12 | Wiadomość, upał i słomkowy kapelusz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Steve'owi naprawdę podobało się, jak udało im się uporządkować i odświeżyć jego dom. Już na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, jak wiele się zmieniło, odkąd tam zamieszkał. Oprócz tego, że zniknęły wszechobecne zdjęcia kotów, odmalowali większość pomieszczeń i przystrzyżyli trawniki na zewnątrz. Florie z Laurą zadbały też o piętrzące się krzewy, szczególnie o róże, w które wpadł Rogers. Clint pomógł mu załatać nieszczelny dach i teraz dom prezentował się bardzo dobrze, nie tracąc przy tym dawnego ducha.

Jako jedną z ostatnich rzeczy do zrobienia, Rogers zostawił sobie odmalowanie drewnianego płotu na froncie parceli. Dzień, który wybrał do wykonania tego zadania, był jednym z najgorętszych ostatnio. Lato tego roku było naprawdę upalne i nawet jemu zaczynało to doskwierać. Kiedy wczesnym rankiem rozpoczął malowanie, było na zewnątrz przyjemnie, jednak po kilku godzinach temperatura podskoczyła do niebezpiecznego stopnia. Steve postanowił jednak dokończyć to, co zaczął, bez względu na trudności.

— Dzień dobry, sąsiedzie! — Usłyszał z oddali, kiedy zbliżał się do końca, a farba w puszce niemal się wyczerpała. Steve westchnął cicho, rozpoznając, czyj to głos.

— Dzień dobry, pani Richards — powiedział, ocierając pot z czoła i rozporostowując plecy.

Hannah podeszła bliżej ogrodzenia, uważając, żeby nie dotknąć świeżo malowanego drewna. Steve dziękował sobie, że znajdował się po drugiej stronie. Miała na głowie słomkowy kapelusz z dużym rondem, który rzucał cień na jej twarz, ramiona i przesadnie wyeksponowany dekolt.

— Co za upał dziś mamy, prawda? Czy to nie niebezpieczne, przebywać w takim słońcu? — zaczęła kobieta, naciągając kapelusz bardziej na głowę.

— Na szczęście już kończę — odparł Rogers, wskazując na płot. — To się tyczy również pani. Nie powinna pani o tej godzinie przebywać na zewnątrz, pani Richards.

— A, przeszłam się tylko na chwilkę do sklepu — odparła, miło połechtana tym, że Steve się o nią martwił. — Mój stary siedzi tylko w tym domu i ciągle mi marudzi nad uchem. Musiałam się na chwilę wyrwać.

Steve tego nie skomentował, żeby nie zachęcać Hannah do dalszego narzekania na męża. Rogers widział go raz na podwórzu przed domem, kiedy kosił trawę. Pomachali wtedy do siebie, nie zamieniając pojedynczego słowa. Z opowieści jego żony można by jednak stwierdzić, że to największy obibok w całym kraju. Nie Steve'owi było to oceniać.

— No, ładnie się tu urządziłeś — powiedziała z uznaniem Hannah, zmieniając temat. — Clementine byłaby zadowolona, jak jej dom się prezentuje.

— Dziękuję — stwierdził Steve, obejmując wzrokiem całą swoją posesję. — Trochę pracy przy tym było.

— No, oczywiście, że było! Od razu to wiedziałam. Ten dom to była ruina, nie ma co się oszukiwać. Ale teraz wygląda o niebo lepiej.

Rogers pokiwał głową w milczeniu.

— To nie moja sprawa, ale chyba dużo ci pomagała nasza kochana Florie? — zapytała niby mimochodem Richards.

Steve powstrzymał się od przewrócenia oczami i zniecierpliwionego westchnienia. Dla tej kobiety zawsze musiało być jakieś "ale", które pozwoliłoby jej dowiedzieć się czegoś nowego. Chłonęła jak gąbkę wszelakie plotki, im pikantniejsze tym lepiej.

— Tak, Florie sporo mi pomogła — odparł zdawkowo. Ostatnie czego pragnął, to żeby Hannah zaczęła o nich plotkować. W sumie to pewnie już od dawna to robiła.

— No zauważyłam, że ostatnio tak dużo czasu razem spędzacie. Biedna Florie była ostatnio jakaś markotna, ale teraz znacznie się rozweseliła. Dobrze na nią działasz, mój drogi. Przedtem siedziała ciągle zabunkrowana na tym swoim odludziu, rzadko przyjeżdżała do miasta i nawet nie uczestniczyła w naszym corocznym festynie na rozpoczęcie lata, a to jedno z najważniejszych wydarzeń w roku! Teraz znacznie częściej ją widzę, co bardzo mnie cieszy. Dziewczyna nie miała łatwego życia, co to to nie.

Steve czuł się niezręcznie, wysłuchując tego wywodu. Z jednej strony mógł dowiedzieć się czegoś więcej o Florie, lecz Hannah nie była zbyt wiarygodnym źródłem. Kobieta potrafiła wymyślać naprawdę niestworzone historie, w które aż trudno było wierzyć. Poza tym wolał, żeby to Florence osobiście opowiedziała mu o swojej przeszłości.

W pewnej chwili rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości. Steve dziękował losowi, że właśnie teraz ktoś postanowił do niego napisać. Przeprosił panią Richards i schylił się, by sięgnąć po telefon, który leżał na trawniku od razu obok butelki z wodą. Hannah wydawała się szczerze zaintrygowana i z pewnością z chęcią zajrzałaby mu przez ramię, żeby dowiedzieć się czegoś ciekawego.

Rogers odblokował urządzenie, a na wyświetlaczu pojawiła się nowa wiadomość od Natashy.

"Pogrzebałam trochę w papierach i lepiej, żebyś to zobaczył. Pozdrowienia z Kopenhagi!"

Steve zmarszczył brwi, otwierając załączony plik. Od razu jego oczom ukazał się skan szarej okładki z logiem TARCZY i wytłuszczonym napisem „Akta". W rogu czaił się wściekle czerwony dopisek „ściśle tajne". Rogers nie miał pojęcia, co to jest, ale nie chciał zagłębiać się w to przy największej plotkarze w mieście.

— Złe wieści? — zapytała jak na zawołanie, przyglądając się jego mimice.

Rogers od razu przybrał zupełnie neutralną minę i uśmiechnął się lekko.

— Nie, wszystko w porządku — odparł. — Po prostu dostałem wiadomość, że paczka, którą zamówiłem, przyjdzie później, niż bym tego chciał — dodał, starając się brzmieć swobodnie.

Hannah nie była jednak mistrzem odczytywania intencji oraz mimiki i łyknęła to, jak młody pelikan.

— Tak to jest z tą naszą pocztą! — oburzyła się, kiwając energicznie głową, aż zatrząsł się jej kapelusz. — Przyjeżdżają tu raz na ruski rok i jeszcze rzucają paczkami na prawo i lewo. Raz to zamówiłam piękny kryształowy żyrandol...

— Muszę skoczyć do domu po kolejną puszkę farby — wciął się Steve, nie chcąc wysłuchiwać kolejnego wywodu, tym razem o żyrandolu. — A pani radzę schować się w cień, bo to słońce nieznośnie praży. To niebezpieczne tak długo tu stać.

Zanim obrócił się na pięcie z zamiarem wejścia do domu, zobaczył jeszcze zadowolony uśmieszek Richards. Miał ochotę dodać coś w stylu „w pani wieku, to niewskazane", ale ugryzł się w język. Był w sumie starszy od niej pewnie o całe czterdzieści lat.

Tak naprawdę to nie miał drugiej puszki z farbą i naprawdę obawiał się, czy ta jedna mu wystarczy, ale musiał jakoś pozbyć się tej plotkary i w spokoju obejrzeć plik, który przysłała Natasha. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, Steve udał się do kuchni i rozłożył na stole swój laptop. Po kilku chwilach widział plik na znacznie większym ekranie.

Pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to zdjęcie, które przyczepione było z boku teczki. Była na nim... Florie. Było to z pewnością jakieś zdjęcie z dowodu lub paszportu. Austin miała na nim poważną minę i patrzyła w obiektyw z nieodgadnionym spojrzeniem. Domyślał się, że była to fotografia jeszcze z czasów, gdy mieszkała w Nowym Jorku. Nie zmieniła się za dużo. Od razu w jego głowie pojawiło się pytanie — dlaczego TARCZA interesowała się Florence i to do tego stopnia, że założyli jej własną teczkę. Rogers zmarszczył brwi, przesuwając wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu. Na samej górze kartki widniała nieprzyjemnie wyglądająca, czerwona pieczątka z napisem „tajne". W jego aktach było takich pełno. Od razu obok wyraźnie zaznaczone były imię i nazwisko — Florence Beckett. Beckett? Steve zmarszczył brwi. Co to wszystko miało znaczyć?

Potem były dane — data i miejsce urodzenia, imiona rodziców, wzrost i waga, kraj zamieszkania, ostatnie znane miejsce pobytu. W tym miejscu wciąż widniał Nowy Jork, co oznaczało, że albo przestali się nią interesować, albo im uciekła. Steve'owi wcale się to nie podobało. W tamtym momencie w jego głowie pojawiła się myśl, że może Florie nie mieszka na takim odludziu z własnego wyboru, tylko dlatego że chciała się przed kimś ukryć. Przed TARCZĄ. Przesunął spojrzeniem na stan cywilny, gdzie zapisano „panna".

Najdziwniejsze jednak odkrył nieco niżej, kiedy jego spojrzenie spoczęło na rubryczce „stopień zagrożenia", obok której po raz kolejny na czerwono wypisano „wysoki". Tego Rogers zdecydowanie się nie spodziewał. W jego aktach było napisane to samo, ale między nimi była znacząca różnica — on był superżołnierzem, naszprycowanym serum dającym nadludzkie cechy, a ona była... po prostu człowiekiem. Nie rozumiał, dlaczego Florie znalazła się na celowniku TARCZY. Tak naprawdę, to im dalej zagłębiał się w te papiery, tym mniej rozumiał.

Na kolejnej stronie widniał wytłuszczony nagłówek „Incydent Nowy Jork", a zaraz pod nim kilka zdań, na których widok Steve zamarł.

"Obiekt wykazywał ponadprzeciętną wytrzymałość i siłę. Zanotowano obecność nadludzkich umiejętności o wysokim stężeniu i dużej destabilizacji. Podczas inwazji obiekt wykazywał wzmożony gniew i tendencje destrukcyjne. Zaobserwowano działania destrukcyjne względem ludności cywilnej. Obiekt wysadził budynek, by zapobiec ucieczce cywilów z terenów obszaru o najwyższym poziomie zagrożenia. Śmierć poniosło dwadzieścia sześć osób. O dalszych ofiarach nie wiadomo. Obiekt odmówił współpracy ze służbami.

Zalecenia: inwigilować, w razie potrzeby zatrzymać"

Niżej zanotowano zdanie „podejrzenie zaawansowanej współpracy z wrogiem", które później skreślono. Obok znajdowało się kilka fotografii, najpewniej z inwazji. Zawalony budynek, kilka ujęć z kamer monitoringu. Steve nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Informacje wirowały mu w głowie. Miał przeczucie, że to wszystko kłamstwo, że Florie nigdy nie zrobiłaby niczego złego. Nie znał jej może od dawna, ale wystarczająco, żeby wiedzieć, że była najwspanialszą osobą na świecie. Nigdy nie uwierzy, że mogła dopuścić się czegoś takiego. Kolaboracji i ludobójstwa.

Rogers rozprostował zesztywniałe plecy i rozmasował skronie. Z całych sił starał się wrócić pamięcią do inwazji na Nowy Jork i przypomnieć sobie, czy wydarzyło się wtedy coś niezwykłego. Jakby atak kosmitów na ziemię sam w sobie nie był niezwykły. Jednak nie przychodziło mu do głowy nic, co pasowałoby do opisu wydarzeń z akt. Nie pamiętał, żeby ktoś z nowojorczyków pomagał w najeździe. Ludzie raczej uciekali lub się ukrywali. Zresztą ewakuacja została przeprowadzona dość szybko i sprawnie. Opcje były więc dwie: albo TARCZA z jakiegoś powodu zataiła przed nim te informacje, albo w aktach były napisane kompletne dyrdymały. Rogers z całego serca chciał wierzyć, że to ta druga opcja była prawdziwa. Wmawiał to sobie raz za razem, jednak nie mógł pozbyć się kłującego uczucia, że może jednak nie zna Florie tak dobrze, jak myślał. Może rzeczywiście była zbiegiem i ukrywała się w tej głuszy? Zmienione nazwisko by to tłumaczyło. Było to doprawdy niedorzeczne, jednak wyjaśniałoby jej zachowanie, jej wyobcowanie i niechęć do otwarcia się. Szczególnie przed nim. Jak tak dłużej się zastanawiał, to rzeczywiście miało sens. Florence byłaby głupia, gdyby zwierzyła mu się z takich rzeczy. Jemu — eks-Kapitanowi Ameryce, który miał możliwość donieść na nią do TARCZY. Bolała go ta myśl, że Florie mu nie ufa, jednak na jej miejscu też by sobie nie ufał.

Na kolejnych stronach zobaczył zdjęcie z monitoringu, na którym Florie patrzyła dokładnie w kamerę. Jej oczy lśniły nienaturalnie, a brwi były złowrogo zmarszczone, że aż ciarki przeszły mu po plecach. Potem była fotografia z przesłuchania. Austin, a może Beckett, wyglądała mizernie, miała zapadnięte policzki, podkrążone oczy i posiniaczoną twarz. Rogersowi zrobiło się jej żal. Na szyi miała założoną grubą obrożę i Steve dobrze wiedział, po co ona była. Zwykle nakłada się je, żeby uniemożliwić korzystanie z nadnaturalnych zdolności. Pytanie brzmiało — jakich, do diabła, zdolności?

Steve wiedział, że jedyne, co może zrobić, to wszystko wyjaśnić. Nie wyobrażał sobie rozmawiania z Florie, jakby nic się nie stało, jakby właśnie nie odkrył całej jej przeszłości. Niechlubnej przeszłości. Wiedział, że ta rozmowa nie będzie łatwa. Bał się. Wiedział, że jedno nierozważne słowo może zniszczyć wszystko, całą ich znajomość.

Po raz ostatni podsumował wszystko, czego dowiedział się z akt. Florence najprawdopodobniej była zbiegiem, ukrywającym się przed TARCZĄ. To wyjaśniałoby zmianę nazwiska. Brała udział w inwazji na Nowy Jork, jednak nie tak, jak mógłby sobie to wyobrażać. Ta świadomość bolała go najbardziej. W dodatku najwyraźniej przejawiała jakieś nadludzkie umiejętności. Czym jeszcze mogła go zaskoczyć?

⊹      ⊹      ⊹

Po 13 rozdziale mnie pokochacie i znienawidzicie XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro