Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Peter

Posłałem znużone spojrzenie mężczyźnie przed sobą. On... po prostu mnie nudził. Jak się czujesz? Dobrze. Wszystko w porządku? Tak. Śpisz w nocy? Śpię. Bierzesz leki? Biorę. I tak za każdym razem. Nic ciekawego. Wiedziałem, że tym razem będzie tak samo. Odpowiedzi stały się już automatyczne, bo pytania były zawsze dokładnie te same. Tak, lubiłem rutynę, naprawdę byłem w stanie ją docenić, ale to... to była lekka przesada. I po prostu nudziłem się na tych terapiach, wyliczając w głowie wszystkie ciekawsze rzeczy, które mógłbym teraz robić. 

-Jak się czujesz, Peter?- spytał mężczyzna z ciepłym uśmiechem. Westchnąłem cicho i uśmiechnąłem się sztucznie, resztką woli powstrzymując się od przewrócenia oczami.

-Dobrze- zapewniłem z uśmiechem, starając się sprawiać wrażenie istotnie zainteresowanego rozmową. Starszy przez chwilę przyglądał mi się badawczo. Pokręcił głową, zapisał coś, a następnie odłożył notatnik na dzielące nas biurko.

-Gówno prawda- oświadczył, patrząc mi prosto w oczy, a mnie zatkało. Uśmiech momentalnie zszedł mi z twarzy.

-Em... słucham?- mruknąłem niepewnie, wpatrując się w niego z zaskoczeniem. No bo... czy on naprawdę powiedział to co usłyszałem?

-Słyszałeś mnie- stwierdził, wzruszając ramionami- wiesz Peter, jesteś chyba moim najcięższym przypadkiem. Mam ci pomóc, sprawić, żebyś się lepiej poczuł, a koszmary zniknęły, ale jak mam to zrobić, skoro ty bronisz się przed pomocą rękami i nogami?- spuściłem wzrok i zagryzłem lekko dolną wargę. Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, starszy kontynuował- wiesz co? Mam pewien pomysł. Nie będę pytał o twoje samopoczucie, bo i tak skłamiesz. Słyszałem od pana Starka, że lubisz się uczyć, prawda?- podniosłem głowę i skinąłem niepewnie- to może zagramy w quiz, hmm? Co ty na to?- zmarszczyłem delikatnie brwi.

-N-nie rozumiem...- powiedziałem, dość mocno zdezorientowany.

-Ja zadam pytanie, a ty podasz odpowiedź- wyjaśnił. Przez chwilę wpatrywałem się w niego badawczo, zastanawiając się, czy mężczyzna żartuje, czy naprawdę chce bawić się w coś takiego. W końcu uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową. No bo przecież to było zdecydowanie lepsze niż kolejna fala nudnych pytań, prawda?- no to... może zaczniemy od czegoś prostego, hmm?- starszy wziął kartkę leżącą na biurku, na której najpewniej spisane były pytania- fotosynteza zachodzi w komórkach  roślinnych, zawierających chlorofil. Prawda?

-Tak- odparłem bez zastanowienia. To było banalne. Starszy uśmiechnął się w niemej pochwale.

-W jakiej warstwie atmosfery powstaje zorza polarna?

-W termosferze.

-Z czego głównie składa się gaz syntezowy?

-Tlenek węgla i wodór.

-Kto sformułował twierdzenie dotyczące ciśnienia działającego na płaskie ciało zanurzone w cieczy?

-Euler.

-Co mówi prawo Hubble'a?

-Wszechświat się rozszerza.

-Czym jest dżet w astronomii?

-Strumieniem plazmy.

-Jak się czujesz?

-Źle- stwierdziłem pewnie, w ogóle nie zastanawiając się nad pytaniem, które było dla mnie tak samo banalne jak reszta. Po prostu odpowiedziałem. Powiedziałem jak jest. Prawdę. Dokładnie to, co myślę. Zamarłem, gdy zdałem sobie sprawę z tego co tak naprawdę powiedziałem. Posłałem przerażone spojrzenie mężczyźnie przede mną, który przyglądał mi się ze współczuciem, zrozumieniem, ale też malutką iskierką triumfu. Westchnął ciężko i oparł przedramiona na biurku, uprzednio odkładając kartkę z pytaniami.

-Czy w takim razie teraz możemy o tym porozmawiać?- spytał łagodnie.

Odkryłem się. Nie chciałem tego robić. Nie chciałem pokazywać obcym, jak słaby jestem. To... to było dla mnie za dużo. Nie słuchając słów mężczyzny wstałem i wybiegłem z gabinetu. W moich oczach zawirowały łzy. Wpadłem do windy. Cofnąłem się pod ścianę, po której następnie osunąłem się, by w efekcie skulić się w rogu. Wziąłem głęboki oddech, starając się uspokoić. Nie mogłem teraz spanikować. Nie mogłem... musiałem sobie poradzić... podszedł mnie jak dziecko. Oszukał mnie... to... to było niesprawiedliwe... ja... ja chciałem... chciałem do pana Starka. Ja... wiedziałem, że nie powinienem mu przeszkadzać, ale... tak bardzo nie chciałem znów przeżywać ataku paniki... wystarczy żebym go zobaczył... tylko tyle... tylko go zobaczyć! Zobaczyć mojego rodzica!

-J-Jarvis... z-zabierz mnie d-do biura...- wyjąkałem, chowając głowę w kolanach.

-Oczywiście, panie Parker- usłyszałem głos sztucznej inteligencji, a zaraz potem, winda ruszyła. Wziąłem kolejny głęboki oddech. Musiałem się uspokoić. Doprowadzić jakkolwiek do porządku. Nie mogłem przyjść do pana Starka w takim stanie. Musiałem się ogarnąć. Nie miałem pięciu lat. Nie mogłem ciągle płakać z byle powodu. Ale... łzy same napływały mi do oczu i spływały w dół, po moich policzkach. Nie kontrolowałem własnego ciała. Moje ręce zaczęły drżeć, a ja jeszcze bardziej się skuliłem. Zagryzłem mocno dolną wargę. Zaraz będzie dobrze. Zaraz go zobaczę. A przy nim... przy nim wszystko będzie dobrze. Przy nim będzie bezpiecznie. Przy nim... przy nim zawsze jest bezpiecznie...

Gdy tylko drzwi windy się otworzyły, wypadłem z niej i podpierając się o ściany, wystrzeliłem w kierunku gabinetu milionera. Musiałem. Nie chciałem mu przeszkadzać, naprawdę nie chciałem, ale musiałem. Musiałem go zobaczyć. Usłyszeć. Potrzebowałem go. Bardzo go potrzebowałem. Tak więc nie bawiąc się w pukanie, wpadłem do pomieszczenia. Rozejrzałem się gorączkowo. Nie było go. Pomieszczenie było puste. Całkiem puste. Zbladłem, pomimo tego, że moja twarz kolorem pewnie i tak przypominała już kawałek pergaminu. Cofnąłem się o dwa kroki i pokręciłem głową.

-Potrzebujesz czegoś, mały?- usłyszałem za sobą miły, łagodny głos. Odwróciłem się, odskakując odruchowo w głąb gabinetu. Moim oczom ukazała się młoda, zgrabna kobieta w eleganckiej marynarce, białej koszuli i spódnicy ołówkowej. Jej rude włosy spięte były w zgrabnego koka, dodającego całej kreacji szyku. Była ona sekretarką milionera, dobrze ją znałem.

-Ja... em... gdzie... gdzie jest pan Stark?- wyjąkałem. Większość pracowników znała mnie. Wiedzieli, kim jestem, ponieważ musieli podpisać zobowiązanie, że nie zdradzą mediom nazwiska adoptowanego dziecka pana Starka. W ogóle nie wolno było im rozmawiać z mediami. Widziałem ile zer było w odszkodowaniu, które musieli by płacić, gdyby dziennikarze dowiedzieli się czegoś o mnie i nie sądziłem, by kogokolwiek z nich było na nie stać. Co prawda pan Stark nie potrzebował tych pieniędzy, ale skutecznie zamykało to usta pracowników.

-Pan Stark pojechał na spotkanie, Peter. Wróci tu koło południa. Potrzebujesz czegoś? Może mogę ci jakoś pomóc? Mogę też poprosić tu pannę Romanoff, jeśli...

-N-Nie ma go?- szepnąłem z przerażeniem w głosie- nie ma go w wieży?- zapytałem cicho.

-Nie... nie, nie ma go. Jeśli to coś pilnego, mogę do niego zadzwonić, ale prosił, żeby mu nie przeszkadzać, więc...

Nie słuchając słów kobiety, wybiegłem z gabinetu. Uciekłem do windy i od razu skuliłem się pod ścianą. Nie było go. Nie było go w wieży... nie było go tu... zniknął... zniknął i... i teraz... nie ma go... nie ma go w wieży... nie ma go, nie ma go, nie ma go... co ja... co ja miałem teraz zrobić... ja... ja go potrzebowałem... on był potrzebny... był mi potrzebny... ja... ja... ja sobie nie radziłem... bez niego... nie mogłem... nie... nie ma go... a przecież... tylko on... tylko przy nim jest bezpiecznie... tylko przy nim...

Mój oddech przyspieszał. Nie byłem w stanie nabrać powietrza, a wciąż było go za dużo. Dusiłem się i brałem głębokie wdechy jednocześnie. Każda komórka paliła żywym ogniem. Moje ręce zaczęły drżeć. Mogłem jedynie domyślać się, że moja twarz przybrała barwę kredy. Dusiłem się. Nie mogłem oddychać. Kręciło mi się w głowie. Przed moimi oczami zatańczyły czarne plamy. Nie chciałem upadać. Nie chciałem kłaść się na ziemi i jak zbity pies czekać na cud, ale nie miałem wyboru.

Nigdy nie miałem wyboru.

To nie zależało ode mnie. Chciałem błagać los, żeby pan Stark się tu pojawił, ale nie mogłem. Przecież nic nie mogłem. Nigdy nic nie mogłem. Byłem za słaby. Jęknąłem boleśnie, wbijając paznokcie w swoje ramiona. Zachłysnąłem się powietrzem, kuląc się w kącie windy. Nagle ściany zaczęły się zbliżać. Pomieszczenie było coraz mniejsze. W moich oczach zagościło przerażenie. Nie... zaraz umrę. Zaraz tu umrę...

Krzyknąłem z przerażeniem w głosie, widząc, jak ściany się kurczą i zbliżają do mnie. Nagle usłyszałem cichy dźwięk. Jak przez mgłę. Jakbym był pod wodą, i usłyszał tylko głuchy szelest. Moim oczom ukazał się pan Stark, który wpadł do windy przez lekko rozsunięte drzwi. To sen? On tu jest? Naprawdę tu jest?

-Peter! No już, spokojnie, jestem tu, jestem przy tobie- powiedział szybko, podnosząc mnie z ziemi i mocno przyciskając do swojej klatki piersiowej. Nie mogłem nabrać powietrza. Dusiłem się. Czułem, że kręci mi się w głowie i zaraz zemdleję, jeśli nie uda mi się wziąć porządnego wdechu- mały, no już, skoncentruj się, oddychaj. Wszystko jest w porządku, nic ci nie grozi- zamknąłem oczy i całkowicie skupiłem się na głosie mężczyzny. Słuchałem go całym sobą, wpasowując się w spokojny rytm jego delikatnego kołysania- uda ci się, oddychaj, powoli. Wdech... i wydech. Świetnie, jeszcze raz... naśladuj mnie. No już, wysłuchaj się w bicie mojego serca. Słyszysz? Jest spokojne. Nic złego się nie dzieje, jesteś w domu, Peter.

-A-A-Ale... a-ale... p-pan...- starałem się coś powiedzieć, jednak nie mogłem. Nie mogłem wydusić z siebie kilku słów. Co chwila głuche dźwięki powodowane moimi dusznościami roznosiły się po pomieszczeniu. Znów zachłysnąłem się powietrzem i mocno skuliłem w ramionach milionera.

Pan Stark odszukał ręką moje dłonie i chwycił je. Momentalnie, niemalże odruchowo przycisnąłem sobie jego dłoń do swojej klatki piersiowej. Do serca. Wstrzymałem oddech, a po chwili nabrałem odrobinę powietrza. Udało się. Oparłem głowę o ramię starszego z wycieńczeniem. Był tu. Byłem bezpieczny. Musiałem być bezpieczny. Pan Stark tu był.

-Cii, już jestem. Przepraszam, Pete, już jestem, malutki. Jestem przy tobie. Czujesz? Jestem tu- mocno mnie przytulił, całując w czubek głowy i opierając policzek na moich włosach. Zamknąłem oczy i odetchnąłem z ulgą. Był tu. Był przy mnie. Ochroni mnie. Znów było bezpiecznie. Pan Stark tu był i nie pozwoli mnie skrzywdzić.

Pov. Stark

-No już, cichutko, wszystko w porządku- wyszeptałem, przytulając drżącego chłopca do siebie. Jarvis dał mi znać, że Peter ma atak paniki i mnie potrzebuje. W drodze do wieży, zdążyłem wypluć z siebie dosłownie każdy rodzaj wiązanki przekleństw, jaki tylko można było sobie wymarzyć. Byłem wściekły. Wściekły na siebie. Jak mogłem mu nie powiedzieć? Przecież to było oczywiste, że będzie przerażony, gdy dowie się, że nie ma mnie w wieży. Chociaż z drugiej strony, skąd mogłem wiedzieć, że akurat dzisiaj Peter postanowi odwiedzić mnie w pracy? Poza tym... powinien mieć teraz wizytę u psychologa. Dlaczego go tam nie ma?

Chłopiec zadrżał. Wziął głęboki oddech i westchnął cicho, delikatnie wypuszczając powietrze. Oparłem się o ścianę windy, wciąż trzymając młodszego w ramionach. Może nie było to najwygodniejsze miejsce, ale nie zwracaliśmy teraz na to uwagi.

-Co się stało, mały?- spytałem łagodnie, odgarniając mu grzywkę z twarzy. Peter skulił się, chowając twarz w mojej marynarce, na której zacisnął piąstki, jakby bał się, że sobie pójdę. Objąłem go ramionami na ten gest, żeby pokazać, że wciąż tu jestem i nigdzie się nie wybieram.

-P-pan... o-okłamał mnie pan...- wyszeptał, drżącym głosem. Zamknąłem na chwilę oczy i westchnąłem ciężko, delikatnie gładząc chłopca po plecach.

-Wiem... przepraszam, Pete. Naprawdę przepraszam. Nie powinienem tego robić. Zasługujesz, żeby mówić ci prawdę. Po prostu... nie sądziłem, że zejdziesz do biura, a... nie chciałem, żebyś czuł się nieswojo. Przepraszam. Wiem, że to żadne usprawiedliwienie. Nie wolno kłamać. Obiecuję, że to się nie powtórzy- zapewniłem, tuląc do siebie młodszego. Tak bardzo nie chciałem trafić jego zaufania. Nie chciałem, żeby stracił poczucie bezpieczeństwa. Ale... ehh, tylko przysporzyłem mu cierpienia. Tak bardzo zależało mi, żeby go chronić... a nie potrafiłem ochronić go przed sobą.

Młodszy pokiwał lekko głową, po czym spojrzał na mnie ze łzami w oczach.

-Przepraszam...- szepnął- nie chciałem panu przeszkadzać- dodał jeszcze ciszej, posyłając mi błagalne spojrzenie. Uśmiechnąłem się delikatnie i pogłaskałem go po policzku.

-Przecież nie masz mnie za co przepraszać, mały. To moja wina. Nie wolno mi było cię okłamać. I pamiętaj. Nigdy mi nie przeszkadzasz. Zawsze przyjdę, kiedy będziesz mnie potrzebował- powiedziałem. Młodszy nabrał powietrza, żeby się odezwać, ale przeszkodziłem mu- poza tym, to spotkanie było wyjątkowo nudne, a ty dałeś mi dobrą wymówkę, żeby się z niego wyrwać. Inaczej musiałbym się tam męczyć jeszcze ze dwie godziny- zaśmiałem się cicho, roztrzepując młodszemu włosy. Peter też się uśmiechnął. Szczerze. Cieszyłem się, za każdym razem gdy dostawałem od niego ten uśmiech. Szczery uśmiech, którego byłem prowodyrem. Wcześniej w ogóle się nie uśmiechał. Teraz... teraz robi to codziennie.

I to był mój największy sukces.

Tą chwilę przerwał dźwięk mojej komórki. Westchnąłem ciężko i posłałem chłopcu przepraszające spojrzenie. Peter zsunął się z moich kolan, a wtedy ja wygrzebałem telefon z kieszeni. Zmarszczyłem lekko brwi. Psychiatra, który prowadził leczenie dzieciaka. Jeździmy do niego z Peterem dwa razy w tygodniu na kontrolę. Wstałem, i podałem młodszemu rękę.

-Pete, idź do warsztatu, dobrze? Zaraz do ciebie przyjdę. A skoro już i tak zerwałem się z pracy, to mogę spędzić z tobą resztę dnia- powiedziałem szybko, za co zostałem obdarowany promiennym uśmiechem chłopca.

-Dziękuję!- zawołał z iskierkami w oczach i pobiegł w swoją stronę, a ja odebrałem telefon.

-Halo?- mruknąłem do słuchawki.

-Dzień dobry, panie Stark- zmarszczyłem lekko brwi na poważny ton głosu mężczyzny- musimy porozmawiać.

#wojnapolsatowa

*****

2088 słów

Hejka!

A więc... heheh, jak myślicie, o czym psychiatra Petera musi porozmawiać z Tonym?😏😏😏


Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro