Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Peter

Westchnąłem cicho i uchyliłem powieki. Nie chciałem otwierać oczu, ale... chyba musiałem, prawda? Otworzyć oczy. Wstać. Zjeść coś. Pan Stark tak się starał, żebym nie poddał się tej beznadziei i obezwładniającemu poczuciu bezsilności. Zależało mu na tym. Zawsze mu zależało. On naprawdę się starał. Był... jak tata. Naprawdę zachowywał się, jakby był moim tatą. I... zupełnie mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Zaczynało mi się to podobać. Brakowało mi ojca. Przez większą część życia strasznie mi go brakowało. Ale teraz miałem pana Starka. Nie chciało mi się wierzyć w moje szczęście. Gdyby półtora roku temu ktoś powiedział mi, że za rok będę... no cóż, tu gdzie jestem, wyśmiałbym go. Teraz, miałem wszystko. Gdy pan Stark zauważył, że Flash zbił mi telefon, nie był zły. Oczywiście, nie powiedziałem mu prawdy. Ale zadowolił się informacją, że telefon upadł mi na kafelki. Powiedział, że to się zdarza i wystarczy wymienić szybkę. W ogóle nie był zły. On się nigdy nie złości. A ja naprawdę miałem wszystko. Gdybym zażyczył sobie nowy telefon, drogie, markowe ciuchy albo grę, która nie została jeszcze wypuszczona ma rynek, dostałbym to jeszcze tego samego dnia. Mógłbym dostać wszystko. Wiedziałem o tym. Miałem znacznie więcej niż było mi potrzeba. Nie musiałem się o nic martwić. Z dnia na dzień przeszedłem od niepewnego jutra, do całkowicie pewnej przyszłości. Wiedziałem, że będzie dobrze. Nie muszą martwić się o przeżycie popołudnia, znajdę sobie pracę i pójdę na studia. Nie wiedziałem, czy pan Stark nie każe mi wyprowadzić się po osiemnastce, ale wiedziałem, że mnie nie zostawi. Będę mógł zwrócić się do niego o pomoc, gdy będę tego potrzebował. Będziemy rodziną. Zawsze.

Zacisnąłem dłonie na grubym materiale, a po chwili, wsunąłem się głębiej w ciepłą kołdrę, wypuszczając przy tym głośno powietrze. Było mi ciepło. Ciepło, miło i bezpiecznie. Ostatnimi czasy coraz częściej było mi miło i bezpiecznie. Zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z pewnego faktu. Moja głowa wcale nie spoczywała na poduszce, a dłonie wcale nie były zaciśnięte na kołdrze czy prześcieradle. Leżałem na klatce piersiowej pana Starka i to na jego piżamie zaciskałem pięści. Ale jemu to chyba nie przeszkadzało. Mi szczerze mówiąc też nie. Wręcz przeciwnie. Wtuliłem policzek w jego miękką, zieloną koszulkę. Było mi wygodnie. Ciepło, miło i wygodnie. Zaskakujące, jak szybko można zmienić nastawienie. Jeszcze półtora roku temu nienawidziłem, gdy ktoś mnie dotykał. A teraz, przez większość czasu mógłbym się przytulać. Do pana Starka. Lubiłem się do niego przytulać. I lubiłem, kiedy on mnie przytulał. Albo kiedy delikatnie drapał mnie po plecach, kiedy oglądaliśmy filmy. I gdy całował mnie w czoło na dobranoc. W tym momencie naprawdę nie rozumiałem tych wszystkich dzieciaków, które wściekały się na rodziców za czułe słówka i całusy. Ja to lubiłem. Może byłem w nieco innej sytuacji, bo... no cóż, nigdy nie mogłem skarżyć się na nadmiar czułości. Było wręcz odwrotnie. Dlatego teraz... nadrabiałem straty. I po prostu na to pozwalałem. Czułem wtedy, że naprawdę jest ktoś, kto mnie kocha. Komu na mnie zależy. Komu nie jestem obojętny. Tego nie lubiłem w swoim życiu najbardziej. Że byłem ludziom obojętny. Nikomu nie byłoby przykro, gdybym zginął. Gdybym zachorował, nikt nie odwiedzał by mnie w szpitalu. Teraz wiedziałem, że jest ktoś, kto wiernie czuwałby przy moim łóżku. Całował w główkę i wspierał. Jak ojciec.

Dopiero po chwili zauważyłem, że pan Stark nie spał. Wpatrywał się w sufit i był... jakiś taki smutny. Delikatnie drapał mnie po plecach, ale zupełnie nie przykładał tej czynności uwagi. Robił to automatycznie. Nie ruszał się. Zmarszczyłem lekko brwi. Co mu się stało? Był zły? Nie, przecież on nigdy się nie złości. Był smutny? A jeśli to z mojej winy? Ostatnie czego pragnąłem, to zasmucanie pana Starka. Nie chciałem mu tego robić.

-Panie Stark?- szepnąłem. Mężczyzna momentalnie podniósł głowę. Posłał mi słaby uśmiech, delikatnie przejeżdżając dłonią po moim policzku.

-Cześć, Pete- mruknął. Poczułem, jak jego uścisk się zacieśnia. Patrzył na mnie z miłością i smutkiem. Jakby widział mnie ostatni raz w życiu. Zamknąłem na chwilę oczy.

-Przepraszam...- szepnąłem. Pewnie był zmęczony. Znowu to zrobiłem. A on... wciąż musiał się ze mną męczyć. Byłem do niczego. Miałem wszystko, a nie umiałem w żaden sposób się odwdzięczyć. Nie umiałem pokonać ataków. Nie umiałem chodzić do szkoły jak normalne dziecko. Mieć kolegów, jak każdy inny. Nie umiałem nawet przespać całej nocy. Nie nadawałem się do niczego. Nie byłem dobry jako pomocnik najemnika. Nie byłem dobry jako normalne dziecko. To w czym ja niby byłem dobry? Nie umiałem konstruować tak dobrych wynalazków jak pan Stark. Zawsze poprawiał moje projekty i wyłapywał błędy. Ja tak nie umiałem. Nie umiałem nawet być synem. Ani dla mojego ojca, ani dla pana Starka. Bałem się, że... że przestanę za nim tęsknić. Że przyzwyczaję się do życia bez niego. Że nie będzie mi go brakować. A to by było bardzo nie w porządku. Wobec taty.

-Hej, no już, nie smuć się. To nie twoja wina, mały. Nie przejmuj się tym, Pete- zapewnił łagodnie, chociaż ja wcale nie czułem, że nie powinienem czuć się winny. Czułem się cholernie źle. On nie zasługiwał na coś takiego. Powinien mieć dziecko, z którego mógłby być dumny- musimy porozmawiać, Pete- oznajmił. Westchnąłem cicho. Wiedziałem o czym. Pamiętałem, co powiedziałem panu Starkowi. I... może to w ale nie było kłamstwo, ale... nie chciałem, żeby dowiedział się o moich obawach. Wymagałem znacznie więcej niż to, na co zasługiwałem.

-Ja... t-to nieprawda, panie Stark. Ja wcale... w-wcale tak nie myślę...- zacząłem słabo. Milioner przesunął dłonią po moich plecach i westchnął cicho, kręcąc lekko głową.

-Nie kłam, Pete. Nie kłam, dobrze?- powiedział. Zamknąłem oczy. On wiedział, kiedy to robię. Oczywiście, przecież to pan Stark. Nikt nie znał mnie tak dobrze jak on. Swoją drogą, to było naprawdę miłe uczucie, kiedy wiesz, że ktoś zna cię na wylot. Możesz być przy nim sobą. Nie musisz się martwić o to co robisz, bo on wie o tobie wszystko i kocha cię bez względu na twoje wady. Nie musisz nic przed nim ukrywać, bo on i tak się zorientuje, prawda?- dlaczego nic nie mówiłeś, dzieciaku? Przecież mogliśmy o tym po prostu porozmawiać. Niepotrzebnie się męczysz, Pete. Przecież wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, tak? Zawsze znajdę dla ciebie czas, mały. Jesteś na pierwszym miejscu.

Wtuliłem się w niego mocniej. Miał rację. Mogłem. Nawet powinienem. No bo po co to było? Lepiej od razu powiedzieć panu Starkowi. Tylko że... nie chciałem, żeby myślał, że jestem niewdzięczny. Że chcę więcej. Że to za mało. To nie było za mało. On mnie kochał, i to nigdy nie będzie za mało.

-Gdybyś na przykład porozmawiał ze mną o tym wcześniej, dowiedziałbyś się, że to nie jest prawda, Pete. Nie wstydzę się ciebie. Jak niby mógłbym się ciebie wstydzić? Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało, dzieciaku. Jestem z ciebie dumny, skarbie. Bardzo dumny- oznajmił, wciąż wpatrując się w sufit. Podniosłem na niego wzrok i mimowolnie wygiąłem usta w podkówkę.

-T-Tak?- szepnąłem słabo. Pan Stark uśmiechnął się lekko i odgarnął grzywkę z mojej twarzy.

-Tak. Pewnie, że tak. Jesteś moim dzieckiem. Kocham cię, Pete. Naprawdę chciałbym móc chwalić się tobą przed całym światem. I jeśli tylko zechcesz, mogę choćby teraz zwołać konferencję prasową, ściągnąć tu wszystkich dziennikarzy z Nowego Jorku i oznajmić im, że adoptowałem najcudowniejszego chłopca na świecie. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo bym tego chciał, Pete. Ale musisz wiedzieć, że to jest decyzja na całe życie, skarbie. Jeśli przedstawię cię dziennikarzom, nie będzie odwrotu. Będziesz musiał liczyć się z tym, że wszystko co zrobisz, zostanie od razu wyłapane przez dziennikarzy. Będą siedzieć pod szkołą, robić ci zdjęcia przy każdej okazji, a ty nie będziesz mógł swobodnie chodzić po mieście, bo mnóstwo dzieciaków będzie chciało cię poznać. Nie chciałem ci tego robić, kochanie. Zastanów się, czy jesteś na to gotowy. Jeśli tak, mogę nawet dziś wszystkim o tobie opowiedzieć. Nie mogę się już doczekać, kiedy będę mógł to zrobić, Pete. Naprawdę. Po prostu... mamy teraz mnóstwo innych rzeczy na głowie. Nie chciałem dokładać ci zmartwień. Ale bez względu na to, jaką decyzję podejmiesz, jesteśmy w tym razem, Pete. Zawsze możesz na mnie liczyć, mały.

Słuchałem milionera z zamkniętymi oczami. Miał rację. Oczywiście, że miał rację. A ja nie powinienem w to wątpić. Nie powinienem wątpić w niego. Przecież był moim opiekunem. Moim rodzicem. Chciał dla mnie jak najlepiej i robił wszystko, żebym był szczęśliwy. Mogłem mu o tym po prostu powiedzieć. I szczerze mówiąc, miał rację. Nie chciałem tego. Nie chciałem, żeby dziennikarze stali pod szkołą. Chciałem żyć na tyle normalnie, na ile mogłem. A teraz, mogłem bardzo niewiele.

-Ma pan rację, panie Stark- szepnąłem. Milioner uśmiechnął się słabo- nie chcę tego. Jeszcze nie.

-Poczekamy, Pete. Obiecuję, że jak tylko będziesz gotowy, będę się tobą chwalić przed całym światem- oznajmił, po czym pocałował mnie w czubek głowy. I znów mnie przytulił. To było takie miłe uczucie. Mieć kogoś, kto jest z ciebie dumny. Czy to mogła być prawda? Czy to możliwe, że on naprawdę był dumny? Ze mnie? Że chciał się mną chwalić? Pomimo tego, jaki byłem? I kim byłem? A byłem kłamcą, oszustem, złodziejem i... mordercą. Nienawidziłem siebie za to. Morderca. Wciąż nie potrafiłem się z tym pogodzić. Choć Natasha mówiła, że to nie będzie proste i zajmie dużo czasu, ja... nie wiedziałem, ile jeszcze dam radę wytrzymać. To mnie zżerało od środka.

-Chciałbyś gdzieś wyjechać, Pete?- spytał nagle pan Stark. Zmarszczyłem lekko brwi.

-Wyjechać?- powtórzyłem cicho. Zdecydowanie nie chciałem teraz wyjeżdżać. Nie czułem się jeszcze całkiem bezpiecznie tu, w wieży. A to przecież był mój dom. Wolałem... no cóż, trochę poczekać. Oswoić się z jednym miejscem, zanim wyjadę w kolejne.

-Tak, właśnie. Wyjechać na trochę. No wiesz... odpocząć od tego wszystkiego. Mam kilka letnich rezydencji. Pięć w Ameryce i trzy w Europie. Dwie nad morzem i jedną w górach. Byłbyś zachwycony. Może chciałbyś...

-Uciec?- spytałem cicho, przerywając mu. Pan Stark ucichł. Po chwili, westchnął ciężko.

-Nie nazwałbym tego ucieczką...- zaczął słabo.

-Nie?- mruknąłem, zerkając na niego- a może... po prostu powie mi pan, przed czym mamy uciekać?- spytałem. Milioner uchylił lekko usta, ale zanim zdążył się odezwać, znów zacząłem mówić- w końcu... jesteśmy rodziną, prawda? Możemy... możemy mówić sobie o wszystkim...

Pan Stark odchylił głowę w tył i znów zaczął delikatnie drapać mnie po plecach. Byliśmy rodziną. Powinniśmy się wspierać. A skoro ja mogłem przychodzić do niego ze swoimi problemami, to... dlaczego nie miało by to działać w dwie strony? Każdy musiał się czasem wyżalić temu drugiemu.

-Dlaczego ty musisz być tak cholernie bystry, co?- mruknął z rezygnacją w głosie. Uniosłem kąciki ust.

-Martwi się pan tym co... on powiedział? No wie pan... t-tam, pod komisariatem- spytałem cicho, niemalże odruchowo mocniej się w niego wtulając. Nie chciałem wracać do tych wydarzeń, ale... pan Stark był taki smutny i zamyślony. On zawsze mi pomagał. Teraz moja kolej. I choć nawet przez głowę mi nie przeszło, że mój opiekun mógłby mnie skrzywdzić... on chyba się tym martwił. Może bał się, że mu uwierzyłem? Że przestanę się czuć bezpiecznie w jego obecności? Ale przecież to niemożliwe.

Milioner na chwilę przestał się ruszać, jakby się zastanawiał.

-T-Tak...- zająknął się. Westchnąłem cicho.

-Wiem, że pan by mnie nie skrzywdził- oznajmiłem spokojnie. Pan Stark kiwnął głową i zamrugał kilka razy.

-Nigdy, Pete- zapewnił. Nie bałem się o to. Wszyscy, ale nie on. On nigdy nie zrobiłby mi nic złego. Nawet o tym nie myślałem, ale on ewidentnie się tym martwił.

Przez chwilę milczeliśmy. Dłuższą chwilę.

-Chciałem go zabić, Pete. Bardzo chciałem. I mogłem to zrobić. Był ode mnie słabszy, nie miałby szans- powiedział nagle. Zacisnąłem usta. Ja... no cóż, przez krótki moment też tego chciałem. Chciałem, żeby to się już skończyło. Żeby on zniknął raz na zawsze. Ale później... kiedy zobaczyłem krew na rękach pana Starka, zrozumiałem, że wcale tego nie chcę. Wcale nie chcę, żeby on go zabił. Nie chcę, żeby on umarł z mojego powodu. I nie chcę, żeby... żeby pan Stark został mordercą z mojego powodu. To brzemię ma całe życie. Nie byłem tego wart. To zbyt wiele. Poza tym... zwyczajnie nie chciałem, żeby to był on. Żeby pan Stark kogoś zabił. Nieważne kogo. Nie chciałem, żeby ta idealna postać przestała być idealna.

-To dlaczego pan tego nie zrobił?- spytałem cicho. Mężczyzna westchnął i mocniej przytulił mnie do siebie.

-Bo ty... ty jesteś taki cudowny, Pete. Ja... nie mam pojęcia, dlaczego świat postanowił mi cię podarować, ale... nie chcę tego spieprzyć. Nie mógłbym się tobą zająć, gdybym go zabił. Nie... nie mógłbym już cię przytulić. Nie zasługiwał bym na ciebie. A... jakbym cię stracił, to...- urwał. Podniósł dłoń i przetarł oczy. W pewnym momencie, mężczyzna podniósł się do siadu. Mocno mnie przytulił. Oddałem gest- n-nie chcę cię stracić, Pete...- zająknął się, a ja zmarszczyłem lekko brwi, obejmując starszego.

-Przecież nigdzie się nie wybieram- mruknąłem. Milioner wypuścił z siebie drżący oddech.

-Ale ja... ja cię okłamałem, Pete. Wcale nie chodzi mi o to, co ten potwór powiedział. Nie przed nim chcę uciekać- wyszeptał. Uniosłem lekko brwi.

-Nie straci mnie pan- zapewniłem cichutko. Pan Stark odsunął mnie lekko od siebie. Zamarłem. Miał łzy w oczach. Przecież... on nigdy nie płakał...

-M-Muszę ci o czymś powiedzieć, Pete...

*****

2171 słów

Hejka!

Kto ma wpierdol za Polsat?
Jaaaa!!!!🎉🎉🎉

He he he...

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro