Rozdział 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Stark

-Daleko jeszcze?- znów spytał, niemalże skacząc na siedzeniu i wyglądając niecierpliwie za okno. Uśmiechnąłem się słabo.

-Kawałeczek- mruknąłem. Chciało mi się płakać. Nie, nie płakać. Chciało mi się wyć. Peter był taki szczęśliwy. Szybko się otrząsnął, przemyślał wszystko i doszedł do wniosku, że ktoś wysłuchał jego błagań, a świat postanowił wynagrodzić mu lata udręki i oddać ukochanego tatę. Nie wiedziałem, jak długo uda mi się hamować łzy, ale... było ciężko. Siedzieliśmy we dwójkę na tylnych siedzeniach, a prowadził kierowca. Peter wolał, kiedy to ja siadałem za kierownicą, ale wiedziałem, że są dwa możliwe scenariusze drogi powrotnej. Albo będę musiał pocieszać zdruzgotanego chłopca, albo... albo po prostu nie będę w stanie prowadzić. I czułem się z tym naprawdę okropnie, ale wiedziałem, że bez względu na to, jak bardzo się tego wypierałem, wolałem pierwszą opcję. Choć ona też niezbyt mi się podobała. Martwiłem się. Nie chciałem, żeby Petey cierpiał. Chciałem, żeby był szczęśliwy, ale jednocześnie nie chciałem, żeby został z ojcem. Chciałem, żeby został ze mną. Byłem samolubny, nawet nie starałem się udawać, że jest inaczej. Byłem bardzo samolubny. Z całych sił starałem się pragnąć tego co on. Żeby był szczęśliwy z tatą. Żeby spełniły się jego marzenia. Ale nie umiałem. Nadal chciałem mieć go dla siebie. Liczyłem, że nie zostanie u ojca. I... ja chyba nawet nie byłem w stanie się nim dzielić. To był mój syn. Mój, a nie jego. On w żaden sposób na niego nie zasłużył. Tylko... tylko go stworzył. Ale to ja kochałem go z całego serca i byłem gotów zrobić dla niego wszystko. Ehh, to tak bardzo bolało.

A jedyne co mogłem zrobić, to uśmiechać się i udawać, że cieszę się razem z nim.

-Myśli pan, że tata mnie pozna, panie Stark? Trochę się zmieniłem- rzucił Peter, przysuwając się do mnie. Uśmiechnąłem się i roztrzepałem mu włosy. Ciężko było się uśmiechać, gdy łzy cisnęły się do oczu.

-Nie aż tak bardzo, Pete. Na pewno cię pozna- powiedziałem łagodnie. To była prawda. On się nie zmienił. Urósł, ale to wszystko. Nadal miał dziecięcy wygląd twarzy i wysoki głos. Wciąż był dzieckiem. Chłopcem. Czasami naprawdę nie rozumiałem, jak on dał radę znieść to wszystko. Tyle wycierpiał, już jako małe dziecko. Nie wiedziałem, jak przeżyje kolejne rozczarowanie. Jeśli jego ojciec nie spełni oczekiwań... bałem się, że on się nie pozbiera. To było już naprawdę dużo. Zbyt dużo.

-Strasznie się cieszę, że go pan pozna. Może pójdziemy do parku, tak jak kiedyś? Ciekawe, czy nadal lubi lody waniliowe...- Peter odpłynął, rozmyślając nad tym, co mogą zrobić. Westchnąłem cicho. Bałem się tego, kim okaże się ten człowiek. Ale nie miałem nawet czasu sprawdzić, kim on w zasadzie jest. Dzieciak nakręcił się i nie chciał czekać ani chwili dłużej. Chciał go znaleźć natychmiast, jeszcze tego samego dnia. A co, jeśli on tak naprawdę go nie chce? Bałem się tego, równie mocno, co miałem na to nadzieję. Byłem okropny. Ale nie umiałem mu tego życzyć. Nie umiałem mieć nadziei na to, że jego ojciec weźmie go do siebie. Nie chciałem tego. Chciałem, żeby Peter został ze mną. Żeby dalej był mój. I choć jego ojciec nie mieszkał aż tak daleko, nie chciałem, żeby on tam został. Ja... tylko chciałem mieć swojego synka dla siebie i nie martwić się, że ktoś mi go odbierze. Czy to naprawdę tak wiele?

Samochód się zatrzymał po drugiej stronie ulicy. Peter niemalże natychmiast przechylił się przez moje kolana, żeby spojrzeć na dom swojego ojca. Uśmiechnąłem się słabo. Jeszcze nigdy nie widziałem takiej radości w jego oczach. Był szczęśliwy.

-To tutaj?- spytał, biegając wzrokiem po ulicy.

-Mhm...- mruknąłem. W pewnym momencie, chłopiec zesztywniał. Uniósł brwi, wpatrując się w mężczyznę idącego chodnikiem. Przełknąłem nerwowo ślinę, gdy oczy Petera rozbłysnęły.

-T-Tata...- zająknął się. W jego oczach zawirowały łzy- to on...- szepnął. Wypuściłem głośno powietrze i włożyłem całą swoją energię w ciepły uśmiech, który posłałem chłopcu.

-To idź do niego, kochanie- powiedziałem cicho. Mniejszy nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bolesne były dla mnie te słowa. Peter, nie czekając na dalsze zachęty, odwrócił się gwałtownie i bez słowa wypadł z samochodu. Nawet na mnie nie spojrzał. Tym razem, to w moich oczach pojawiły się łzy. I wcale nie były to łzy wzruszenia.

Uchyliłem lekko okno, tak, by nie było mnie widać przez przyciemniane szyby, ale żebym mógł wszystko słyszeć.

-Tato!- zawołał Peter, przebiegając przez ulicę. Mężczyzna przy furtce odwrócił się przez ramię i zerknął na chłopca. Uśmiechnął się z politowaniem.

-Chyba się pomyliłeś, mały- mruknął z rozbawieniem, odwracając się, by znów spróbować wepchnąć klucz do zamka bramki. Peter zatrzymał się na chodniku i uśmiechnął się lekko.

-Tato... to ja- powiedział, wpatrując się w starszego z... takim szczęściem. Mężczyzna znów posłał mu pełne politowania spojrzenie, jednak gdy zmierzył go wzrokiem, wyprostował się powoli. Kolory odeszły z jego twarzy, a brwi powędrowały do góry.

-Peter?- szepnął. Chłopiec uśmiechnął się szeroko i w jednej sekundzie przylgnął do starszego. Wtulił się w jego klatkę piersiową, a ja poczułem kłującą iskierkę zazdrości. Jakby ten mężczyzna odebrał jeden z moich uścisków. Tak jakbym to ja powinien go dostać. To mi należały się te uściski. Nie jemu.

-Tęskniłem za tobą- szepnął, wtulając w starszego. Ale jego ojciec nie oddał uścisku. Zamiast tego, delikatnie chwycił Petera za ramiona i odsunął od siebie. Chłopiec zmarszczył lekko brwi i posłał mu pytające spojrzenie.

-To... nie jest najlepszy moment, Peter- powiedział słabo starszy. Przeczesał nerwowo włosy i wypuścił głośno powietrze. Zmarszczyłem lekko brwi, widząc, jak uśmiech znika powoli z twarzy chłopca- cholera...- sapnął mężczyzna, po czym znów podniósł wzrok na syna- urosłeś- mruknął.

-Czyli... n-nie... nie rozumiem...- szepnął Peter, wpatrując się w starszego- znalazłem cię. N-Nie... nie cieszysz się?

-Ja...- zaczął słabo mężczyzna- cholera- powtórzył, znów przeczesując włosy. Pochylił się lekko- nie powinieneś... uhh... nie teraz...- zaczął się plątać- jesteś już duży... masz... dwanaście lat, tak?

-Czternaście- mruknął Peter, marszcząc lekko brwi. Wciąż nie rozumiał, co się dzieje. Ja już rozumiałem. I czułem się jak cholerny skurwysyn. Byłem nim. Bo... poczułem, no cóż, przede wszystkim troskę, to oczywiste, ale poza tym, pojawiła się też mała iskierka... ulgi.

-No właśnie, czternaście, wybacz- rzucił mężczyzna- jesteś już duży, więc mogę być z tobą szczery, Peter- powiedział, patrząc młodszemu w oczy- kiedy Mary zaszła w ciążę, miała szesnaście lat, a ja siedemnaście. Rodzice wyrzucili ją z domu, tak samo jak moi. Powiedzieli, że nie chcą nas znać. Musiałem rzucić szkołę i zacząć pracować, żeby jakoś nas utrzymać. Byliśmy tylko dzieciakami, nie wiedzieliśmy co robić. Nie mieliśmy pieniędzy, żeby usunąć ciążę, więc musiała cię urodzić- Peter uniósł brwi, wpatrując się w mężczyznę z coraz większym niedowierzaniem- wiem, jak to brzmi, ale taka jest prawda, Peter. Byliśmy dziećmi, bez żadnych środków, wsparcia i perspektyw. Byliśmy przerażeni. Na jakiś czas zatrzymaliśmy się u mojej babci, a później, kiedy skończyłem osiemnastkę, wynajęliśmy dom w Queens. Staraliśmy się jakoś sobie poradzić, ale... sam rozumiesz. Było nam naprawdę ciężko. Ale staraliśmy się nie pokazywać ci tego. Chcieliśmy... no wiesz, żebyś miał normalne dzieciństwo. W końcu nie zrobiłeś nic złego. Po prostu.... ja... po prostu nie dałem rady, Peter. Chciałem pójść na studia, osiągnąć coś więcej. Nie chciałem całe życie płacić za jeden błąd młodości. To... było za dużo. Ja... wiedziałem, że Mary da sobie radę. Była twarda. Ona od początku lepiej sobie z tobą radziła- zauważyłem ten ruch u Petera. Wciągnął powietrze, zagryzł lekko dolną wargę i ścisnął usta, spuszczając lekko wzrok. Chciało mu się płakać, ale robił wszystko, żeby się powstrzymać. Zawsze tak robił, by powstrzymać łzy. Jego ramiona opadły, a on sam wpatrywał się w starszego niemalże rozpaczliwie, jakby błagał, żeby roześmiał się, powiedział że przecież to tylko głupi żart i porwał go w ramiona. Ale nic takiego się nie stało.

-Czyli... t-ty... mnie... n-nie chciałeś?- wymamrotał, podnosząc lekko głowę. Jego ojciec rozłożył bezradnie ręce, jakby w przepraszającym geście. Wypuściłem powietrze z rezygnacją. Obwiniał się. Jak zwykle się obwiniał. Nie chciałem, żeby myślał o sobie w tej sposób. A teraz, wszystko leżało w rękach jego ojca. Mógł go dobić, albo skłamać. Szczerze liczyłem, że wybierze to drugie.

-Ja... przepraszam, Peter. Tu nie chodziło o ciebie, byłeś... naprawdę świetnym dzieciakiem. Chodziło tu tylko o mnie. Nie... nie byłem gotowy na dziecko. Byłem za młody i... myślałem, że będzie ci lepiej beze mnie- odparł cicho starszy. Gówno prawda. Nawet się nie zastanawiał, jak będzie się żyło Peterowi bez ojca. Po prostu spakował manatki i uciekł, jak nieodpowiedzialny gówniarz. A matka Petera... była dzieckiem. Nie poradziła sobie z tym wszystkim. Też musiało być jej ciężko. Ale nie musiała mścić się na niewinnym chłopcu. Nie musiała stwarzać mu takiego piekła.

-Myśleliśmy... myślałem, że nie żyjesz...- szepnął Peter, spuszczając głowę. Starszy podrapał się nerwowo po karku.

-Serio? Kurcze...- sapnął, ewidentnie starając się jak najszybciej skończyć rozmowę. Rozejrzał się nerwowo, po czym znów spojrzał na chłopca- ale... masz dobre życie, prawda? Dobrze ci się żyje z mamą, co nie?- Peter uchylił lekko usta, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. I... szczerze mówiąc, spodziewałem się... płaczu? Wybuchu złości? Ja bym się wściekł. Wykrzyczałbym mu prosto w twarz wszystko. To, co stało się z jego mamą. To, co robili mu jej partnerzy. To wszystko, co przez niego przeżył.

Ale zamiast tego, Peter uśmiechnął się słabo. Kiwnął lekko głową.

-T-Tak. Dobrze...- mruknął- naprawdę dobrze. Ma nowego męża i... jest naprawdę fajny. Szybko... szybko się otrząsnęła. A ja... chciałem... chciałem tylko cię zobaczyć- powiedział cicho. Mężczyzna uśmiechnął się lekko.

-To... dobrze- mruknął. Przez chwilę, tkwili w niezręcznej, napiętej ciszy. Peter zwiesił głowę, a mężczyzna rozejrzał się. W pewnym momencie, drzwi jego domu otworzyły się. Pokręciłem lekko głową. Oni jeszcze tego nie widzieli.

-O nie...- szepnąłem bezgłośnie, łapiąc za klamkę. Chciałem wyjść i szybko podejść do Petera, żeby nie musiał mierzyć się z tym sam, ale nie zdążyłem.

-Tatuś!- pisnęła radośnie dziewczynka, która wybiegła z domu. A zaraz za nią, wyszła uśmiechnięta, młoda kobieta. Ojciec Petera zbladł, zerkając nerwowo na chłopca. Dziewczynka otworzyła furtkę i wręcz wskoczyła starszemu w ramiona, z szerokim uśmiechem na ustach. Mężczyzna podniósł ją i uśmiechnął się słabo.

-Cześć, kochanie, późno dziś wróciłeś- rzuciła łagodnie kobieta, podchodząc do męża i składając czuły pocałunek na jego policzku- a kto to?- spytała, uśmiechając się do Petera. Chłopiec przyglądał się tej scenie wielkimi oczami. Z rozczarowaniem. Niedowierzaniem. Bólem i iskierką złości.

-To jest... um... to tylko... t-to nikt... znaczy...- zaczął się plątać. Peter spojrzał mu prosto w oczy. Westchnął cicho. Był dla niego nikim. Właśnie to zrozumiał.

-Ja... m-mieszkam tu niedaleko. Zbieram na rower i... i... może... trzeba skosić u państwa trawnik?- spytał cicho, wciąż patrząc ojcu w oczy. Zastygłem. Szczerze mówiąc... jeszcze nigdy nie szanowałem Petera tak, jak w tym momencie. To co zrobił... to było... naprawdę dojrzałe. Nie rozumiałem, jak dziecko może takie być. On był tylko skrzywdzonym chłopcem. A nawet w takiej chwili, pozostawał bohaterem. Wiedział, że ci ludzie nie zrobili nic złego. Że jego żona i córka nie zasługują na karę. Nie chciał rozbić tej rodziny.

-Ojej, akurat wczoraj to robiliśmy. Ale wróć za tydzień, słonko- powiedziała, posyłając Peterowi serdeczny uśmiech. Młodszy kiwnął lekko głową.

Ojciec Petera oddał żonie córeczkę, po czym sięgnął po portfel do tylnej kieszeni spodni. Otworzył go i bez słowa wyciągnął ze środka pięćdziesiąt dolarów. Podał go chłopcu. Peter jedynie spojrzał na niego z niedowierzaniem. Mężczyzna zamieszał się lekko. Chwycił dłoń bruneta, podniósł ją lekko i po prostu wcisnął mu w nią banknot.

-Powodzenia, mały- powiedział cicho. Wciągnął powietrze, puścił Petera i poklepał go po ramieniu. A potem, znów wziął córeczkę na ręce, odwrócił się i objął żonę, po czym razem, w trójkę, ruszyli do domu. Zostawił go na chodniku, z banknotem w ręce. A ja nie miałem odwagi się ruszyć. Peter odprowadził ich wzrokiem do drzwi, a później, przez kilkanaście sekund wpatrywał się w nie. Jakby liczył, że ojciec za chwilę wróci i zapewni go, że przecież to tylko głupi dowcip.

Ale on nie wrócił.

Gdy już miałem wysiąść, Peter odwrócił się i przeszedł przez ulicę. Obszedł samochód, po czym bez słowa wsiadł do środka. Zacisnąłem lekko usta. Nie miałem pojęcia, co powiedzieć. A on też nic nie mówił. Samochód ruszył, a Peter w dalszym ciągu beznamiętnie wpatrywał się w swoje kolana.

Uchyliłem lekko usta, chcąc coś powiedzieć, ale wtedy, Peter gwałtownie wyciągnął w moją stronę dłoń ze zmiętym banknotem.

-Dostałem od taty- szepnął, lekko drżącym głosem. Wyjąłem mu pieniądze z dłoni i rzuciłem na podłogę. Chłopiec w dalszym ciągu wpatrywał się w kolana, jakby starał się zrozumieć, co właśnie miało miejsce.

-Pete...- zacząłem słabo. Urwałem, gdy młodszy pochylił się i chwycił za końcówki swoich włosów. Wziął kilka gwałtownych wdechów, jakby próbował się rozpłakać. Udało mu się to dopiero za piątym razem. Zaczął płakać. Głośno. Tak głośno, że z pewną słyszał go kierowca, pomimo dzielącej nas szarej osłony. Wyciągnąłem ręce i przyciągnąłem do siebie roztrzęsionego chłopca, mocno go przytulając. Pocałowałem go w czubek głowy i opadłem na siedzenie, trzymając go przy sobie. Świat Petera znów się rozsypał. Miałem do tego nie dopuścić. Miałem być jego stróżem, który nie pozwoli mu cierpieć. A tymczasem teraz, dzieciak trząsł się w moich ramionach i nie był w stanie się uspokoić. A ja...

Mimowolnie, kąciki moich ust drgnęły. Walczyłem z samym sobą. Bo... oczywiście, przede wszystkim, nie chciałem żeby cierpiał. Nienawidziłem, kiedy mój mały chłopczyk cierpiał. Ale... on był mój. Jego ojciec... był cholernym skurwysynem i go nie chciał. Ale ja go chciałem. Kochałem go z całego serca. Wiedziałem dobrze, że byłem tym gorszym wyborem. Ale zostałem tylko ja. Nikt mi go nie odbierze. Mój synek zostanie ze mną.

Byłem cholernym egoistą.

Wcale na niego nie zasługiwałem.

*****

2234 słowa

Hejka!

Tak jak obiecałam xD

Co myślicie o odczuciach Tony'ego? Jestem serio ciekawa jak go odbieracie, bo nie wiem, czy udało mi się to dostatecznie opisać.

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro