Rozdział 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Peter

Opadłem na poduszki, słysząc głosy za drzwiami. Dzięki wyczulonym zmysłom słyszałem wszystko. Absolutnie wszystko. I nie podobało mi się to co mówili. Choć ucieszyłem się, słysząc, że nie psychiatra zdradził panu Starkowi naszej rozmowy.

Usłyszałem dźwięk rozpinanej torby i szelest papieru. A później, chwila ciszy. I ostry ton pana Starka.

-Co to ma być?- spytał twardo, na co wzdrygnąłem się lekko. Do mnie nigdy nie zwracał się w ten sposób, a mimo to, poczułem ucisk w żołądku, jakbym to ja go tak rozgniewał.

-Skierowanie do szpitala, panie Stark- odparł krótko mężczyzna, a ja uniosłem brwi. Pokręciłem gorączkowo głową. Nie chciałem tego. Chciałem być w domu.

-Sugeruje pan, że zamiast wspierać Petera i otoczyć go miłością, mam oddać moje dziecko do psychiatryka, tak? No pewnie, niech go trzymają pod kluczem, a najlepiej wsadzą w kaftan. To z pewnością lepsze od rodzinnego ciepła- powiedział ze złością pan Stark, a ja z ulgą wypuściłem powietrze. Znałem ten ton i już dobrze wiedziałem, że nigdzie mnie nie odda. Że będzie o mnie walczył. Tak jak zwykle, zresztą. Dokładnie tego samego tonu używał, gdy wykłócał się z resztą drużyny o dawkowanie moich leków nasennych.

-Proszę nie przesadzać, panie Stark. Najwyżej na dwa tygodnie. Peter powinien być pod stałą opieką lekarską. Terapie grupowe też dobrze by mu zrobiły.

-Nie. Peter by tego nie chciał, a ja nie zrobię nic wbrew jego woli- oświadczył twardo mój opiekun.

-Peter jest chory i nie może podejmować właściwych decyzji, panie Stark. Od tego jest pan. Pan powinien zadbać o jego zdrowie. Poza tym, jeśli pomimo moich zaleceń nie umieści pan Petera w szpitalu, a chłopcu coś się stanie, pańska zdolność do opieki może zostać podważona. Mogą go panu odebrać, panie Stark- w moich oczach pojawił się strach. Nie, to nie mogło się stać. Nie mogli mnie odebrać panu Starkowi! Przecież... ja sobie sam nie poradzę. Bez pana Starka... ale on na to nie pozwoli, prawda? Nie pozwoli na to- przecież będzie pan codziennie go odwiedzał. Musi pan zrozumieć, jak poważna jest ta sytuacja. Co by było, gdyby znalazł go pan dziesięć minut później? On naprawdę potrzebuje leczenia. I nie wystarczy już sesja raz w tygodniu. On potrzebuje stałej obserwacji i leków, których nikt panu nie sprzeda. Poza tym... tak jak mówiłem, jeśli nie będzie go pan leczył tak jak zalecam, sąd może uznać, że...

-Niech pan przestanie, dobrze?- pan Stark przerwał mu głosem pełnym rezygnacji. Usłyszałem ciche szuranie i brzęk naczyń- moje dziecko próbowało się zabić. Naprawdę mam teraz ważniejsze problemy niż sąd. Nie odeślę go do szpitala. Dziękuję, że pan przyjechał- powiedział, po czym wszedł do sali. Uśmiechnął się do mnie ciepło, a ja natychmiast poczułem zapach gorących naleśników- hej, mały. Przyniosłem ci śniadanie. Zjesz chociaż trochę?- spytał, udając, że scena przed drzwiami w ogóle nie miała miejsca.

-A kto robił?- spytałem przezornie. To nie tak, że nie ufałem panu Starkowi. Nie ufałem tylko jego zdolnością kulinarnym. Kiedy pewnego dnia Steve musiał wyjechać, mój opiekun podjął się gotowania obiadu. Nie skończyło się to zbyt dobrze. No cóż, potrzebny był gruntowny remont kuchni i nowe garnki.

Pan Stark roześmiał się.

-Spokojnie, nie ja. Naleśniki robił Steve, zdrajco- powiedział z rozbawieniem, a ja uśmiechnąłem się niewinnie. Starszy położył mi tacę na kolanach, gdy podniosłem się do siadu- smacznego, mały- rzucił. Wyciągnąłem w jego stronę talerz z naleśnikami polanymi czekoladą.

-Nie chcę jeść sam- oświadczyłem, na co pan Stark westchnął cicho.

-Pete, musisz...- zaczął, ale gdy potrząsnąłem lekko talerzem, starszy pokręcił głową z rezygnacją i wziął jeden naleśnik. Uśmiechnąłem się triumfalnie i też podniosłem kawałek do ust. Zamruczałem cicho, czując doskonałe połączenie słodkiego ciasta, czekolady i kwaśnych malin. Skrzywiłem się jednak przy przełykaniu- co? Co jest, dzieciaku?- zaniepokoił się milioner. Uśmiechnąłem się słabo.

-Trochę boli- mruknąłem, po czym przetarłem oczy. Milioner przekrzywił głowę i westchnął cicho.

-Trochę, czy bardzo?- spytał, najwidoczniej dobrze wiedząc co mnie boli.

-Strasznie...- szepnąłem, a starszy posłał mi współczujący uśmiech i pogładził mnie po policzku.

-Poproszę lekarza, żeby dał ci jakieś leki- rzucił, podnosząc się. Chciałem zaprotestować, nie chcąc żeby wychodził, ale... no cóż, to naprawdę bardzo bolało. Milioner zmierzwił mi włosy i wyszedł z sali, a ja zagryzłem wargę i podniosłem do ust kubek z parującą herbatą. Zaciągnąłem się jej aromatem. Lubiłem ten zapach. Wcześniej, zapach domu był głównie zapachem krwi, prochu i marihuany. Teraz, dom pachniał herbatą, czekoladą i smarem, którym pachniały dłonie pana Starka po pracy w warsztacie. Lubiłem wszystkie te zapachy. Czułem się tu bezpiecznie. I... wiedziałem, że pan Stark nigdzie mnie nie odda. Ale martwiłem się, że psychiatra może mieć trochę racji. Bo... co, jeśli rzeczywiście sami sobie nie poradzimy? Ehh... czasami, było mi tak strasznie źle, gdy pomyślałem o tym, że pozwoliłem tym wszystkim ludziom zniszczyć sobie życie. Że pozwoliłem Deadpoolowi krzywdzić się tyle lat. Wydawało mi się, że nikt mi nie pomoże, ale to była bzdura. Było tyle osób, które mógły mi pomóc. Już wtedy, w domu... wystarczyło, żebym powiedział wszystko mojej nauczycielce z pierwszej klasy. Żebym powiedział bibliotekarce, która witała mnie z takim ciepłym uśmiechem. To, że tego nie zrobiłem, nie było spowodowane jakąś chorą lojalnością wobec matki. Nienawidziłem jej. Nie czułem się z nią związany. Nikomu o niczym nie powiedziałem, bo... poczucie, że na to wszystko zasłużyłem było u mnie tak głęboko zakorzenione, że nie wyobrażałem sobie nawet sytuacji, w której faktycznie ktoś mi pomaga. W której przyjeżdża do nas policja i opieka społeczna. Policjanci zabierają mamę i jej kolegów, a mnie łapie za rękę uśmiechnięty pan z opieki i obiecuje, że już nikt mnie nie skrzywdzi, a on znajdzie mi miłą rodzinę, która będzie mnie kochać. Ale nic takiego się nie stało, bo nawet o tym nie pomyślałem.

-Jestem. Dostałem dla ciebie tabletki, Pete- oznajmił pan Stark, wchodząc do sali. Niósł mały talerzyk z dwiema pigułkami i szklankę wody. Uśmiechnąłem się do niego, po czym bez słowa przełknąłem tabletki, popijając je wodą. Milioner odstawił naczynia i usiadł przy moim łóżku.

-Kiedy będę mógł wstać?- spytałem, posyłając panu Starkowi błagalne spojrzenie. Mężczyzna uśmiechnął się z politowaniem.

-Lekarz mówił, że będziesz mógł wstać jak skończy się kroplówka. Podają ci jakąś witaminę- oznajmił starszy. Kiwnąłem głową i spuściłem wzrok. Poczułem dłoń, która delikatnie mierzwiła mi włosy- hej, co jest? Co się stało?- spytał od razu, a ja uniosłem kąciki ust. Czym ja sobie zasłużyłem na taką troskę?

-Wie pan... ja... pajęczy zmysł milczy. To... dziwne uczucie...- powiedziałem cicho. To było dziwne. Ale już nie przerażające. Bo czułem się tu bezpiecznie i wiedziałem, że pan Stark dobrze go zastąpi. Też nie pozwoli, żeby stała mi się krzywda.

Usłyszałem jak starszy wzdycha.

-To pewnie przez alkohol i te antydepresanty. Nie martw się, na pewno niedługo wróci- zapewnił łagodnie, a ja posłałem mu drobny uśmiech- no, jedz, Pete. Bo dostaniesz kolejną kroplówkę- zagroził, a ja posłałem mu ponure spojrzenie, podnosząc naleśnik z talerza- ślicznie- pochwalił, uśmiechając się krzywo. Pokazałem mu język, po czym znów zabrałem się za jedzenie. W międzyczasie, do sali weszła pielęgniarka. Uśmiechnęła się do mnie podchodząc do kroplówki i zapisała coś.

-Kroplówka skończy się z jakieś dziesięć minut, Peter. Nie ma sensu trzymać cię tu dłużej. Pan doktor prosił, żeby przyprowadził pan Petera jutro na kontrolę- powiedziała, zwracając się do pana Starka przy końcówce. Milioner pokiwał głową.

-Pewnie, przyjdziemy- zapewnił. Kobieta uśmiechnęła się.

-Proszę niczego samemu nie odłączać. Wrócę za chwilę- oznajmiła, po czym wyszła z sali, a my wymieniliśmy się porozumiewawczymi uśmiechami.

-Smakowało?- rzucił pan Stark, odbierając ode mnie talerz. Pokiwałem głową.

-Bardzo- mruknąłem. Spuściłem na chwilę wzrok- nie odda mnie pan nigdzie, prawda, panie Stark?- spytałem cicho. Usłyszałem, jak starszy wstrzymuje oddech.

-Słyszałeś?- spytał słabo.

-Mhm. Wiem, że mnie pan nie odda- odpowiedziałem sam sobie- ale może pan powinien? Ja... nie chcę tego, ale... nie chcę, żeby pan musiał...

-Nie chcesz tego, Pete- przerwał mi milioner- nie chcesz tego. I ja też tego nie chcę. To wystarczające powody, żeby tego nie robić. Poza tym, Clint by się chyba zapłakał jakby cię nie było, także odpada. Nigdzie się nie wybierasz. Za bardzo bym za tobą tęsknił- powiedział, uśmiechając się swobodnie. Zagryzłem policzek od środka.

-Ale... nikt mnie panu nie odbierze, prawda?- upewniłem się. Starszy wyciągnął rękę i zacisnął palce na mojej dłoni.

-Nikt. Nie pozwoliłbym na to, w ogóle nie musisz się tym martwić- zapewnił- zresztą, dzieciaku, jestem chyba drugi na liście najbogatszych mieszkańców Ameryki. Myślisz że nie stać mnie na wygranie procesu? Nikt by mi cię nie odebrał. Tylko szaleniec by mnie pozwał, dzieciaku. Jesteś bezpieczny, zaufaj mi- powiedział, a mnie uderzyło to, jak wielkie szczęście miałem. Znów. Ponieważ to była prawda. Pan Stark był cholernie bogaty i nikt nie odważyłby się odebrać mu praw rodzicielskich. I mógł mnie traktować jak tylko chciał, ja i tak nigdy bym od niego nie uciekł. Ale on był taki dobry. Był tatą, choć wcale nie musiał.

-Wiesz, Pete, mam coraz więcej maili z pytaniami o ciebie- głos starszego wyrwał mnie z zamyślenia- myślałem, że sprawa z czasem ucichnie, ale im mniej o tobie słyszą, tym bardziej węszą. Muszę zorganizować konferencję prasową i wydać jakieś oświadczenie, bo jak tak dalej pójdzie, w końcu zaczną taranować wieżę.

Westchnąłem cicho.

-I co im pan powie?- spytałem z rezygnacją. Mężczyzna uśmiechnął się ciepło.

-A co chciałbyś, żebym powiedział?- rzucił.

-Ja... ehh, jeszcze nie. To... no... po prostu nie teraz...- zacząłem dukać- może... powie im pan, że to pomyłka? Że nie istnieję?- spytałem, po czym uśmiechnąłem się, unosząc lekko brwi.

-Nie, Pete, to niezbyt dobry pomysł- mruknął łagodnie- no dobrze, wymyślę coś. Ale muszę to zrobić, i najlepiej jeszcze dziś mieć to z głowy- oznajmił, podnosząc się z krzesła- no i gdzie ona jest?- rzucił. W tym samym momencie, do sali weszła pielęgniarka. Podeszła do mojego łóżka i uśmiechnęła się.

-Muszę odłączyć kroplówkę, Peter- oznajmiła. Kiwnąłem lekko głową i wyciągnąłem rękę z wkłutym wenflonem. Kobieta delikatnie złapała mój nadgarstek i wyciągnęła igłę. Zacisnąłem powieki, czując lekkie szczypanie. Pan Stark uśmiechał się do mnie ze współczuciem, a ja posłałem mu nieco ponure spojrzenie i westchnąłem. Nie lubiłem, kiedy mi współczuł. Nie lubiłem litości.

-Oj no już, nie rób takiej miny, Petey- rzucił wesoło, wstając i roztrzepując mi włosy. Uśmiechnąłem się do niego.

-To co, organizuje pan konferencję prasową, panie Stark?- spytałem, wstając z łóżka. Pielęgniarka wyszła z sali, a ja ruszyłem za panem Starkiem do wyjścia.

-Mhm, będzie trzeba. Ostateczna decyzja. Chcesz, żebym przedstawił cię światu, Pete?- spytał. Westchnąłem cicho.

-Nie. Jeszcze nie- powiedziałem cicho. Milioner kiwnął głową.

-Nie ma sprawy, mały. Jak będziesz gotowy- zapewnił łagodnie.

W pewnym momencie, wryło mnie w ziemię, gdy uświadomiłem sobie pewien fakt.

-Pete? Co jest?- spytał od razu milioner, zatrzymując się.

-Nazwał mnie pan... "Petey"- zauważyłem. Pan Stark posłał mi niespokojne spojrzenie.

-I... co?- spytał niepewnie, wiedząc dobrze, jak to na mnie wcześniej działało.

Uśmiechnąłem się szeroko.

-I nic- rzuciłem wesoło, po czym podbiegłem do starszego i wtuliłem się mocno w jego klatkę piersiową. Pan Stark od razu otulił mnie ramionami i pocałował w czubek głowy.

-Widzisz, skarbie? Jest coraz lepiej. Mówiłem, że będzie lepiej- powiedział łagodnie- także jak zwykle miałem rację. Zapamiętaj to sobie- rzucił, unosząc jedną brew z rozbawieniem, a ja wypuściłem głośno powietrze i pokręciłem lekko głową.

-Mhm, jasne- mruknąłem, tuląc się do starszego.

***

Time skip - dwie godziny później

Pan Stark wypuścił powietrze, poprawiając krawat przed lustrem. Pozwoliłem jednej ręce swobodnie zwisać przez oparcie fotela, obserwując uważnie mojego opiekuna. Fascynowało mnie to, że potrafił być taki idealny. Gdy kątem oka zauważył, że mu się przyglądam, uśmiechnął się z rozbawieniem i pstryknął mnie w nos. Fuknąłem cicho, jednak potraktowanie mnie jak pięciolatka szybko poszło w zapomnienie, gdy w ramach rekompensaty dane mi było obserwować, jak pan Stark z najwyższą dokładnością zapina sobie spinki na mankietach. Poprawił kołnierzyk swojej śnieżnobiałej koszuli i przygładził marynarkę. A później, odwrócił się w moją stronę i kucnął przed fotelem. Uśmiechnął się do mnie ciepło.

-Zaraz ich spławię. A przedstawimy cię, kiedy będziesz gotowy- zapewnił wesoło. Kiwnąłem głową, a pan Stark pocałował mnie w czubek głowy, po czym wstał, poprawił koszulę i marynarkę, wziął głęboki oddech i wszedł do sali, którą natychmiast przepełniły nawoływania i błyski fleszy. Milioner niczym niewzruszony, spokojnie stanął na mównicy i podniósł dłoń, dając do zrozumienia, że zacznie mówić, gdy wszystko ucichnie. Czasami zapominałem, że mój opiekun był Tonym Starkiem. Tym Tonym Starkiem. Tym szanowanym i potężnym milionerem, którego wszyscy się bali. Prywatnie był zupełnie inny. Troskliwy, łagodny, w ogóle nie przypominający tego człowieka przed kamerami.

-Witam wszystkich- zaczął, a ja uśmiechnąłem się słabo, obserwując uważnie swojego opiekuna- jak się pewnie państwo domyślają, chcę wydać ważne oświadczenie, jednak dziś wyjątkowo nie będzie dotyczyło ono firmy, a mojego życia osobistego. Wiem, że ostatnio pojawiły się pewne plotki, na temat mojego rzekomego dziecka, a nawet ukrytego małżeństwa. Chciałbym dzisiaj rozwiać wszelkie wątpliwości. Nie, nie mam żony, ani nawet dziewczyny. Nie będę ukrywać przed państwem, że moje życie towarzyskie swego czasu było dość wybujałe, ale prawie na pewno nie mam biologicznego dziecka. No chyba, że za parę lat czeka mnie szok- po sali przeszedł stłumiony chichot- mam natomiast syna- w tym momencie, po sali rozeszły się przytłumione szepty. Ludzie zaczęli dziko robić notatki, a inni po prostu wpatrywali się w milionera z niedowierzaniem. Fakt, postawił ich przed pewnego rodzaju paradoksem. Ale nie mogłem powiedzieć, że nie uśmiechnałem się mimowolnie, słysząc to co powiedział. I z każdym jego kolejnym słowem, mój uśmiech rósł, a ciepło w klatce piersiowej rozchodziło się- kilka miesięcy temu, adoptowałem cudownego chłopca. Chciałem oszczędzić mu fotografów pod szkołą i... po prostu chciałem, żeby normalnie żył tak długo, jak to możliwe. Nie, nie będziemy dzisiaj razem pozować do zdjęć. Nie zdradzę wam nawet jego imienia. Musi wystarczyć wam informacja, że jest to najcudowniejszy dzieciak na świecie, oraz to, że mój syn będzie dziedziczył cały mój majątek i Stark Industres- w tym momencie, uniosłem lekko brwi. To... to była prawda? Musiała, skoro to powiedział, ale... przecież ja na to nie zasługiwałem. Nie byłem jego prawdziwym dzieckiem. Dlaczego miałem dostać to wszystko? Poza tym... byłem pewien, że kiedy skończę osiemnaście lat, będę musiał zacząć sam o siebie dbać. A skoro miałem to wszystko dostać, to... oznaczało, że... mogłem zostać? Posłałem panu Starkowi spojrzenie przepełnione nadzieją- I błagam was, nie gońcie za nim. Jego świat wywrócił się do góry nogami i on naprawdę potrzebuje czasu. Macie moje słowo, że gdy tylko ułożymy sobie we dwójkę wszystkie sprawy, a mały będzie gotowy, przedstawię wam go. Na ten moment, to wszystko. Dziękuję.

Ignorując krzyki, błyski i ludzi, którzy starali się chwycić go za rękaw, pan Stark zszedł z mównicy i bez słowa wrócił do małego pomieszczenia w którym na niego czekałem. Uśmiechnął się do mnie i czule pogłaskał mnie po policzku.

-Zjemy coś?- rzucił. Wstałem i wtuliłem się w opiekuna.

-To co pan mówił... to prawda?- spytałem cicho. Pan Stark wplótł palce w moje włosy.

-Oczywiście, że tak. Każde słowo- zapewnił. Przełknąłem ślinę.

-A to... to o dziedziczeniu...- zacząłem niepewnie.

-No co z tym?- ponaglił mnie pan Stark. Westchnąłem cicho.

-Przecież... tak naprawdę, nie jestem pańskim synem- zauważyłem niepewnie. Milioner pokręcił głową z politowaniem.

-Wiem, Pete- powiedział, a ja uniosłem lekko brwi- musimy dopracować spisek, mój udawany synu na niby, żeby nikt się nie połapał- rzucił, po czym zachichotał.

-Panie Stark! Mówię poważnie!- zawołałem. Czarnowłosy roześmiał się.

-Ale ja też. Trzeba to dokładnie zaplanować- powiedział, śmiejąc się. Westchnąłem ciężko i mimowolnie zachichotałem pod nosem.

-To wcale nie jest śmieszne- mruknąłem, starając się powstrzymać uśmiech.

-Mhm, właśnie widzę- rzucił milioner, znów mnie obejmując i mocno przytulając do siebie- oj dzieciaku, kiedy ty przestaniesz mieć wątpliwości, co?- westchnął z rezygnacją- jesteś moim synem. Kocham cię, kocham cię najbardziej na świecie, Pete. Jesteś moim prawdziwym, nieudawanym synem. I jako mój syn, będziesz dziedziczył wszystko co mam.

-A... a jeśli będzie miał pan kiedyś swoje dzieci?- spytałem cicho. Pan Stark pogłaskał mnie po głowie.

-Watpię, żebym miał jeszcze kiedyś dzieci. Ale i tak jako mój najstarszy syn odziedziczysz moje stanowisko w firmie. Majątkiem musielibyście się podzielić, ale jesteś cholernym geniuszem więc warsztat byłby twój- zapewnił. Westchnąłem cicho i oparłem policzek o klatkę piersiową mężczyzny.

-Jest pan najlepszym tatą na świecie- powiedziałem cicho. Milioner pocałował mnie w czubek głowy.

-Wiesz, że nie musisz mówić do mnie "pan", kiedy nazywasz mnie tatą?- spytał, a na moje policzki wpłynął delikatny rumieniec. Uśmiechnałem się lekko.

-Wiem, tato- mruknąłem jedynie.

-To co? Idziemy znaleźć coś do jedzenia?- spytał wesoło pan Stark.

-Idziemy.

*****

2688 słów

Hejka!

OMG NARESZCIE COŚ Z SIEBIE WYKRZESAŁAM XDDD

Kto ma wenę na przyziemne problemy jak w tej książce, zapraszam do mojego nowego ff pt. "I never asked for this".

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro