Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Stark

Siedziałem na skraju łóżka Petera i z małym uśmiechem na twarzy, patrzyłem na jego spokojną twarz. Dzieciak spał już od dobrych dwóch godzin, a ja nie mogłem zostawić go samego. Zresztą, teraz to nie miało sensu. Była pierwsza w nocy, czyli za chwilę i tak się obudzi. Za chwilę przyjdą koszmary. Zawsze przychodziły o tej porze. Chciałem jakoś go przed tym ochronić, ale nie wiedziałem jak. Nie da się zatrzymać snów. A ja nie chciałem go budzić. Chciałem, żeby się wyspał. Choć trochę. Pomimo tego, że już od dawna nie przespaliśmy całej nocy. Chciałbym móc go chronić. Chciałbym sprawić, żeby czuł się lepiej. Był bezpieczny, ale nie był szczęśliwy. Dlaczego? Co robiłem nie tak? Przecież się starałem. Robiłem dla niego wszystko. Dawałem mu wszystko, czego tylko mógł zapragnąć. Peter wiedział, że jeśli będzie czegoś chciał, nawet jakąś głupotę, może mi powiedzieć, a ja zaraz mu to podaruję. To nigdy nie był dla mnie problem. Mogłem mu kupić wszystko. Gorzej było z tym, czego kupić nie mogłem. Może i brzmiało to jak banał ze strony z tandetnymi cytatami, ale to naprawdę było trudne. To całe bycie rodzicem. Jakoś wcześniej... kiedy jeszcze Peter mieszkał w barze... myślałem, że jak tylko go pokonamy, wszystko będzie dobrze. Że dzieciak będzie szczęśliwy i nie będziemy się już o nic martwić. Ale myliłem się. Wilson powiedział na jednym z przesłuchań, że Peter się go nie pozbędzie, nawet jeśli usuniemy mu go z pola widzenia. Nie rozumiałem wtedy znaczenia tych słów. Teraz doskonale wiedziałem co miał na myśli. On wciąż zatruwał mu życie. Wciąż go ograniczał. Nie pozwalał mu na szczęście. Zresztą, nie tylko on. Fakt, Deadpool przyczynił się do nieszczęścia tego dzieciaka, ale... to jego matka zapoczątkowała to zło. Ci wszyscy mężczyźni, którzy krzywdzili go w domu. Ten skurwysyn, który...

W pewnym momencie, chłopiec skulił się w łóżku i wyciągnął głośno powietrze. Pokręcił głową i wydał z siebie coś na wzór jęku protestu.

-N-Nie...- sapnął, po czym mocno zacisnął powieki. Położyłem jedną dłoń na jego klatce piersiowej, a drugą przejechałem po policzku chłopca.

-Nie, Pete, nic się nie dzieje, wszystko jest dobrze, mały- zapewniłem, gładząc go po policzku.

-P-Proszę...- zapłakał młodszy, wciskając się głębiej w poduszkę- b-błagam, ja nie chcę- wyszeptał, kręcąc głową.

-Cii, nie bój się, jesteś bezpieczny, Pete- powiedziałem cicho, pochylając się lekko nad nim. Przesunąłem dłoń wyżej, żeby wpleść palce w jego miękkie loki. Przeczesałem dłonią ciemne włosy chłopca, a wtedy on momentalnie wciągnął głośno powietrze i otworzył szeroko oczy. Uśmiechnąłem się ciepło, starając się dodać mu otuchy i pokazać, że wszystko jest dobrze- no już, już dobrze, mały. Spokojnie- wymruczałem, gładząc go po głowie.

-N-Nie...- pisnął Peter, wpatrując się we mnie z przerażeniem. Skulił się mocno, po czym zaczął cofać się w głąb łóżka, jakby chciał odsunąć się ode mnie. Zmarszczyłem delikatnie brwi. Na ogół, dzieciak przytulał się, gdy tylko mnie widział.

-Pete... no już, spokojnie. Chodź, wszystko jest dobrze- powiedziałem, wyciągając ręce w jego stronę z zamiarem przyciągnięcia do siebie dzieciaka i otulenia ramionami. Peter, widząc to, zapłakał cicho i gwałtownie odskoczył, przez co wylądował z hukiem na podłodze. Uniosłem brwi ze zdziwieniem. Nie zdążyłem nawet zareagować. W pewnym momencie, chłopiec rozejrzał się gorączkowo. Pokręciłem głową- nie, Peter, nie rób tego!- rzuciłem, ale było już za późno. Dzieciak zniknął pod łóżkiem. Wypuściłem głośno powietrze i odchyliłem głowę z rezygnacją. I jak ja miałem go teraz uspokoić?

Zszedłem z łóżka, klęknąłem na ziemi i pochyliłem się. Chłopiec skulił się mocno, drżąc na całym ciele. Oczywiście, mógłbym zawołać Steve'a, albo samemu założyć rękawice i go wyciągnąć, ale z pewnością nie ociepliło by to naszej relacji.

-Pete... Pete, przecież nie zrobię ci krzywdy. Wszystko jest w porządku, nie bój się- zacząłem łagodnie. Oddech Petera stał się gwałtowniejszy. O nie, nie mógł dostać tam ataku paniki- nie, Pete, spokojnie, spójrz, nie zrobię ci krzywdy- oznajmiłem, wpatrując się w niego ze strachem. Chłopiec mocno przycisnął dłonie do głowy, zakrywając nimi włosy. Zmarszczyłem delikatnie brwi. Znałem u niego to zachowanie. Pamiętam je.

-Panie Stark, panie Stark, panie Stark, panie...- zaczął powtarzać cicho, kręcąc głową i wciąż zakrywając włosy. Zbladłem. Na początku, dochodzenie do takich wniosków trwało u mnie długo, ale teraz niemalże od razu wiedziałem, z czym mam do czynienia. Peter nie wiedział że tu jestem. Kiedy się obudził, zobaczył nad sobą mężczyznę.

Mężczyznę, który gładził go po włosach i robił okropne rzeczy.

Świadomość tego, że bierze mnie z tego potwora, niemal bolała. Ale to nie był czas na użalanie się nad sobą. Mój chłopiec mnie potrzebował.

-Pete, mały, spójrz... zobacz, to ja, pan Stark. Jestem tu, malutki- Peter podniósł głowę, słysząc moje imię. Uśmiechnąłem się ciepło- nic ci nie grozi, mały. Jestem tu- zapewniłem łagodnie. Chłopiec przez chwilę przyglądał mi się badawczo. W końcu, wyczołgał się spod łóżka, po czym od razu zajął miejsce na moich kolanach i skulił się mocno.

-On tu był...- wyszeptał, wtulając się we mnie mocno- panie Stark... był tu...- wysapał z przerażeniem, po czym zaszlochał cicho. Pokręciłem głową, tuląc chłopca do siebie.

-Nikogo tu nie było, mały. Słowo, nikogo tu nie było...- zapewniłem, odruchowo już wplatając palce w jego włosy. Peter wzdrygnął się mocno.

-Nie...- zaskamlał- p-proszę...- dodał złamanym szeptem, a ja westchnąłem cicho i wysunąłem rękę z jego miękkich loków, po czym zsunąłem ją na plecy dzieciaka.

-No już, cichutko. Nie dotykam ich, dobrze?- szepnąłem, czując, jak w moich oczach wzbierają się łzy. On już się tego nie bał. Wypracowaliśmy to. Czemu teraz się boi?

-Przepraszam- wymamrotał, jakby znając moje myśli, na co pokręciłem głową.

-Nie, cii, nie przepraszaj. To nie twoja wina, Pete. Nie będę ich dotykał, spokojnie- zapewniłem łagodnie, tuląc go do siebie. Pocałowałem chłopca w czubek głowy, a on schował twarz w mojej bluzie i wypuścił głośno powietrze.

-On tu był- powtórzył Peter. Westchnąłem cicho.

-Nikogo tu nie było, słowo. Jesteś bezpieczny, kochanie- zapewniłem cicho. Peter uniósł lekko brwi i zadarł głowę, wpatrując się we mnie z zaskoczeniem. Dopiero po chwili zrozumiałem, że zdziwiło go to czułe słówko. Nikt go tak nie nazywał. Ale w końcu od tego jest rodzic, prawda? Między innymi właśnie od czułych słówek. W końcu, Peter przytulił się do mnie.

-On znowu... znowu mi się śnił...- szepnął. Podniosłem się z ziemi, podnosząc jednocześnie chłopca. Usiadłem z nim na jego łóżku i pocałowałem go w czoło- bałem się...- zapłakał chłopiec, na co mocniej go przytuliłem.

-Ja wiem, mały, ale to tylko sen, tak? Wszystko jest dobrze, to był tylko sen-zapewniłem, gdy Peter schował twarz w zagłębieniu mojej szyi.

-Nie chcę mieć snów- wyszeptał z przerażeniem w głosie. Pokręciłem lekko głową.

-Zobaczysz, Pete, jeszcze będziesz miał dobre sny- powiedziałem cicho- musisz tylko nazbierać trochę milsze wspomnienia- wyszeptałem.

-Chciałbym już teraz- mruknął, pociągając lekko nosem. Pokiwałem lekko głową.

-Wiem, Pete- powiedziałem jedynie. Bo co miałem powiedzieć? Peter się bał. Był dzieckiem i się bał. Chciał, żeby go się skończyło. Rozumiałem to. Naprawdę rozumiałem. Tylko nie miałem pojęcia, jak mu pomóc.

Delikatnie położyłem chłopca do łóżka. Peter pociągnął nosem i posłał mi rozpaczliwe spojrzenie.

-Nie...- pisnął. Uśmiechnąłem się ciepło, choć wcale nie miałem na to ochoty.

-No już, cichutko. Musisz spać, Pete. Jest noc, mały. Trzeba spać, żebyś miał siłę w ciągu dnia- zacząłem mu tłumaczyć jak małemu dziecku, choć chłopiec doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

-Ale ja nie chcę...- pisnął, choć kleiły mu się oczy.

-Posiedzę aż zaśniesz, dobrze? Nie pójdę, dopóki nie uśniesz- zapewniłem, ignorując jego poprzednią wypowiedź. Peter pociągnął nosem, kiwnął lekko głową i wyciągnął ręce w moją stronę. Uśmiechnąłem się delikatnie, po czym ostrożnie ułożyłem obok dzieciaka. Chłopiec momentalnie wtulił się we mnie, mocno mnie obejmując i chowając twarz w mojej bluzie. Przez chwilę opierałem się łokciem na materacu, ale szybko zrezygnowałem z tej niewygodnej pozycji i ułożyłem się wygodnie na jego łóżku, opadając głową na poduszkę. Przecież i tak szybko stąd nie pójdę, więc niech chociaż będzie wygodnie. Peter zamknął oczy, a ja objąłem go ramieniem.

-Zobaczysz, Pete, jeszcze wszystko będzie dobrze- szepnąłem, po czym mocniej przytuliłem go do siebie i również zamknąłem oczy.

*****
Time skip- następnego dnia

Poraz kolejny wyciągnąłem rękę i chwyciłem zaciśnięte w piąstki dłonie Petera. Chłopiec drżał i rozglądał się nerwowo, jednak w momencie, w którym poczuł mój dotyk, podniósł wzrok i uśmiechnął się do mnie słabo. Odwzajemniłem to, jednocześnie gładząc kciukiem jedną z jego dłoni, chcąc jakkolwiek go rozluźnić. Był przerażony. Jak zawsze zresztą, gdy przebywaliśmy w miejscu publicznym. Chłopiec westchnął cicho i przechylił się tak, by oprzeć głowę o moje ramię. Mieliśmy dziś to szczęście, że poczekalnia była pusta i siedzieliśmy tu sami. Kiedy pierwszy raz przyjechaliśmy na wizytę i psychiatry, Peter kompletnie spanikował, widząc w poczekalni starszego mężczyznę. Spóźniliśmy się wtedy cały kwadrans, bo dzieciak miał atak paniki i długo musiałem go przekonywać, żeby przestał żądać natychmiastowego powrotu do domu.

-Zapraszam- powiedział mężczyzna, który stanął w drzwiach, i posłał Peterowi ciepły uśmiech, który chłopiec bardzo słabo odwzajemnił. Młodszy złapał mnie za rękę i pozwolił zaprowadzić się do gabinetu, jednak sam nie pałał entuzjazmem. Wiedziałem, że tego nie lubił. Opowiadać obcemu człowiekowi o swoich problemach. Opowiadać komukolwiek o problemach. Lekarz gestem dłoni wskazał nam ciemną kanapę, na której zajęliśmy miejsce. Sam podniósł z biurka dokumenty na podkładce i podszedł do nas, po czym usiadł na fotelu naprzeciwko.

Psychiatra Petera miał stały kontakt z psychologiem, z którym chłopiec rozmawiał codziennie w wieży. Pomagał mu. Zdecydowanie bardziej niż psycholog, z którego swoją drogą już dawno bym zrezygnował, gdyby nie to, że lekarz mi zabronił. Leki, które przypisywał Peterowi, pomagały. No cóż, pomagały na krótko, ale pomagały.

Mężczyzna skończył zapisywać coś na kartce, po czym podniósł wzrok i uśmiechnął się do dzieciaka.

-To co mi powiesz, Peter? Jak się masz?- spytał swobodnie, posyłając chłopcu naprawdę serdeczny uśmiech. Za to ceniłem tego mężczyznę. Zwracał się do niego tak swobodnie, jakby wcale nie był na sesji u psychiatry. Poczułem, jak ręką dzieciaka zaciska się lekko. Stłumiłem syknięcie z bólu. Przez chwilę, w pomieszczeniu panowała cisza. Psychiatra wpatrywał się wyczekująco w dzieciaka, który tkwił w swojej milczącej krucjacie i najwidoczniej nie zamierzał się odezwać. Wiedziałem, że będzie milczeć. Nie dopuści do siebie kogoś, komu nie ufa. Jeśli chodzi o mnie, wystarczyło, że okażę mu trochę serca. Ale to było wtedy. Wtedy, gdy rozpaczliwie tego potrzebował. Teraz sprawa nie przedstawia się już tak prosto i trzeba się porządnie nagimnastykować, żeby Peter chciał z kimś rozmawiać.

Dopiero po kilku minutach, chłopiec wzruszył ramionami. Westchnąłem bezgłośnie.

-Pete...- mruknąłem nieco nagląco, na co mężczyzna przed nami momentalnie posłał mi karcące spojrzenie. Tak, miałem go nie upominać za brak odpowiedzi, ale to było silniejsze ode mnie. Tak bardzo chciałem, żeby było lepiej. A jego milczenie jasno wskazywało na to że nie będzie lepiej w najbliższym czasie. Choć w zasadzie, było lepiej. Za pierwszym razem, sprawiał wrażenie najszczęśliwszego dziecka na świecie. Potem nie chciał iść, a jeszcze później nie odzywał się przez całe spotkania. Teraz zaczął się komunikować. To był postęp.

-No dobrze. A pan, panie Stark?- mężczyzna zwrócił się do mnie, wyrywając mnie z zamyślenia. Uśmiechnąłem się lekko.

-Dobrze... tak, dobrze- powiedziałem cicho. Wolałem zostawić trudny temat naszych ostatnich... "trudności" na te pół godziny, kiedy będziemy sami. Mężczyzna kiwnął głową.

-Świetnie. Chcecie o czymś porozmawiać, czy możemy zacząć?- spytał, zwracając się głównie do Petera. Młodszy nie odezwał się, jedynie przysuwając do mnie. Widziałem, że wzrok doktora kilka razy zahaczył o nasze dłonie. Wiedziałem, że z całą pewnością usłyszę, że nie powinienem cały czas pozwalać mu trzymać się za rękę, jeśli chcę, żeby Peter pokonał swoją fobię społeczną. Ale przecież nie mogłem tak po prostu go odrzucić, kiedy chciał być przy mnie.

-Tak, możemy- powiedziałem pewnie, wiedząc, że Peter i tak nic nie powie.

-Peter?- psychiatra zwrócił się do niego. Chłopiec kiwnął lekko głową, po zaskakująco krótkim czasie, na uśmiechnąłem się delikatnie i stłumiłem chęć zwrócenia mu uwagi.

-W porządku. Przygotowałem dla ciebie pewną grę, Peter- zaczął mężczyzna, a ja wyłączyłem myślenie. Jakoś... nie nadawałem się do tych wszystkich ćwiczeń, które wymyślał psychiatra, choć Peter ewidentnie nie miał nic przeciwko. Można było nawet zaryzykować stwierdzeniem, że niektóre z nich lubił. Czasami na jego usta wkradał się mimowolny uśmiech, a gdy chłopiec zdawał sobie z tego sprawę, natychmiast robił się cały czerwony, szybko uciekając od nas wzrokiem. To było urocze.

*****

2011 słów

Hejka!

Tak tak, wiem, straszny lukier, ale co poradzę xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro