął dwie tabletki zamiast jednej, pajęczy zmysł osłabł. Bardzo. Chłopiec nie mógł mnie wyczuć, ani nikogo innego. Nie był ostrzegany przed niczym. Po kilku latach, w czasie których ostrzegany był przed każdym ruchem, to było dla niego naprawdę straszne. Dlatego tak bardzo bał się kolejnych leków i silniejszych dawek.

-Rozumiem. Ale to tymczasowe, Peter, odejdziemy od nich jak najszybciej- oznajmił uspokajająco. Jednak nie przyniosło to zamierzonego skutku, bo Peter wtulił się we mnie, zupełnie jak mały chłopczyk, który obraził się na rozmówcę. Mężczyzna westchnął jedynie- spiszę wam też leki uspokajające, które poda pan Peterowi, gdy będzie miał atak. W ostateczności, oczywiście- dodał, patrząc na dzieciaka. Młodszy znów wlepił w niego błagalne spojrzenie, po czym skierował je na mnie. Nie mogłem nic zrobić.

-To wszystko?- spytałem, ze szczerą nadzieją w głosie.

-Jeszcze leki wyciszające. Mam nadzieję, że będą choć częściowo zapobiegać atakom- powiedział.

-Kolejne psychotropy?- spytałem z niedowierzaniem i smutkiem. Miałem wrażenie, że to zmierza donikąd. Że nigdy nie będzie lepiej. Chłopiec zwiesił głowę. Jego ciałem wstrząsnęła fala bezgłośnego szlochu, a ja otuliłam go ramieniem.

-To tylko tymczasowe, Peter. Słowo, kwestia kilku tygodni- zapewnił lekarz, choć tak naprawdę żaden z nas już mu nie wierzył. Miało być coraz lepiej. Tak mówił na początku.

Nie było.

*****

2553 słowa

Hejka!

No cóż, nie jest lepiej heheಥ‿ಥ

Postanowiłam rozwiać wszelkie wątpliwości, kochani. Kto liczy na wymyślne tortury fizycznej w tej książce, mocno się zawiedzie, bo tutaj zamierzam skupić się na psychice Petera. I wiem, że to wszystko strasznie wolno się rozwija, ale niedługo akcja się rozkręci.

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro