Rozdział 30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Stark

Leżałem na łóżku szpitalnym z podkulonymi nogami i głową wtuloną w płaski brzuch chłopca. Łzy spływały po mojej twarzy, ale ja już dawno przestałem płakać. Nie miałem na to siły. Po prostu leżałem, analizując dokładnie każdy dzień, odkąd Peter tu zamieszkał. Zastanawiałem się, co zrobiłem źle. W którym momencie popełniłem błąd? Dlaczego nie potrafiłem mu pomóc? Może Fury miał rację? Może nie powinienem go adoptować? Może w Tarczy miałby lepiej? Lepiej by się nim zajęli? Teraz byłby zdrowy. Może nawet by się śmiał? A teraz... nie miałem nawet najmniejszych wątpliwości co do tego, że winę ponosiłem tylko i wyłącznie ja. Wcześniej, zrzucałem wszystko na ludzi z jego przeszłości. Na Wilsona, na jego rodziców... ale to wszystko była moja wina. Teraz, tylko ja go krzywdziłem. Gdybym był dobrym opiekunem, Peter by mi ufał. Pozwoliłby mi się pocieszyć. Przyszedł by do mnie i powiedział, że już nie daje rady. Ale on nie przyszedł. Nie dopuścił mnie do siebie. Samotnie dotarł na skraj rozpaczy, a później, zamiast przyjść po pomoc, on poszedł po tabletki. I chciał ze sobą skończyć. Chciał się zabić. Przecież... ja bym tego nie przeżył. Gdybym go stracił... nie chciałem nawet o tym myśleć. Moje maleństwo musiało żyć.

Poczułem delikatny ruch ze strony młodszego. Jego ręka przesunęła się lekko. Zacisnąłem dłonie na miękkiej kołdrze i wypuściłem cicho powietrze. Tętno Petera nieznacznie przyspieszyło. Poczułem, jak jego klatka piersiowa unosi się. Nie widziałem jego twarzy, ale domyślałem się, że jego oczy są otwarte. Mocniej się do niego przytuliłem. Wiedziałem, że nie może się podnieść. Wciąż jest słaby. Na pewno boli go gardło. Poza tym, płukanie żołądka nie należy do przyjemnych zabiegów i też pozostawia po sobie ślad w postaci bólu. Wyciągnąłem rękę i złapałem jego drobną dłoń. Miał wenflon wkłuty w przedramię. Poza tym, otoczony był tymi wszystkimi maszynami... nie mogłem na to patrzeć. Obiecywałem sobie, że już nigdy, przenigdy nie będę go takiego oglądał. Że nie dopuszczę do tego. Ale dopuściłem. I nigdy sobie tego nie wybaczę.

-Rozumiem cię, Pete- powiedziałem cicho. Dłoń młodszego zacisnęła się na moich palcach. Pociągnął nosem- masz rację, nie wiem jak to jest być bitym, wykorzystanym, zmuszonym do morderstwa albo kradzieży i pewnie nigdy się nie dowiem, ale... wiem aż za dobrze, jak to jest czuć się niechcianym. Niepotrzebnym. Kiedy wydaje ci się, że nikt cię nie kocha a twoje istnienie to jedna wielka pomyłka. Mój ojciec też mnie nie kochał, Pete. Nigdy nie wiedziałem dlaczego, ale nie kochał mnie. Nie był ze mnie zadowolony. Nie spełniałem oczekiwań. Naprawdę cię rozumiem. Czułem się tak całe życie. Do momentu, w którym cię adoptowałem. Wtedy... wtedy po raz pierwszy w życiu poczułem się potrzebny. Poczułem, że ktoś mnie chce. Że ktoś mnie kocha. Naprawdę cię rozumiem i dobrze wiem, jak się teraz czujesz. Ale... to nie jest prawda, Pete. Nie jesteś niepotrzebny. Ja cię chcę, rozumiesz? Kocham cię, najmocniej na świecie. Jesteś dla mnie wszystkim, kochanie. Moim małym skarbem. I jesteś potrzebny, bo... bez ciebie, ja już nie mam zupełnie nic. Jesteś moją rodziną. Wiem, że nie jestem twoim ojcem i bez względu na to, jak bardzo będę się starać, nie zastąpię ci go. Ale kocham cię, jakbyś był moim rodzonym dzieckiem. Życzę ci wszystkiego co najlepsze i najchętniej wziąłbym wszystkie twoje nieszczęścia na siebie. To pewnie nie wystarczy, ale ja cię chcę, Peter. Kocham cię, synku.

Pov. Peter

Słuchałem starszego z przeszklonymi oczami. Ostatnie dni były... cholernym koszmarem. Nie potrafiłem się z tym wszystkim pogodzić i... nie umiałem spojrzeć panu Starkowi w oczy. A teraz... ja nie miałem o tym pojęcia. Nie wiedziałem tego. Nie umiałem wyobrazić sobie tego, że... że pan Stark miał takie problemy. I... nie umiałem wyobrazić sobie siebie w roli kogoś, kto mu pomaga. Ale... najwidoczniej taka była prawda. On uratował mnie, ale... ja też coś dla niego zrobiłem. Też mu pomogłem. Ja też uratowałem pana Starka.

A potem, kiedy usłyszałem jego ostatnie słowa... coś we mnie pękło. Bo zrozumiałem pewną rzecz. Mój ojciec mnie nie kochał. Nie liczyłem się dla niego i równie dobrze mogłem nie istnieć. Nie potrzebował mnie. Ale ja go też nie potrzebowałem. Już nie. Całe życie chciałem tylko znów mieć tatę. Tatę, który będzie mnie kochał i chronił. Który będzie uczył mnie nowych rzeczy, oglądał ze mną gwiezdne wojny i jadł moją ukochaną pizzę. Dla którego będę najważniejszy na świecie. Który będzie w stanie przełożyć wszystkie plany tak, żeby móc odebrać mnie ze szkoły. Potrzebowałem tego. I jak na ironię, kiedy w końcu go dostałem... nie zauważyłem tego. Ja dostałem tatę, o którego tak prosiłem. Mam go. Jest przy mnie. A ja zdałem sobie z tego sprawę dopiero teraz. Że mój tata cały czas był przy mnie. Wspierał mnie. Dbał o mnie. Chronił. Kochał. Był gotów usunąć się w cień, żebym mógł spełnić marzenie i zamieszkać z moim biologicznym ojcem pomimo tego, że straciłby wtedy swoją rodzinę przez którą czuł się chciany i potrzebny. Zrobiłby to dla mnie. Bo właśnie taki był mój tata. Gotowy na wszystko, żebym był szczęśliwy.

Zaszlochałem cicho.

-P-Przepraszam...- szepnąłem. Milioner podniósł się i podsunął nieco wyżej. Dopiero wtedy zobaczyłem jego twarz. Wyglądał jak nieszczęście. Ja byłem przebrany w czystą, suchą piżamę, ale jego wilgotne ciuchy śmierdziały chlorem z basenu. Miał zapuchnięte, czerwone oczy i mokre policzki. Nigdy wcześniej go takiego nie widziałem. I... dopiero teraz uderzyło mnie, co tak naprawdę chciałem zrobić.

A wtedy, rozpłakałem się na dobre.

Milioner przytulił mnie do siebie i pocałował w czoło.

-Nie płacz, kochanie, cii... już jest dobrze, malutki. Już wszystko dobrze- mruczał mi do ucha, a wtedy, rozpłakałem się jeszcze mocniej. Nie rozumiałem samego siebie. Nie rozumiałem, jak mogłem w ogóle pomyśleć o tym, żeby go zostawić. Było mi... tak strasznie przykro. I wstyd. I... tak bardzo chciałem móc cofnąć czas o kilka godzin. Pójść do niego i się przytulić. Zrobić dokładnie to, co powinienem. Pozwolić mu sobie pomóc. Pocieszyć się.

-T-Tak bardzo p-przepraszam...- wyjąkałem, płacząc w jego klatkę piersiową. Uścisk mężczyzny zacieśnił się.

-Nie, skarbie, nie przepraszaj, nie zrobiłeś nic złego. Nikt nie jest na ciebie zły, kochanie, nie przepraszaj- zapewnił. Pociągnąłem nosem i zacisnąłem palce na jego piżamie.

-Kocham cię, tato- pisnąłem, tuląc się do starszego. Pan Stark zesztywniał na chwilę, ale ja nawet nie zastanawiałem się nad tym, czy moje słowa go przeraziły albo oburzyły. Ja po prostu powiedziałem fakt. Kochałem mojego tatę. Taka była prawda.

-Ja też cię kocham, synku- zapewnił cicho. Pocałował mnie w czubek głowy- bardzo cię kocham, synku- powtórzył- tylko nie rób mi tak więcej, kochanie. Nie mam bez ciebie nic- powiedział. A potem, po prostu cicho szlochaliśmy, przytulając się do siebie. Nie było dobrze. Dużo brakowało do tego, żeby było dobrze. Dużo brakowało do tego, żebym był normalnym dzieckiem. I dużo brakowało do tego, żebyśmy niczym się nie martwili. Ale... miałem tatę. Nareszcie go miałem. I wbrew temu, co zawsze myślałem, wcale nie musiał być moim ojcem, żeby być tatą.

Nie było dobrze.

Ale było dużo lepiej.

*****

1144 słowa

Hejka!

Wiem, że bardzo krótki, ale uznałam, że jeśli zacznę jakąś kolejną scenkę, to zepsuję cały urok tej, także... zostawiam Was z tym xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro