7.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia byłam mile zaskoczona, kiedy przyszedł po mnie Steve. Przywitałam się z przyjacielem i wpuściłam go do środka. Zrobiłam śniadanie dla siebie i chłopaka, a także dla wujka i cioci, którzy jeszcze spali. Po skończonym posiłku ruszyłam szybko do pokoju, aby sie przebrać, a następnie razem ze Steve'em ruszyłam w stronę jednostki. Kiedy doszliśmy na miejsce, ja skierowałam się do namiotu Pułkownika, a Steve poszedł w swoją stronę.

-Witam Pułkownika. Czy już coś wiadomo o tych dokumentach?

-Według Stark'a to plany nowej broni Hydry. Niestety nie wiadomo jak będzie działać i czym będzie zasilana, bo na pewno nie pociskami.-wytłumaczył.

-Niech nadal próbuje się czegoś dowiedzieć. A tak przy okazji może masz coś dla mnie do roboty?

-Możesz z Agentką Carter szkolić kadetów.-oznajmił z uśmiechem.

-Dzięki.-powiedziałam i wyszłam z namiotu.

Pokierowałam się w stronę Peggy i ćwiczących kadetów.

-Agentko Carter.

-Pułkownik Broks-zasalutowała z uśmiechem.

-Dołączam się do szkolenia.-oznajmiłam z uśmiechem-Co dziś w planach?

-Teraz akurat są ćwiczenia ze strzelania.-powiedziała wskazując niedaleko ćwiczących kadetów.

-To ja jeszcze coś dodam.-powiedziałam z perfidnym uśmieszkiem.

Kiedy ćwiczenia się skończyły, kadeci stanęli w rozsypce i o czymś rozmawiali. Nie spodobało mi się to.

-Baczność!-krzyknęłam, oni przestraszeni od razu stanęli w jednym rzędzie.

Peggy przyniosła mi wyniki ćwiczeń z celności, z ostatniego tygodnia. Już wiedziałam jakie ćwiczenie im dać, ale najpierw:

-Wyczytam parę nazwisk. Kiedy ktoś usłyszy swoje, wystąp. Zrozumiano?-spytałam, a wszyscy energicznie pokiwali głowami.

-Rogers! Thomas! Stone! Jones! Brown! Long!-wyczytałam, a cała szóstka wystąpiła do przodu-3 kółka wokół poligonu.

Jeden z niewyczytanych żołnierzy parsknął śmiechem. Podeszłam do niego.

-Jak się nazywasz?-spytałam.

-Oliver Black pani.-oznajmił już trochę spokojniejszy.

-Dobra. Wyczytani 3 kółka wokół poligonu, reszta 6 kółek wokół poligonu, a nasz pan śmieszek 4 kółka wokół jednostki.-oznajmiłam, a wszyscy oprócz Black'a wybuchli śmiechem-Ruszać się!

Kadeci zaczęli biegać, a ja podeszłam do plutonowego Grand'a.

-Grand. Pilnuj ich. Kiedy skończą powiedz im, że są wolni.-oznajmiłam.

-Tak jest!-zasalutował.

-Spocznij.-powiedziałam i dołączyłam do Peggy.

-Nieźle załatwiłaś Black'a.-pochwaliła mnie.

-Z nimi trzeba krótko.-oznajmiłam.

Dwie godziny później, kiedy siedziałam w namiocie zajęta papierkową robotą, przyszedł do mnie zmęczony Steve.

-Cześć Katie.-powiedział.

-Hej. Jak się biegało?-spytałam.

-Powiem ci, że pierwszy raz tak krótko biegałem na tych treningach. I jestem tylko trochę zmęczony.-oznajmił uśmiechnięty.

-Powiedziałam Peggy, żeby co jakiś czas coś takiego robiła, aby was zachęcić do pracy. Swoją drogą powiem ci, że masz świetne wyniki ze strzelania. Jesteś najlepszy z grupy.-pochwaliłam chłopaka.

-Ale nie w kwestii fizycznej.-posmutniał.

-Steve, Steve, Steve. Tak naprawdę liczy się to co ma się w głowie i sercu. Nie liczą się mięśnie. Znam cię. Jesteś bardziej wyrozumiały i mądrzejszy niż nie jeden żołnierz tutaj.-powiedziałam i przytuliłam blondyna na pocieszenie.

-Dzięki Katie.-oznajmił i odwzajemnił przytulenie.

Nagle czyjeś ręce objęły mnie i Steve'a. Spojrzałam w stronę właściciela owych rąk. Zobaczyłam uśmiechniętego Bucky'iego.

-Też bym chciał się przytulić.-powiedział.

-Już to robisz.-oznajmiłam śmiejąc się.

Kiedy skończyliśmy pożegnałam chłopaków i zajęłam się papierkową robotą.


2 Miesiące Później

Wracam właśnie z jednostki. Jest bodajże 17. Steve chyba poszedł do domu, a Bucky ma randkę. Nie powiem. Poczułam ukłucie w sercu kiedy to usłyszałam. Dobrze, że chociaż umiem dobrze ukrywać emocje. Wracając, weszłam do domu i spostrzegłam, że nikogo nie ma. Może gdzieś wyszli? Usiadłam na kanapie w salonie i zaczęłam oglądać telewizje. Po 3 godzinach zadzwonił telefon. Podeszłam do niego i odebrałam.

-Halo?

-Katie Broks?

-Przy telefonie.

-Państwo Johnson mieli wypadek. Proszę przyjechać do szpitala na Midnight Way 37.-oznajmił mężczyzna.

-Oczywiście.

Wzięłam szybko kluczyki do auta wujka. Zamknęłam mieszkanie i biegiem ruszyłam do pojazdu. Odpaliłam i jak najszybciej pojechałam pod wskazany adres. Kiedy dotarłam na miejsce od razu wybiegłam z auta i popędziłam ku recepcji.

-Dzień dobry. Ja do państwa Johnson.-powiedziałam kiedy dotarłam do lady.

-Rodzina?-spytała kobieta.

-Tak.-odpowiedziałam.

-2 piętro, sala 45.-oznajmiła.

Pobiegłam właśnie tam. Już po 3 minutach stałam przed salą i rozmawiałam z lekarzem.

-Czy przeżyją?-spytałam.

-Robimy co w naszej mocy. Ale radziłbym się pożegnać. Przykro mi.-odpowiedział i wpuścił mnie do sali.

Weszłam do sali pozwalając kilku łzą popłynąć po policzku. Leżeli na łóżkach, obok siebie. Podeszłam do łóżka Emily, bo akurat była przytomna.

-Jak się czujesz Emily?-spytałam.

-Nie....na...najlepiej.-oznajmiła.

-Pamiętasz co się stało?

-W..wracaliśmy....moim..sa...samochodem..z..miasta..i...uderzył..w..nas..jakiś..inny..samochód John...powiedział...że..t.to...Hydra.-z trudem wytłumaczyła.

Targały mną różne emocje. Złość, gniew, smutek i rozpacz jednocześnie. Przez tą głupią Hydrę mogę stracić rodzinę. Z rozmyślań wyrwał mnie głos wujka.

-Katie...Obiecaj...że..będziesz...si..silna.-powiedział, kaszląc.

-Obiecuję.-oznajmiłam.

-Pamiętaj....byłaś...dla...dla..nas..jak..có..córka.

Emily i John z trudem popatrzyli sobie w oczy, a potem znowu na mnie.

-Że...żegnaj.-powiedzieli równocześnie, a ich powieki powoli opadły, by po paru sekundach opaść w całości.

Do sali wszedł lekarz i ktoś jeszcze. Nie zwracałam jednak na to uwagi. Wciąż nie dotarło do mnie co się właśnie stało. Po paru sekundach uświadomiłam sobie, że odeszli.

-Nie.-szepnęłam-Nie!

Czyjeś ręce objęły mnie od tyłu i lekko odciągnęły od łóżek. Pozwoliłam łzą płynąć. Nie mogłam już dłużej udawać silnej, za jaką mnie niektórzy uważają. Głos osoby, która mnie trzymała, lekko mnie uspokoił. Spojrzałam tej osobie w oczy, po czym bez jakiegokolwiek zastanowienia, wtuliłam się w nią.

-Oni....nie...

-Cssi. Będzie dobrze.-mówił głaszcząc mnie po włosach-Chodź. Odwiozę cię do domu.


POV's Bucky

Na zewnątrz może i wyglądałem na silnego, ale w środku cały krzyczałem. Widok osoby, którą kocham w takim stanie, w jakim jest moja Katie przyprawia mnie o ból serca. Ale muszę być silny. Dla niej. Musi wiedzieć, że ma we mnie wsparcie.

Odwiozłem ją do domu. Oczywiście ja prowadziłem, bo ona nie dała by rady w takim stanie. Pomogłem jej wejść do domu. Doszliśmy do jej pokoju. Chciałem upewnić się, że sobie poradzi. Dziewczyna poszła do łazienki i wzięła szybki prysznic. Czekałem na nią. Kiedy wyszła, wyglądała lepiej, choć widać było zaczerwienione oczy.

-James?-spytała.

-Słucham?

-Z..Zostaniesz ze mną?-spytała, a ja w duchu cieszyłem się jak dziecko.

-Oczywiście.-powiedziałem.

Katie położyła się na swoim łóżku, zostawiając miejsce dla mnie. Zdjąłem marynarkę i koszulkę, bo będzie mi nie wygodnie w nich spać. Położyłem się obok niej. Dziewczyna wtuliła się we mnie. Teraz mógłbym powiedzieć, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Objąłem ją ramieniem i czekałem, aż zaśnie. Kiedy to nastąpiło sam udałem się w objęcia Morfeusza.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro