Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pov. Peter

Chciałem tego. Naprawdę tego chciałem. Chciałem być normalny. Chciałem żyć jak każdy inny dzieciak. Chciałem, żeby pan Stark nie musiał robić dla mnie więcej, niż każdy inny rodzic dla swojego dziecka. Żeby mógł być spokojny, kiedy idzie do pracy, zamiast martwić się, że dostanę jakiegoś ataku, albo znów mi odbije i postanowię zrobić sobie krzywdę. Ja...  po prostu też chciałem, żeby on był szczęśliwy. Pan Stark robił co tylko mógł, żebym miał dobre życie. Ja też mu tego życzyłem. Przecież nie było w tym nic dziwnego, prawda? Każdy chce, żeby jego rodzic był szczęśliwy. Nikt nie lubi być problemem i źródłem wiecznych zmartwień.

Oparłem się o zagłówek i westchnąłem cicho. Byłem... przerażony. Naprawdę przerażony. Ale czułem, że... będzie dobrze. Albo w każdym razie... lepiej.

-Jeśli chcesz, mogę zawrócić, Pete- zapewnił miękko pan Stark, słysząc i widząc jak się denerwuję. Uniosłem kąciki ust. Lubiłem tą jego troskę. To było naprawdę miłe uczucie, wiedzieć, że ktoś się o ciebie troszczy i zawsze jest gotowy ci pomóc.

-Nie, w porządku- mruknąłem- będzie... będzie dobrze, prawda?- dodałem, potrzebując tego zapewnienia. Potrzebowałem, żeby on mi to powiedział. Że wszystko będzie dobrze.

-Oczywiście, że będzie dobrze, Pete- rzucił z uśmiechem milioner, po czym wyciągnął rękę i roztrzepał mi lekko potargane włosy. Fuknąłem cicho, choć w gruncie rzeczy, moja fryzura i tak zawsze pozostawiała dużo do życzenia. Już nawet nie starałem się okiełznać swoich loków przed lustrem- w razie czego, zadzwoń. Gdyby ten cały Flash cię zaczepiał, powiedz mi, załatwię to, dobrze? No i pamiętaj, jeśli poczujesz, że musisz wyjść z sali, po prostu wyjdź. Nie przejmuj się lekcją. Nauczyciele wiedzą, że muszą ci na to pozwolić- dodał. Uśmiechnąłem się do starszego.

-Dobrze, panie Stark- powiedziałem cicho. Milioner westchnął głęboko i zdjął ręce z kierownicy. Przed chwilę, tkwił w milczeniu, wpatrując się w swoje dłonie.

-No dobrze- mruknął. Odwrócił się w moją stronę, po czym odgarnął mi grzywkę z twarzy i uśmiechnął się do mnie, nieco smutno- gdybyś chciał wrócić do domu, jeden telefon i jestem, tak? Nie bój się, że będziesz mi w czymś przeszkadzać, nie mam zaplanowanych żadnych spotkań. A kiedy wrócisz, zamówimy sobie pizzę na obiad i spędzimy popołudnie w warsztacie, co ty na to?- spytał. Po jego uśmiechu, łatwo mogłem stwierdzić, że moje oczy rozbłysły. Ale, no cóż, pizza i wspólna praca w warsztacie były naprawdę niesamowitą propozycją.

-Tak! Pokażę panu, co wymyśliłem, żeby poprawić ten ostatni projekt. I wie pan, zaprojektowałem wczoraj wieczorem fajne silniki do nowego modelu zbroi. Poza tym...- urwałem, gdy pan Stark zachichotał. Uśmiechnąłem się, a na moje policzki wpłynął delikatny rumieniec- no tak, szkoła- mruknąłem, lekko zawstydzony tym, że znów odpłynąłem. Odwróciłem się w kierunku drzwi i westchnąłem.

-Zjedz kanapki, Steve się napracował- polecił milioner. Kiwnąłem jedynie głową i otworzyłem drzwi- pa, dzieciaku- rzucił.

-Do widzenia, panie Stark- odparłem cicho. Wysiadłem z samochodu i westchnąłem. Bałem się. Bałem się, to mało powiedziane. Byłem przerażony, a moje ręce drżały. Z każdą minutą, stawałem się mniej pewny siebie. Nie wiedziałem, jak to się skończy, ale miałem niejasne przeczucie, że ten pomysł wcale nie był aż tak świetny, jak mogłoby się na początku wydawać.

-Peter!- zawołał pan Stark, wysiadając z samochodu, a ja odwróciłem się do niego i posłałem mu pytające spojrzenie. Podszedłem do milionera.

-Tak?- mruknąłem.

-Zapomniałem. Proszę- rzucił, wyciągając w moją stronę małą, szklaną buteleczkę z czterema białymi pigułkami- na uspokojenie. Ale spróbuj ich nie brać, Pete. Ufam ci, mały- powiedział łagodnie. Uśmiechnąłem się do niego.

-Dzięki- rzuciłem, odbierając tabletki. Starszy roztrzepał mi włosy, a ja, poddając się chwili, przytuliłem się do milionera- pa, tato- mruknąłem. Starszy cmoknął mnie w czubek głowy.

-Miłego dnia, synku- odparł cicho, po czym puścił mnie i ostatni raz roztrzepał mi włosy. Oboje wypuściliśmy powietrze i odwróciliśmy się. Milioner wsiadł do samochodu, a ja ruszyłem w kierunku szkoły. Odwróciłem się przez ramię i pomachałem czarnowłosemu, co on odwzajemnił z uśmiechem. A później, z głębokim westchnieniem, wszedłem do szkoły. Uniosłem brwi i zachwiałem się lekko, nie będąc przygotowanym na taki atak. Moje zmysły wręcz oszalały. Odgłosy, zapachy, gwałtowne ruchy. Odgłosy. Było strasznie głośno. Za głośno. Potrzebowałem kilku minut, żeby się przyzwyczaić i móc ruszyć w kierunku klasy.

Nie udało mi się tam dotrzeć w spokoju. Zresztą, co ja sobie myślałem? Że wrócę do szkoły niewidzialny? Że wszyscy o mnie zapomnieli? I dlatego będę traktowany jak każdy inny uczeń? Przecież nie byłem aż tak naiwny, prawda? Do tych wszystkich wyzwisk i okrzyków pod tytułem "uważaj jak łazisz, sieroto!", byłem już naprawdę przyzwyczajony. Nawet nie zwracałem na nich zbyt wielkiej uwagi. Ale... to co potem usłyszałem... to było... tak okropne...

-Kogo moje oczy widzą? Parker? W szkole?- usłyszałem i skrzywiłem się. Szczerze mówiąc, nie poczułem strachu, tak jak kiedyś. Poczułem znudzenie i wielkie zniechęcenie.

-Daj mi spokój, Flash- rzuciłem jedynie, w dalszym ciągu idąc przed siebie. Chłopak, wyższy o głowę, stanął przede mną, blokując mi tym samym drogę. Na korytarzu zaległa cisza.

-No proszę, nie chcesz pogadać?- jęknął, posyłając mi złośliwy uśmiech- a może powiesz nam, co to za akcja? Tony Stark odwozi cię do szkoły?- spytał, a ja zesztywniałem. O nie... nie, nie, nie, nikt nie miał się dowiedzieć. Musieli nas zobaczyć, kiedy pan Stark podał mi tabletki, ale... nie... to się nie dzieje...

-Przepuść mnie- sapnąłem, przepychając się przez tłum. Usłyszałem za sobą szyderczy śmiech.

-A więc to tak? Biedna sierota znalazła sobie sponsora?- roześmiał się chłopak- i co, może jeszcze się przyjaźnicie?- dodał wesoło. Przyspieszyłem kroku, ale mimo to, Flash szedł za mną. Drżącymi dłońmi wyciągnąłem telefon. Szybko znalazłem w kontaktach pana Starka. No cóż, nie miałem ich zbyt wiele. Zacząłem wystukiwać wiadomość. Błagalną wiadomość, żeby mnie stąd zabrał. To nie był dobry pomysł. To nie był dobry moment. Może ja po prostu nie nadawałem się do życia pośród ludzi? Może nigdy nie będę się nadawać?

W pewnym momencie, poczułem gwałtowne szarpnięcie za ramię.

-A co ty tam masz?- rzucił blondyn, po czym bez ostrzeżenia wyrwał mi telefon. Uchyliłem lekko usta- ojej, prosisz tatusia, żeby po ciebie przyjechał? Aż tak się mnie boisz?- spytał z fałszywym współczuciem a głosie i znów się roześmiał.

-Oddaj mi to- powiedziałem, starając się spojrzeć mu w oczy. Flash pokręcił głową z rozbawieniem.

-I jak to niby możliwe, że ktoś taki jak ty ma w ogóle coś wspólnego z Tonym Starkiem?- spytał, splatając ręce na klatce piersiowej. Kiedy zrozumiałem, że nie odzyskam telefonu, znów się odwróciłem. Nie miałem na to siły. Wypuściłem głośno powietrze i ruszyłem przed siebie, naiwnie licząc, że dane mi będzie odejść- no dalej, powiedz nam. Wszyscy są bardzo ciekawi. Jak ci się to udało, sieroto? Co takiego masz do zaoferowania? Przecież ty nie masz nic. Jesteś tylko głupią, biedną sierotą. Chociaż ten telefonik jest nie najgorszy. Może mi go dasz? Co? Dałbyś mi go?- łzy zebrały się w moich oczach. Tato, ratuj. Tato, ratuj. Tato, ratuj.

Przyspieszyłem kroku i objąłem się ramionami.

-Zostaw mnie- wyszeptałem.

-Co ty tam mamroczesz?- rzucił- powiedz, jak to jest być zachcianką milionera? Wziął cię jak psa ze schroniska. Lepiej uważaj, bo jak mu się znudzisz, znajdzie sobie nową zabaweczkę- dodał ze śmiechem. Kilka łez spłynęło po moich policzkach- hej, a może ty po prostu mu dajesz, co? Zresztą, nie zdziwiłbym się. Przecież do niczego innego się nie nadajesz- powiedział, a ja gwałtownie zesztywniałem. Stanąłem w miejscu i otworzyłem szeroko oczy, wciągając godni powietrze.

-Czemu znowu beczysz?! Nie umiesz nawet siedzieć cicho, kiedy cię pieprzę. Głupi bachor. Dobrze wiesz, że do niczego innego się nie nadajesz.

Pokręciłem słabo głową.

-Może ja też mogę sobie skorzystać, co, Parker?- powiedział Flash. Tłum zaaprobował go głośnym śmiechem. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. To... tak strasznie bolało. A ja nie byłem w stanie się ruszyć. Nie mogłem nawet nic powiedzieć. Czułem się dosłownie sparaliżowany- no tak, to by się zgadzało. Stark od lat jest sam. Nie wiedziałem tylko, że jest aż takim zwyrolem. Ale świry się przyciągają, prawda, Petey?- chłopak nachylił się nade mną- powiedz, sieroto, Stark też jest tak skrzywiony jak ty? Czy bardziej?- wymruczał mi nad uchem.

Zacisnąłem dłonie w pięści.

Moje brwi powędrowały w dół, a spojrzenie ściemniało. Zacisnąłem szczękę, słysząc śmiech.

Nie.

O nie.

Mógł mnie obrażać. Mógł mną pomiatać i upokarzać mnie. Mógł mnie bić. Ale nie miał prawa mówić w ten sposób o panu Starku. Nie miał prawa. Nie wolno mu było. Pan Stark był najlepszym człowiekiem, jakiego znałem. Lepszym człowiekiem niż ja kiedykolwiek będę. I lepszym, niż Flash mógłby sobie wyobrazić. A teraz... teraz on mówił o moim tacie zupełnie jakby on był jak... jak... jak tamten potwór. Jakby wcale nie był od niego lepszy.

Kostki moich dłoni pobielały od mocnego zaciskania pięści. Czułem wszystko. Czułem oddechy. Bicie serc. Szum krwi. Flash mówił coś jeszcze, ale nie rozumiałem go. Jakaś mucha przelatywała właśnie na drugim końcu korytarza.

-Ty gnoju...- syknąłem.

Flash przestał się śmiać. Usłyszałem, jak uchyla usta, najpewniej chcąc coś powiedzieć, ale nie miał okazji. Nie zdążył. Nie dałem mu szansy, żeby choć przemyślał to co powiedziałem. Gwałtownie odwróciłem się i wymierzyłem chłopakowi silny cios. Może nie silny jak dla mnie, ale dla niego, z pewnością bardzo silny. Bardzo bolesny. Flash upadł na ziemię.

A ja razem z nim.

Blondyn upadł na plecy, a ja w mgnieniu oka usiadłem na jego biodrach. Nie dałem mu czasu na zrozumienie, co się dzieje. Chwyciłem go mocno za kołnierzyk koszulki, podniosłem i znów uderzyłem. I znów. I znów. I znów.

-Nigdy!- cios- więcej!- cios- nie waż się!- cios- mówić!- cios- tak!- cios- o!- cios- moim!- cios- tacie!- wykrzyczałem, nie zwracając nawet uwagi na krew na moich dłoniach. Łamałem wszystkie swoje zasady, bijąc kogoś słabszego od siebie, ale... czułem się dobrze. Czułem się... tak cholernie niewłaściwie dobrze.

W pewnym momencie, poczułem oplatające mnie dłonie. I krzyki. Słyszałem krzyki, ale nie wiedziałem, co dzieje się dookoła mnie.

-Nigdy więcej, rozumiesz?! Nie masz prawa tak o nim mówić!- wykrzyczałem, gdy silne ramiona odciągały mnie od zakrwawionego chłopaka- jeszcze jedno słowo o moim tacie i jesteś martwy! Zabiję cię, gnoju! Zabiję, słyszysz?!- wywrzeszczałem, wierzgając w ramionach nauczyciela.

-Uspokój się, Peter!- krzyknął ktoś. Szkolna pedagog klęknęła przy blondynie, który z rozkrwawionym nosem wpatrywał się we mnie jak w ducha, zupełnie nie rozumiejąc co się stało. Gdy zrozumiałem, że matematyk i wuefista zaciskają dłonie na moich ramionach, stanąłem. Ciężko oddychałem. Po raz pierwszy w życiu, czułem się taki... silny. Wiedziałem, że mogę zrobić co chcę. Że wszystko zależy ode mnie. I choć to uczucie bardzo mi się podobało, nie zamierzałem tego kontynuować. Nie chciałem zrobić nikomu krzywdy.

W pewnym momencie, ktoś potrząsnął mną, trzymając mnie za ramiona. Zmarszczyłem lekko brwi, wpatrując się ze zdziwieniem w pana od matematyki.

-Co się stało?!- rzucił mężczyzna, gdy zauważył, że nareszcie go słucham. Uchyliłem lekko usta.

-On...- zacząłem cicho i urwałem. Nie chciałem mu o tym mówić. Chciałem, żeby mój tata po mnie przyjechał. Żeby mnie już stąd zabrał. Do domu. Do mojej rodziny.

-Peter! Dzieciaku, powiedz coś!- zawołał starszy, znów lekko mną potrząsając. Zmarszczyłem lekko brwi i uchyliłem usta, ale po chwili znów je zamknąłem. Matematyk westchnął ciężko- chodź- powiedział, chwytając mnie za ramię i ruszając w stronę gabinetu dyrektora.

*****

1824 słowa

Hejka!

Nareszcie się udało xD

Wybaczcie, Kochani, mam ostatnio jakiś ciężki niedobór weny.

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro