Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Stark

Ostatnie dni były wyjątkowo spokojne. Nad wyraz spokojne. Wszystko odbywało się dokładnie tak, jak powinno się odbywać. Według rutyny. Peter zdawał się zapomnieć kompletnie o szkole, pomimo tego, że kilka razy przypominałem mu o tym. Nie ze złośliwości. Nie chciałem, żeby się denerwował. Chciałem tylko, żeby był psychicznie przygotowany. Żeby oswoił się z tą myślą. Chociaż teraz... teraz to chyba ja byłem bardziej przerażony niż on. Jutro miał być jego pierwszy dzień. Chodziłem z kąta w kąt, zamartwiając się i zasypując coraz gorszymi wizjami. W końcu... on był taki bezbronny. Nie fizycznie. W końcu mógłby pobić kilku dorosłych mężczyzn i wyjść z tego bez szwanku. Ale... nie wiedziałem, jak Peter zareagowałaby, gdyby ktoś w szkole powiedział mu coś przykrego. To nie był typ człowieka, który potrafił się odszczekać. Nic po nim nie spływało. On wszystko brał do siebie, prosto do serca, a potem przeżywał to przez kilka dni, nikomu nic nie mówiąc. Powie mi, jeśli coś będzie nie tak? Muszę z nim o tym porozmawiać. Muszę mieć absolutną pewność, że jeśli tylko coś się stanie, Peter przyjdzie do mnie i pozwoli mi interweniować. On musi wiedzieć, że nie ma potrzeby, żeby cokolwiek przede mną ukrywać. Tak bardzo martwiłem się, że... że ktoś po prostu sprawi mu jakąś przykrość. On na to nie zasługiwał. Przecież był taki... dobry. Ten chłopiec był tak dobry, a dzieciaki były okrutne. Okrutne i bezmyślne. Przecież nikt nie będzie się zastanawiał, czy to co powie nie zrani Petera, albo nie przywoła jakichś bolesnych wspomnień. A co jeśli...

-Panie Stark?- cichy głosik i pukanie do drzwi przerwało moją mantrę zamartwiania się.

-Chodź, Pete, możesz wejść- powiedziałem szybko, jakby bojąc się, że dzieciak ucieknie, kiedy będę zwlekał z odpowiedzią zbyt długo. Drzwi się uchyliły, a wtedy moim oczom ukazał się drobny chłopiec, wpatrujący się we mnie oczami spłoszonego zwierzęcia- co tam, mały?- spytałem swobodnie, starając się sprawiać wrażenie bardzo spokojnego. Uśmiechnąłem się, widząc, że Peter ma na sobie piżamę z logo Stark Industres, którą ostatnio namiętnie nosił. Była przez niego już trochę wyciągnięta, przez co chłopiec zdawał się być w niej jeszcze mniejszy i drobniejszy niż w rzeczywistości. Usiadłem na swoim łóżku, wpatrując się w niego wyczekująco. Dzieciak westchnął cicho i posłał mi pytające spojrzenie, niemo dając mi do zrozumienia, że czeka na zaproszenie, w przeciwieństwie do kota, który bez żadnych oporów wślizgnął się do pomieszczenia przez szparę w drzwiach. Szybko ulokował się na mojej poduszce, przeciągnął i ułożył wygodnie, po czym zamknął oczy, spokojnie zapadając w sen. Jednak Peter, pomimo tego, że czuł się w wieży coraz swobodniej, szczególnie w moim towarzystwie, wciąż bał się, że będę zły, jeśli zrobi coś nie tak. Choć czasami, pozwalał sobie nawet na docinkę i złośliwy uśmiech, kiedy byliśmy sami, co bardzo mnie cieszyło. Poklepałem więc miejsce obok siebie i uśmiechnąłem się ciepło. Więcej Peterowi nie było trzeba. Szybko zajął miejsce obok mnie, a następnie bezceremonialnie oparł głowę o moje ramię i znów westchnął.

-Chyba... chyba się boję- wyznał cicho. Spojrzałem na niego z rozczuleniem. Też się bałem. Ale nie mogłem mu o tym powiedzieć.

-No co ty, nie ma czego, smyku- powiedziałem łagodnie, posyłając mu czuły uśmiech.

-Nie chcę tam iść- powiedział prosto z mostu, a ja spuściłem wzrok i pokręciłem lekko głową, z małym uśmiechem na twarzy.

-Wiem- oznajmiłem jedynie, dając mu znak, że przyjąłem to do wiadomości, ale nie zamierzam nic z tym robić.

-Naprawdę muszę?- znów spróbował, też spuszczając głowę. Westchnąłem ciężko. Byłem w pułapce. Nie chciałem mówić nic w stylu "tak, musisz", ale tak było by najwygodniej. Tak brzmiała prawda. Tak, musiał. Nie mogłem pozwolić, żeby przesiedział w wieży kolejny miesiąc. I choć też nie potrafiłem sobie tego wyobrazić, Peter musiał wrócić do szkoły i zacząć nawiązywać jakiekolwiek kontakty z innymi ludźmi. Jakiekolwiek.

-Nie mogę cię zmusić, Peter, ale zdecydowanie wolałbym, żebyś poszedł- oznajmiłem spokojnie- tylko trzy dni. Potem nie będę naciskał, obiecuję. To będzie twoja decyzja, Pete, i nikt nie będzie miał ci za złe, jeśli uznasz, że nie jesteś gotowy, ale na pewno nie będziesz chciał znów całymi dniami siedzieć w wieży.

-Będę- mruknął przekornie chłopiec, nadymając lekko policzki, na co uśmiechnąłem się z rozczuleniem.

-Nie będziesz- odpowiedziałem, mierzwiąc mu włosy- obiecuję, że będzie dobrze- Peter podniósł wzrok i uniósł lekko brwi.

-A co jeśli...- zaczął, najpewniej chcąc wyliczyć mi wszystkie nieprawdopodobne sytuacje, które mogą mieć miejsce, takie jak atak kosmitów, uderzenie meteorytu, czy ucieczka Wilsona, który postanowi zamiast ukryć się, iść prosto do publicznej szkoły.

-Jeśli cokolwiek się stanie i będziesz mnie potrzebował, wystarczy zadzwonić. Pięć minut i jestem- zapewniłem młodszego, obejmując go ramieniem.

-A jeśli będę potrzebował pana od razu? Jeśli stanie się coś złego i będę potrzebował pana natychmiast?- zapytał, ze strachem w oczach. Uśmiechnąłem się z politowaniem.

-To wezmę zbroję i przylecę od razu, natychmiast- oświadczyłem, gładząc go po policzku. Peter westchnął, jakby nie był przekonany- ej, no przecież nic się nie stanie- powiedziałem miękko. Młodszy podniósł na mnie wzrok- w końcu jesteś Spider manem, co nie? Nikt ci nie podskoczy, mały- uśmiechnąłem się, a Peter zaśmiał się cicho. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Uśmiech chłopca stopniowo malał, aż w końcu całkiem zniknął. Zmarszczyłem delikatnie brwi. Tak bardzo chciałem wiedzieć co mu siedzi w głowie. Znać jego myśli. Zrozumieć go. Zrozumieć co dokładnie czuje. Chciałem czytać w myślach. Ale nie umiałem. Musiałem więc zadowolić się, najpewniej zmyśloną, odpowiedzią- co jest, Pete? Co się stało?- chłopiec znów podniósł na mnie wzrok.

-Nie miałem na sobie kostiumu od... ponad miesiąca- westchnął- myśli pan, że dużo osób zginęło w tym czasie?

Spuściłem lekko wzrok. Tak, dużo. Więcej niż zawsze. Więcej, niż gdyby Peter wychodził na nocne patrole. Dzieciak miał zakaz oglądania wiadomości. Chciałem, żeby skupił się na sobie. Jak raz, miał skupić się na sobie i swoich problemach. Na naprawianiu swojego życia, a nie wszystkich dookoła. Nie chciałem, żeby Peter zadręczał się chaosem panującym ma ulicach i ciągłymi pytaniami reporterów, pod tytułem "gdzie jest nasz bohater?". Ich bohater miał wolne. Musiał się pozbierać. I tak, wiedziałem, że gdyby młodszy się o tym dowiedział, miałby do mnie żal, ale nie mogłem pozwolić mu na stykanie się z przemocą i całym złem na ulicach. To by za bardzo przypominało mu o przeszłości, od której chciałem go odciąć. Żeby zaczął żyć. Normalnie. Bezpiecznie.

-Nie, Pete. Myślę, że nie dużo. I na pewno nie z twojej winy. Wiesz o tym przecież. Masz teraz ważniejsze sprawy na głowie- powiedziałem cicho, obejmując go troskliwie ramieniem.

-Co niby może być ważniejsze niż...

-Ty. Ty jesteś ważniejszy, Pete- przerwałem mu- dla mnie jesteś najważniejszy. Wiesz o tym, prawda?- spytałem z uśmiechem.

-Mhm...- mruknął młodszy, bezwiednie spuszczając głowę na moje ramię. Oparłem policzek na jego włosach i uśmiechnąłem się lekko. Będzie dobrze. Nie powiedziałem tego na głos, ale Peter czuł, że właśnie o tym teraz myślę. Będzie dobrze. W szkole. W wieży. W... domu. Nie, to nie był dom. Dzieciak nigdy nie nazywał wieży domem. Nie miałem pojęcia, czy to ja się za mało starałem, czy może on po prostu potrzebował czasu, ale... czułem, że robię za mało. Że to przeze mnie Peter wciąż był nieszczęśliwy. Że to była moja wina.

Pov. Peter

Westchnąłem cicho i wstałem z łóżka. Nie chciałem zabierać panu Starkowi więcej czasu. Już i tak dość zmarnowałem. Wstałem więc i powoli ruszyłem w kierunku drzwi. Położyłem dłoń na klamce i odwróciłem się przez ramię, posyłając panu Starkowi ostatnie błagalne spojrzenie, licząc, że może jednak zmieni zdanie odnośnie szkoły. Starszy uśmiechnął się i pokręcił głową.

-Nie. Nie, nic z tego- oznajmił zaraz, wręcz okrutnie wesoło. Spuściłem wzrok i kiwnąłem lekko głową. Nie wolno mi było się sprzeciwić. Nie panu Starkowi. Pomimo tego, że pierwszy raz w życiu chciałem mu się sprzeciwić. Choć... to chyba nie był rozkaz. A przynajmniej takie miałem wrażenie. Gdybym powiedział, że nie pójdę do szkoły, on nie zrobiłby mi krzywdy za nieposłuszeństwo. Widziałem to w jego oczach. Nie było tam żadnej groźby. On chciał dla mnie jak najlepiej. Chciał, żebym był szczęśliwy. Wiedziałem to.

-Chodź, Avi!- zawołałem kota, który podniósł na mnie wzrok, znów leniwie się przeciągnął i wstał, wyjątkowo niechętnie opuszczając pomieszczenie. Nie czekając na mnie, pognał do mojej sypialni, najpewniej żeby czym prędzej wrócić do snu w swoim legowisku. Wyszedłem z pokoju pana Starka, a w moich oczach zawirowały łzy. Bałem się. Strasznie się bałem. Ze strachu wręcz skręcało mi wnętrzności. Pan Stark mówił, że będzie dobrze. Ale jak niby mogło być dobrze? Jak miało być dobrze? Jutro znajdę się sam, w całkiem obcym miejscu, z obcymi ludźmi dookoła, a pana Starka nie będzie. Przecież... to wszystko... to wszystko co udało mi się osiągnąć... przepadnie. Znowu... znowu będą się nade mną znęcać... znowu będę podskakiwał na każdy dotyk. Przecież... to zniechęci pana Starka... uzna że nie warto... nie warto, skoro jego starania nie przynoszą żadnego skutku... wyrzuci mnie... wyrzuci mnie z wieży, bo znowu będę się bał... znowu wszystko będzie nagłe i niespodziewane... już nic nie będzie takie samo... nic nie będzie stałe i bezpieczne... zaczynałem wracać do dawnego życia... z powrotem... z powrotem do Queens... z powrotem do baru... z powrotem do Deadpoola...

Nawet nie zorientowałem się, kiedy znalazłem się zwinięty w kulkę na środku swojego pokoju. Zacząłem brać głębokie, urywane wdechy. Uspokój się, powtarzałem sobie, ale to nic nie dawało. Przerażenie przejmowało kontrolę nad moim ciałem. Potrzebowałem go. Potrzebowałem, żeby był blisko. Żeby był przy mnie. Ale on... on już nie będzie chciał być przy mnie. Co jeśli spodoba mu się życie beze mnie? Jeśli zobaczy, jaka to ulga, kiedy nie ma mnie w wieży i stwierdzi, że chce, żeby tak już zostało? Że chce żyć własnym życiem, zamiast niańczyć jakiegoś głupiego bachora i wyrzuci mnie na ulicę? Gdzie ja wtedy pójdę? Przecież ja sobie bez niego nie poradzę!

-Nie, nie, nie, nie, nie...- zacząłem powtarzać, szarpiąc się za włosy. Zachłysnąłem się powietrzem, a potem załkałem żałośnie. Pokój się kurczył. Ściany się zbliżały. Wszystko dookoła stawało się ciemne. Ciemne, tak samo jak plamy przed moimi oczami. Nie mogłem się ruszyć. Mocno zacisnąłem dłonie w pięści i nie mogłem ich rozluźnić. Wszystkie moje mięśnie były maksymalnie spięte. Nie mogłem ich rozluźnić. Dusiłem się. Dusiłem się powietrzem. Brałem głębokie, a mimo to bardzo płytkie wdechy. Drżałem. Zachłysnąłem się własnymi łzami i harknąłem, starając się jakkolwiek odzyskać zdolność oddychania. Miałem w głowie tylko jedno słowo.

Zmiana.

Bałem się. Bałem się zmiany. Zmiany na gorsze. Bałem się, że każda mała zmiana prowadzić będzie do nieubłaganego powrotu. Nie chciałem tego. Tak bardzo tego nie chciałem. Było dobrze. Było tak dobrze. Dlaczego nie mogło tak zostać? Dlaczego to się musiało zmieniać? Dlaczego? Dlaczego dlaczego dlaczego?

-P-Panie... S-Stark...- wychrypiałem, gwałtownie nabierając powietrza. Czułem, jak wlatuje do mojego gardła, a potem grzęźnie w nim, pozwalając bezwiednie, bym dusił się i miotał na podłodze. Chciałem... chciałem, żeby on tu przyszedł. Żeby mi pomógł. Ale jednocześnie, tak bardzo nie chciałem, żeby on znów widział mnie takiego słabego. Takiego żałosnego. Jak sobie nie radzę.

-Peter! Pete, już jestem, spokojnie mały, no już, oddychaj- usłyszałem, czując jednocześnie oplatające mnie ramiona i znajomy zapach mojego ukochanego opiekuna. Wczepiłem się w jego marynarkę, wciąż dławiąc się powietrzem- cii, shh, cichutko, no już, wszystko jest dobrze- wymruczał, delikatnie wplatając palce w moje włosy i lekko podtrzymując tym samym moją głowę, którą bezwiednie spuściłem na klatkę piersiową mężczyzny. Szarpnąłem się niespokojnie, znów dławiąc się nabranym powietrzem.

-P-Proszę... p-pro-oszę... n-nie... n-nie wy-wyrzucaj...  m-mnie... p-pro-oszę...- wysapałem, mocno zaciskając palce na ciemnym, grubym materiale.

-Ale co ty w ogóle wygadujesz, Peter?! Nigdzie się nie wybierasz, mały, nigdy bym cię nie wyrzucił. To tak samo twój dom, jak mój i każdego z Avengers- powiedział szybko, trzymając mnie przy sobie. Starałem się jak najlepiej przyswoić jego słowa. Zrozumieć je. Było ciężko. Nie mogłem zrozumieć jego słów- oddychaj, Pete. Oddychaj, powoli, dasz radę. Nic się nie dzieje, jest dobrze- zapewniał, gładząc mnie po włosach. Mój oddech zaczął się powoli uspokajać. Był tu. Był tu przy mnie. Przecież przy nim, nic złego nie mogło się stać. On zawsze mnie ochroni. Zawsze. Bez względu na wszystko. Zamknąłem oczy i z wydechem ulgi wysłuchałem się w bicie jego serca. To był taki spokojny rytm. Spokojny. Nic się nie działo- już lepiej, malutki?- spytał cicho pan Stark, najwidoczniej zauważając, że lekko się uspokoiłem.

-Mhm- mruknąłem, wciąż wtulając się w starszego. Po moich policzkach wciąż spływały łzy, ale było już lepiej. Mogłem oddychać. Nie dusiłem się. Milioner wsunął rękę, którą przed chwilą mnie obejmował, pod moje kolana, po czym wstał, podnosząc mnie przy tym, pomimo tego, że mogłem iść sam. Odruchowo mocniej chwyciłem jego marynarkę i pisnąłem cicho, na co starszy zaśmiał się pod nosem. Wiedziałem, że mnie nie upuści. Mogłem mu w pełni zaufać.

Pan Stark położył mnie na miękkim materacu i z czułym uśmiechem na ustach, troskliwie otulił mnie kołdrą. Milioner usiadł na skraju łóżka i pogłaskał mnie po policzku. Wtuliłem się lekko w jego dłoń.

-Wszystko będzie dobrze. Obiecuję- zapewnił łagodnie. Podniosłem się lekko, jednak pan Stark mnie uprzedził. Pochylił się i mocno mnie przytulił. Zamknąłem oczy. Jego marynarka pachniała... nim. Po prostu nim. To był jego zapach. Zaciągnąłem się nim. To mnie uspokajało. Jego zapach. Jego ciepło. Jego obecność. To, jak delikatnie się ze mną obchodził. Nikt wcześniej taki nie był. Nawet kiedy byłem mały i mój tata jeszcze żył. Nikt nigdy nie cackał się nad każdym rozbitym kolanem. W czasie kiedy inne mamy od razu sadzały dziecko na stole, całowały i rozczulały się nad każdym zadrapaniem, rodzice zawsze mówili po prostu "no już, nic się nie stało" albo "będziesz żyć". Oni po prostu tacy byli. Nie należeli do wyjątkowo wylewnych osób. Więc teraz... ta troska i czułości... to było coś całkiem nowego, czego nigdy wcześniej nie doświadczałem. Ale podobało mi się. Nawet jeśli większość ludzi powiedziałaby, że byłem już za duży na takie przytulanie do snu i te wszystkie czułe słówka i uśmiechy, podobało mi się takie traktowanie.

Pan Stark... był wyjątkowy. Był moim opiekunem. Mógł zrobić ze mną co chciał i nikt nic by mu nie powiedział. Mógł traktować mnie jak tylko chciał i wychowywać mnie kompletnie po swojemu, tak jak to robił pan Wilson. Ale on był dobry. Nie wykorzystał swojej pozycji. Nie robił mi krzywdy. Nie bił mnie. Nie obrażał. Nie poniżał. Traktował mnie z szacunkiem, pomimo tego, że na to nie zasługiwałem. Wspierał mnie. Zawsze był tu, kiedy go potrzebowałem. Nigdy nie wypominał mi błędów. Często nawet stawał w mojej obronie. Na przykład kiedy Steve i Clint chcieli wcisnąć mi silne tabletki na sen. Bałem się tego. Jeśli wziąłbym leki, nie mógłbym wybudzić się z koszmaru. Nie chciałem tkwić w nim całą noc. Ale oni tego nie rozumieli. Rozumiał tylko pan Stark, który powiedział, że to on jest moim opiekunem i to on będzie decydował jakie leki będę brać.

Nie pozwolił im mnie skrzywdzić. Nie pozwolił na to.

-Pamiętaj Peter. Jutro wszystko będzie dobrze. Obiecuję. Jeśli cokolwiek by się stało, od razu się pojawię, tak? Nie będę miał jutro nic ważnego do zrobienia w pracy, więc będę dostępny cały dzień- oznajmił milioner, odsuwając się lekko ode mnie. Westchnąłem cicho i kiwnąłem głową.

-Zostanie pan aż zasnę?- spytałem cicho, nie mając siły, żeby znowu zostać samemu. Wiedziałem, że wtedy cała panik wróci. Chociaż... kolejnego koszmaru też nie chciałem przeżywać...

-Zostanę- powiedział z uśmiechem.

To było pytanie retoryczne.

Zawsze zostawał.

*****

2522 słowa

Hejka!

Coś za spokojnie tu jest, nie uważacie? Tak miło i sympatycznie... chyba trzeba trochę dojebać złem...

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro