Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Jesteś pewien, że to dobry pomysł? — zapytała Natasha, opierając się o najbliżej stojący czarny samochód.

— Oczywiście — odpowiedział Steve, posyłając jej lekki uśmiech.

Rogers rozsiadł się na skórzanym siedzeniu swojego motocykla i chwycił obiema rękami za kierownicę. Jego rozmarzone spojrzenie i delikatny uśmiech wprawiały Natashę w konsternację. Starała się nie kwestionować wyborów przyjaciela, jednak tym razem nie mogła zostawić jego najnowszego pomysłu bez komentarza.

— Mam wrażenie, że to najlepsze, na co mogłem się zdecydować — dodał, spoglądając na kobietę tymi swoimi szczenięcymi oczami.

Steve był ostatnio jakiś inny. Po zwycięskiej wojnie nie było w nim dawnego zapału do działania i ratowania świata. Natasha myślała, że to tylko chwilowy kryzys, który zakończy się, gdy tylko ktoś będzie potrzebował pomocy Kapitana Ameryki. Tak się jednak nie stało. Mało tego, pewnego pięknego dnia Steve Rogers postanowił zaskoczyć wszystkich dookoła, oznajmiając, że rezygnuje z bycia Kapitanem i przenosi się na wieś. Wszyscy pomyśleli, że to żart, chociaż Rogers nigdy nie robił sobie żartów z takich rzeczy. Kiedy więc Romanoff spojrzała na jego twarz i dostrzegła w jego oczach dobrze znany upór, wiedziała, że mężczyzna podjął już decyzję i nic go od tego nie odwiedzie.

Stojąc obok niego przed ośrodkiem szkolenia Avengers, Natasha ostatni raz spróbowała powstrzymać go od wyjazdu. Ta decyzja nie dotyczyła tak naprawdę tylko samego Steve'a, ale również całego kraju albo nawet świata. Jaka będzie ta planeta bez Rogersa w roli Kapitana Ameryki? Romanoff nie chciała stwierdzać, że bezbronna, ale dużo na to wskazywało.

— Wiesz, że już trochę za późno na przekonywanie mnie, żebym został. Podjąłem decyzję.

Natasha westchnęła ciężko i odepchnęła się od samochodu, o który się opierała. Podeszła bliżej przyjaciela, który siedział gotowy do odjazdu. Jego twarz była tak spokojna i dziwnie rozjaśniona, że Romanoff była skłonna uwierzyć, że Rogers rzeczywiście podjął najlepszą dla siebie decyzję.

— Wiem — powiedziała, zakładając ręce na piersi. — Nie jestem jednak przekonana, czy dla nas to też będzie najlepsza decyzja.

— Świat przetrwał beze mnie siedemdziesiąt lat, to teraz też da sobie spokojnie radę — odparł Rogers. — Przekazałem pałeczkę odpowiedniej osobie, a świadomość, że ty trzymasz rękę na pulsie, dodatkowo mnie uspokaja.

Natasha powstrzymała się od przewrócenia oczami. Tarcza Kapitana Ameryki kilka dni temu powędrowała do Sama Wilsona, który, według Steve'a, był idealnym kandydatem na następcę. Romanoff tak naprawdę nie miała nic do Wilsona, jednak świadomość, że to Rogers pełni tę odpowiedzialną funkcję, jakoś bardziej ją uspokajała. Nie miała jednak nic do powiedzenia, bo, jak mówi stare przysłowie, kości zostały rzucone i to bez jej wiedzy.

— Coś czuję, że cię nie przekonam — westchnęła kobieta z cieniem uśmiechu na ustach. Rogers potrafił być naprawdę uparty. — Jesteś jednak pewny, że nie chcesz lecieć samolotem albo chociaż pojechać samochodem? — dodała, patrząc z powątpiewaniem na motocykl. — Droga do Iowa zajmie ci jakieś szesnaście godzin.

— Dam sobie radę — zaśmiał się mężczyzna w odpowiedzi i uruchomił pojazd.

Natasha uniosła dłonie do góry w geście kapitulacji.

— Uważaj na siebie w tej dziczy. Nie chciałabym, żeby pewnego dnia trąbili w wiadomościach, że pożarł cię jakiś dziki zwierz.

Steve po raz kolejny zaśmiał się w odpowiedzi i po chwili Natasha widziała już tylko jego sylwetkę oddalającą się w kierunku wyjazdu z kompleksu. Wdowa uniosła dłoń na wysokość czoła, chcąc osłonić oczy przed porannymi promieniami słońca, gdy wodziła wzrokiem za oddalającym się Steve'em.

— Jeżeli jeszcze choć jedna osoba postanowi „wynieść się na wieś", to przysięgam, że skopie im wszystkim tyłki — mruknęła Natasha do siebie, gdy Rogers zniknął z jej pola widzenia.

⊹     ⊹     ⊹

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro