5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W skrzydle szpitalnym spędziłam około 2 godzin. W pewnym momencie miałam ochotę wyjść i nie zwracać uwagi na nikogo, ale uświadomiłam sobie, że rzeczy zaczęte trzeba skończyć. Kiedy lekarz już mnie opatrzył, zrobił szybkie badanie, a następnie wypuścił. Skierowałam się od razu do swojego namiotu. Nie miałam na razie ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Po prostu chciałam sobie wszystko na spokojnie przemyśleć. Było jeszcze wcześnie. Podejrzewam, że była piętnasta. Tak plus, minus godzina. Miałam w swoim namiocie worek treningowy, więc postanowiłam się na nim wyżyć.

Weszłam do namiotu i bez przebierania się, od razu podeszłam do worka. Zabandażowałam sobie jedną i drugą rękę, a następnie zaczęłam uderzać w powierzchnię worka. Stopniowo. Najpierw powoli. Przy każdym uderzeniu wracało krótkie wspomnienie z naszych wspólnych misji. Rex, Małyś, Skoczek, Duży. Każdy sobie pomagał w trudnej sytuacji. To dzięki współpracy wychodziliśmy cało z każdej misji. Niestety teraz się nie udało. A to wszystko przez jednego, dobrze ukrytego agenta Hydry. Uderzałam coraz mocniej i mocniej, aż w końcu jednym mocnym i sprecyzowanym uderzeniem posłałam worek na ziemię, uprzednio robiąc w nim dziurę. Co ten Zola mi zrobił? Do tej pory nie umiałam tak zrobić. Nie byłam też silna i kierowałam się zwinnością, sprytem i inteligencją. A tu proszę. Parę zastrzyków, od chorego na umyśle doktorka i jestem silna. Zauważyłam, że biały materiał zaczął robić się czerwony. Od bandażowałam ręce, a zakrwawiony materiał wyrzuciłam do śmieci. Czyli teraz jestem jakimś mutantem? Spojrzałam na swoje ręce. Lekkie rany, nie głębokie więc się zagoją. Wystawiłam głowę z namiotu i spostrzegłam, że jest ciemno. Szybko zleciało. Chwyciłam swoją piżamę i ruszyłam pod prysznic. Odprężyłam się kiedy poczułam chłodną ciecz spływającą po moim ciele. Zawsze lubiłam brać zimną kąpiel. Zimna woda działała kojąco, szczególnie po takich przeżyciach. Na ułamek sekundy spojrzałam na swoje ręce. Nie mogłam w to uwierzyć. Jeszcze parę minut temu widniały na nich rany (na szczęście nie głębokie), a teraz nie ma po nich ani śladu. Nie dość, że jestem silniejsza, to jeszcze mam szybszą regenerację. Po prostu super. Co jeszcze? Będę latać? Wyszłam spod prysznica. Wytarłam się szybko ręcznikiem i ubrałam ciepłą piżamkę. Szybko wskoczyłam do łóżka, nakryłam się kołdrą, a po paru minutach usnęłam.

Obudziłam się zalana potem. Ciężko oddychałam. Śniła mi się śmierć całego oddziału. Każdy ginął po kolei, uprzednio mówiąc, że to moja wina. Spojrzałam na zegarek. Wskazywał on czwartą trzydzieści. Wiem, że już nie zasnę. Może pójdę po biegać? Tak, to zdecydowanie dobry pomysł. Przy wysiłku fizycznym zapomnę o moim śnie. Podeszłam do swojej szafki na ubrania i ubrałam zieloną bluzkę moro i spodnie od munduru. Jakoś wolę spodnie niż spódnicę. Wiem, że to dziwne jak na te czasy, ale spódnica mnie spowalnia podczas biegów lub walki. Zakładam ją tylko formalnie. Przygotowana wyszłam na zewnątrz. Myślę, że 3 kółka wokół jednostki wystarczą. Zaczęłam biec wolnym tempem. A przynajmniej tak mi się wydawało. Gdy zaczynałam już ostatnie koło usłyszałam za sobą wołanie. Odwróciłam się i zobaczyłam biegnącego w moją stronę Eddie'go. Przystanęłam w miejscu i zaczekałam na chłopaka. Kiedy wreszcie do mnie dobiegł, dyszał jak pies po spacerze w 30 stopniach gorąca.

-Daj...mi....chwilę.-powiedział i runął na ziemię.

Zaśmiałam się po cichu.

-Chyba musisz popracować nad kondycją.-oznajmiłam z uśmiechem.

-Akurat kondycję mam dobrą. To ty biegasz za szybko.-powiedział już z trochę uspokojonym oddechem.

Podałam mu rękę i pomogłam mu wstać.

-Przecież biegłam swoim normalnym tempem.-oznajmiłam jakby to było oczywiste.

-Kobieto. Biegłaś jakieś trzydzieści kilometrów na godzinę.-powiedział z powagą.

Patrząc mu w oczy widziałam, że nie kłamie. No i kolejna rzecz do kolekcji. Jest już siła i szybka regeneracja, a teraz dochodzi szybkość. Obym tylko nie latała. Z moich rozmyślań wyrwało mnie pytanie chłopaka.

-A ty co tak wcześnie wstałaś?

-Wiesz tak jakoś.-powiedziałam za szybko i Eddie mi nie uwierzył.

-Nie kłam. Widzę, że coś cię trapi.-powiedział.

-Miałam koszmar.-oznajmiłam.

Chłopak już nic nie powiedział tylko mnie przytulił. On zawsze wie jak mi poprawić humor. Skierowaliśmy się w stronę mojego namiotu. Kiedy doszliśmy Eddie jeszcze raz mnie przytulił, po czym się pożegnaliśmy. Ja weszłam do namiotu, a on poszedł w tylko sobie znanym kierunku. Przebrałam się. Ubrałam podkoszulkę i na to mundur.

Zajęłam się papierkową robotą. Dzięki temu nie myślałam o walce i wojnie. Mogłam się odstresować. Po jakimś czasie, długopis którym pisałam przestał działać. Wstałam i podeszłam do jednej z szafek, żeby wziąć drugi. Nagle usłyszałam za sobą głos. Nie odwróciłam się jednak, bo byłam zajęta szukaniem zguby.


POV's Bucky

Dziś mieliśmy się spotkać z Katie. Wstałem około ósmej. Szybko się ubrałem i skierowałem w stronę namiotu, gdzie ,,mieszka'' Steve. Tak właściwie to on tam przebywa czasami, bo najczęściej udaje się do domu. Umie wstawać wcześnie to się wyrabia. Ja też czasami zaglądm do swojego mieszkania. Wszedłem do środka. Wszyscy już nie spali. Niektórzy nawet mi zasalutowali, a inni byli pochłonięci ze sobą rozmową więc nie zwracali na mnie uwagi. Zauważyłem Steve'a i skierowałem się w stronę jego łóżka. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się.

-Cześć Steve. Jak się spało?-spytałem.

-A bardzo dobrze. Dzięki.-oznajmił.

-Ubieraj się szybko i idziemy do Katie.-powiedziałem.

-Daj mi pięć minut.

Tak jak powiedział po pięciu minutach był gotowy. Wyszliśmy z namiotu i skierowaliśmy się w stronę namiotu Katie. Gdyby nie Pułkownik Philips, nie wiedzielibyśmy gdzie on się znajduje. Droga nie była długa. Kiedy doszliśmy na miejsce, weszliśmy do środka.Nie wiem czemu, ale serce zaczęło mi mocniej bić kiedy ją zobaczyłem. Dziewczyna szukała czegoś w szafce. Stała do nas tyłem więc postanowiłem się odezwać.

-Pułkownik Broks?-spytałem.


POV's Katie

-Pułkownik Broks?-spytał jakiś głos za mną.

-Tak?-odpowiedziałam pytaniem na pytanie nadal szukając tego cholernego długopisu.

-Pułkownik Philips panią wzywa.-oznajmił głos.

-Zaraz przyjdę.-oznajmiłam, kiedy w końcu znalazłam swoją zgubę.

Odwróciłam się w stronę tajemniczego głosu. Przede mną stało teraz dwóch chłopaków. Jeden wysoki brunet z zielonymi oczami, a drugi nie zdrowo chudy blondyn o niebieskich oczach. Poznałam bym ich wszędzie. Rzuciłam się obu na szyję.

-Tak tęskniłam.-oznajmiłam ściskając ich bardzo mocno.

-Widzisz Steve. Twoja nadzieja okazała się słuszna.-powiedział Bucky do Steve'a śmiejąc się przy tym.

-Widzę i czuję.-oznajmił Steve.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro