Rozdział Piętnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozpętałam piekło.

Większość ludzi miała w swoim życiu zawodowym takiego szefa, którego najchętniej zamordowałaby z zimną krwią i zatańczyła metaforyczny taniec zwycięstwa na jego zwłokach. Kogoś, kto był takim chamem i dupkiem, że nie powinien nigdy pracować z ludźmi, a tym bardziej nimi zarządzać.

Byłam przekonana, że Robert, właściciel punktu ksero, w którym pracowałam przez prawie dwa lata studiów, był najgorszym z szefów.

Oj, jak bardzo się myliłam!

Po nieprzyjemnej rozmowie Maria zmieniła się w przełożonego z piekła rodem. Piekła, które najwyraźniej sama rozpętałam.

Sytuacji nie pomagał fakt, że Braun musiał pilnie wyjechać do Warszawy na kilka dni, więc Walszewska całą swoją irytację i złość przelewała na mnie.

Wymyślała coraz to nowe, absurdalne obowiązki, tym samym sprawiając, że najchętniej postawiłabym sobie łóżko we własnym biurze, żeby zaoszczędzić czas na dojazdy. Tak, byłam aż tak zawalona robotą.

Domyślałam się, że te zabiegi miały zabrać mi resztki wolnego czasu, który w jej mniemaniu pewnie spędzałam z Witkiem. Jej rozumowanie było kompletnie pozbawione logiki, bo jakim cudem miałam spędzać z nim czas, skoro aktualnie znajdował się po drugiej stronie kraju. Nie powstrzymało to jednak Marii przed kąśliwymi uwagami i przytykami.

Niech się pieprzy!

Każde nowe zadanie przyjmowałam ze sztucznym uśmiechem na ustach, bez słowa skargi i z godną pozazdroszczenia determinacją, chcąc udowodnić jej, że w sprawach zawodowych nie może mi zarzucić absolutnie nic. Doprowadzało to Banshee do jeszcze większej irytacji, a to z kolei rekompensowało mi nawał pracy. Brawo ja! 

Jeśli Maria chciała zachowywać się jak obrażona gówniara, bardzo proszę. Wiedziałam, że będę umiała sobie z nią poradzić. Im bardziej kobieta była zirytowana, tym bardziej motywowało mnie to do zachowania absolutnego profesjonalizmu i wkładania dwustu procent w realizację jej idiotycznych pomysłów.

Kto normalny każe zamawiać czterysta wielkanocnych jajek w połowie października? I to na dodatek każde z innym wzorem. Nikt!

Chciała pisanki? Dostanie zasrane pisanki! W pakiecie z zającem i kurczaczkami!

Zażądała ode mnie propozycji siedemnastu odcieni bieli, aby mogła zdecydować, na jaki kolor przemalować szkolne korytarze. Nie szesnastu, nie osiemnastu, ale dokładnie siedemnastu! Nie miałam pojęcia, że istnieje tyle odcieni bieli.

Pewnie, nie ma sprawy. Czekałam, aż każe mi wsiąść na śnieżne sanie, pofrunąć nimi do Laponii i przywieźć Świętego Mikołaja, bandę elfów i zaprzęg reniferów na czele z Rudolfem.

Wiedziałam, że ostro zalazłam jej za skórę. Podczas poniedziałkowego spotkania z Marią i dyrektorem, Duliński odwrócił się w moją stronę i bezgłośnie zapytał:

— Coś ty jej zrobiła?

Czyli jednak ktoś jeszcze zauważył, że Maria wyładowuje swoje frustracje na mnie. Potrafiłabym poradzić sobie z tymi wszystkimi absurdalnymi zadaniami, gdyby nie nieustanne szpile, które szefowa wbijała mi, ilekroć otwierała usta. Spojrzałam na Jerzego i w odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami. Nie było sensu się skarżyć. Tylko pogorszyłabym swoją, i tak już beznadziejną, sytuację.

— Jeszcze jedna sprawa. Kalendarz jest już gotowy. Dostałam projekt do zaakceptowania i przewyższył moje oczekiwania. Drukarnia już pracuje pełną parą, żeby nasze dziecko mogło ujrzeć światło dzienne. Chciałabym zorganizować przyjęcie dla przyjaciół naszej szkoły w sobotę. Będzie to idealna okazja, żeby się nim pochwalić. Jeśli nasi sponsorzy będą zainteresowani, zdążymy zrobić dodruk do koncertu jubileuszowego. Zajmij się tym Heleno — powiedziała Walszewska, unikając mojego wzroku.

Przyjęcie? Jakie, kurwa przyjęcie? O czym ona, do jasnej cholery, mówiła?

— W tę sobotę, Marysiu? — zapytał Duliński, najwyraźniej równie zaskoczony.

Kobieta oderwała wzrok od ekranu komputera i spojrzała wymownie w stronę Jerzego.

— Jurek, cóż to za pytanie? Oczywiście, że chodzi mi o tę sobotę. — Odwróciła się w moją stronę. — Myślałam o "Hologramie", będzie się nadawał idealnie, w końcu to klub na topie. Pełna wyłączność, tylko to nas interesuje. Lista gości standardowa. Taka sama jak przy wszystkich wydarzeniach. Jeśli ktoś mi jeszcze wpadnie do głowy, prześlę ci maila. Chcę świeże kwiaty, najlepiej białe róże. Tak, koniecznie białe róże. Zaproś też wszystkich nauczycieli i cały personel, może uda się coś opłacić z funduszu socjalnego. Faktury tylko przelewem. Przydałby się też jakiś DJ, może ten znany Gruzin z radia? Albo nie, lepiej ten z tymi dredami. — Podniosła wzrok, lodowatym spojrzeniem mierząc mnie od stóp do głów, a na jej twarzy wymalował się grymas. — Dlaczego tego nie notujesz? — zwróciła się do mnie.

Czy ona mówiła poważnie? Musiała żartować. Miałam ochotę głośno się roześmiać. Przecież nie byłam szczęśliwą posiadaczką magicznej różdżki.

Jakim cudem miałam zabukować jeden z najlepszych klubów w Poznaniu na ostatnią chwilę? I to na dodatek na wyłączność!

Żartowała. Na pewno żartowała. Musiała żartować. Przecież to było niemożliwe. Niemożliwe!

Zamrugałam kilka razy, czekając, aż Maria sprostuje, ale kobieta uparcie milczała.

— Jeszcze jakieś pytania?

Zamurowało mnie. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.

— Marysiu... — zaczął Duliński, ale Walszewska natychmiast mu przerwała. 

— Upewnij się, że Braun będzie obecny. W końcu za to mu płacimy. Nie mam pojęcia, kiedy wraca z Warszawy, ale jestem pewna, że ty wiesz. Nie muszę ci mówić, że to sprawa najwyższego priorytetu. Od tego zależy przyszłość naszej szkoły, w tym twoja. To wszystko na dzisiaj. Do końca dnia będę nieosiągalna. Informuj mnie na bieżąco. A teraz przepraszam, ale mam jeszcze jeden ważny telefon do wykonania, więc... — ruchem ręki ostentacyjnie wskazała na drzwi.

Usłyszałam, jak Duliński głośno wciąga powietrze. Wątpiłam, żeby Maria, chodząca definicja smaku i taktu kiedykolwiek wyprosiła go z gabinetu w tak ostentacyjny sposób.

Poczułam, jak dyrektor delikatnie ciągnie mnie za rękę, zmuszając do opuszczenia gabinetu szefowej.

Czy Walszewska właśnie zagroziła mi utratą pracy, czy mi się wydawało? Od tego zależy przyszłość naszej szkoły, w tym moja. Jej słowa. Nie mogło być tutaj mowy o złej interpretacji, skoro jasno i wyraźnie dała mi do zrozumienia, że jeśli tego nie zrobię, nie mam czego szukać w Kossakowej. Czy naprawdę była aż tak zawistna, że zwolni mnie, bo... No właśnie, dlaczego? Bo zjadłam obiad z Braunem? Bo dałam się sfotografować ze znanym muzykiem? Bo się nie kajałam i nie obiecałam jej, że to się nigdy więcej nie powtórzy?

Przecież to jakiś obłęd!

— Lena, nie wiem, co się między wami wydarzyło, ale musisz przeprosić. — Usłyszałam głos Jerzego.

— Przeprosić?

Chyba się przesłyszałam. Ja miałam przepraszać? Ja? Za co? Przecież nie zrobiłam nic złego!

— Dobrze wiesz, że Maria nie odpuści. Dostałaś do wykonania zadanie, które jest niewykonalne, chyba sama to rozumiesz. Nie jesteś w stanie zorganizować tego przyjęcia w tak krótkim czasie. Pięć dni? To niemożliwe. Znam Marysię od wielu lat i wierz mi, że zdarzało jej się zwalniać ludzi za mniejsze przewinienia. Więc najlepiej będzie, jeśli ją przeprosisz i spróbujesz jakoś załagodzić sytuację, może zyskasz kolejny tydzień, dwa.

Dreszcz przebiegł mi po plecach. Zwalniała ludzi za mniejsze przewinienia? Zyskam kolejny tydzień, dwa? Co miał na myśli? Że mogę spać spokojnie przez czternaście dni i Walszewska dopiero wtedy każe mi spakować manatki? Potrząsnęłam energicznie głową. Dopiero teraz, po słowach dyrektora, dotarło do mnie, że naprawdę mogę stracić pracę. Pracę, którą kochałam i której poświęciłam ostatnie cztery lata swojego życia.

Poczułam nadchodzącą falę wściekłości. Nie zamierzałam przepraszać. Nie za coś, co nie było moją winą. Nawet jeśli przeproszę i uda mi się zyskać kilka dodatkowych dni na realizację tego absurdalnego zadania, to Walszewska najprawdopodobniej i tak znajdzie inny sposób, żeby się mnie pozbyć. Nie znałam nikogo bardziej zawistnego i małostkowego.

Praca managera przynosiła mi satysfakcję i całkiem przyzwoite pieniądze, ale nie zamierzałam pozwolić się traktować w taki sposób. Ta vendetta nie miała nic wspólnego z obowiązkami zawodowymi i obie doskonale o tym wiedziałyśmy.

— Zrobię to — powiedziałam stanowczo.

— Przeprosisz? Dobrze, to dobrze. Wiesz przecież, że uwielbiam z tobą pracować i nie chciałbym...

— Nie — przerwałam mu. — Zrealizuję to przyjęcie. Albo przynajmniej zrobię wszystko, żeby je zrealizować.

Dyrektor potrząsnął głową z niedowierzaniem i delikatnie dotknął mojego ramienia.

— Lena...

— Panie dyrektorze, wątpię, żeby przeprosiny tutaj pomogły. Poza tym nie zrobiłam nic złego. Jedyne wyjście, jakie widzę z tej sytuacji to po prostu zrobić wszystko, o co prosiła pani Walszewska.

Duliński nie wyglądał na przekonanego. Westchnął głośno, podrapał się po brzuchu, ale ostatecznie skinął głową i bez dalszego komentarza ruszył do swojego gabinetu.

Teraz pozostało mi jedynie wymyślić jak dokonać niemożliwego i zorganizować to cholerne przyjęcie. Przydałaby się magiczna różdżka, księga zaklęć albo chociaż złota rybka. Wystarczyłoby, żeby spełniła tylko jedno moje życzenie. Szkoda, że podczas wypadów na ryby z wujem Antkiem wolałam się opalać, zamiast zanurzać kij w wodzie. Jeszcze raz pomyślałam o nierealnych wymaganiach szefowej i przemknęło mi przez myśl, że moje jednak warto odkurzyć wędkę? 

*********

Czułam się, jakbym sprzedała duszę diabłu. Bo jak inaczej nazwać sytuację, gdy robisz coś, co przyprawia cię o mdłości, tylko po to, aby w zamian dostać to, czego desperacko potrzebujesz?

Ech. Brzmiało równie skomplikowanie co moja sytuacja. 

Wiedziałam, że niczym pan Twardowski z mickiewiczowskiej legendy, w ostatecznym rozrachunku nie wyjdzie mi to na dobre.

Musiałam jednak posunąć się do ostateczności. Desperackie czasy wymagają desperackich rozwiązań, a ja byłam bardziej niż zdesperowana.

Po rozmowie z Marią wykonałam kilkanaście telefonów do managera klubu. Prosiłam, błagałam, praktycznie płakałam. Oddałabym mu nerkę, gdyby to tylko rozwiązało problem. Ba! Chętnie podzieliłabym się płucami i wątrobą. Niestety na nic zdały się moje wysiłki, bo bez względu na to, jakich środków perswazji użyłam, odpowiedź wciąż brzmiała "nie".

Ostatnią deską ratunku okazał się Radek. Cholerny Rudnicki, z perfekcyjnym uśmiechem i szczeniackim tekstami na podryw, który wspomniał kiedyś mimochodem, że zna właściciela.

Faktycznie załatwił klub na sobotę, za co byłam mu szczerze wdzięczna, ale w zamian zażyczył sobie, żebym umówiła się z nim na randkę. Kolacja. We dwoje. W jego mieszkaniu.

Próbowałam. Naprawdę próbowałam się z tego wymigać i zaproponować coś w zamian, ale nie chciał o tym słyszeć. Tylko i wyłącznie kolacja, którą sam dla mnie przygotuje. Na samą myśl o tym robiło mi się niedobrze.

Potrząsnęłam głową, starając się wyrzucić z głowy obraz irytująco idealnego uśmiechu Radka.

Teraz skup się na imprezie! Rudnickim będziesz się przejmowała później.

Prawda. Jeśli chciałam usiąść w poniedziałek przy swoim biurku, musiałam dopilnować, aby impreza promująca kalendarz była idealna i bez żadnych potknięć. Wzięłam głęboki oddech i z dumą rozejrzałam się dookoła. "Hologram", niezwykle popularne i kameralne miejsce spotkań elity Poznania, wypełniony był do granic możliwości. Wszystkie loże, stoliki i krzesła okupowali przyjaciele i sponsorzy szkoły, nauczyciele, ich bliscy bądź też znajomi Marii, która do ostatniej chwili nie wahała się powiększać listy gości, finalnie liczącej ponad czterysta osób. Zważywszy, że większość zaproszonych osób pojawiła się w dodatkowym towarzystwie, liczba ciał, skupionych w stosunkowo niewielkiej sali pewnie dobijała tysiąca. 

Walszewska, całe szczęście, wyglądała na zadowoloną. Gdy pojawiła się w klubie, jak zwykle modnie spóźniona, poklepała mnie po ramieniu, a na jej ustach pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Spodziewałam się litanii kąśliwych uwag i wytykania błędów, ale kobieta okazała się tego wieczoru niezwykle łaskawa.

To tyle? Zakopałyśmy topór wojenny? Najwyraźniej tak, bo Banshee brylowała wśród elity, wychwalając moje zdolności organizacyjne.

Ja natomiast padałam na pysk. Byłam tak cholernie zmęczona, zarówno psychicznie, jak i fizycznie, że najchętniej zatopiłabym się w moim łóżku do końca weekendu. Niestety wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że zostanę tu do rana, aby dopilnować, by wszystko odbyło się zgodnie z planem, a szefowa nie mogła mi nic zarzucić.

— Heleno... — Poczułam, jak ktoś delikatnie dotyka mojej ręki.

Odwróciłam się i napotkałam przepełnione wyższością spojrzenie Seweryna Jansa, swojego niedoszłego teścia.

Miałam cichą nadzieję, że żaden członek tej przeklętej rodziny nie pojawi się na dzisiejszej imprezie. Oczywiście wiedziałam, że jest to mało prawdopodobne, ale liczyłam, że uda mi się przynajmniej skutecznie uniknąć ich towarzystwa. Powinnam się spodziewać, że znany poznański biznesmen nie odpuści okazji, żeby zaprezentować się na salonach. Ubrany w jasnoszary garnitur i czarną koszulę wyróżniał się na tle innych gości. Seweryn pogardzał przeciętnością i wciąż aspirował do nadzwyczajności. Nie znałam nikogo, kto miałby tak gigantyczne ego.

— Jak miło cię zobaczyć. Świetnie wyglądasz — dodał równie nieszczerze, jak zwykle miał w zwyczaju.

Jak miło mnie zobaczyć? Świetnie wyglądam? Serio? Przez dwa lata mojego związku z Tomaszem nigdy nie zaoferował mi dobrego słowa. Nigdy nie usłyszałam z jego ust ani jednego komplementu, a teraz mówił mi, że świetnie wyglądam? Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że to kolejny przytyk z jego strony. Po niezwykle zapracowanym i zabieganym tygodniu przypominałam pewnie młodszą siostrę Frankensteina. W jego oczach zawsze byłam tylko dodatkiem do jego idealnego syna. Usłyszałam kiedyś jego rozmowę z Tomkiem, podczas której powiedział, że z takimi jak ja można romansować, ale nigdy się żenić. Przyjemniaczek. Podczas każdego naszego spotkania jasno dawał mi do zrozumienia, że nie jestem godna, aby stać się członkiem rodziny Jansów, a teraz mówi mi, że miło mnie zobaczyć?

Zmusiłam się do sztucznego uśmiechu. Moje dotychczasowe interakcje z Sewerynem uczyniły mnie mistrzynią robienia dobrej miny do złej gry. Nauczyłam się zakładać maskę i przybierać pozę obojętności na jego niezbyt subtelne docinki.

— Dzień dobry. Nie byłam pewna, czy się pan dzisiaj pojawi — powiedziałam łagodnie.

Mężczyzna posłał mi jedno ze swoich mrożących krew w żyłach spojrzeń.

— Ależ oczywiście, że przyszedłem. Nie mogło mnie tutaj nie być. Sama doskonale wiesz, że los Kossakowej jest bliski mojemu sercu. To jedna z najlepszych szkół w całej Wielkopolsce. Poziom pedagogiczny jest na najwyższym poziomie, choć nie będę ukrywał, że ostatnie decyzje dotyczące kadry są wielce kontrowersyjne, nie sądzisz?

Seweryn sugerował, że zatrudnienie Brauna było błędem. Sposób, w jaki jego usta układały się w paskudny grymas, tylko potęgował emanujące z niego niezadowolenie.

— Ma pan na myśli Witolda Brauna? Cóż, decyzja o zatrudnieniu znanego muzyka może wydawać się nieco awangardowa, ale myślę, że pozwoli to szkole na poszerzenie horyzontów. Dobra prasa, popularność ...

— Dobra prasa? — Natychmiast mi przerwał. — Dziecko, o czym ty mówisz? Jaka dobra prasa? Przecież to pijak i ćpun! Na dodatek prawie zabił swojego kolegę z zespołu! To PR-owe samobójstwo! Uważam, że Marysia popełniła duży błąd i będziecie musieli liczyć się z jego konsekwencjami. Powinniście czym prędzej pozbyć się tego zatrutego jabłka, zanim będzie za późno — zakończył.

Zatrutego jabłka?!

Fakt, niewiele szkół muzycznych miało w swoich szeregach znanych instrumentalistów czy wokalistów, ale wiązało się to z wysokością wynagrodzenia, jakiego żądali artyści. Kossakowa miała w tej sytuacji, że stać ją było na taki wydatek. Dla Walszewskiej liczyła się przede wszystkim popularność. Nie szczędziła pieniędzy, jeśli tylko mogło to sprawić, że będzie o niej głośno. Czy Jans naprawdę uważał, że zatrudnienie Witka to błąd? Dlaczego? Przecież uczniowie byli zadowoleni, a to najważniejsze. Zaobserwowałam znaczącą zmianę w ich zachowaniu. Chętniej zostawali po lekcjach, żeby korzystać z sal prób, stali się ożywieni, podekscytowani, ciekawi. Każdy pedagog marzy, aby rozbudzić w młodzieży głód wiedzy.

— Panie Sewerynie, myślę, że zbyt pochopnie ocenia pan całą sytuację. Witold Braun to znakomity muzyk, a jego obecność pozytywnie wpływa na uczniów. Wszyscy powinniśmy się cieszyć, że wybrał właśnie naszą szkołę — powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Jans zamrugał kilka razy, zdziwiony moją stanowczością, otworzył usta, ale szybko je zamknął. Pokręcił głową z dezaprobatą i oddalił się bez słowa.

Cóż, nie powinno mnie to dziwić. Wielokrotnie byłam świadkiem takiego zachowania z jego strony, gdy tylko ktoś się z nim nie zgadzał. To ten typ człowieka, który sądzi, że zawsze ma rację i nie zostawia innym nawet najmniejszego pola do dyskusji.

Wetchnęłam z ulgą, że zdecydował się uszczęśliwiać swoim towarzystwem kogoś innego i nie musiałam wdawać się z nim w kolejną bezproduktywną rozmowę, która najpewniej zakończyłaby się ostrą wymianą zdań. 

— Naprawdę tak uważasz? — Usłyszałam za sobą głos Brauna, przebijający się ponad dźwiękami płynącymi z głośników.

Jak to się działo, do cholery, że zjawiał się zawsze w najmniej odpowiednim momencie?

Odwróciłam się i obrzuciłam spojrzeniem jego postawną sylwetkę. Ubrany w czarny garnitur, białą koszulę i czarny krawat w niczym nie przypominał już stałego bywalcami jadłodajni Caritasu. Długi, wąski pasek czarnego materiału zwisający luźno z jego szyi tylko podkreślił ostre rysy twarzy muzyka, idealnie przystrzyżoną brodę i mocno zarysowane kości policzkowe. Mężczyzna stojący przede mną emanował magnetyczną energią, a ja bezwstydnie mu się przyglądałam.

Zaczynałam czuć podenerwowanie w jego towarzystwie. Wcześniej łatwiej mogłam się dystansować, ale po jego wizycie w moim mieszkaniu, wspólnym obiedzie, po tym, jak stanął w mojej obronie w gabinecie Marii, czułam tworząca się między nami subtelną nić porozumienia. Miałam wrażenie, że opadła jakaś niewidzialna bariera, a ja bezwiednie znalazłam się po drugiej stronie barykady.

— Naprawdę uważasz, że jestem znakomitym muzykiem, a moja obecność pozytywnie wpływa na uczniów? Pamiętam inne słowa z twoich ust — powtórzył z niedowierzaniem, a jego głosie słychać było...

Sama nie umiałam określić. Niepewność? Wahanie? Nadzieję?

Czy Witek naprawdę tego nie wiedział? Naprawdę potrzebował moich zapewnień? Faktycznie, nasze początki opisałabym jako dość wyboiste, ale potrafiłam przyznać się do błędu i powiedzieć głośno, że się myliłam. Dzień po dniu obserwowałam, z jakim zaangażowaniem pracuje z młodzieżą. Stagnacja i obojętność naszych uczniów stopniowo zmieniała się w głód wiedzy i inspirację. Mógł mówić, co chciał, ale byłam przekonana, że jemu również sprawia to przyjemność i satysfakcję. Nawet jeśli praca pedagoga to tylko etap przejściowy w jego życiu idealnie się w niej odnalazł.

Braun świdrował mnie wzrokiem, czekając na moją odpowiedź, a ja próbowałam ułożyć słowa, które najlepiej oddadzą to, co chciałam mu przekazać.

— Posłuchaj... — zaczęłam, ale on szybko mi przerwał.

— Gdzie jest ten kalendarz? Jeszcze nie miałem okazji go zobaczyć — odezwał się nagle i zaczął rozglądać się nerwowo po sali. Już chciałam zaprotestować i wrócić do porzuconego tematu, ale zauważyłam niespodziewaną zmianę w jego postawie. Skupił wzrok na czymś w oddali, ściągnął brwi, na czole pojawiły się zmarszczki i usłyszałam, jak głośno wstrzymuje oddech.

Mimowolnie podążyłam za jego spojrzeniem.

Najpierw zobaczyłam śnieżnobiały uśmiech Rudnickiego, który energicznym krokiem zmierzał w naszą stronę. Jednak to nie widok Radka zszokował mnie najbardziej. Za managerem Witka, wsparty na dwóch kulach, zbliżał się nie kto inny jak Eryk Biliński.

Prawdę mówiąc, nie śledziłam doniesień prasy na temat powrotu do zdrowia wokalisty Inhuman, a ostatni czytany przeze mnie artykuł dotyczył wyjścia Bilińskiego ze szpitala kilka miesięcy temu. Z ciężkim sercem obserwowałam, jak każdy stawiany krok sprawia mu trudność. Na jego przystojnej, choć zmęczonej twarzy malował się ból, który starał się ukryć. Jego mięśnie przedramion napięte były do granic możliwości, starając się utrzymać ciężar prawie dwumetrowego, postawnego mężczyzny. Prawa noga wokalisty w ogóle nie dotykała ziemi i wygięta była w tak nienaturalny sposób, że na sam widok przebiegły mnie ciarki.

Obserwując Eryka, wiedziałam jedno. Witek miał cholerne szczęście. Minie sporo czasu, zanim Biliński wróci do pełnej sprawności, o ile w ogóle to możliwe. Sądząc po reakcji Brauna na widok kolegi z zespołu, kompletnie nie spodziewał się go tutaj zobaczyć. Jego mina mówiła sama za siebie. Zaczęłam się zastanawiać, czy to ich pierwsze spotkanie od czasu wypadku i czułam, że nie będzie to najprzyjemniejsza interakcja.

Zmierzali w naszym kierunku, a Rudnicki nie przestawał świrować mnie wzrokiem. Co za zbok! Pożałowałam, że zgodziłam się na tę zasraną kolację, ale znalazłam się w sytuacji bez wyjścia.

— Helenko — powiedział Radek, kładąc mi rękę na ramieniu, którą natychmiast strąciłam. — Wszystko wygląda świetnie. Cieszę się, że się udało. Tym bardziej że mam w tym swój mały udział. Eryku, poznaj sprawczynię tego dzisiejszego zamieszania — dodał, odwracając się w stronę stojącego za nim mężczyzny — Helena Adamska, Eryk Biliński.

Wokalista Inhuman postąpił naprzód i wypuszczając jedną z kul, podał mi rękę. Na jego twarzy malował się szczery i zniewalający uśmiech, który na pewno mógł sprawić, że niejednej kobiecie miękły kolana. Nie dziwiłam się zachwytom fanek. Obok Eryka Bilińskiego, nawet poturbowanego i kontuzjowanego, nie sposób było przejść obojętnie.

— Słyszałem o tobie wiele dobrego. Przyjęcie wygląda wspaniale. Gratuluję, dobra robota — powiedział, nie odrywając ode mnie przeszywających zielonych oczu.

— Dziękuję — wydukałam i odwzajemniłam uśmiech. 

Rudnicki przeprosił nas na chwilę i ruszył w stronę grupy mężczyzn, stojących po drugiej stronie sali, a ja zostałam w towarzystwie milczących muzyków. Świetnie, po prostu cudownie. Atmosfera była tak ciężka, że można było kroić ją nożem.

Witek i Eryk stali naprzeciw siebie i mierzyli się wzrokiem, ale żaden z nich się nie odezwał. Chciałam jakoś przerwać tę niezręczną ciszę, ale co mogłam powiedzieć?

— Wyglądasz koszmarnie — powiedział Biliński po dłuższej chwili, przyglądając się przyjacielowi.

Braun zmierzył go w odpowiedzi, zatrzymując wzrok na kulach, którymi wokalista się podpierał.

— I kto to mówi — rzucił.

— Ja przynajmniej mam sensowne wytłumaczenie.

Braun zrobił krok w tył i bez dalszego komentarza po prostu odszedł w przeciwną stronę, zostawiając mnie w towarzystwie równie zaskoczonego Eryka.

— Cóż, poszło lepiej, niż mogłem się spodziewać — dodał i uśmiechnął się lekko.

Lepiej? Jakim cudem Biliński uważał tę rozmowę za udaną? Zamienili ze sobą dosłownie trzy zdania i tyle. Obserwowałam, jak tęsknym wzrokiem wodził za odchodzącym przyjacielem.

— Jak on się czuje? — zapytał niespodziewanie łamiącym głosem przepełnionym całą gamą emocji.

— Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie — powiedziałam zgodnie z prawdą.

Eryk spojrzał na mnie ze smutkiem i pokiwał głową.

— Dbaj o niego. Proszę. Naprawdę tego potrzebuje — dodał i odszedł, wspierając się na kulach, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie.

Dbaj o niego? Jak niby miałam o niego dbać? Co to w ogóle znaczyło? Przecież Witek Braun nie zwierzał mi się ze swoich problemów. Nie był typem mężczyzny, który chętnie dzieli się z innymi swoimi rozterkami. Skoro odwrócił się od wieloletniego przyjaciela, jakim cudem ja miałam do niego dotrzeć?

Jednak troska w głosie Bilińskiego i desperackie proszę sprawiła, że nie potrafiłam przestać o tym myśleć. Zaczęłam się zastanawiać, czy miało to coś wspólnego z sugestywnym tatuażem na nadgarstku Brauna. Eryk z pewnością wiedział więcej na ten temat, ale przecież nie mogłam tak po prostu podejść do niego i zapytać. Witek szalenie bronił swojej prywatności więc najlepsze rozwiązanie to rozmowa bezpośrednio z nim. Pewnie i tak nie zdobędę się na odwagę, by zapytać go o nurtujące mnie kwestie, bo stchórzę w ostatniej chwili, ale powolnym krokiem przechadzałam się po "Hologramie" w poszukiwaniu gitarzysty, nigdzie nie mogąc go zlokalizować. Gdzie on się podział, do cholery? Miałam nadzieję, że jeszcze nie wyszedł, bo gdyby Maria się o tym dowiedziała, wpadłaby w szał, a mi z pewnością dostałoby się rykoszetem. Zamieniłam kilka słów z pracownikami szkoły, którzy głośno wyrażali swoje niezadowolenie, że ten wieczór muszą spędzać w towarzystwie szefowej i całej reszty nadętych bufonów, których Walszewska zaprosiła. Rozumiałam ich niezadowolenie, uśmiechałam się współczująco, ale niewiele mogłam w tej kwestii zdziałać.

Nie mogłam skupić się na poszukiwaniach, bo raz za razem pojawiała się jakaś sytuacja kryzysowa. Zaczynając od problemów z cateringiem, który dostarczył za mało dań wegetariańskich i wegańskich, po krnąbrnego DJ-a, który znikał na długie minuty w damskiej toalecie, kończąc na drukarni, która zapomniała dostarczyć wszystkich kalendarzy i uparcie twierdziła, że ich pracownik lada moment powinien dotrzeć do nas z przesyłką. Miałam dość. Naprawdę dość. Gdybym chciała zajmować się organizacją imprez, zostałabym jakąś wedding planerką albo coś w tym stylu. Na dodatek niewygodne buty warte małą fortunę, które kupiłam za namową matki, niemiłosiernie obcierały i szczerze żałowałam, że nie zabrałam na zmianę tenisówek. Nie chciałam nawet myśleć, jak wyglądały aktualnie moje zmęczone stopy.

Ponad godzinę później doczłapałam się do stolika, przy którym siedzieli moi znajomi. Zajęłam jedyne wolne miejsce tuż obok Asi, która z grymasem na twarzy popijała sok pomarańczowy i przeglądała coś w telefonie.

— Widziałaś Brauna? — zapytałam, wydając się siebie jęk zadowolenia, że w końcu mogę chwilę odpocząć.

— Gwiazdę wieczoru? — odpowiedziała ironicznie. — Tak, Banshee chwali się nim na prawo i lewo, zupełnie jak w cyrku. Spacerują od stolika do stolika. Od samego patrzenia na nich robi mi się niedobrze — Skinęła głową w stronę baru.

Nie wiedziałam, co spodziewałam się zobaczyć, ale na to, co ukazało się moim oczom, nie byłam przygotowana. Zamrugałam kilka razy zaskoczona, mając nadzieję, że to mój zmęczony mózg podsuwa mi takie omamy. Witek ledwo stał na nogach, z drinkiem w ręku podpierany przez Walszewską, uśmiechał się sztucznie. Było coś przerażającego w tej nieszczerej minie. Maria obłapiała go bezczelnie, wodząc dłońmi po jego torsie, ramionach, plecach. Gdy jej ręka zatrzymała się na pośladku mężczyzny, ze wstrętem odwróciłam wzrok.

— A nie mówiłam, że aż robi się niedobrze — powiedziała Asia, widząc moją minę. — Ona nie ma żadnego wstydu. A on jest pijany jak bela. Świetna impreza promująca szkołę, nie ma co.

Z wściekłości zacisnęłam ręce w pięści i poczułam, jak paznokcie wbijają mi się w skórę. Oczywiście Aśka miała absolutną rację. Promocja szkoły? Kalendarza? Czyżby jedynym powodem, dla którego Maria chciała zorganizować tę imprezę, było uwiedzenie Brauna? Ja stanęłam na rzęsach, zgodziłam się nawet na kolację z przeklętym Radkiem byle tylko jej dogodzić, a wszystko kręciło się tylko wokół tego, aby Banshee mogła wskoczyć Witkowi do łóżka? Nie chciałam w to wierzyć, nie umiałam.

— Nie mów mi, że nie wiedziałaś, co się święci. Walszewska od początku obrała sobie inne priorytety. Myśl, Lenka. Myśl. Przecież Braun spowodował wypadek, ma problemy z alkoholem i Bóg wie z czym jeszcze, słynie z fatalnej reputacji, niewyparzonego języka i na dodatek nie ma zielonego pojęcia o nauczaniu! Chyba nie jest najlepszym wyborem na pedagoga, który ma nam pomóc. Jednak Maria zatrudniła właśnie jego, czy to nie dziwne? — zapytała, wpatrując się we mnie intensywnie.

Jeśli to, co mówiła Asia to prawda, wściekłość Walszewskiej, gdy przeczytała ten cholerny artykuł w gazecie, nabrała sensu.

Jezu, Lena. Jak mogłaś być taka głupia i ślepa?!

Jeszcze raz spojrzałam w ich stronę. Maria wtulała się w jego szeroką pierś, a Braun zatoczył się, wychylając kolejny kieliszek. Stali tak blisko siebie, że dla postronnego obserwatora wyglądali jak para zakochanych.

Ogarnęła mnie fala irracjonalnej zazdrości. Nie znosiłam tego paskudnego uczucia, po prostu go nie znosiłam. A jednak w tej chwili, w tym momencie, pośrodku sali pełnej ludzi zawładnęło mną kompletnie i to mnie zaskoczyło.

Nawet wtedy, gdy dowiedziałam się, że Tomek zaczął spotykać się z tą instagramerką, nie czułam zazdrości. Złość, wściekłość, zawód, przykrość, ale nie zazdrość. Dlaczego więc teraz patrzyłam na Marię i wyobrażałam sobie siebie na jej miejscu? Przecież to nie miało kompletnie żadnego sensu! Żadnego!

Czyżby Witek także był nią zainteresowany? Sądząc po ich wcześniejszych interakcjach, nic na to nie wskazywało, ale dlaczego w takim razie pozwalał jej się dotykać w ten sposób? I to na oczach tych wszystkich ludzi!

Nagle Braun rozejrzał się po sali i nasze spojrzenia niespodziewanie spotkały się na ułamek sekundy. Chciałam coś wyczytać z jego oczu, sama nie wiedziałam co, ale po prostu nie mogłam na niego patrzeć. Nie mogłam. Szybko odwróciłam głowę.

Czy to głupie, że czułam się oszukana? Wiedziałam, że nic nas nie łączy, ale jednak serce podpowiadało coś innego. Nie sądziłam, że widok Witka z inną kobietą wywoła we mnie taką reakcję.

— Asiu, mam prośbę — zwróciłam się do koleżanki. — Wiem, że pewnie nie będziesz zadowolona, ale obiecuję, że jakoś ci to wynagrodzę. Zostaniesz do końca imprezy i przypilnujesz wszystkiego? Proszę. Muszę wrócić do domu, mam koszmarną migrenę.

Kobieta spojrzała na mnie pytająco, dyskretnie zerkając w kierunku Marii i Brauna. Zaraz jednak skinęła głową.

A więc się domyśliła, z jakiego powodu nie chcę zostać w "Hologramie". Może też czytała artykuł i uważa, że łączy nas coś więcej niż tylko czysto zawodowa relacja? Może cała szkoła plotkowała, a teraz patrzyli na mnie z politowaniem, widząc Witka w objęciach Walszewskiej?

Podziękowałam Asi i nie oglądając się za siebie, pospiesznie opuściłam klub. Nie miałam siły dłużej tam zostać. 

Przez sekundę miałam cichą nadzieję, że Witek zobaczy, że wychodzę i spróbuje mnie zatrzymać, ale szybko ją porzuciłam.

Nie był mi nic winny.

Jezu, zaczynałam się zachowywać jak opętana fanka! Energicznie potrząsnęłam głową, starając się wyrzucić z głowy te natrętne myśli.

Dość, Lena. Koniec. Wracaj do domu i zapomnij o nim. Za-po-mnij! 

____________________________

Kochani! Nie wiem, czy ktoś jeszcze pamięta tę historię (mam nadzieję, że tak), porzuconą przeze mnie tak brutalnie ponad 10 miesięcy temu. Nie spodziewałam się, że minęło aż tak dużo czasu, ale jakimś cudem wróciłam do Leny i Witka :)

Moja "Melodia Miłości" zajęła I miejsce w kategorii romans w konkursie "Złote Pióra" organizowanym przez peopie- , za co serdecznie dziękuję. Dało mi to potrzebnego kopa, aby zafundować Wam, ale przede wszystkim Lenie i Witkowi zakończenie tej historii.  Zaplanowałam im naprawdę cudny finisz, teraz tylko muszę znaleźć czas, aby aktualizować ten tekst. 

Jednocześnie informuję, że będę wprowadzać drobne poprawki do poprzednich rozdziałów, ale nie będą one miały większego wpływu na całość tekstu. 

Ten rozdział dedykuję AnOld-FashionedGal, której sokole oko wyłapie zawsze każdy źle postawiony przecinek i która wytknie każdą nieścisłość i błąd logiczny czy epokowy. Czasem nie masz litości, ale wiedz, że bardzo to doceniam ;*****

AnOld nie muszę chyba nikomu przedstawiać, ale jeśli ktoś jeszcze nie zna jej prac to wpadajcie koniecznie na jej profil. To istna królowa powieści historycznych :) Aktualnie czytam "W Starym Wiedniu" - #Klara&Franz 4ever - bardzo polecam :)  

Jeśli ktoś dotrwał do tego momentu, to dziękuję Wam drodzy czytelnicy, za  każdą gwiazdkę i każdy komentarz. Odpiszę na komentarze, które zostawiliście mi kilka miesięcy temu i szczerze Was przepraszam, że nie zrobiłam tego wcześniej. Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że po prostu nie mogłam wejść w tę pracę, omijałam ten tekst szerokim łukiem, bo czułam się winna, że tak go opuściłam. To moje pierwsze wattpadowe dziecko i autentycznie cierpiałam, że tak je zostawiłam :( 

Mam nadzieję, że ktoś tu w ogóle zajrzy, bo mocno się naprodukowałam XDDDDDDD

Buziaki, 

Darianka. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro