Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Stark

-Halo?- mruknąłem niemrawo do słuchawki.

-Dzień dobry, panie Stark- zmarszczyłem lekko brwi na poważny ton głosu mężczyzny- musimy porozmawiać.

-Em... tak, pewnie, mam do pana przyjechać?- spytałem. Rzadko zachowywałem się w ten sposób w stosunku do kogokolwiek, ale ten człowiek odpowiadał za zdrowie psychiczne mojego dziecka. Zresztą, był znajomym Stephena, więc nie chciałem narobić czarodziejowi wstydu, szczególnie że Strange wciąż ma spory udział we wracaniu Petera do zdrowia. Poza tym... byłem mu wdzięczny. Naprawdę wdzięczny. Za to, że jest na każde zawołanie. Jeden telefon, w ciągu dnia czy nocy, i doktor jest tutaj, gotowy pomóc chłopcu albo mi. Był przyjacielem. Był prawdziwym przyjacielem.

-Nie, nie ma takiej potrzeby panie Stark, możemy to załatwić przez telefon- oznajmił spokojnie- kończy się zwolnienie Petera. Od przyszłego tygodnia będzie musiał iść do szkoły. Chciałem panu przypomnieć, żeby odpowiednio go pan do tego przygotował.

Zamarłem. Kompletnie o tym zapomniałem. Zapomniałem, że zwolnienie lekarskie Petera nie będzie trwało wiecznie. Ale... to oznaczało przerwanie rutyny. Poważne przerwanie rutyny. Całe poczucie bezpieczeństwa, które zdążyłem dla niego stworzyć, runie jak domek z kart. On... on sobie nie poradzi. Co jak dostanie w szkole ataku paniki? Kto go wtedy uspokoi? Albo jeśli nauczyciel wyśle go po coś i zupełnie sam będzie musiał przejść przez sieć korytarzy? Kto... kto go tam przytuli? Kto go pocieszy, kiedy wpadnie w jeden z tych swoich stanów apatii i kto wyjaśni mu, że Wilson nie czeka za rogiem, żeby zabrać go z powrotem do baru? Zresztą, nie można oczekiwać od tych dzieciaków, że podporządkują się rutynie, której Peter potrzebuje.

-Nie... nie, to za szybko. On nie może... jeszcze nie teraz. Przecież...

-Panie Stark, proszę się uspokoić- przerwał mi stanowczo, zanim zdążyłem wywlec wszystkie argumenty przeciw- izolacja na pewno nie jest dobrym rozwiązaniem. Jako lekarz Petera, porozmawiam z dyrektorem jego szkoły i wyjaśnię mu, że nauczyciele powinni zwracać na niego szczególną uwagę, ale powinien wrócić do szkoły. Nie przestanie bać się ludzi, będąc zamkniętym w domu. Wiem, że ma pan z Peterem bardzo dobry kontakt, ale on potrzebuje rówieśników. Proszę z nim porozmawiać. I proszę, niech pan nie panikuje. Niech pan pokaże mu, że to nic takiego. Jeśli pan będzie spokojny, Peter też nie będzie panikować, a przecież o to nam właśnie chodzi, prawda?

Psycholog Petera oczywiście nie znał rzeczywistej wersji wydarzeń. Wie tyle, ile powiedział mu Stephen. A mianowicie, wie o trudnym dzieciństwie dzieciaka. O jego domu rodzinnym. Śmierci ojca i nałogowi matki. Wie też o znęcających się nad nim mężczyznach i o wykorzystywaniu go przez jej pierwszego partnera. Strange powiedział mu, że Peter, po śmierci matki, trafił do domu zastępczego, w którym opiekun znęcał się nad nim fizycznie i psychicznie. Cała sprawa morderstw i supermocy została przemilczana. Jednak wspomniał o kradzieżach, do których Pete był zmuszony. Powiedział, jak bardzo wpłynęło to na jego samoocenę i poczucie bezpieczeństwa. Niestety, nie mogliśmy powiedzieć o porwaniu, które z pewnością źle na niego wpłynęło. Wtedy zaczęły by się pytania. Dlaczego nie zgłosiliśmy tego na policję? Jak komukolwiek udało się po cichu porwać Iron mana? Nie chcieliśmy ich. Dlatego psycholog, pomimo tego, że znał się na swoim zawodzie i dobrze wiedział co robi, nie miał pełnego obrazu i mógł nie podejmować prawidłowych decyzji.

-Em... tak, prawda. Jest pan pewien? To nie za szybko? Dziś Peter miał kolejny atak paniki, bo nie było mnie w gabinecie. Będzie przerażony, kiedy cały jego rytm dnia zostanie zaburzony- zauważyłem z niepokojem w głosie. Naprawdę bałem się jego reakcji.

-Panie Stark, kiedy kazałem panu wypracować z Peterem rutynę, obaj wiedzieliśmy, że w końcu nadejdzie moment, w którym będzie trzeba ją przerwać. Peter to nie małe dziecko, zrozumie to. Jeśli będzie pan spokojny i nie pokaże pan, że pana też to przeraża, Peter nie będzie widział w tym powodu do strachu. Uda wam się wypracować nową rutynę, jestem tego pewien. Pete przywyknie do niej równie szybko, co do starej. Będzie dobrze, panie Stark. Musi pan tylko spokojnie mu to wyjaśnić- z kolei jego głos był całkowicie spokojny i opanowany. Profesjonalny. W końcu to nie o jego dziecku mówiliśmy. Ale... wiedziałem, że ma rację. Nie mogłem zamknąć Petera w wieży. Nie mogłem wiecznie trzymać go przy sobie. Dzieciak nigdy nie wyzdrowieje, jeśli nie zacznie żyć normalnie. A chodzenie do szkoły było przecież częścią normalnego życia. Czymś zwyczajnym. Peter musiał wrócić do normalności. A zamknięcie w domu mu w tym nie pomoże. Im dłużej będzie odizolowany, tym trudniejsze będzie wyjście do ludzi.

-Tak. Dobrze, spróbuję. Do widzenia- powiedziałem cicho, myślami będąc już przy tej trudnej rozmowie.

-Do widzenia, panie Stark- powiedział mężczyzna, a zaraz po tym, odłożył słuchawkę. Westchnąłem ciężko. Spokojnie mu to wyjaśnić. Jak ja miałem mu to wyjaśnić? Przecież on będzie przerażony. Wyniesienie śmieci stanowiło dla Petera prawdziwe wyzwanie. Pójście ze mną na zakupy było dla niego wykańczającym psychicznie przeżyciem, pomimo tego, że cały czas trzymał mnie za rękę. Kiedy musiał wyjść z wieży, po powrocie był tak wyczerpany, że od razu kładł się spać, nie mając na nic siły, a rozmowa z obcymi była wręcz traumatyczna. Jak on miał pójść do szkoły? I jeszcze zostać tam sam? Przecież to niewykonalne! On nie mógł zostać w szkole sam. Przecież on będzie przerażony. Absolutnie przerażony. Nie poradzi sobie. Sam, w otoczeniu obcych ludzi. Peter nie czuł się w pełni swobodnie nawet w otoczeniu Avengers. Swojej rodziny. A co dopiero przy krzyczących, biegających dzieciakach?

-Jarvis, przygotuj mi kawę i gorącą czekoladę dla Petera- rzuciłem, po czym ruszyłem przed siebie, skręcając w mały korytarzyk i zbiegając po schodach do warsztatu. Po drodze podszedłem do ekspresu, który stał przy drzwiach pracowni i odebrałem gotowe napoje. Uśmiechnąłem się lekko, gdy zauważyłem siedzącego na biurku Petera. Dzieciak machał nogami jak pięciolatek, zagryzając lekko dolną wargę i zastanawiając się nad czymś. Koło jego nóg siedział kot, który uporczywie starał się złapać nitkę, zwisającą ze skarpetki, czego Peter najwidoczniej nie zauważył. Odchrząknąłem, żeby zwrócić na siebie jego uwagę, po czym uniosłem lekko rękę z kubkiem młodszego. Chłopiec uśmiechnął się promiennie, choć nie wiedziałem, czy z mojego powodu, czy raczej czekolady. Mimo wszystko, odwzajemniłem gest i podszedłem do niego, jako że Peter nie raczył wstać.

-Dziękuję- mruknął, odbierając ode mnie kubek i zaciągając się lekko słodkim zapachem- to co robimy? Chce pan zająć się tym ostatnim projektem?- zapytał wesoło, jednak z charakterystyczną dla siebie nieśmiałością w głosie. Uśmiechnąłem się przelotnie i westchnąłem ciężko. Musiałem z nim porozmawiać. Była środa, więc może rzeczywiście przez te kilka dni uda mu się oswoić z myślą, że wraca do szkoły?

-Zaraz się tym zajmiemy, Pete, ale najpierw chciałbym z tobą o czymś porozmawiać. Chodź tutaj, dobrze?- poprosiłem, wskazując miejsce na kanapie obok siebie. Peter zmarszczył delikatnie brwi i posłał mi pytające spojrzenie, jednak wykonał polecenie.

-O co chodzi?- spytał cicho. W przeciągu kilku sekund, w jego oczach pojawił się strach- czy jest pan zły? Jest pan zły że przeszkodziłem panu w spotkaniu? Przepraszam! Naprawdę przepraszam! Nie chciałem... panie Stark, naprawdę! Ja...

-Hej, mały, zwolnij- powiedziałem, posyłając mu uspokajający uśmiech- nie jestem zły. Już ci mówiłem, Pete. Pewnie że nie jestem zły. To nie twoja wina- zapewniłem łagodnie. Wyciągnąłem Peterowi kubek z dłoni i położyłem go na stoliku. Nie chciałem, żeby go stłukł i oblał się gorącym napojem, gdy spanikuje- musimy porozmawiać o czymś innym. Chciałbym, żebyś od przyszłego tygodnia wrócił do szkoły- oznajmiłem szybko, nie chcąc tego przeciągać

Chłopiec zbladł. Minęła chwila, zanim udało mu się wydusić z siebie kilka słów.

-A-ale... jak to... d-dlaczego... ja...- zaczął się jąkać, wpatrując się we mnie ze strachem.

-Pete, spokojnie. Przecież nie wysyłam cię do internatu. Będziesz chodził do swojej dawnej szkoły. Znasz ją. Nic się nie zmieni- oznajmiłem spokojnie, uśmiechając się delikatnie.

-Nie... panie Stark, nie, proszę, ja nie chcę...- powiedział płaczliwie, przysuwając się lekko do mnie i posyłając mi błagalne spojrzenie.

-Pete, nie możesz kompletnie odciąć się od świata. Musisz wychodzić do ludzi. Ja wiem, naprawdę rozumiem, że jest ci ciężko, ale uwierz mi, teraz wszystko będzie inaczej. Masz mnie. Zawsze będziesz mógł mi o wszystkim powiedzieć, wiesz o tym, prawda?- powiedziałem, na co chłopiec kiwnął delikatnie głową- przecież nie możesz spędzić całego życia w wieży- dodałem cicho. W oczach Petera pojawił się żal, przerażenie i błaganie. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc, skąd wzięły się te emocje.

-Czyli... przeszkadzam panu?- spytał cicho, a ja zamarłem- panie Stark, proszę... będę lepszy, obiecuję! Będę się bardziej starał! Nawet mnie pan nie zauważy, nie będę się już panu plątał pod nogami, słowo! Proszę, panie Stark, proszę, ja nie...

-Pete, dziecko, nawet tak nie mów- przerwałem mu stanowczo, jednak widząc jego wystraszone oczy łani, szybko uśmiechnąłem się i posłałem chłopcu ciepłe spojrzenie- uwielbiam mieć cię tutaj przy sobie, Peter. Naprawdę. I te kilka godzin bez ciebie będą dla mnie najgorszą częścią całego dnia. Ale obaj wiemy, że na dłuższą metę takie chowanie się przed światem nie przyniesie nic dobrego. Ja chcę dla ciebie jak najlepiej, Pete. I dlatego nie mogę cię tu zamknąć, bez względu na to, jak bardzo bym tego chciał.

-Ale... proszę... ja...

-Peter, nie zmienię decyzji- powiedziałem stanowczo, choć łagodnie. W tym momencie chłopiec spojrzał na mnie z takim wyrzutem, że poczułem, jak okrutne poczucie winy dosłownie mnie miażdży. Westchnąłem ciężko i znów spojrzałem na młodszego. W jego oczach zawirowały łzy- nie, nie, Pete, ale proszę, nie płacz- powiedziałem szybko, ścierając łzę, która spłynęła po jego policzku. Wiedziałem, że nie będę mógł z nim rozmawiać, jeśli się rozpłacze. Wtedy, bez względu na zdrowy rozsądek, i tak spełnię każdą jego prośbę, bo jeśli jest rzecz, której nie byłem w stanie nieść, to były to właśnie łzy tego chłopca. Peter pociągnął nosem i przysunął się do mnie. Objąłem go ramieniem i przytuliłem do siebie mimowolnie, chcąc choć trochę powstrzymać go przed całkowitym rozklejeniem się. Jednak ciałem młodszego wstrząsnęła fala szlochu, a ja poczułem się jak ostatni skurwysyn. Płakał przeze mnie. Ale... przecież musiał chodzić do szkoły. A ja nie robiłem mu krzywdy. Chciałem dla niego jak najlepiej. Chciałem, żeby żył jak każde inne dziecko. Żeby przeżył normalne dzieciństwo. Choć częściowo. To było dla jego dobra. Nie mogłem wciąż trzymać go w wieży. Chciałem, żeby chodził do szkoły, a potem wracał do domu, jadł obiad, robił lekcje i spędzał czas z kochającą go rodziną. Żeby wszystko stało się normalne. On też powinien tego chcieć. Dlaczego tego nie rozumiał?- Pete, posłuchaj mnie mały. Zrobimy tak, będziesz chodził do szkoły tydzień. Potem nie będę cię zmuszał, sam zdecydujesz, czy potrzebujesz więcej czasu, czy nie, ale wytrzymaj tydzień, dobrze?- zapytałem, gdy mały zadarł głowę. Spojrzałem z troską w jego zapłakane oczy i zacisnąłem usta. Otoczyłem mniejszego ramionami i przeciągnąłem na swoje kolana, tuląc do siebie. Cmoknąłem go w czubek głowy i oparłem policzek na jego włosach.

-T-tydzień?- powtórzył szeptem. Kiwnąłem lekko głową, a chłopiec mocno wtulił się we mnie- nie... krócej, proszę...- zapłakał, kręcąc głową. Przez chwilę zastanawiałem się, czy wdawać się z nim w tą dyskusję, czy może stanowczo skończyć temat i postawić na swoim. Jeśli będę to ciągnąć, pewnie mu ulegnę. Ale z drugiej strony, musiałem z nim rozmawiać. Psycholog Petera doradzał mi, żebym zawsze brał pod uwagę jego zdanie i nigdy nie podejmował decyzji bez wysłuchania dzieciaka. Nie chciałem, żeby myślał, że nie ma nic do powiedzenia. Nie chciałem być... nie chciałem być jak mój ojciec. Nie chciałem decydować za niego i wydawać twardych rozkazów. Nie chciałem karać go za nieposłuszeństwo. Chciałem... chciałem, żeby widział we mnie przyjaciela. Kogoś, na kim zawsze może polegać. Kogoś, kogo nie musi się bać, bo zawsze stanę po jego stronie. Ale jak miałem to zrobić? Byłem jego opiekunem. Byłem za niego odpowiedzialny. Powierzono mi pieczę nad tym chłopcem. Musiałem podejmować niektóre decyzje, kierując się jego dobrem, a nie zachciankami. Ehh, nienawidziłem takich dylematów. A ostatnimi czasy było ich coraz więcej.

-Pete, tydzień to nie tak długo- powiedziałem miękko, starając się jakoś go przekonać. Chłopiec pociągnął nosem i schował twarz w mojej marynarce. Pokręcił przecząco głową.

-D-długo...- jęknął cierpiętniczo- P-Panie Stark... proszę... ja n-naprawdę... naprawdę się boję...- wyszeptał, drżącym głosem. Znów westchnąłem z rezygnacją, słysząc jego ton. Już nawet nie próbowałem się oszukiwać, że mam tu coś jeszcze do powiedzenia. Przegrałem. Jak zawsze zresztą.

-Trzy dni. Pasuje?- uległem w końcu. Peter kiwnął lekko głową i skulił się, opierając o moją klatkę piersiową.

-Dwa...- zaskomlał. Przewróciłem oczami, uśmiechając się pod nosem.

-Nie przeginaj- ostrzegłem dzieciaka, wiedząc doskonale, że Peter świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że wzbudził we mnie poczucie winy. Często to robił. Mniej lub bardziej świadomie, ale często wzbudzał we mnie poczucie winy i grał mi na emocjach. Jednak tym razem wiedziałem, że było to stuprocentowo świadome, perfidne zagranie. Peter posłał mi pełne oburzenia spojrzenie i odsunął się lekko, siadając po turecku, tyłem do mnie i splatając ręce na klatce piersiowej. Uśmiechnąłem się z politowaniem- obraziłeś się teraz?- spytałem, starając się nie roześmiać.

-Tak- oznajmił Peter, głosem pełnym wyrzutu. Pokręciłem głową z rozbawieniem i objąłem młodszego w pasie. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, przeciągnąłem go na swoje kolana i zacząłem łaskotać. Warsztat wypełnił śmiech Petera i odgłosy jego szamotania się w moich ramionach.

-To jak, obraziłeś się?- spytałem znowu, z uśmiechem na twarzy.

-Nie! Nie obraziłem!- wykrzyknął przez śmiech Peter, zwijając się na moich kolanach- dość! Poddaję się!- zawołał wesoło. Przestałem go łaskotać, a dzieciak zaczął ciężko oddychać, starając się złapać powietrze. Wiedziałem, że kiedy Peter pójdzie do szkoły, te godziny, w których nie będę mógł go zobaczyć, będą istną męczarnią. Uwielbiałem spędzać z nim czas. Był... był dla mnie ważny. Naprawdę ważny. Stał się członkiem rodziny. Ważnym członkiem rodziny. Był... był niezastąpiony. Podbił nasze serca i gdyby nagle go zabrakło, w wieży byłoby strasznie cicho. Pusto.

W pewnym momencie kot, który dotychczas siedział na podłodze, wskoczył na brzuch Petera. Chłopiec uśmiechnął się i pogłaskał zwierzaka za uchem.

-Sio, paskudo- mruknąłem, po czym machnąłem lekko dłonią, a kot zeskoczył z powrotem na podłogę.

-Panie Stark!- oburzył się Peter, posyłając mi wręcz karcące spojrzenie. Co jak co, ale w kwestii kota był bardzo wyczulony, a ktokolwiek był niedobry dla tego futrzaka, zdecydowanie nie mógł liczyć na względy chłopca. Ale dzieciak wiedział, że nie skrzywdził bym Avi. Ten kot miał magiczny wpływ na Petera. Uspokajał go i... po prostu był jego przyjacielem. Czasami miałem wrażenie, że chłopiec częściej zwierzał się tej kulce futra niż mi. Więc chcąc nie chcąc, musiałem zaakceptować zwierzaka jako nieodłącznego członka rodziny.

-Kupiłem mu legowiska do większości pomieszczeń. Mógłby okazać trochę wdzięczności i choć raz skorzystać z któregoś- powiedziałem z głupim uśmiechem i wstałem, jednocześnie zrzucając chłopca ze swoich kolan. Peter usiadł i przewrócił oczami, po czym też się uśmiechnął. Westchnąłem cicho, gdy zauważyłem zaschnięte już łzy na jego twarzy. Nie chciałem, żeby płakał. Nie znosiłem tego. Nienawidziłem sprawiać mu przykrości. Chciałem, żeby się uśmiechał. Zawsze. Chciałem sprawiać, żeby się śmiał. Żeby był radosny. Żeby... znów był dzieckiem. Jego płacz... jego smutek był dla mnie torturą. Klęknąłem przed nim i przetarłem policzki chłopca kciukami, kierując jego twarz tak, by patrzył na mnie- wiesz że będzie dobrze, prawda? Poradzisz sobie. Wierzę w ciebie, Pete. Trzy dni to przecież nic. Ale zobaczysz, na pewno kiedy już wrócisz, będzie fajnie i nie będziesz chciał znowu siedzieć całymi dniami w wieży. Przecież to nudne. Na pewno spędzanie czasu ze znajomymi w twoim wieku będzie ciekawsze niż siedzenie tutaj z mrożonką- powiedziałem z uśmiechem, po czym pocałowałem chłopca w czubek głowy i podniosłem się- no to pokaż ten swój projekt!- zawołałem wesoło, zanim młodszy zdążył zaprzeczyć mojej poprzedniej wypowiedzi. Zerwał się z uśmiechem z kanapy i podbiegł do stołu roboczego, przeszukując sterty papierów leżących na nim. Zaśmiałem się pod nosem, widząc, jak kot drepcze za Peterem, domagając się jego uwagi.

Wiedziałem, że reakcja Petera była bardzo dobra. Zbyt łagodna. A to oznaczało tylko jedno. Stłumił emocje. Ukrył przerażenie. Jeszcze nie doszło do zerwania rutyny. Na razie, został o tym jedynie poinformowany i przyjął to wyjątkowo spokojnie. A to oznaczało jedno. Teraz będę musiał pilnować go potrójnie. Najgorsze dopiero przed nami.

*****

2616 słów

Hejka!

A więc, tadaaaam, o to rozdział. Jak myślicie, Peterkowi spodoba się w szkole?😏😏😏

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro