Rozdział Siódmy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Helena 

Nie mogłam uwierzyć, że zaspałam! Przez cztery lata pracy w akademii nigdy mi się to nie zdarzyło. Bywały sytuacje, że obudziłam się później niż zwykle, ale nigdy nie było tak źle, jak dzisiaj. Przespałam wszystkie budziki. 

Gdyby nie telefon od Dulińskiego z pewnością dalej byłabym pogrążona w objęciach Morfeusza. 

Nadzwyczajne zebranie zwołane przez Marię dotyczące corocznej zbiórki pieniędzy na statutowe potrzeby szkoły z pewnością miało wiele wspólnego z "niepowodzeniem mojej misji", jak to określiła Walszewska. Gdy zadzwoniłam do niej wczorajszego wieczoru, meldując, że moja rozmowa z Braunem nie przebiegła zbyt pomyślnie, Banshee natychmiast zakomunikowała mi, że jutro punkt 8.00 rano mam zjawić się w salce konferencyjnej celem omówienia dalszej strategii. 

Zważywszy na to, że zegar na desce rozdzielczej pokazywał 8.23, gdy parkowałam samochód pod szkołą, a potworny ból głowy nie dawał mi spokoju pomimo dwóch Ibupromów, wiedziałam, że nie będzie to dobry dzień. 

Mój wisielczy humor i paskudna migrena spowodowane były koszmarem, który skutecznie zafundował mi bezsenną noc. 

Jeszcze kilka miesięcy temu snu, w którym stałam w białej sukni przed ołtarzem, czekając na mężczyznę, z którym miałam spędzić resztę życia, nie zakwalifikowałabym jako koszmaru. Teraz jednak każde wspomnienie, niekoniecznie na jawie, mojego byłego narzeczonego wiązało się z rozdrapywaniem starych ran. 

Całej sytuacji nie pomagał fakt, że nieuchronnie zbliżała się data naszego wymarzonego ślubu, a piękna, koronkowa suknia ślubna w kolorze kości słoniowej, na którą wydałam całą roczną premię, wciąż wisiała w mojej sypialni i bezlitośnie rozgrzebywała zakopane głęboko uczucie straty. 

Jakby tego było mało, wciąż subskrybowałam kanał Tomka na YouTubie, a powiadomienia o nowych filmikach wciąż bombardowały moją komórkę. 

Od czasu do czasu, gdy czułam się w nadzwyczajnie masochistycznym nastroju, włączałam jego nagrania, zazwyczaj te z czasów, kiedy nasze "długo i szczęśliwie" nie posiadało jeszcze daty przydatności, a moje imię, okazjonalnie nawet moja twarz, pojawiały się w nagraniach. 

Po części rozumiałam, dlaczego nie usunął ich z kanału, jako znany vloger i youtuber bazował na popularności prezentowanego przez siebie materiału, a jego najlepsze dzieła powstały podczas naszego związku. 

Gdy się poznaliśmy,  Tomek studiował komunikację społeczną i dorabiał, pisząc artykuły do miesięczników turystycznych i sportowych i zaczynał swoją przygodę z YouTubem. Nie skłamię, jeśli powiem, że nie padłam z wrażenia na kolana, gdy zaprosił mnie na randkę. Wydawało mi się, że nadajemy na zupełnie innych falach, jednak jak to mówią: nie oceniaj książki po okładce. 

Już po kilku spotkaniach zrozumiałam, że pociąga mnie nie tylko jego fizyczność, ale także ambicja i sposób, w jaki mówił o swoich planach na przyszłość. Nie ukrywam, że nie spotkałam wcześniej faceta, który w tak młodym wieku dokładnie wiedział, co chce robić w życiu. 

Pamiętam wielogodzinne rozmowy, w których namawiałam go do podjęcia ryzyka, byłam jego największym wsparciem, jego muzą, jak wielokrotnie powtarzał w swoich nagraniach. Kiedy powiedział mi, że chciałby zagrać epizod w jakimś serialu albo filmie, bo będzie to ciekawe doświadczenie do jego pracy magisterskiej, razem z nim wysyłałam aplikacje do agencji aktorskich. 

To ja pielęgnowałam go w chorobie, po tym, jak nabawił się zapalenia płuc, powtarzając przez wiele godzin jedną scenę w kilkustopniowym mrozie. 

To do mnie zadzwonił jako pierwszej, kiedy okazało się, że dostał tytułową rolę w serialu fantasy kręconym we Wrocławiu. 

Cóż, żałowałam tylko, że zapomniał mnie poinformować o swoich zaręczynach, zaręczynach, które nastąpiły kilka dni po tym, jak oznajmił mi, że nie jest gotowy wiązać się z nikim na całe życie. Jak widać dobrze pokierował swoją karierą, wybierając aktorstwo. 

Koniec użalania się nad sobą! Masz mnóstwo pracy, do roboty! 

Wzięłam głęboki oddech i jeszcze raz spojrzałam we wsteczne lusterko w samochodzie i skrzywiłam się mimowolnie. Cholera. Zdecydowanie nie był to mój najlepszy dzień. Cienie pod oczami, włosy w nieładzie. Jednym słowem: katastrofa. Wyglądałam na skacowaną albo co gorsza, jakbym nie zdążyła wytrzeźwieć. Potarłam palcem dolną powiekę lewego oka, starając się usunąć czarne smugi, które jak przypuszczałam, były pozostałościami wczorajszego tuszu do rzęs. 

Trudno. Lepiej już nie będzie. 

                                                                  ***********************

Czego najbardziej nie lubię w byciu spóźnioną? Tego momentu, gdy wchodzisz, a wszystkie oczy skupiają się na tobie. To trochę jak spacer wstydu po przygodzie na jedną noc. 

Tym razem nie było inaczej. Mina Walszewskiej mówiła sama za siebie. Sugestywnie spojrzała na zegarek na swoim lewym nadgarstku.  

—  Cieszę się, że zdecydowałaś się do nas dołączyć Helenko —  dodała. 

Wymamrotałam coś na kształt "przepraszam-za-spóźnienie" i szybko zajęłam jedyne wolne miejsce przy stole. Uśmiechnęłam się nieznacznie do siedzącego obok Radka. 

—  Gruba impreza? — zapytał. 

— Słucham?

— Wyglądasz potwornie. 

Cudownie. Po prostu cudownie. Jeśli facet, który od kilku tygodni z uporem maniaka próbuje umówić się z tobą na randkę, mówi ci, że wyglądasz potwornie, jest gorzej, niż początkowo myślałaś. 

Na dodatek salka konferencyjna, w której odbywało się spotkanie była na tyle mała, że nie tylko ja, ale także Duliński, Maria i oczywiście nie kto inny jak Witek- rzygający-tęczą- Braun słyszeli subtelny komentarz Rudnickiego dotyczący mojego wyglądu. Teraz cztery pary oczu wpatrywały się we mnie z dezaprobatą. Wiedziałam, że nie jestem w swojej topowej formie, ale czy naprawdę było tak źle? 

Maria odchrząknęła znacząco. 

— Wracając do tematu. Jak wiecie, wielkimi krokami zbliża się coroczny bankiet połączony ze zbiórką pieniędzy na cele statutowe naszej szkoły. Mam nadzieję, że nie muszę nikomu przypominać,  jak ważny jest to dzień dla naszej szkoły. Musimy zorganizować coś nadzwyczajnego! No, proszę, słucham waszych pomysłów! — Walszewska klasnęła głośno w dłonie. 

Następne dwadzieścia minut spędziliśmy, przerzucając się pomysłami, które jeden po drugim były torpedowane przez Marię. Witek siedział w ciszy, kompletnie ignorując wszystkich wokół. Było to bardzo niezręczne, zwłaszcza że jego imię pojawiło się w rozmowach przynajmniej kilkukrotnie. Ostentacyjnie bawił się telefonem, a jego wzrok ani razu nie oderwał się od ekranu. Uroczo, czyż nie? 

Wszyscy byliśmy zmęczeni i lekko sfrustrowani, a spotkanie zdawało się ciągnąć w nieskończoność. Z minuty na minutę rosła również irytacja Walszewskiej, która podkreślała, że nie rozumiemy jej wizji. Podkreślała, że z Braunem na pokładzie możemy uczynić to wydarzenie niezapomnianym. 

— Musimy wykorzystać wszystkie możliwe koneksje! Chodzi o dobro naszych uczniów! — krzyknęła. 

Doskonale wiedziałam, że "dobro naszych uczniów" było dla Marii wartością drugorzędną. Banshee nie przepuściła żadnej okazji, aby promować swoją szkołę, ale przede wszystkim siebie. Uwielbiała lansować się na bankietach, wernisażach, koncertach odbywających się w stolicy Wielkopolski. Niejednokrotnie odwiedzała również Warszawę  i inne miasta, zdobywając tym przydomek naczelnej poznańskiej lwicy salonowej. 

—  Co powiecie na kalendarz? — zapytałam nieśmiało. 

Pomysł z kalendarzem krążył w mojej głowie już od jakiegoś czasu. Teraz albo nigdy. 

— Kontynuuj — powiedziała Maria z zainteresowaniem w głosie. 

Wzięłam głęboki oddech. 

— Myślałam, że moglibyśmy zrobić sesję zdjęciową z udziałem naszych uczniów i nauczycieli. Możemy zaprosić do współpracy także przyjaciół akademii i wydrukować te zdjęcia w formie kalendarza. Bankiet, jak wiemy, odbywa się w listopadzie, więc to dobry czas na przygotowanie kalendarza. Możemy sprzedawać go nie tylko podczas bankietu, ale również wśród uczniów i ich rodzin.

Spojrzałam na zebrane w sali konferencyjnej osoby. Wyglądało na to, że udało mi się zwrócić ich uwagę. Przynajmniej części z nich. Braun nadal siedział zupełnie niezainteresowany tym, co działo się dookoła. Nieznacznie zmienił pozycję i kątem oka zwróciłam uwagę na ekran jego telefonu. 

Czy to...? Tak, zdecydowanie tak. My wychodziliśmy z siebie, żeby zadowolić Marię, a on? On grał w pieprzone Angry Birds! Czy można było zachowywać się bardziej bezczelnie? 

— Sesja mogłaby odbyć się tutaj w szkole, żeby przybliżyć wszystkim funkcjonowanie naszej akademii —  dodałam, patrząc prosto na Walszewską. — Mówiła pani, że chciałaby włączyć pana Brauna. Mógłby pozować do zdjęć razem z uczniami i nauczycielami. Wydaje mi się, że byłaby to dobra promocja. 

Radek posłał mi uspokajający uśmiech, a Duliński nieznacznie pokiwał głową na znak aprobaty. Wiedzieliśmy jednak, że liczy się tylko jedna opinia. Jeśli Maria była przeciwna, nie było absolutnie żadnych szans, żeby ją przekonać. 

—  Albo możemy wymyślić coś zupełnie innego... — dodałam nieśmiało po dłuższej chwili niezręcznej ciszy. —  Na przykład... 

Walszewska podniosła rękę, dając tym samym znak, żebym przestała mówić. Jej pozbawiona wyrazu twarz nie zdradzała absolutnie żadnych emocji. Nagle kobieta gwałtownie wstała i klasnęła w dłonie. 

—  Genialne! — krzyknęła. 

—  Naprawdę? —  zapytałam, nie będą pewna czy mówi serio, czy może ze mnie drwi. 

—  Oczywiście, że tak Helenko. Świetny pomysł! Świetny! Znam utalentowanego fotografa, który mógłby się tym zając. Jest mi winien przysługę. Sama nie miałabym nic przeciwko posiadaniu takiego kalendarza. —  Jej oczy powędrowały w stronę Witka, który wydawał się równie niezainteresowany, jak wcześniej. 

Byłam bardziej niż pewna, że jej kalendarz przez cały rok prezentował będzie jedynie miesiąc z twarzą Brauna na zdjęciu. 

—  Witku, kochany. Miałbyś coś przeciwko sesji do kalendarza? —  Uśmiechnęła się i zatrzepotała długimi, sztucznymi rzęsami w uwodzicielskim spojrzeniu. 

Serio? Jeszcze wczoraj była na niego tak wściekła, że wysłała mnie, mnie, abym z nim porozmawiała, a dzisiaj nazywa go kochanym? 

 Braun nawet nie podniósł wzroku znad ekranu telefonu. 

—  Nie — powiedział. 

— Wspaniale! Znakomicie! 

Po akceptacji propozycji z kalendarzem dość szybko udało nam się sfinalizować spotkanie.  Czekałam, aż Maria zakończy rozmowę telefoniczną z fotografem, którego usilnie starała się przekonać, żeby zdecydował się współpracować z naszą szkołą pro bono. 

— Masz jakieś plany na wieczór? 

Odwróciłam się i zobaczyłam gigantyczny uśmiech Radka. Był tak szeroki i emanował szczerością, że musiałabym być totalnym Grinchem, żeby go nie odwzajemnić. 

— Mam mnóstwo pracy — odpowiedziałam przepraszająco. 

Rudnicki przyłożył rękę do swojej piersi i położył ją na sercu. 

—  Zabijasz mnie —  powiedział, udając dogłębnie urażonego moją odmową. 

Posłałam mu kolejny uśmiech. Radosław Rudnicki był niezwykle przystojnym facetem i doskonale o tym wiedział. Jasne włosy w perfekcyjnym nieładzie, przeszywające spojrzenie niebieskich oczu, wysoka i szczupła sylwetka były bardzo pociągające. Najniebezpieczniejszy jednak był jego zwalający z nóg uśmiech, którego nie bał się oferować na prawo i lewo. 

Byłam przekonana, że mnóstwo kobiet zabiłoby, aby skierowany był w ich stronę. Choć doceniałam jego atrakcyjność, to nie chciałam być jedną z tych kobiet. Ani teraz, ani nigdy. 

— Nic ci nie będzie. — Zaśmiałam się. 

—  Cóż, może masz rację, ale moje ego zdecydowanie cierpi w twoim towarzystwie. Jesteś pewna, że nie uda mi się ciebie przekonać? —  powiedział zdecydowanie głośniej, niż było to potrzebne. 

Pokiwałam przecząco głową. 

— Moja strata —  dodał. —  Może następnym razem będę miał więcej szczęścia. 

Nie chciałam wyprowadzać go z błędu, więc skinęłam nieznacznie głową. Nie była to rozmowa, którą chciałam prowadzić w obecności moich przełożonych. 

Zanotowałam sobie jednak w pamięci, aby porozmawiać z Radkiem o jego nieznośnych zalotach, które sprawiały, że zaczynałam czuć się w jego towarzystwie coraz bardziej niekomfortowo. Jak długo zamierzał to ciągnąć? Nie znaczy nie, koniec kropka. 

Rozejrzałam się dyskretnie dookoła, starając się sprawdzić, kto słyszał naszą rozmowę. Maria, która nadal prowadziła ożywioną konwersację  przez telefon oraz Duliński przeglądający jakieś dokumenty nie zwracali na nas uwagi. Natomiast Braun, który ani na sekundę nie oderwał oczu od ekranu swojego nowego smartfona podczas całego spotkania, wpatrywał się w Radka z grymasem na twarzy. 

 Właściwie nie mogłam go winić, w jego oczach byłam pewnie diabłem wcielonym. Witek Braun nie miał absolutnie żadnych powodów do darzenia mnie przynajmniej odrobiną sympatii.

 Jego wzrok powędrował w moją stronę. Wpatrywał się we mnie z niezmienioną miną, nieznacznie uniósł brwi i ledwo zauważalnie pokręcił głową, jakby nie mógł zrozumieć, co Rudnicki we mnie widzi. 

Zdecydowałam, że muszę się stamtąd jak najszybciej ewakuować. Musiałam przyznać, że jego reakcja mnie zabolała. 

Wiedziałam, że nie jestem pięknością. Nie odziedziczyłam cudownego wyglądu po mojej matce, za którą oglądali się faceci w każdym wieku. W niczym nie przypominałam również byłej żony Brauna, brazylijskiej supermodelki, ani żadnej z kobiet, z którymi muzyk umawiał się przez lata. 

Czy mi to przeszkadzało? Oczywiście, że nie. Wyglądałam całkiem przyzwoicie, lubiłam siebie i swój wygląd. Przez lata nauczyłam się akceptować niewielkie piersi, szerokie biodra, jasną karnację, piegi na bladej twarzy i znamię wielkości piłeczki tenisowej na lewym udzie. Zaakceptowałam, że moje włosy w kolorze ciemnego blondu, nigdy nie będą wyglądały tak dobrze, jak fryzura Zuzki, która mogła się poszczycić lśniącymi, długimi kosmykami. 

Takie były fakty. Mojej wartości nie definiował jednak rozmiar mojego tyłka czy blady odcień mojej skóry. To było tylko opakowanie. To, co miało największe znaczenie, znajdowało się w środku, prawda? 

Ale gdy mężczyzna, który nie raz, a dwa razy znalazł się w topowej dziesiątce plebiscytu "Najseksowniejszy Mężczyzna" magazynu People krzywi się na twój widok, cóż, nie spływa to po tobie jak po kaczce.

Obawiając się dalszej lustracji, energicznym krokiem ruszyłam do wyjścia. 

— Helenko, poczekaj! Jeszcze jedna sprawa. 

Maria skończyła rozmowę telefoniczną i wydawała się zadowolona z rezultatów. 

— Poprosiłam tego twojego chłopca, żeby wziął udział w sesji zdjęciowej do naszego kalendarza. W końcu jego rodzina od wielu lat aktywnie wspiera naszą akademię —  dodała Walszewska, a ja poczułam, że zaczyna mi się kręcić w głowie. 

O mój Boże! Jednak mój dzień najwidoczniej może być jeszcze gorszy. Bezwiednie  skinęłam głową. 

Mogłam powiedzieć, że mój chłopiec jest świnią i nie miałam najmniejszej ochoty oglądać go nigdy więcej, ale wyglądałabym wtedy na niedojrzałą idiotkę, która nie umie się pogodzić z rozstaniem.  W duchu modliłam się, żeby Tomek był zbyt zajęty, żeby się zgodzić. Szanse były jednak niewielkie. 

 —  Naturalnie się zgodził — kontynuowała. —  Wspomniał również, że już nie jesteście zaręczeni. Hmm, nic o tym nie wiedziałam. Mam nadzieję, że to nie będzie problem? Jest bez wątpienia ucztą dla oka, ale zawsze sądziłam, że był dla ciebie zdecydowanie za młody, Helenko — dokończyła Maria. 

Chciałam zniknąć. Teleportować się. Przestać istnieć. Zdecydowanie dla mnie za młody? Co to w ogóle miało znaczyć, do jasnej cholery? Nie mogłam uwierzyć, że miała czelność powiedzieć to w obecności innych osób. 

Gdyby zdecydowała się oznajmić mi to w cztery oczy, wcale nie czułabym się z tym lepiej, jednak nie miałabym świadków swojego upokorzenia. 

Tomek był młodszy ode mnie, ale były to tylko cztery lata. Przecież nie umawiałam się z nastolatkiem. Miał dwadzieścia jeden lat, kiedy zaczęliśmy się spotykać, nie był dzieckiem. Słowa Marii zabrzmiały, jakbym balansowała na granicy pedofilii. 

Sposób, w jaki zbagatelizowała mój dwuletni związek z mężczyzną, który jeszcze niedawno był dla mnie wszystkim... cóż, zabolało. Zabolało jak diabli. 

Walszewska była typem człowieka, który nie posiadał absolutnie żadnego filtra. Zawsze wyrażała swoje zdanie, nie zwracając najmniejszej uwagi na uczucia innych osób. Na dodatek nie znałam chyba nikogo bardziej samolubnego i egoistycznego, skrywającego się pod maską gracji, elegancji i dobrego smaku. 

Radek spojrzał na mnie z zaciekawieniem, oczywiście dając mi do zrozumienia, że chętnie usłyszy więcej na ten temat. Jerzy Duliński odchrząknął nerwowo. Ze wszystkich zebranych, on znał najwięcej szczegółów tej nieszczęsnej sytuacji. Braun wstał powoli i schował telefon do kieszeni, unosząc brwi. 

Bosko, po prostu bosko. 

Mój katastrofalny związek przyciągnął jego uwagę. Nie godzinne spotkanie, w którym powinien brać czynny udział, tylko mój katastrofalny związek. 

—  To syn Seweryna Jansa, właściciela i prezesa zarządu "Inclusiuon". Są właścicielami kilku hoteli i klubów w Wielkopolsce. Jak on ma na imię? Tomek? W każdym razie Seweryn zawsze był bardziej niż szczodry dla naszej akademii. Wierzę, że to dobry pomysł, żeby włączyć jego syna do tego projektu —  dodała Walszewska, spoglądając na Brauna. 

—  Gra główną rolę w jakimś popularnym serialu. Kolejna znana buzia nie zaszkodzi. —  Zaśmiała się głośno. —  Jak się nazywa ten serial, Helenko? 

Stałam pośrodku sali konferencyjnej jak słup soli. Nie mogłam zebrać się, żeby odpowiedzieć, bojąc się, że mój głos zdradzi, jaka byłam rozstrojona. 

—  "Belzebub".  — Usłyszałam głos Witka.

Maria spojrzała na niego skołowana. Pomimo prób zaangażowania Brauna w omawianie pomysłów dotyczących zbiórki i recitalu muzyk ani razu się nie odezwał. Teraz patrzył na mnie przeszywająco z grymasem na twarzy. Jego dłonie zaciśnięte były w pięści, całe ciało spięte. 

Wyglądał na wkurzonego, choć nie rozumiałam dlaczego. Czy to możliwe, że Braun i Tomek się znali? Było to mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. Nie widziałam innego sensownego wytłumaczenia jego reakcji.

Obawiając się dalszej inkwizycji, wymamrotałam pod nosem coś na kształt nędznych przeprosin, w pośpiechu opuszczając salę konferencyjną. 

Byłam na siebie wściekła, że słowa Marii wywołały taki efekt. Byłam na siebie wściekła, że zachowywałam się jak gówniara, a nie dorosła kobieta. Nie byłam pierwszą ani ostatnią osobą, która została skrzywdzona i porzucona przez kogoś, kogo kochała i komu ufała. 

Musiałam wziąć się w garść i przestać się nad sobą użalać, to nie koniec świata. 

Dlaczego więc tak się czułam?  Dlaczego nie myślałam rozsądnie? 

Popędziłam korytarzem, nie patrząc przed siebie. Uczucia, które wydawało mi się, że dawno zakopałam gdzieś na samym dnie, wypływały na powierzchnię z prędkością światła. Nie wyobrażałam sobie współpracy z Tomkiem. Ostatnim razem, gdy go widziałam, rzuciłam w niego pierścionkiem zaręczynowym, a teraz miałam pracować z nim przy kalendarzu? Jak? JAK?! 

Oddychałam głęboko, czułam, że trzęsą mi się ręce. Potrzebowałam chwili, żeby dojść do siebie. 

—  Wszystko dobrze? 

Podskoczyłam zaskoczona. 

Właściwie spodziewałam się, że to Radek za mną podąży, ale kiedy się odwróciłam, zobaczyłam Witka Brauna stojącego przede mną z miną, której nie byłam w stanie rozszyfrować.

Nie miałam pojęcia, dlaczego popędził za mną, ale nie byłam w nastroju na żadną rozmowę, zwłaszcza z nim. Po prostu stałam i patrzyłam na niego bez słowa. 

Oczekiwałam, że się odezwie i powie coś więcej, albo przynajmniej powtórzy pytanie, na które nie otrzymał odpowiedzi, ale on zwyczajnie stał nieruchomo, wpatrując się we mnie. Był tak blisko, że czułam ciepło jego ciała, a jego hipnotyzujący zapach uderzał w moje nozdrza. Zuza miała rację, pachniał obłędnie. 

Po dłuższej chwili moje ręce przestały się trząść, a oddech wrócił do normy. Jego oczy ani razu nie opuściły moich, a żadne z nas nie poruszyło się nawet o centymetr. 

— Dziękuję —  wyszeptałam tak cicho, że nie byłam pewna, czy mnie usłyszał. 

Nagle ciepła, pokryta odciskami dłoń należąca do stojącego przede mną mężczyzny dotknęła mojej i ścisnęła lekko w geście pocieszenia. Zanim zdążyłam zarejestrować, co się właściwie stało, już jej nie było. 

Co do cholery? 

—  Dziękuję — powtórzyłam. 

Byłam mu wdzięczna za ten drobny akt dobroci i niemego wsparcia. 

—  Wszystko dobrze — powiedział. Tym razem nie było to pytanie, było to twierdzenie. Jak tylko usłyszałam jego słowa, wiedziałam, że ma rację. Wszystko było dobrze. 

Pokiwałam głową i oferowałam mu nieśmiały uśmiech i zobaczyłam, że kąciki jego ust unoszą się nieznacznie, aby następnie przekształcić się w coś, czego nigdy w życiu nie spodziewałabym się zobaczyć. 

Pełny uśmiech. Uśmiech, który sprawił, że zapomniałam na chwilę o swoich problemach. Uśmiech, który mogłabym oglądać każdego dnia. 

 Kto by pomyślał? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro