Rozdział Czternasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewałam w poniedziałkowy poranek było wezwanie do gabinetu Marii. Walszewska napisała mi krótką wiadomość dokładnie o 6.11, że gdy tylko zjawię się w szkole mam natychmiast stawić się w jej gabinecie.

Nowy tydzień rozpoczynający się wezwaniem od szefowej? Nie może to zwiastować nic dobrego.

Spodziewałam się problemów, ale przez cały weekend byłam w fatalnym humorze, że gdy zobaczyłam SMSa, nie zastanawiałam się dwa razy, o co może chodzić.

Mój błąd.

Gdy tylko otworzyłam drzwi do jej gabinetu i spojrzałam w lodowate oblicze Banshee, zdałam sobie sprawę, że musiało stać się coś naprawdę poważnego.

Przez myśl mi nie przeszło, że to ja jestem tym problemem.

— Usiądź, proszę — powiedziała chłodno.

Jej pozbawiona wyrazu twarz emanowała negatywną energią. Niedobrze. Bardzo niedobrze.

Bez słowa zajęłam miejsce, które mi wskazała.

— Możesz mi to wyjaśnić?

Na końcu języka miałam pytanie, co właściwie miałam wyjaśniać, ale zanim otworzyłam usta mój wzrok padł na leżący na stole egzemplarz gazety "Blask".

Kurwa!

Wielkimi, czarnymi literami na pierwszej stronie tego zasranego szmatławca widniał napis: Nadgodziny Witolda Brauna, a tuż pod nim znajdowało się nasze zdjęcie, zrobione podczas wczorajszego obiadu w Bistro i Grill Dorota.

Przecież to było zaledwie kilkanaście godzin temu! Nie minęła nawet doba!

Kto w ogóle chce czytać takie głupoty? Kogo interesuje, gdzie Braun jadł obiad? Podniosłam głowę i spotkałam rozwścieczone spojrzenie Marii.

— Nie krępuj się. Czytaj, śmiało. Chociaż sądząc po zdjęciach, wnioskuję, że masz informacje z pierwszej ręki.

Zawahałam się, ale ostatecznie sięgnęłam po gazetę. Przewertowałam szybko kartki, aż dotarłam do miejsca, gdzie poświęcono nam aż dwie strony. Wzdrygnęłam się mimowolnie. Natrętny dziennikarz sfotografował mnie i Brauna z każdej możliwej strony.
Zaczęłam skanować tekst wzrokiem i zatrzymałam się zaskoczona, widząc swoje nazwisko w artykule.

Towarzyszką Brauna była Helena Adamska, managerka Prywatnej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II stopnia im. Wandy Kossakowej w Poznaniu. Adamska jest córką Jędrzeja Adamskiego, znanego trębacza i muzyka jazzowego, na co dzień mieszkającego w Berlinie, który w swojej karierze muzycznej współpracował między innymi z Tomem Leisonem i Benem Durango.

Patrząc na tę dwójkę, zastanawiamy się, czy młoda kobieta jest powodem, dla którego znany gitarzysta porzucił wygodne życie w Warszawie i wybrał szkołę w stolicy wielkopolski? Czyżby Adamską i Brauna łączyło coś więcej niż tylko zamiłowanie do muzyki?

Braun kilka miesięcy temu spowodował wypadek, w którym ucierpiał jego kolega z zespołu Inhuman, Eryk Biliński. Z naszych informacji wynika, że sprawa nie doczekała się jeszcze finału. Mężczyźnie grozi do 3 lat pozbawienia wolności. Muzyk nie miał szczęścia również w związkach z kobietami. Jego jedyne małżeństwo z brazylijską modelką, Rosą Paredes nie przetrwało próby czasu. Para rozstała się po zaledwie 18 miesiącach od sakramentalnego "tak". Od czasu powrotu do Polski trzy lata temu, Braun nie był widywany z żadnymi przedstawicielkami płci przeciwnej. Czy będziemy świadkami rozwijającej się Melodii miłości pomiędzy tą dwójką?

W dalszej części artykułu znajdowały się głównie starsze zdjęcia z koncertów Inhuman. Pojawiła się również jedna fotografia młodszego Witka z wysoką brunetką o ciemniejszej karnacji zawieszonej na jego ramieniu. Poczułam uczucie irracjonalnej zazdrości. Rosa Paredes była tak zjawiskowa, że aż zapierała dech w piersi.

Dziennikarz nie omieszkał również przypomnieć czytelnikom szczegółów wypadku. Zdjęcia rozbitego samochodu zajmowały prawie tyle samo miejsca, co fotografie z naszego spotkania.

Widocznie paparazzo był o wiele lepszym dziennikarzem, niż sądziłam, bo jakimś cudem udało mu się mnie zidentyfikować. Na dodatek nie omieszkał wspomnieć moich rodzinnych powiązań, tak jakby miało to jakiekolwiek znaczenie.

Wiedziałam, że artykuł jest mocno naciągany i manipuluje faktami, dla uzyskania bardziej sensacyjnego wrażenia. Braun ostrzegał mnie, że Adam Stanek, dziennikarz z "Blasku" ma tendencję do przeinaczania rzeczywistości, ale w życiu nie myślałam, że jakakolwiek gazeta będzie skłonna do publikowania takich informacji. Witold Braun zjadł z kimś obiad w knajpie. Tyle. Czy to naprawdę był news na pierwszą stronę?

Walszewska odchrząknęła znacząco, wyrywając mnie z rozmyślań.

— Słucham. Co masz mi do powiedzenia?

— Nic.

Nie byłam zadowolona, że artykuł pojawił się w gazecie, tym bardziej, że pojawiały się w nim moje personalia, ale to, co robiłam w prywatnym czasie, było tylko i wyłącznie moją sprawą. Nie zamierzałam dać się zastraszyć. Nie zrobiłam nic złego.

— Nic?! — wrzasnęła Banshee.

— Pani Mario, zjadłam obiad z kolegą z pracy. Tylko tyle — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Cóż, częściowo zgodnie z prawdą. Walszewska nie musiała wiedzieć o dalszej części tego popołudnia, które zamieniło się w katastrofę i kompromitację na pełnej linii. Zdecydowanie nie zamierzałam przyznawać się szefowej ani nikomu innemu do swojej głupoty.

— Tylko tyle? To ma być żart Heleno? To nie jest twój kolega z pracy, jak to określiłaś! To jest muzyk światowego kalibru, którego sprowadziłam do tej szkoły w jasno określonym celu! Ma pomóc nam dotrzeć do szerszego grona uczniów i zdobyć dodatkowe fundusze na działalność! Jego obecność tutaj ma przynieść instytucji rozgłos i rozpoznawalność. Ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzę, jest czytanie o jego randkach z jedną z moich pracownic! 

Maria była wściekła, a ja nie potrafiłam zrozumieć dlaczego. Fakt, słowa Stanka nie były do końca zgodne z prawdą, ale przecież moje zachowanie w żaden sposób nie naraziło szkoły na negatywne konsekwencje. Nie byłam odpowiedzialna, że ktoś opacznie zinterpretował niewinną sytuację.

Zanim jednak zdążyłam odpowiedzieć, drzwi gabinetu Marii otworzyły się gwałtownie i do środka wszedł Braun.

— Chciałaś ze mną rozmawiać — powiedział, zwracając się do Walszewskiej.

Kobieta skrzywiła się nieznacznie, jednak nie skomentowała tego nagłego wtargnięcia. Wiedziałam z doświadczenia, że nie znosiła, gdy ktokolwiek wchodził nieproszony bez pukania.

— Już kończymy. Poczekaj, proszę na zewnątrz, zaraz cię zawołam.

Wzrok Witka padł na rozłożoną gazetę leżącą na stole. Przeniósł spojrzenie na mnie, a ja spłonęłam rumieńcem.

Dzięki Bogu za mocno kryjący podkład, na który zdecydowałam się dziś rano.

— Sądząc po tym wątpliwym pokazie gównianego dziennikarstwa, to ze mną powinnaś rozmawiać. Helena nie ma z tym nic wspólnego — powiedział.

Zastanawiałam się, czy celowo zdecydował się nie siadać. Górował nade mną i Marią i spoglądał na gazetę z niezadowoloną miną.

Nie mogłam nie zauważyć, że wyglądał zdecydowanie gorzej niż wczoraj. Włosy miał rozpuszczone i potargane a oczy podkrążone. Skórzana kamizelka, którą założył na czarną koszulę pełna była przetarć i pęknięć. Ciemne jeansy były wyblakłe i z pewnością pamiętały lepsze czasy. Jak na kogoś, kto miał więcej pieniędzy, niż mogłam sobie wyobrazić, Witek Braun kompletnie nie przejmował się swoim wyglądem.

— Witku, jeśli pozwolisz, chciałabym najpierw dokończyć rozmowę z Heleną — powiedziała Maria, siląc się na uprzejmy ton, ale widziałam, że sprawia jej to trudność.

— Nie widzę takiej potrzeby. Sprawa dotyczy mnie bezpośrednio i to ja powinienem tu siedzieć zamiast niej.

Obserwowałam Walszewską z rosnącym zainteresowaniem. Miałam wrażenie, że zaczęła jej drgać powieka. Kobieta przyzwyczajona była do tego, że wszystko szło po jej myśli. Nie lubiła, gdy ktoś jej się przeciwstawiał.

— Witku...

— Nie rozumiem, w czym tkwi problem. Sądząc po twojej minie i twoim tonie nie jesteś zadowolona. Wiedziałaś doskonale, z czym wiąże się moja obecność w twojej szkole, jednak zdecydowałaś się podjąć to ryzyko. Jestem rozpoznawalnym facetem, ale tego właśnie chciałaś, czyż nie? Rozpoznawalności. If you can't handle the heat, get out of the fire. Wiedziałaś, w co się pakujesz. Wiedziałaś, że angażując mnie, będziesz musiała radzić sobie też ze złą prasą. Nie pozwolę, żebyś winą za ten artykuł obarczyła również Helenę.

Zaskoczył mnie jego stanowczy i nieznoszący sprzeciwu ton. Jednak najbardziej zaskoczył mnie fakt, że stanął w mojej obronie.

— Witku, musisz zrozumieć, że to źle wygląda. Nie mogę pozwolić, żeby dobre imię "Kossakowej"...

Mężczyzna zrobił gwałtowny krok w przód, chwycił leżącą na stole gazetę, zgniótł ją w rękach, a następnie odwrócił się i wyrzucił ją do stojącego przy biurku Marii śmietnika.

— Co ty pieprzysz? Przecież ta lakoniczna wzmianka o szkole nikomu nie zaszkodzi. O co tak naprawdę chodzi, co? Doskonale wiesz, że będą jeszcze inne artykuły i ani ja, ani ty, ani tym bardziej Helena nie jesteśmy w stanie wpłynąć na to, co te cholerne pismaki będą drukować.

— To nie wypada! Helena jest pracownikiem szkoły. Powinna... — zaczęła Walszewska, ale Braun znów jej przerwał.

— Nie wypada, żeby szef wtrącał się do prywatnego życia swoich pracowników.

Maria zmarszczyła nos, niezadowolona z rezultatu tej rozmowy.

— Artykuł sugeruje, że łączy was... romantyczna relacja.

A więc tu był pies pogrzebany. Czy to możliwe, żeby Banshee była zazdrosna? Sposób, w jaki wymówiła określenie "romantyczna relacja" mógłby wskazywać, że oboje popełniliśmy ciężkie przestępstwo. Widziałam, jak wodziła za Witkiem głodnymi oczami, ale nie sądziłam, że jej zainteresowanie muzykiem jest na tyle poważne.

Kobieta przeniosła swoje spojrzenie na mnie i ewidentnie oczekiwała jakiegoś komentarza. Braun uparcie milczał. Nie zamierzał zaprzeczyć? Oczekiwał, że to ja zaprzeczę?

— Pani Mario, wie pani przecież, że dziennikarze z tych brukowców bardzo często mijają się z prawdą. Zjedliśmy razem obiad, to wszystko — powiedziałam lakonicznie.

Moje wyjaśnienie najwyraźniej odrobinę ją uspokoiło, bo rozluźniła się nieco, a na jej bladej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu.

— W porządku, w porządku. Być może przesadziłam. Muszę was jednak prosić, abyście zrezygnowali ze wspólnego stołowania się i skupili na promocji kalendarza.

Wspólnego stołowania się? Co, do cholery...?

— Nie. — Usłyszałam stanowczy głos Witka. — Nie będziesz mi dyktowała, jak mam żyć. Jej też nie. Chcesz, żebym pozował jak małpa w cyrku, nie ma sprawy. Chcesz, żebym udzielał wywiadów i wychwalał pod niebiosa twoją szkołę, w porządku. Taka była umowa i zamierzam ją uszanować. To, co robię ze swoim prywatnym życiem, nie powinno cię w ogóle obchodzić. Ona — skinął głową w moim kierunku — jest jedyną osobą, która nie traktuje mnie, jakbym był trędowatą maszynką do robienia pieniędzy. Jeśli jesteś niezadowolona, mogę zrezygnować. Powiedz tylko słowo i jutro mnie tu nie będzie.

 Walszewska głośno wciągnęła powietrze. Najwyraźniej nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Czy Witek naprawdę czuł się jak trędowata maszynka do robienia pieniędzy? To prawda, że grono nauczycielskie nie było specjalnie chętne, aby nawiązywać z nim przyjacielskie stosunki. Przypomniałam sobie reakcje moich kolegów i koleżanek, gdy dołączył do nas podczas wieczoru karaoke. Nie spodziewałam się, że przyjmie zaproszenie, ale nawet Witold Braun potrzebował czasem być odrobinę mniej samotny.

— Spokojnie, nie ma potrzeby dramatyzować. Helenko, chyba rozumiesz moje stanowisko i obawy... — Maria zwróciła się do mnie łagodniejszym tonem.

Podniosłam się z krzesła i z kamienną twarzą spojrzałam na Walszewską.

— Nie rozumiem, pani Mario. Jeśli jest pani niezadowolona z mojej pracy, chętnie porozmawiam na ten temat, ale nie zamierzam się tłumaczyć z tego, z kim zjadłam obiad. Czy to już wszystko? Chciałabym wrócić do swoich obowiązków.

Banshee nieznacznie skinęła głową. Moja stanowcza odpowiedź wprawiła ją w osłupienie. Gdyby nie Witek i jego kategoryczne weto, byłabym mniej nieugięta i kobieta najprawdopodobniej wymusiłaby na mnie satysfakcjonującą ją odpowiedź.

Bez słowa wyszłam z gabinetu szefowej i skierowałam się do swojego biura.

— Zaczekaj! — Usłyszałam.

Wiedziałam, że to niedojrzałe, ale przyspieszyłam kroku. Ostatnią rzeczą, na jaką miałam teraz ochotę była konfrontacja z Witkiem. Co miałam powiedzieć? Zrobiłam z siebie idiotkę, wyczekując pocałunku, na który mężczyzna wcale nie miał ochoty. W kilkanaście sekund zmikskował się z mojego mieszkania, tak bardzo pragnął znaleźć się z dala ode mnie.

— Helena!

Jeszcze tylko kilka kroków i będę poza jego zasięgiem. Jeszcze tylko kilka kroków.

— Chcesz, żebym cię gonił? Proszę bardzo.

Odgłos ciężkich, wojskowych butów roznosił się po praktycznie pustym korytarzu.

Jesteś dorosła, do cholery! Przecież nie możesz wiecznie uciekać. Im szybciej się z nim skonfrontujesz, tym lepiej. To jak zerwanie plastra. Jeden szybki ruch i po bólu!

Odwróciłam się gwałtownie i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zderzyłam się z jego muskularną klatką piersiową.

— Co ty, kurwa, wyprawiasz? Dlaczego uciekasz?

Wyglądał na szczerze zdziwionego moim zachowaniem. Naprawdę nie rozumiał, że było mi najzwyczajniej wstyd spojrzeć mu w oczy? Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

— Jesteś na mnie zła? — zapytał delikatnie.

Nie. Jestem zła na samą siebie.

— Co? Dlaczego miałabym być?

— No właśnie nie wiem. To przez ten artykuł?

Artykuł? Naprawdę myślał, że chodzi o ten nieszczęsny artykuł? Nie mógł być dalszy od prawdy.

— Nie.

— Nie? O co w takim razie chodzi?

Dlaczego nie mógł po prostu sobie pójść? Skąd te nagłe pytania?

Zrobiłam krok w tył, zastanawiając się jak najszybciej i najefektywniej się ewakuować.

— O nic. Muszę wracać do pracy.

Ruszyłam w stronę swojego biura, ale Witek złapał mnie za nadgarstek i przytrzymał w miejscu. Przyglądał mi się bacznie i oceniał skonsternowanym wzrokiem.

— Nawet ja nie jestem takim idiotą, żeby nie widzieć, że jesteś na mnie zła. Nie potrafisz nawet na mnie spojrzeć.

Cóż. Nie potrafiłam, ale w tym momencie zebrałam się w sobie i zmusiłam do spojrzenia mu prosto w oczy. Boże, on naprawdę nie rozumiał. Wyraz jego twarzy wyraźnie wskazywał, że stara się mnie rozszyfrować, ale na próżno.

Za wszelką cenę starałam się utrzymać pokerową twarz.

— Panie profesorze, mogę pana prosić na chwilę? — Uczennica drugiej klasy niespodziewanie zmaterializowała się tuż obok.

Braun skinął głową i zrobił kilka kroków w jej stronę, ale odwrócił się nagle i zawołał do mnie:

— Jeszcze nie skończyliśmy! Wrócimy do tej rozmowy.

Cholera! Nie zamierzał odpuścić. Musiałam szybko opracować jakąś strategię. Wiedziałam, że muszę wezwać posiłki.

***

Opatrzność musiała czuwać nade mną w minimalnym stopniu, bo udawało mi się unikać Witka do końca dnia. Raz wydawało mi się, że zauważyłam go na korytarzu, ale szybko schowałam się w toalecie.

Byłam żałosna. Co ja wyprawiałam? Chowałam się w szkolnym kiblu, bo jakiś facet prawie mnie pocałował, ale w ostatniej chwili zmienili zdanie?

Przecież to problemy rodem z tych odmóżdżających paradokumentów, którymi karmiły nas praktycznie wszystkie stacje telewizyjne.

Potrzebowałam ostrego kopa w dupę, a nikt nie potrafił równie szybko sprowadzić mnie na ziemię co Zuza.

W ostatnim czasie byłam fatalną przyjaciółką. Kiedyś dzieliłam się z nią wszystkim, a teraz? Teraz musiała dowiadywać się o moim spotkaniu z Braunem z pieprzonego brukowca.

Gdy zjawiła się w moim mieszkaniu późnym popołudniem, powitałam ją mocnym uściskiem.

— Przepraszam — powiedziałam, wciąż wtulona w szczupłe ciało przyjaciółki.

— No raczej!

Poszło łatwiej, niż przypuszczałam.

— A teraz chcę znać każdy szczegół! Każdy! Nie waż się niczego pominąć, Lenor, bo inaczej osobiście wyślę fotki z twoich dwudziestych czwartych urodzin do tego szmatławca!

Wybuchnęłam śmiechem. Musiałam zrobić coś dobrego w swoim życiu, że zasłużyłam sobie na taką przyjaciółkę.

Wiedziałam też, że Zuzka byłaby zdolna do podzielenia się ze światem tymi nieszczęsnymi zdjęciami. Moje dwudzieste czwarte urodziny to dzień, o którym wolałabym zapomnieć raz na zawsze. Przechodziłam wtedy etap diety marchewkowej i choć wszyscy dookoła zwracali mi uwagę, że kolor mojej skóry robi się niepokojąco pomarańczowy, to dopiero po obejrzeniu zdjęć z tej pamiętnej imprezy uświadomiłam sobie, że zaczęłam upodabniać się do marchewki. Dosłownie.

Nigdy więcej!

Gdy skończyłam opowiadać wydarzenia ostatnich dni, moja przyjaciółka była nienaturalnie cicha.

— Powiedź coś.

— Ciiii. Myślę.

Zuzia nie przerwała mojej relacji ani razu, co było to do niej niepodobne. Kiwała tylko głową albo ponaglała mnie ruchem ręki, jeśli zrobiłam zbyt długą pauzę. A teraz to milczenie.

— Więc poznał Alicję i wywalił ją z chaty?

Skinęłam głową.

— Pomógł ci sprzątać i zaprosił na obiad?

Potwierdziłam.

— I pocałował cię?

— Nie pocałował. Miałam wrażenie, że chce to zrobić, ale zadzwonił jego telefon i uciekał, jakby się paliło.

— Hmmm...

Liczyłam, że Zuzka powie mi, co robić. Miała tę minę, gdy intensywnie przetwarzała jakieś informacje, więc czekałam cierpliwie na komentarz z jej strony.

— Hmm? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? — zapytałam, gdy cisza powoli stawała się nie do zniesienia.

Wzięła pokaźny łyk białego wina, opróżniając kieliszek do dna, chwyciła butelkę i wylała resztę trunku do swojego kieliszka.

— On ci się podoba?

— Jest świetnym muzykiem... — zaczęłam, ale Zuzia natychmiast mi przerwała.

— Wiesz, o co pytam. Bez ściemy.

Cała Zuza. Waliła prosto z mostu.

Westchnęłam głośno, zastanawiając się, jak najlepiej wytłumaczyć jej, co czuję.

— Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Jest w nim coś takiego, co mnie intryguje, fascynuje. Podoba mi się, że jest szczery, nikogo nie udaje. Wiesz przecież, że kompletnie nie jest w moim typie. Poza tym jest piętnaście lat starszy. Ale to wszystko nie miałoby żadnego znaczenia, gdybym naprawdę była nim zainteresowana. To, co ma znaczenie to fakt, że jest kompletnie poza moim zasięgiem. Sławny muzyk? Zuzka, to nie moja liga.

Moja przyjaciółka energicznie pokręciła głową.

— Nie chcę tego słuchać! Wiem, że wychwalałam go pod niebiosa, ale jeśli ktoś tu jest poza czyjąś ligą, to ty poza jego! Jesteś genialną babką, Lenor! Każdy ci to powie. Gdybym grała dla przeciwnej drużyny, w życiu byś się ode mnie nie odpędziła. Nie chcę słuchać, że jesteś poza czyimś zasięgiem! Najchętniej udusiłabym Alicję własnymi rękoma, bo to jej wina, że tak siebie postrzegasz!

Och Zuza! Miałam ochotę ją ucałować i wyściskać! Wiedziałam, że nie mówi tego, tylko dlatego, że jest moją przyjaciółką, ale, że naprawdę tak myśli. Była moją rodziną z wyboru, siostrą z innej matki i najlepszym lekiem na wszystkie kompleksy.

Zaskoczyłam ją, gdy moje ramiona mocno ją objęły. Nie potrafiłam znaleźć słów, żeby powiedzieć jej, ile dla mnie znaczy jej obecność w moim życiu, ale miałam nadzieję, że rozumie.

— Dobra, dobra. Możesz mnie już puścić. Kocham cię, wariatko! Chcesz Brauna? Zdobędziemy ci Brauna! — dodała z uśmiechem.

Nie mogłam się powstrzymać przed wybuchnięciem śmiechem. Czy naprawdę myślała, że to takie proste?

— Jakim cudem doszłaś do tych wniosków? Nikogo nie chcę, więc się nie zapędzaj. Lubię spędzać czas w jego towarzystwie, choć Bóg mi świadkiem, potrafi być jak kaktus i strzela fochy niczym prawdziwa diva.

Sądząc po sceptycznym spojrzeniu Zuzi, chyba do końca udało mi się ją przekonać, ale nie drążyła dalej tematu.

— Zuzka! Mówię serio! Nie dopatruj się czegoś, czego nie ma. Myślę, że on po prostu potrzebuje przyjaciela.

Skoro Witek potrzebował przyjaciela, mogłam być jego przyjaciółką. Przypomniałam sobie poranną rozmowę w gabinecie szefowej, podczas której jasno sprzeciwił się sugestiom Marii, że mamy ograniczyć nasze kontakty.

Przyjaciele chcieli spędzać czas w swoim towarzystwie, prawda? Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Nie ma sensu tego nadinterpretować.

Ale ten prawie-pocałunek!

Potrząsnęłam energicznie głową, starając się wymazać z pamięci wspomnienie jego ust znajdujących się kilka centymetrów od moich, jego oszałamiającego zapachu, dotyku mocnych ramion, słów pocieszenia wyszeptanych wprost do mojego ucha, spojrzenia ciemnych oczu, gdy nazwał mnie dziecinką, sposobu, w jaki na mnie patrzył, gdy nazwał mnie piękną...

Dość! Koniec! Musiałam szybko zająć myśli czymś innym.

— A właśnie! Prawie bym zapomniała. Ares...— zaczęłam, ale brwi Zuzi uniosły się wysoko, a na jej nieskazitelnej twarzy pojawił się grymas.

— Zastanawiałam się, kiedy coś powiesz na ten temat. Jaki temat? Co ja gadam? Nie ma żadnego tematu, nie ma żadnego Aresa.

Jeśli sposób, w jaki jeden z właścicieli "Klepsydry" patrzył na moją przyjaciółkę, nie utwierdził mnie w tym, że coś między nimi było, to ożywiona reakcja Zuzi tylko to potwierdziła.

— Zuzka...

— On jest żonaty! — wrzasnęła, wstając tak gwałtownie, że zatrzęsły się stojące na stoliku kieliszki. — Żonaty! Tyle. Nie chcę o tym gadać, nie dzisiaj, ok? Masz jeszcze jakieś wino? Dzisiaj chcę się napić wina!

Skinęłam głową i ruszyłam do części kuchennej po kolejną butelkę. Zastanawiałam się przez moment, czy nie spróbować wydusić z Zuzi więcej szczegółów, ale uznałam, że powie mi o wszystkim, gdy będzie gotowa.

Ares żonaty? Tego się nie spodziewałam. Chemia między nimi była niezaprzeczalna, ale jeśli w życiu Aresa była inna kobieta, dla Zuzy temat był zakończony.

Małżeństwo jej rodziców było tak nieszczęśliwe, jak to tylko możliwe. Ojciec Zuzy zdradzał jej matkę na prawo i lewo, ale nigdy nie wzięli rozwodu. Z jednego skoku w bok miał nawet syna.

Zuza nigdy nie spojrzała nawet na zajętego faceta. Definitywne nie. Jasno postawiła granice. Z autopsji znała bagaż bólu i cierpienia zdradzanej kobiety.

— Co z tym winem? — zawołała.

Pomachałam butelką białego martini, które chowałam w szafce na czarną godzinę.

Skinęła głową i lekko się uśmiechnęła, ale miałam wrażenie, że z jej twarzy emanuje smutek.

Musiałam być naprawdę fatalną przyjaciółką, że wcześniej tego nie zauważyłam. Może sytuacja z Aresem wcale nie była taka oczywista? Może zależało jej na nim bardziej, niż dawała po sobie poznać? Może coś już się wydarzyło między nimi i stąd taka reakcja? Czy tak bardzo zafiksowałam się na cholernym Witku Braunie, że odłożyłam wszystko inne, w tym Zuzię, na dalszy plan?

Napełniłam nasze kieliszki po sam brzeg, podałam jeden Zuzce, złapałam jej dłoń i ścisnęłam mocno.

— Jeśli kiedykolwiek będziesz chciała o tym pogadać, pamiętaj, że jestem. Nie będę cię oceniać i obiecuję kochać cię bezwarunkowo do samego końca i o jeden dzień dłużej — powiedziałam.

Mrugnęła kilka razy, najwyraźniej zaskoczona moimi słowami. Jej spojrzenie i mina mówiły mi, że musiałam trafić w sedno. Coś wydarzyło się między Zuzią i Aresem, a ona była wściekła. Na niego, ale przede wszystkim na samą siebie.

— Wiem. Wiem, Lenka.

Przytuliłam ją mocno raz jeszcze. Pomijając jej oczywiste szaleństwo, była najlepszą osobą, jaką znałam. Zasługiwała na to, aby być szczęśliwą.

Ja też!

Właśnie! Obie zasługiwałyśmy. Szczęście jest tam, gdzie je sobie stworzymy.

Proces twórczy czas zacząć! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro