05 | Kurek, koty i krzak róży

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— To naprawdę... Urocze — powiedziała Florence, z całej siły starając się nie wybuchnąć śmiechem.

— Użyłbym innego słowa, ale skoro tak twierdzisz — stwierdził Steve, który stał kilka kroków za nią.

Znajdowali się właśnie w małym salonie w domu Steve'a, wpatrując się w nieduży regał, na którym poukładane było mnóstwo ceramicznych figurek kotów. Była to jedna z wielu pamiątek po poprzedniej właścicielce.

— O, spójrz, ten wygląda jak Benny — zauważył Rogers, wskazując na rudego kota z dużymi zielonymi oczami. Wyglądał, jakby przeciągał się po drzemce.

— Czy ja wiem? Benny jest bardziej puszysty — powiedziała Florie, przekrzywiając głowę na bok. — O, a ten wygląda jak ty! — zawołała, podnosząc podobiznę białego, puszystego kota z niebieskimi oczami.

— Uważasz, że jestem gruby? — zapytał Steve, przyglądając się okrągłej figurce.

— Co? Nie! — odparła Florie zmieszana, a na jej policzkach wykwitł rumieniec. — Po prostu wygląda bardzo przyjaźnie. A poza tym ma takie oczy jak ty — dodała Austin dużo ciszej, odstawiając figurkę na miejsce.

Widząc to, Steve nie mógł powstrzymać uśmiechu, który cisnął się mu na usta.

Był to drugi raz, kiedy Florence odwiedziła dom pani Clementine. Staruszka poprosiła ją kiedyś o jakąś przysługę, coś w stylu zrobienia zakupów lub skoszenia trawnika, i w podzięce zaprosiła ją na kawę i ciasto. Było to na tyle dawno, że Florie nie bardzo pamiętała, jak wyglądały pomieszczenia, jednak teraz miała doskonałą okazję, żeby odświeżyć sobie pamięć. Austin miała wrażenie, że zupełnie nic się tam nie zmieniło. Znaczy się, pewnie, Steve do pewnego stopnia już się tam zadomowił, jednak wciąż czuć było ducha poprzedniej właścicielki. Austin miała nadzieję, że tylko metaforycznie.

Spadkobiercy majątku pani Clementine nie pokwapili się nawet, aby uporządkować rzeczy po zmarłej i sprzedali dom z całą zawartością. Doprowadziło to do tego, że Florence i Steve przyglądali się właśnie kolekcji figurek kotów, poustawianych ze względu na wielkość. Widok był komiczny, jednak oboje byli przekonani, że dla pani Clementine był to prawdziwy skarb, który gromadziła długimi latami. Jakby tego było mało, w całym domu wisiały jeszcze oprawione zdjęcia kotów. Florie zastanawiała się, jak to możliwe, że Rogers nie zdjął ich pierwszego dnia, kiedy się wprowadził.

Dom ogólnie był w dobrym stanie. Florence była tym faktem szczerze zaskoczona, biorąc pod uwagę to, że przez tyle czasu stał niezamieszkały. A może po prostu obecność nowego lokatora wprowadziła tam wiele życia? Co prawda wystrój odbiegał od współczesnych standardów, jednak pasował do ogólnego klimatu okolicy. Według niej wystarczyły tylko kosmetyczne poprawki, by całość zaczęła prezentować się naprawdę dobrze. Szczególnie że Steve nie miał zamiaru robić generalnego remontu i wymieniać wszystkiego, co tylko popadnie.

— Może weźmy się do pracy — zaproponowała Florie, odchrząkając niezręcznie.

— Jasne — odparł Steve. — Pierwsze co mam zamiar zrobić, to sprawdzić dach. Mam wrażenie, że miejscami jest nieszczelny.

— Dach? — zdziwiła się Austin. — Masz zamiar wejść teraz na dach? Tak z marszu, bez zabezpieczenia?

— Spokojnie, robiłem dużo bardziej niebezpieczne rzeczy — zaśmiał się w odpowiedzi Steve.

Florie nie była przekonana, ale kim była, żeby czegokolwiek mu zakazywać. Kobieta postanowiła pozbyć się tej kociej galerii ze ścian, bo zaczynała czuć się nieswojo, będąc obserwowana przez tyle par oczu. Wcale nie miała zamiaru przyglądać się, jak Rogers wdrapuje się na dach i jak gdyby nigdy nic sobie po nim chodzi. Jej obawy wydawały się zupełnie bezsensowne, w końcu był Kapitanem Ameryką. Na pewno przechadzał się po o wiele wyższych budynkach już miliard razy. Jednak te racjonalne argumenty jakoś nie chciały do niej trafić.

Dom Steve'a nie był duży, jednak na tak skromnym metrażu zmieściło się aż sto dwadzieścia różnorodnych zdjęć kotów. Florie była pod ogromnym wrażeniem. Pani Clementine właśnie awansowała w rankingu na największą kociarę o milion miejsc do góry i uplasowała się na pierwszym miejscu. A Florie myślała, że sama jest przesadną wielbicielką tych futrzaków. Jak widać, dużo jeszcze miało ją w życiu zaskoczyć. Zbierając fotografie, co chwilę słyszała nad głową kroki Rogersa. Starała się wcale o tym nie myśleć i zajmować swoją pracą. I szło jej naprawdę świetnie, dopóki kątem oka nie zauważyła czegoś dużego, przelatującego za salonowym oknem oraz nie usłyszała towarzyszącego temu hałasu.

Florence wybiegła z domu jak oparzona i szybko okrążyła budynek w poszukiwaniu właściwego miejsca.

— Steve, wszystko w porządku? — zawołała, rozglądając się wśród wybujałej zieleni, która rosła po tej stronie domu.

W odpowiedzi usłyszała szelest, wydobywający się z krzewów róży.

— Mój Boże! Jesteś cały? Mówiłam, że to nie jest najlepszy pomysł. Pewnie się połamałeś. — Kobieta zbliżyła się na tyle, żeby dojrzeć Rogersa leżącego głęboko w krzaku.

— Nic mi nie jest — wysapał Steve, starając się wyswobodzić z kłujących więzów.

Florence szczerze się martwiła. Jednocześnie nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu. W życiu nie uwierzyłaby, gdyby ktoś powiedział jej, że będzie świadkiem, jak Kapitan Ameryka spadnie z dachu wprost w krzewy róży. Musiała zasłonić usta dłonią, kiedy obserwowała, jak Steve próbuje stanąć na nogi.

— Jak do tego doszło? — zapytała, gdy Rogersowi w końcu udało się podnieść do pozycji stojącej. Austin podała mu rękę, żeby łatwiej mu było wyjść spomiędzy tych kłujących łodyg.

— Wygląda na to, że dachówka osunęła mi się pod nogami — stwierdził, patrząc na dach w miejscu, w którym spadł. — Ale nie martw się, spadałem już z większych wysokości.

Florie wcale nie wydawała się przekonana jego słowami. Nie pomagał również fakt, że miał podrapaną twarz, brudne ubranie i pokaleczone ręce. W tym momencie może jeszcze nie wiedział, że Florence bywała nadopiekuńcza i wcale nie miała zamiaru zostawić tego w spokoju.

— Wyglądasz jak siedem nieszczęść — stwierdziła, uważnie się mu przyglądając. — Powinieneś chociaż się opłukać wodą, panie niezniszczalny.

— Daj spokój, Florie. Mam w sobie serum superżołnieża, pamiętasz? Te rany zagoją się, szybciej niż spadałem z tego dachu — powiedział Steve, kiedy przeszli do środka. Rogers siedział na rancie wanny w swojej łazience.

— Ach, tak? Jakoś to twoje serum nie uchroniło cię przed wpadnięciem w krzaki — stwierdziła Florie, wyciągając jasny ręcznik z najbliższej szafki. — Zresztą, oczyszczenie tych ran tylko pomoże w gojeniu — dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Rogers nie miał za dużo do powiedzenia. Florie potrafiła być naprawdę uparta. Kobieta chwyciła za jego rękę i uważnie obejrzała zadrapania na przedramionach, szukając ewentualnych drzazg lub kolców powbijanych w skórę. I to wcale nie było tak, że kiedy dotykała jego ciepłej skóry, sama czuła ciepło rozchodzące się wewnątrz jej ciała. Była na tyle blisko, że dolatywał do niej jego miarowy oddech i przyjemny zapach perfum. Florie dziękowała sobie, że chociaż nie trzęsły jej się ręce.

Steve obserwował jej ruchy w zupełnym milczeniu. Dotykała go tak delikatnie. Wodziła dłońmi po wszystkich zadrapaniach, chociaż wiedział, że było to zupełnie niepotrzebne. Jaki byłby z niego superbohater, gdyby przejmował się tak powierzchownymi ranami? Florie była jednak uparta, a on wcale nie chciał, żeby przerywała. Kobieta sprawnie pousuwała drobne drzazgi z jego skóry. Sięgnęła wtedy po ręcznik i zamoczyła go w zimnej wodzie. Powoli przecierała okolice wokół ran, pozbywając się brudu i zaschniętej krwi. Jej ruchy były jakieś hipnotyzujące, a jednocześnie kojące.

— Gdybyś nie był taki uparty, nic by się nie stało — powiedziała w pewnej chwili Florie, zwilżając ponownie ręcznik. — Mówiłam, że wspinanie się na dach to nienajlepszy pomysł — dodała, zbliżając się do jego twarzy.

Rogers chciał coś odpowiedzieć, ale w tamtym momencie był dosłownie oszołomiony bliskością Florence. Kobieta stanęła pomiędzy jego nogami i zaczęła przecierać skórę na jego twarzy. Była tak blisko, że z łatwością mógłby chwycić ją w talii. Ta świadomość była aż paraliżująca. Z tej odległości dokładnie widział każdy detal jej twarzy. Florie była skupiona i zdawała się nie zauważać, że jest obserwowana. Steve wodził wzrokiem po gładkiej skórze, lekkiej grzywce, która okalała jej twarz, pełnych ustach, licznych piegach na małym nosie. Jej oddech otulał jego twarz. Kiedy Florence odsunęła wilgotny materiał od jego skóry i spojrzała prosto w jego oczy, Steve był pewien, że czas się zatrzymał. Widział tylko ją, zajmowała każdy milimetr jego przestrzeni i każdy kawałek jego umysłu. Wdarła się do jego świadomości i duszy do tego stopnia, że był pewien, że długo ich nie opuści. W tamtej chwili nie liczyło się dla niego zupełnie nic poza nią. Świat nagle przestał istnieć, bo Rogers odnalazł swój własny w jej ciemnych tęczówkach. Jedyne czego pragnął to ją pocałować.

Mój Boże, naprawdę chciał to zrobić! Chciał dotknąć jej skóry, wpleść palce w miękkie włosy, posmakować tych słodkich ust. Chciał przyciągnąć ją mocno do siebie i już nigdy nie puścić. Nie zrobił tego. Podniósł jednak rękę i zewnętrzną stroną dłoni delikatnie musnął jej policzek. Jej skóra była ciepła, gładka i przyjemna. Właśnie taka, jaką sobie wyobrażał. Florie otworzyła lekko usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak żaden dźwięk się z nich nie wydobył. Wystarczyło tylko trochę się przysunąć, żeby poczuć ich smak.

Florence nie mogła się ruszyć. Z jednej strony chciała uciec jak najdalej stąd, z dala od tej ciasnej łazienki i z dala od Rogersa. Z drugiej strony chciała tam zostać i czuć ciepły dotyk na policzku. Czuć upajający zapach perfum Steve'a i zatonąć w błękitnych oczach mężczyzny jak w burzliwym oceanie.

Austin odsunęła się nieco i zmieszana spuściła wzrok na swoje dłonie, w których nadal trzymała ręcznik. Bez słowa podeszła do umywalki, żeby opłukać materiał. Steve też nic nie powiedział. Poczuł za to zimną pustkę w miejscu, gdzie przed chwilą stała Florence.

— Wygląda na to, że będziesz żył — powiedziała Florie, nie mając śmiałości spojrzeć ponownie na Steve'a.

Rogers pomyślał, że najlepszą rzeczą, jaką może zrobić, jest zostawienie Florence samej. Sam musiał ochłonąć. W jego sercu tuż obok uwielbienia, pojawił się kłujący żal, który z całej siły starał się ignorować.

Florie odkręciła zimną wodę, modląc się, żeby Steve nie zauważył, jak trzęsą jej się ręce. Nie spodziewała się jednak, że kurek, który planowała odkręcić, zostanie w jej dłoni. Z nieszczelnego kranu z dużą siłą wytrysnęła woda, ochalpując wszystko dookoła. Austin krzyknęła zaskoczona, zasłaniając się rękami. Kobieta rzuciła się z ręcznikiem na kran, by zasłonić jakoś tę fontannę. Rogers, jeszcze bardziej zaskoczony, odskoczył na bok, przewracając przy tym poukładane na półkach kosmetyki.

— Zakręć zawór! — zawołała Florie, trzymając ręcznik przy kranie.

Rogers zrobił to bez zbędnych słów, a gdy wrócił do łazienki i zastał Florence kompletnie przemoczoną z urwanym kurkiem w ręce, wybuchł śmiechem. Musiał przyznać, że ta lodowata woda zdecydowanie pomogła mu ostudzić zmysły.

— Cóż — zaczęła Florie, przyglądając się kurkowi w ręce. — Wygląda na to, że będziesz musiał wymienić też kran — dodała, przecierając mokrą twarz. Miała ochotę zaśmiać się sama z siebie.

— Rety, co tu się stało? Myślałem, że chcecie remontować ten dom, a nie go demolować. — Usłyszeli za sobą. W holu stał Clint, który z głupim uśmieszkiem na twarzy przyglądał się zalanej podłodze i porozrzucanym kosmetykom. — Chyba ominęła mnie niezła impreza — stwierdził ze śmiechem, widząc podrapaną twarz Steve'a i zupełnie przemoczoną Austin.

— Jeżeli piśniesz komuś chociaż słówko, to osobiście będę zakopywać twoje zwłoki — zagroziła Florie, wychodząc z łazienki do holu. Austin wymierzyła w Bartona palcem.

— Chyba żartujesz! — zaśmiał się Clint. — Laura pęknie ze śmiechu, kiedy się o tym dowie!

— Wszystko w porządku? Przez okno widziałam, jak ktoś spada z dachu, a teraz słyszałam jakieś dziwne krzyki. — Kiedy w domu rozległ się ten znajomy głos, Florie wiedziała, że sprawa jest już przegrana. Opuściła ręce wzdłuż tułowia i z przestrachem spojrzała na Steve'a.

W progu domu stała pani Richards we własnej osobie, zaglądając ciekawie do środka.

— Musiałam sprawdzić, czy nikomu nie stała się krzywda — dodała kobieta.

Florence była przekonana, że już nie może być gorzej. Nie dość, że Clint do końca życia będzie jej to wypominał, to jeszcze będą na językach całego miasteczka, a może i całego hrabstwa.

— Dobry Boże, co tu się stało? — zapytała kobieta, kiedy była już w środku. Przeskanowała spojrzeniem przemoczoną Florence, podrapanego Steve'a i rozbawionego do granic możliwości Clinta.

— Wszystko dobrze, pani Richards — powiedział Steve. — Ześlizgnąłem się z dachu i trochę się poobijałem, a kiedy chciałem się obmyć, urwał się kran — wyjaśnił szybko Rogers.

Hannah pokręciła głową w geście niezadowolenia.

— Wcale mnie to nie dziwi — powiedziała, zakładając ręce na biodra. — Ten dom kompletnie się sypie. Dziwie ci się, kochany, że w ogóle zdecydowałeś się go kupić. Czeka cię naprawdę dużo pracy, żeby doprowadzić go do porządku. Już ja wiem, co mówię, mój syn ma firmę remontową, od razu dam ci jego numer! Och, a mój bratanek jest hydraulikiem. Jestem pewna, że wam pomoże z tym kranem. To taki dobry chłopiec. O, widzę, że pozbyłeś się tych tragicznych zdjęć kotów. Tyle razy mówiłam najdroższej Clementine, żeby pozdejmowała je ze ścian. Kto to widział, żeby mieć tyle fotografii kotów? Ale ona była taka uparta. Zupełnie zbzikowała na punkcie tych kotów po śmierci Trevora, jej męża. Myślałam, że z czasem jej przejdzie, ale jak widać, myliłam się.

Richards gadała jak najęta, gestykulując przy tym żywo. Wyglądało, jakby niekoniecznie planowała zostawić ich samych. Na pewno z radością przyjęłaby zaproszenie na herbatę i ploteczki. Największą rozrywkę z tego spektaklu czerpał niewątpliwie Clint, który od pojawienia się Hannah nie powiedział ani słowa, ale dzielnie powstrzymywał się od śmiechu przy każdym kolejnym słowie kobiety. Florence siedziała cicho jak mysz pod miotłą, nie chcąc zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Naprawdę nie chciała, żeby Richards zaczęła zadawać jakieś niewygodne pytania, z których trudno będzie się wykręcić. Steve za to, jak na dobrze wychowanego człowieka przystało, wysłuchiwał słowotoku kobiety, przytakując co jakiś czas.

Minęło piętnaście długich minut, zanim Hannah opuściła dom. Kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi, wszyscy odetchnęli z ulgą.

— To był najdłuższy kwadrans w moim życiu — zaśmiał się Barton. — Naprawdę spadłeś z dachu? — dodał, kierując słowa do Rogersa.

Steve machnął ręką w odpowiedzi.

— Musimy tu posprzątać — stwierdziła Florence, patrząc na to pobojowisko, które znajdowało się w łazience.

Podłoga była cała mokra, tak samo jak ściany i lustro. Mokry ręcznik cały czas był owinięty wokół zepsutego kranu, a kosmetyki leżały porozrzucane po podłodze. Clint miał rację, póki co zamiast remontować i porządkować dom, to go demolowali.

— Ja to zrobię — powiedział Rogers. — Powinnaś się osuszyć i przybrać — dodał, będąc realnie zmartwionym o zdrowie Florie.

Dopiero wtedy Austin zdała sobie sprawę, że było jej zimno. Mimo że w domu było ciepło, to stojąc tak długo w zmoczonych lodowatą wodą ubraniach przemarzła. Jej skóra zdążyła lekko przeschnąć, jednak kobieta marzyła, żeby przebrać się w coś suchego i wygodnego. Postanowiła więc pojechać do domu i doprowadzić się do porządku.

Steve odprowadził ją do samochodu i obserwował tak długo, aż nie całkowicie nie zniknęła z jego pola widzenia. Cały czas miał w pamięci scenę, która wydarzyła się między, nimi zanim zalało łazienkę. A może jedynie dla niego było to coś ważnego i niesamowitego? Z całej siły chciał wierzyć, że nie, ale odgadnięcie myśli i uczuć Florence było zadaniem ponad jego siły.

— Rogers, zadurzyłeś się i to konkretnie — zaśmiał się Clint, kiedy Steve wszedł z powrotem do domu.

— Co? — zapytał mężczyzna, udając, że nie ma pojęcia, o czym mowa. Mógł oszukiwać jedynie siebie, bo Clint nie był z tych, którym łatwo można wcisnąć kit.

— Wpatrywałeś się w ten samochód jak cielę w malowane wrota. Stałeś tam chyba z dziesięć minut po tym, jak pojechała. Kogo jak kogo, ale mnie nie oszukasz. Przepadłeś, stary.

„No co ty nie powiesz" chciał powiedzieć Steve, ale tego nie zrobił. Nic nie powiedział.

⊹     ⊹     ⊹

Nie mogę doczekać się, żeby poznać Wasze opinie na temat tego rozdziału! Muszę przyznać, że jest to jeden z moich ulubionych.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro