10 | Piwo, ganek i cudzoziemski ojciec

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Informacja o śmierci Georgii Jones rozniosła się po okolicy w zastraszającym tempie i wprawiła wszystkich w zdumienie, które szybko przerodziło się w przygnębienie. Chociaż od dawna było wiadomo, że kobieta chorowała, to jakoś nikt nie spodziewał się jej odejścia tak szybko. Było jak zawsze — wszyscy powtarzali, że jakoś to będzie i do pewnego momentu rzeczywiście jakoś szło. Może nie było idealnie, bo wiadomo, jeździli od lekarza do lekarza, od wizyty do wizyty i od złych wieści do jeszcze gorszych, ale jakoś szło. A teraz przyszedł czas, że Danny już nie miał na co czekać i odczuła to cała społeczność.

W mieście było cicho i spokojnie, ale wcale nie w tym pozytywnym sensie. Ludzie jakoś nie mieli ochoty na niezobowiązujące rozmowy przy sklepowych regałach, nie opowiadali sobie głośno żartów, jak to niektórzy mieli w zwyczaju i nie trąbili do siebie na ulicach. Ta część stanu Iowa na kilka dni zamarła. I choć pani Jones przez ostatnie tygodnie niemal nie wychodziła z domu, to wszyscy odczuli pustkę, którą po sobie pozostawiła.

Pogrzeb był piękny, o ile można tak mówić o pogrzebach. Zebrało się mnóstwo ludzi — znajomi, przyjaciele, krewni, sąsiedzi. Kapłan powiedział kilka beznadziejnych słów, które miały pocieszyć żałobników, jednak wyszło zupełnie na odwrót, bo co wrażliwsze osoby zapłakały rzewnie. Słońce świeciło mocno, jak zawsze ostatnimi dniami, bo dla niego nie było różnicy, że na ziemi ubyło o jedną serdeczną duszę. Ludzie poprzynosili kwiaty i położyli je gęsto przy trumnie, jakby miało to zrobić jakąś różnicę. Ale Georgia lubiła kwiaty, więc na pewno ucieszyłaby się, widząc je wszystkie.

Najgorszą częścią było jednak to, że całe to zbiorowisko miało rozejść się do domów i za chwile wrócić do codziennego życia. Po prostu zapomnieć. Dla Danny'ego nie było już do czego wracać. Został mu tylko pusty dom i współczucie znajomych, które na nic mu się zdało.

Kiedy pogrzeb się skończył i wszyscy wrócili do domów, Florence i Steve usiedli na kamiennych schodkach przed domem Rogersa. Florie trzymała w dłoni otwartą butelkę piwa, którą przed chwilą dał jej Steve. Drugą ręką podpierała ciężką od czarnych myśli głowę i tępo wpatrywała się w przestrzeń. Świat wydawał jej się jakiś nierzeczywisty, jakby obserwowała go z zewnątrz, a nie z własnego ciała. Florie nie lubiła tego stanu ani nie lubiła czuć tej duszącej żałości po starcie kogoś bliskiego. Choć Georgia Jones nie była jej aż tak bliska, to Austin poczuła żal na myśl, że już jej nie zobaczy. Razem z nią definitywnie umarła ciocia Elaine. Może obie rozmawiały teraz w niebie przy kubku mocnej kawy tak, jak to miały kiedyś w zwyczaju? Choć te myśli były bolesne, to Florence już nie płakała. Miała zupełnie wysuszone oczy. Chyba cały zapas łez wylała podczas pogrzebu i teraz nie zostało już nic, nawet do nawilżania gałek.

Steve siedział obok niej, trzymając w dłoniach długą łodygę jakiejś wysuszonej trawy. Odrywał kawałek po kawałku i rzucał przed siebie, zupełnie się na tym nie skupiając. Miał na sobie białą koszulę, której rękawy podgiął sobie do łokci. Na uroczystości miał na sobie garnitur, którego szczerze wątpił, że jeszcze użyje. A jednak.

— To był ładny pogrzeb — powiedziała w pewnej chwili Florence, przerywając piętrząca się między nimi ciszę. — Pani Jones ucieszyłaby się, gdyby to widziała.

— Może widziała — odparł Rogers melancholijnym tonem. Bardzo chciał w to wierzyć.

— Wiesz, chciałabym ci podziękować — zaczęła Austin, prostując się. Obróciła się w stronę Steve'a. — Byłam pewna, że przeze mnie nienawidzicie się z Dannym z całego serca i nie byłoby to nic dziwnego. Ale ty okazałeś mu tyle dobroci. To niesamowite. Ten świat na ciebie nie zasługuje.

Florie nawiązywała do tego, czym w tajemnicy podzielił się z nią Steve. Okazało się, że to on pokrył koszty pogrzebu, czego Florence nie mogła pojąć. Kiedy ostatnio się widzieli, była pewna, że rozszarpią się nawzajem jak dzikie bestie, a następnym razem byli niemal jak bracia złączeni we wspólnym bólu. Rogers wcale nie musiał tego robić, nie musiał być dobry ani dla niej, ani dla Danny'ego, ale był. Zupełnie bezinteresownie. Wtedy Austin pomyślała, że nie bez przyczyny został Kapitanem Ameryką i rzeczywiście należał mu się ten tytuł jak nikomu innemu. Pomyślała też, że naprawdę na niego nie zasługują — ludzie na świecie, mieszkańcy tego miasteczka, a w szczególności ona sama.

Te parę dni wcześniej, kiedy wszyscy powiedzieli te kilka słów za dużo, Florie była wściekła, ale wcale nie chciała zachowywać się tak egoistycznie. A może tego właśnie potrzebowała? Myślała, że Steve pojawi się przed jej domem już następnego dnia, że usłyszy znajomy warkot motocykla, że wszystko sobie wyjaśnią i będzie jak dawniej. Tak się jednak nie stało, bo Rogers nie pojawił się ani następnego dnia, ani kolejnego. Wtedy Florence zaczęła zastanawiać się, czy nie postąpiła niesprawiedliwie wobec Steve'a. W końcu chciał jej pomóc, stanął w jej obronie, kiedy Danny po raz kolejny stał się agresywny. Chciała sama do niego pojechać, ale trochę się bała. Oznaczałoby to, że musiałaby powiedzieć Steve'owi o rzeczach, o których jeszcze nie chciała mu mówić. Potem sytuacja się zmieniła, aż w końcu doprowadziła ich w to miejsce.

— Dziękuję ci, że nie skreśliłeś go całkowicie, chociaż pewnie na to zasługiwał.

— To nic takiego — odparł Steve. — Jego mama bardzo chciała mnie poznać, a nie zdążyła. To co zrobiłem dla Danny'ego, nie zrekompensuje mu starty, ale mam nadzieję, że chociaż trochę mu ulży.

Potem znów nastała cisza, którą przerywały tylko szczekające w oddali psy. Zaczynało robić się ciemno.

— Nie zdążyłam jej odwiedzić — powiedziała w pewnej chwili Austin. — Obiecałam, że do niej przyjadę, bo Danny mówił mi, że o mnie pytała. Tyle razy to przekładałam, aż w końcu było za późno — stwierdziła z goryczą w głosie, po czym upiła duży łyk piwa.

Steve pomyślał o obietnicy, której nie zdążył dotrzymać Danny. Był pewien, że nigdy nie zapomni rozpaczy, która wymalowała się na twarzy Jonesa, kiedy zobaczył swoją mamę martwą. Samo to było niezwykle traumatyczne, ale w połączeniu ze świadomością, że spóźnił się zaledwie o kilka godzin, sprawiło, że Steve zaczął zastanawiać się, czy Daniel kiedykolwiek sobie to wybaczy. Rogers nie był pewien, czy sam dałby radę.

Było jednak coś, czego Steve nie miał zamiaru nigdy nikomu powiedzieć. To nie było do końca tak, że Rogers zapłacił za pochówek i całą ceremonię z własnej kieszeni tylko dlatego, że chciał wynagrodzić Jonesowi to, że między innymi przez jego głupi upór i porywczość Daniel nie zdążył dotrzymać tej obietnicy. Chodziło o to, że Steve bardzo przeżył widok Danny'ego płaczącego nad zwłokami matki. To nie były małe, męskie łezki, ocierane ukradkiem, żeby nikt nie widział. To był wstrząsający szloch dziecka, sieroty, która została na świecie zupełnie sama. Steve znał ten szloch. Danny rzucił się na łóżko i zaczął potrząsać ciałem Georgii, jakby chciał ją obudzić, a jego krzyk roznosił się w całym, cichym domu. Nie zwracał nawet uwagi na to, że nie jest w sypialni sam. Podzielił się wtedy ze Steve'em najbardziej intymną cząstką swojego życia i siebie. Rogers nie spodziewał się, że będzie świadkiem czegoś, czego tak naprawdę nie powinien oglądać, co nie było przeznaczone dla jego obcych, wręcz cudzoziemskich, oczu. A jednak stało się i Steve postanowił udźwignąć ten ciężar. Kiedy później Danny po prostu podszedł i przylgnął do niego całym ciałem, Rogers otoczył go ramieniem, tak jak zrobiłby to dobry ojciec. I pozwolił mu płakać tak długo, jak tego potrzebował, bez zbędnych słów. Bo Danny potrzebował wtedy ojca. Zawiązała się wtedy między nimi dziwna, niemal odrealniona jednak tak potrzebna więź, na której skutek Steve postanowił przebyć tę trudną drogę razem z Jonesem.

— Nie powinnaś się obwiniać — powiedział Steve, spoglądając na Florie łagodnie. — Pani Jones na pewno by to zrozumiała. Wszystkim ciągle dajesz całą siebie i nie chcesz nic w zamian. Czasem to niemożliwe, żeby pomóc wszystkim.

— Ty wiesz o tym najlepiej, prawda? — zapytała cicho Florence. Może nie było to tak oczywiste, ale Austin zdawała sobie sprawę, że Steve musiał przeżyć milion takich chwil w swojej karierze superbohatera. I nawet kiedy z niej zrezygnował, dopadła go ta melancholia i smutek.

Florie przysunęła się bliżej Rogersa i położyła głowę na jego ramieniu, zamykając przy tym oczy. Robiło się już zimno i kobieta czuła to na odkrytych nogach. Mimo to policzki grzały ją od wypitego alkoholu. Butelka, którą trzymała między zgiętymi kolanami, była już prawie pusta, a jej zawartość zaczynała mieszać Florie w głowie. Austin nie znała nikogo z tak słabą głową, jak jej własna.

Steve wstrzymał oddech, kiedy Florence znalazła się blisko niego, kiedy poczuł ciężar jej głowy na ramieniu. Na niego piwo wcale nie działało, ale poczuł prawie to samo ciepło, które jest spowodowane w organizmie przez alkohol. Prawie, bo to było spowodowane emocjami. Dla odmiany pozytywnymi i intensywnymi. Spojrzał na czubek jej głowy i na włosy, opadające na jego koszulę. W niemal całkowitej wieczornej ciszy dobrze słyszał jej spokojny oddech. Na tyle miarowy, że pomyślał, że zasnęła.

— Jestem ci winna przeprosiny i wyjaśnienia — powiedziała po dłuższej chwili Florence, czym dała znać, że nie śpi. Kobieta nie podniosła głowy. — Ta cała sprawa z Dannym... To wszystko nie tak powinno wyglądać. Zachowałam się zupełnie egoistycznie, przepraszam cię za to. Wiem, że chciałeś mi pomóc i dziękuję ci, że to zrobiłeś, ale wtedy potrzebowałam pobyć sama i przetrawić to wszystko. Danny powiedział za dużo, zaczął wywlekać sprawy z przeszłości, które powinny tam zostać. Dlatego tak się wściekłam.

Florence podniosła głowę i spojrzała Rogersowi w oczy. Ich twarze znajdowały się tak blisko siebie, że poczuła jego ciepły oddech otulający jej twarz i dobrze znane perfumy. Było na tyle ciemno, że jego oczy wydawały się niemal czarne.

Steve'owi cisnęło się na język jedno pytanie, a Florie od razu domyśliła się jakie.

— Powiem ci kiedyś, kim był Charlie, obiecuję — powiedziała cicho. — Ale jeszcze nie teraz. Daj mi jeszcze trochę czasu.

Te słowa wyszły z jej ust niemal z bólem. Florence nienawidziła kłamać ani składać obietnic, których wiedziała, że nie dotrzyma, ale tym razem to zrobiła i to z taką łatwością. Musiała to zrobić albo właśnie tak sobie to tłumaczyła. Nie miała zamiaru nigdy nikomu opowiadać o Charliem, nie chciała nawet wracać do tego myślami. Miała nadzieję, że Steve po prostu o tym zapomni i nie będzie drążył.

Rogers pokiwał głową w odpowiedzi, bo co innego miał zrobić. Postanowił na nią nie naciskać, bo wiedział, że to i tak nic nie da. Liczył, że Florie rzeczywiście kiedyś wszystko mu opowie.

— Nie powinnam pić tego piwa — stwierdziła po chwili Austin, odstawiając pustą butelkę na bok. — A przynajmniej nie o tej godzinie. Teraz czeka mnie spacer w ciemności — dodała, podnosząc się na nogi.

— Możesz zostać u mnie — zaproponował Rogers, patrząc na nią z dołu. — Jest już za późno na takie przechadzki.

Florence przetarła twarz dłońmi, zastanawiając się przez chwilę. Czy powinna skorzystać z tego zaproszenia? Pewnie nie. Czy chciało jej się iść pieszo przez ciemny las do domu? Zdecydowanie nie.

— Nie chcę robić ci problemu — odparła.

— To żaden problem — powiedział szybko Rogers, wstając. — Prześpię się na kanapie, a tobie pościelę w sypialni.

— Nie ma mowy — odparła stanowczo Florie. — Ewentualnie mogę przespać się na kanapie, ale nie zgodzę się, żebyś ustępował mi sypialnię. To twój dom.

Steve uśmiechnął się, słysząc jej uparty i nieznoszący sprzeciwu ton. Był pewien, że Florence odmówi, ale, ku jego zaskoczeniu, tego nie zrobiła. Rogers musiał powstrzymywać entuzjastyczny uśmieszek, cisnący się mu na usta.

Tak jak zostało ustalone, Steve przygotował dla Florie miejsce na kanapie. Jeszcze kilka razy proponował, że mogą się zamienić, ale kobieta nie chciała tego słuchać. Wręczył jej również jedną ze swoich koszulek, która miała zastąpić jej piżamę. Florie miała na sobie te same ubrania, które miała na pogrzebie, czyli czarną prostą sukienkę do połowy uda, która nie nadawała się do spania, więc z wdzięcznością przyjęła coś na przebranie. Nawet jeżeli była to za duża o kilka rozmiarów męska koszulka, która pachniała tak intensywnie, że Florence obawiała się, że nie uśnie.

Kiedy Austin wyszła z łazienki, w której się przebierała, Steve kręcił się jeszcze po przylegającej do salonu kuchni. Kobieta ułożyła równo swoje ubrania na jednym z foteli, po czym przeszła w kierunku kuchni i zatrzymała się w progu. Rogers stał tyłem do niej i całe szczęście, bo Florence aż wstrzymała oddech, widząc, jak mężczyzna jak gdyby nigdy nic paraduje bez koszulki. Austin wytrzeszczyła oczy i już miała odwracać się na pięcie, by opuścić kuchnię, ale Steve spostrzegł jej obecność. Florie miała nadzieję, że nie zarumieniła się jak cnotliwa nastolatka, bo byłoby to doprawdy niedorzeczne. To tylko mężczyzna, co z tego, że przystojny i pięknie zbudowany. Przecież Florie widziała już milion facetów bez koszulek w swoim życiu. Tylko że żaden nie patrzył na nią tak, jak Steve w tamtym momencie, tego była pewna. Z lekkim uśmiechem i tymi niebieskimi oczami, które wtedy wydawały jej się granatowe. Florence musiała przytrzymać się ściany, żeby nie paść pod wpływem tego spojrzenia.

— Chciałam tylko powiedzieć, że zwolniłam łazienkę i już się kładę — wykrztusiła z siebie, starając się utrzymać to ciemne spojrzenie. — Dobranoc.

— Dobranoc — odparł Rogers. — Jakbyś czegoś potrzebowała, to nie krępuj się mnie obudzić.

Steve nie był jednak pewny, czy w ogóle zaśnie. Świadomość, że Florie będzie spała dosłownie za ścianą, była oszałamiająca. Kobieta wyglądała tak zwyczajnie, a jednocześnie nadzwyczajnie — skórę miała trochę bledszą, pewnie dlatego, że zmyła makijaż, który nosiła tego dnia, a w jego koszulce wydawała się taka mała. Stała niepewnie w progu kuchni, jakby zaraz miała uciec jak najdalej. W jej oczach widać było zmęczenie po tym całym trudnym dniu.

Steve skierował się w stronę wyjścia i przystanął na chwilę, kiedy był zupełnie blisko Florence.

— Jutro już będzie łatwiej, prawda? — zapytała kobieta, patrząc na niego z wyczekiwaniem. Jakby to od niego zależało.

Rogers przytaknął głową w milczeniu. Co prawda wcale nie był tego taki pewny, ale chciał w to wierzyć. Nic więcej nie powiedział, tylko uniósł rękę i odgarnął kosmyki, które plątały się po twarzy Florie i założył je jej za ucho. Potem po prostu wyszedł, ale Florence była pewna, że po tym to już na pewno łatwo nie zaśnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro