Rozdział 31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Peter

-Peter!- usłyszałem głos Clinta i posłałem panu Starkowi błagalne spojrzenie. Milioner mówił mi, że reszta Avengers niefortunnie wyszła z sali niecałe dziesięć minut przed moim obudzeniem, więc kiedy oboje się uspokoiliśmy, poprosił Jarvisa, żeby oznajmił reszcie że się obudziłem. Nie trwało to nawet pół minuty, zanim wszyscy się tu pojawili. Clint podbiegł do łóżka, chwycił mnie za podbródek i dokładnie obejrzał moją twarz- Boże, dziecko, co ci wpadło do głowy?! Mało nie przyprawiłeś całej rodziny o zawał!

-Clint, czy byłbyś łaskaw puścić moje dziecko?- rzucił pan Stark, przerywając mu. Posłałem mu wdzięczne spojrzenie, gdy łucznik cofnął się o dwa kroki, dopuszczając do mnie resztę. Milioner siedział teraz na krześle przy moim łóżku i posyłał mi rozbawione spojrzenie, wiedząc dobrze, jak nadopiekuńczy potrafił być pan Barton.

-Nastraszyłeś nas, synu- oznajmił Kapitan i poklepał mnie po ramieniu.

-Jak się czujesz, skarbie?- spytała Natasha, siadając na krawędzi łóżka.

Pov. Stark

Obserwowałem z drobnym uśmiechem jak reszta otacza Petera swoją jakże niepożądaną przez niego troską i uwagą. Nie miał zbyt szczęśliwej miny, ale starał się robić dobrą minę do złej gry. Ja uśmiechałem się szczerze. Oni o tym nie wiedzieli, ale pół godziny temu, spełniło się jedno z moich największych marzeń. Peter nazwał mnie tatą. To było... więcej, niż mógłbym kiedykolwiek pragnąć i oczekiwać. A jednak, to się działo. Byłem tatą. I choć poczułem iskierkę zawodu, gdy chwilę później wróciliśmy do "pana Starka", wiedziałem, że to wszystko wymaga czasu. Nie mogłem oczekiwać, że Peter od razu się przestawi. Szczególnie w takiej chwili. Dla niego to było wyjątkowo trudne. Ale... poradzimy sobie. Teraz, kiedy już mnie do siebie dopuścił, poradzimy sobie z tym razem. Jak rodzina.

-No dobra dobra, odklejcie się od niego, bo mi dziecko udusicie- rozkazałem, wstając z miejsca i usiadłem na krawędzi łóżka, zmuszając ich do zrobienia mi miejsca. Peter posłał mi wdzięczne spojrzenie, a ja uśmiechnął się do niego. Zerknąłem na Natashę- może zróbcie Peterowi śniadanie?- rzuciłem. Kobieta złożyła ramiona na klatce piersiowej.

-Ehh... chodźcie, panowie. Nie chcą nas tu- westchnęła teatralnie, po czym posłała chłopcu przelotny uśmiech i wyszła, ciągnąc za rękaw niepocieszonego Clinta i Steve'a. Nie chciałem pokazywać Peterowi, jak bardzo podle się czułem. Ale czułem się fatalnie. Poczucie winy przygniatało mnie z każdej strony. Choć wiedziałem, że przecież wcale tak nie było, miałem wrażenie, że każda pielęgniarka, która wchodzi tu zbadać Petera, patrzy na mnie z wyrzutem i pogardą. Że one wszystkie wiedzą doskonale, że to moja wina. Że nie uratowałem tego chłopca. Że byłem złym opiekunem, który nie umiał pomóc swojemu dziecku. Nie umiałem go pocieszyć. Dzieciak cierpiał w samotności, a ja na to pozwoliłem. I to dlatego teraz tu leży. Blady, osłabiony, z witaminami podawanymi dożylnie.

-Dzięki- mruknął Peter, układając się wygodnie na poduszce gdy tylko reszta opuściła salę. Uśmiechnąłem się i roztrzepałem mu włosy.

-Wiesz, że musimy o tym porozmawiać, prawda?- spytałem łagodnie, na co młodszy westchnął i kiwnął głową. Czule pogłaskałem go po policzku- Pete, mały, posłuchaj. Chodzi mi o to, że...

-Co jest ze mną nie tak?- spytał nagle, przerywając mi. Patrzył na mnie, oczekując realnej odpowiedzi. Co było z nim nie tak? Absolutnie nic. Był doskonały.

-Nic nie jest z tobą nie tak, Pete- oznajmiłem. Chłopiec spuścił wzrok.

-To dlaczego rodzice mnie nie kochają?- wyszeptał, a jego oczy zaszły łzami. Uchyliłem lekko usta, ale nic nie powiedziałem. To go bolało. Wiedziałem, że to bolało. Zdawałem sobie z tego sprawę bardziej niż bym chciał.

-To nie twoja wina, Pete- powiedziałem pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy i choć wiedziałem, że to absolutna prawda, nie była to satysfakcjonująca go odpowiedź.

Westchnął cicho.

-Ale ją kocha- pisnął. Wiedziałem dobrze o kim mówił. O jego córeczce. O tej małej dziewczynce, na którą patrzył z taką miłością- czemu jestem od niej gorszy? Przecież... starałabym się. Chciałem być dobrym synem. Ale on... on nawet nie chciał dać mi szansy. On mnie po prostu nie chciał. Jakbym... jakbym zupełnie nic nie znaczył.

Nie powiedziałem nic o tym, że przecież był dobrym synem i że dla mnie był ważny. Że ja go chciałem. Postawiłoby to Petera w niezręcznej sytuacji, w której musiałby udawać, że mu to wystarczy. Ale to nie wystarczyło i dobrze to wiedziałem. Nie miało znaczenia, czy go chciałem czy nie. Dziecko potrzebuje akceptacji ze strony rodziców. Na tym opiera się cała pewność siebie. Bo kto ma kochać dziecko, jeśli nie jego rodzice?

-Wiem, jak to brzmi, ale... to naprawdę nie jest twoja wina, Pete. Ty po prostu... masz cholernego pecha, dzieciaku. Ale nigdy nie zrobiłeś nic złego. Gdybyś urodził się kilka lat później... wszystko byłoby zupełnie inaczej. Ale nie masz na to wpływu, mały. Nic na to nie poradzisz. Przykro mi, Pete, ale taka jest prawda. Po prostu urodziłeś się w złym momencie. Nikt nie ma na to wpływu. Winni są tylko twoi rodzice- powiedziałem, bawiąc się przy tym końcówkami jego włosów. Chłopiec wciągnął powietrze, zamknął na chwilę oczy i zagryzł wargę, żeby nie płakać. Przytuliłem go do siebie, żeby mu w tym pomóc. 

-Lepiej byłoby, gdybym po prostu się nie urodził. Gdyby w ogóle mnie nie było- powiedział słabo, wtulając się we mnie.

-Nigdy więcej tak nie mów, Peter- specjalnie nie zdrobniłem jego imienia, żeby wiedział jak poważny teraz byłem- nie wolno ci tak mówić. I nie wolno ci tak myśleć. Wiem, że ci przykro i że to wszystko boli. Ale świat nie kończy się na twoich rodzicach, Pete. Pomyśl o wszystkich ludziach, których uratowałeś. Bez ciebie, byliby martwi albo mieli zniszczone życie. Pomyśl o wszystkich, dla których Spider Man jest symbolem. Oni wszyscy w ciebie wierzą i nie wyobrażają sobie świata bez ciebie. Pomyśl o swojej rodzinie, Pete. Wiem, że nie jesteśmy taką rodziną, jaką chciałbyś mieć, ale innej nie masz. I dopóki kiedyś nie założysz własnej, nikt inny nie będzie kochał cię tak mocno jak my. Jesteś dla nas wszystkim. Dla mnie jesteś wszystkim, rozumiesz? Kocham cię, Pete. Nie wiem, co by się ze mną teraz działo gdyby nie ty. Pewnie zapijałbym się w warsztacie, albo... może by mnie już nie było. Ale jestem. Tylko dlatego, że ty też tu jesteś. Nigdy więcej nie myśl, że byłoby lepiej bez ciebie, bo to kłamstwo, Peter. Cholerna bzdura.

Chłopiec nie odpowiedział. Po prostu przytulał się do mnie, na przemian to wpatrując się w ścianę, to zamykając oczy. Zacisnął dłoń na kołdrze i naciągnął ją na swoje ramię.

-Zimno mi- mruknął. Bez słowa wstałem i otuliłem Petera kołdrą.

-Chcesz, żebym przyniósł koc?- spytałem cicho. Chłopiec pokręcił głową.

-Nie idź- powiedział, łapiąc mnie za rękę. Pogłaskałem go po policzku i uśmiechałem się.

-Nie pójdę...

-Dzień dobry, panie Stark. Witaj, Peter- usłyszeliśmy męski głos i oboje odwróciliśmy się w stronę drzwi- dzwonił do mnie pan Brown- psycholog Petera. Westchnąłem. Ale miał rację. Psychiatra był teraz potrzebny. Bo ja już sobie nie radziłem.

-Dzień dobry- mruknąłem, po czym szturchnąłem lekko Petera, który też wymamrotał ciche przywitanie.

-Może doprowadzi się pan do porządku, panie Stark, a ja porozmawiam z Peterem?- zaproponował, ewidentnie chcąc zostać z chłopcem sam na sam.

Pov. Peter

Pokręciłem lekko głową, nie chcąc, żeby pan Stark wychodził. Ale on posłał mi przepraszający uśmiech.

-Zaraz wrócę. Przynieść ci coś, Pete?- spytał, a ja znów pokręciłem głową, choć szczerze mówiąc, chciało mi się pić. Milioner pogłaskał mnie po głowie- zaraz wrócę- powtórzył z uśmiechem. I wyszedł. A ja skuliłem się lekko, patrząc na lekarza. Wolałem być z panem Starkiem.

-No i co, Peter?- zapytał z rezygnacją, opadając na krzesło przy łóżku- jak się czujesz?

Spuściłem wzrok. Wcale nie pytał o to, czy coś mnie boli. Pytał jak się teraz czuję. Jak się czuję z tym co zrobiłem. A jak ja się czułem? Wstydziłem się. Było mi tak strasznie wstyd za to co zrobiłem. Ilekroć ktoś pytał jak się czuję, moje policzki stawały się czerwone. A najgorzej było, gdy patrzyłem na cienie pod oczami pana Starka. Krzywdziłem go sobą. On dawał mi tak dużo i... tak się o mnie martwił. Chciał dla mnie dobrze. A ja w zamian podarowałem mu kolejną nieprzespaną dobę i mnóstwo nowych zmartwień. Może po prostu nie umiałem być inny? Może lata z Deadpoolem sprawiły, że też byłem okrutny? W inny sposób, ale też krzywdziłem ludzi. Może taką po prostu miałem naturę? Bo nie umiałem żyć inaczej?

-Głupio mi...- szepnąłem. Sam nie wiedziałem, dlaczego. Nigdy nie otwierałem się przed nikim innym niż pan Stark. Bałem się, bo przez całe życie musiałem chronić swoje sekrety.  Im więcej ktoś o mnie wie, tym boleśniej mnie skrzywdzi. A jednak, powiedziałem co myślę. Co czuję. Może po prostu wiedziałem już, że i tak nie mam nic do stracenia? Bo i tak jestem w tak żałosnej sytuacji, że nikt nawet nie próbowałby mnie dobijać? Bo po co? Przecież lepiej patrzeć jak się męczę i umieram powoli.

-Dlaczego, Pete?- spytał starszy, pochylając się lekko. Zagryzłem policzek od środka.

-Bo...- zacząłem szeptem, bojąc się, że jeśli powiem to głośniej, rozpłaczę się- bo on mi daje wszystko. A ja... jestem taki niewdzięczny...- urwałem, gdy pierwsze łzy spłynęły po moich policzkach. Przetarłem je szybko i pociągnąłem nosem, starając się udawać, że wcale nie płaczę.

-Nie jesteś niewdzięczny, Peter. Wręcz przeciwnie, nawet ja widzę, jak wdzięczny jesteś panu Starkowi. Nie jesteś niewdzięczny, tylko chory- oznajmił łagodnie, a ja uniosłem lekko brwi, w dalszym ciągu broniąc się przed łzami- czy przepraszałbyś, gdybyś miał raka?- spytał nagle, a ja pokręciłem głową.

-N-Nie...- mruknąłem.

-Pewnie, że nie- powiedział- depresja to choroba, Peter, tak samo jak nowotwór, zapalenie płuc czy astma. To nie twoja wina, że jesteś chory. Nikt nie ma prawa mieć do ciebie żalu. I w żadnym razie nie znaczy to, że jesteś niewdzięczny wobec Pana Starka. On to wszystko rozumie, Pete. A ty potrzebujesz pomocy. Nie możesz udawać, że tak nie jest...

-Ale ja...- zacząłem słabo.

-Musisz zrozumieć, że jesteś chory, Peter- powiedział, przerywając mi- jesteś chory, i to nie jest powód do wstydu. Po prostu trzeba cię wyleczyć.

Znów spuściłem wzrok. Nigdy wcześniej... nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Wiedziałem, że mam depresję i inne zaburzenia, ale... to były tylko słowa. A mi cały czas wydawało się, że muszę się po prostu wziąć w garść. Obwiniałem się, bo przecież niczego mi nie brakuję. Jestem tu szczęśliwy. Jeśli tylko czegoś sobie zażyczę, natychmiast to dostaję. Pan Stark jest gotowy spełnić każde moje życzenie, o każdej porze dnia i nocy. A ja jestem mu naprawdę wdzięczny. Ale nie potrafię sam sobie poradzić. Nie umiem. To już za dużo.

-Jak?- spytałem słabo, podnosząc na niego wzrok.

-Komu ufasz, Peter? Komu ufasz najbardziej?- zapytał, splatając ręce na kolanach. Odpowiedź była oczywista.

-Tacie- szepnąłem. Mężczyzna zmarszczył lekko brwi- z-znaczy... panu Starkowi...- poprawiłem się szybko, po czym zagryzłem wargę- panu Starkowi- powtórzyłem szeptem.

-Nazywasz go tatą?- spytał, zupełnie nie zwracając uwagi na moje ostatnie słowa. Pokręciłem głową.

-Raz... raz go tak nazwałem- mruknąłem, lekko zawstydzony. Nigdy nie rozmawiałem z kimś obcym o tak... intymnych sprawach. A jednak teraz, zdradzałem wszystkie swoje ideały, zwierzając mu się.

-Nie chcesz nazywać pana Starka tatą?

Pokręciłem gwałtownie głową.

-Chcę. Bardzo chcę- powiedziałem zaraz- to po prostu... za szybko. I... on chyba... nie wiem, czy pan Stark... czy on też by tego chciał- mężczyzna skinął ze zrozumieniem.

-Rozmawialiście o tym?- rzucił.

-Nie.

-To skąd wiesz, że tego nie chce?- spytał, a ja wzruszyłem ramionami. Nie wiedziałem, jak odpowiedzieć.

-Ja... boję się spytać- powiedziałem cicho. Starszy przekrzywił głowę.

-Dlaczego?- spytał, na co znów wzruszyłem ramionami. Sam tego nie wiedziałem. Bałem się odrzucenia. Ośmieszenia. Pan Stark nie chciał być moim ojcem. Sam mi powiedział, że nie zamierza nim być. Że nie chce go zastąpić. Że jest tylko moim opiekunem i będzie zajmował się mną najlepiej jak umie, ale nie będzie udawał kogoś kim nie jest i nie muszę się o to martwic. Gdyby tylko wiedział, że wcale się o to nie martwiłem- to może inaczej. Czy pan Stark kiedyś cię zawiódł, Peter?

Zmarszczyłem lekko brwi.

-Nie, pewnie że...- zacząłem słabo.

-Czy kiedyś cię wyśmiał, albo sprawił, że chciało ci się płakać? Albo czy żałowałeś, że o czymś mu powiedziałeś? Albo... no nie wiem, po prostu nie zareagował tak jak tego oczekiwałeś?

-Nie. Nigdy- powiedziałem od razu, nie chcąc dawać starszemu powodu do jakichkolwiek wątpliwości wobec pana Starka. On nigdy mnie nie zawiódł. Zawsze mogłem na niego liczyć i zawsze dochodziłem do wniosku, że nie warto było coś przed nim ukrywać.

-Więc dlaczego boisz się mu zaufać? Nawet jeśli nie będzie tego chciał, nie zrani cię. Uwierz, że twój opiekun cię nie skrzywdzi, Peter. Spróbuj dać mu kredyt zaufania i po prostu z nim porozmawiaj- westchnąłem ciężko.

-To nie jest takie proste- mruknąłem smętnie.

-Zwykle twój tata dostaje receptę- zaczął, a ja pociągnąłem nosem, słysząc jak nazwał pana Starka. Wiedział, jak bardzo tego chcę- ale tym razem, mam prośbę do ciebie, Pete. Jak już mówiłem, depresja to choroba jak każda inna. Gdybyś miał raka, mówiłbyś panu Starkowi, że coś cię boli, a on dawałby ci leki, żeby przestało. Proszę, mów tacie jak się czujesz. Jeśli poczujesz się gorzej, idź do niego. Rozmawiaj z nim. Nawet jeśli nie umiesz wyjaśnić dlaczego, po prostu idź i mu to powiedz. Nie przeżywaj tego sam, Peter, bo to bez sensu. Nie musisz się z tym męczyć. Daj sobie pomóc. Bo potrzebujesz pomocy, Pete, i oboje to wiemy. Czasami, będziesz czuł, że nic ci już nie zostało. Że jesteś pusty. Będziesz czuł się źle i nawet nie będziesz miał siły płakać. Nic cię nie będzie cieszyć. Nie poradzisz sobie wtedy sam, Pete. Będziesz kogoś potrzebował. Kogoś, komu bezgranicznie ufasz. To może być, nawet powinien być twój opiekun. Kiedy będziesz gotowy, spytaj go, czy możesz nazywać go tatą. Uwierz, że cię nie zrani. Zresztą... Peter, pan Stark świata poza tobą nie widzi. Zrobiłby dla ciebie wszystko i codziennie staje na głowie, żebyś był szczęśliwszy. Nie sądzę, żebyś miał jakiekolwiek powody do obaw, bo twój opiekun jest ostatnią osobą na świecie, która mogła by cię skrzywdzić. Zaufaj mu, bo inaczej sobie nie poradzisz.

Westchnąłem cicho.

-Ja...- zacząłem cicho, ale zanim dokończyłem zdanie, zrozumiałem, że nie ma sensu udowadniać mu, że ufam panu Starkowi. Bo on miał rację. Ufałem mu, ale nie całkowicie. Nie potrafiłem przestać się bronić. Uwierzyć, że jest ktoś pewny, przy kim mogę przestać uważać. A przy nim nie musiałem uważać. I... nie czułem się jeszcze gotowy, żeby nazywać go tatą. Dopiero straciłem swojego ojca. To było za szybko. Ale za jakiś czas, chciałbym go o to spytać. Chciałbym móc go tak nazywać. Chciałbym móc opowiadać o nim w szkole i mówić "mój tata". Za jakiś czas. Kiedy już poradzę sobie z tym co się stało.

Podniosłem wzrok i westchnąłem cicho. Bardziej z bólu niż z rezygnacji. Bolało mnie gardło i... i w zasadzie cała klatka piersiowa. No cóż, do mojego przewodu pokarmowego siłą została wepchana plastikowa rurka, a potem puszczona woda pod ciśnieniem. Naprawdę bolało.

-Spróbuję- obiecałem cicho.

*****

2440 słów

Hejka!

Osobiście nie jestem szczególnie zadowolona z tego rozdziału, ale uznałam, że ktoś musi Peterowi przemówić do rozsądku xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro